Najbardziej efektywny ekonomicznie i najskuteczniejszy sposób ograniczania skutków powodzi to natura. Pokazują to zagraniczne badania naukowe, podkreślają to polscy naukowcy – ale czy zrozumie to rząd Donalda Tuska?
Ile dokładnie wyniosły straty wywołane przez powódź na południu Polski, wciąż nie wiadomo. Wiadomo jednak, że chodzi o dziesiątki miliardów złotych. Oraz że dziesiątki miliardów pochłonie też odbudowa zalanych terenów, a także próba ograniczenia ryzyka wystąpienia podobnych katastrof w przyszłości.
Na razie na program Odbudowa Plus zapisano 23 mld zł, z czego ok. 20 mld to przesunięte pieniądze z unijnego Funduszu Spójności. Wydatki na pewno będą jednak większe i zapewne zostaną rozłożone na kilka lat.
Jak tłumaczy premier, program Odbudowa Plus „oznacza także nowe instalacje, nową infrastrukturę”. Tusk zapowiada przy tym, że decyzje poprzedzą krótkie i konkretne konsultacje społeczne. A same decyzje będą podejmowane szybko, Zachęca przy tym urzędników, by nie bali się trudnych rozmów z mieszkańcami, a w ich trakcie uczciwie mówili, co naprawdę trzeba będzie zrobić.
„Mądrość i odpowiedzialność polityczna każą zawsze wykorzystywać takie kryzysy, klęski, żeby intensywnie naprawiać rzeczywistość wokół nas” – mówił Tusk podczas wrześniowego sztabu kryzysowego we Wrocławiu.
Skoro o mądrości i odpowiedzialności mowa, warto więc mieć na uwadze, że natura to nie tylko „przyjemny dodatek” cieszący oko. W kontekście ostatnich wydarzeń to również, a być może i przede wszystkim, przeciwpowodziowa infrastruktura.
Przekonują o tym m.in. zagraniczne badania – jak chociażby to, które w 2023 roku wykonała grupa pięciu włoskich ekonomistów.
Naukowcy postanowili określić, jaki jest najskuteczniejszy sposób na ograniczenie skutków powodzi i strat w Europie. W tym celu przeprowadzili modelowanie ryzyka powodziowego oraz analizę kosztów i korzyści czterech najpowszechniejszych metod zabezpieczania przed powodzią. To podnoszenie wałów przeciwpowodziowych, naturalna retencja wzdłuż rzek lub obok nich, zabezpieczanie budynków przed powodzią i przesiedlenie ludzi.
Naukowcy założyli przy tym, że globalne ocieplenie do końca wieku wyniesie 3°C (co jest zgodne z aktualnymi trendami), przez co powodzi rzecznych w niemal całej Europie będzie coraz więcej. W rezultacie wzrosną zarówno spowodowane przez nie straty gospodarcze (z 7,6 do 44 miliardów euro rocznie), jak i liczba narażonych mieszkańców (ze 166 tys. do prawie 500 tys. rocznie). Badacze wnioski ze swych ustaleń opublikowali w czasopiśmie „Nature”.
I tak według nich najbardziej efektywną ekonomicznie opcją jest naturalna retencja, która zmniejsza i opóźnia przepływy szczytowe podczas ekstremalnych zdarzeń. Gdyby kraje poszły w tym kierunku, prognozowane straty powodziowe w Europie zmalałyby do 2100 r. o 83 proc., a liczba osób narażonych co roku na powodzie rzeczne – o 84 proc. Aby osiągnąć taki efekt, należałoby wydawać ok. 2,6 mld euro rocznie. Za każde zainwestowane 1 euro otrzymalibyśmy jednak różnego rodzaju korzyści w wysokości 4,2 euro.
Budowa wałów również jest opłacalna ekonomicznie – ale nie aż tak. Przy wydatkach na poziomie 3,1 mld euro rocznie szacunkowe straty wywołane powodzią i odsetek narażonych na nie obywateli zmniejszyłyby się do końca wieku odpowiednio o 70 i 71 proc. Współczynnik korzyści do kosztów wynosiłby zaś 3,3.
Na tym tle znacznie gorzej wypada ochrona przeciwpowodziowa budynków – na przykład poprzez ich izolację lub przystosowanie do częściowego zalania. W tym przypadku straty można ograniczyć zaledwie o 16 proc., a liczba chronionych przed powodzią osób nie zmniejszy się w ogóle (bo ludzie zostają przecież tam, gdzie są).
Na poziomie ogólnoeuropejskim zdecydowanie najmniej korzystna jest relokacja ludzi. Przypadki, w których bilans korzyści i strat przechyla się na tę pierwszą stronę, pozwoliłyby na przesiedlenie zaledwie 0,1 proc. obywateli i zmniejszenie prognozowanych strat o 0,2 proc.
Dlaczego naturalna retencja, w badaniu przedstawiana jako „obszary detencyjne”, jest skuteczniejsza? „Obszary retencyjne zmniejszają szczyty powodziowe dla wszystkich dolnych odcinków rzek, zamiast lokalnie ograniczać je za pomocą wałów przeciwpowodziowych” – wyjaśnia zespół naukowców, któremu przewodził Francesco Dottori z ośrodka badawczego CIMA w Savonie.
Inaczej rzecz ujmując: wały przeciwpowodziowe służą jedynie „przekazaniu” nadmiaru wody w dół rzeki (co daje korzyści jedynie danemu obszarowi). Naturalna retencja służy zaś stopniowemu zmniejszaniu tego nadmiaru (co daje korzyści wszystkim).
Badacze podkreślają przy tym, że korzyści z oddania pola do działania przyrodzie stają się jeszcze większe, jeśli w analizie uwzględni się inne aspekty niż ochrona przed powodzią.
„Ponowne połączenie z rzekami przywraca naturalne funkcjonowanie terenów zalewowych, co poprawia jakość ekosystemów wodnych i nadbrzeżnych oraz zapewnia szereg dodatkowych usług, takich jak redukcja zanieczyszczeń, regulacja przepływu osadów i możliwości rekreacyjne. Ocena pieniężna i uwzględnienie usług środowiskowych dodatkowo zwiększyłoby opłacalność obszarów detencyjnych” – wyjaśniają włoscy ekonomiści.
W swej analizie nie uwzględnili również kosztów rekompensat, jakie wiązałyby się z oddaniem większej przestrzeni przyrodzie. Jak tłumaczą, obszary służące naturalnej retencji mogą być nadal wykorzystywane do praktyk rolniczych zgodnych z okazjonalnymi powodziami (np. rzadziej niż raz na dekadę) lub z okresowymi zalaniami (np. pastwiska, pozyskiwanie drewna i uprawa roślin odpornych na powodzie).
„Wdrożenie zabezpieczeń przeciwpowodziowych budynków i relokacji obywateli jest mniej opłacalne, ale może ograniczyć negatywne skutki w lokalnych obszarach” – dodają badacze. Charakterystyka danego miejsca jest również kluczowa przy innych podejmowanych działań. Inaczej pisząc: to, że jakieś rozwiązania jest najlepsze w całej Europie, nie oznacza, że jest najlepsze w konkretnym kraju, a tym bardziej w konkretnym wycinku jakiegoś regionu.
I choć drobiazgowych analiz w mikroskali nie wykonano, to jednak autorzy badania postanowili przyjrzeć się skuteczności danych rozwiązań z perspektywy poszczególnych państw. Jak wygląda więc sytuacja w przypadku Polski?
Ekonomiści szacują, że bez zmiany klimatu średnie roczne straty na skutek powodzi rzecznych wynosiłyby w Polsce 590 milionów euro. W przypadku ocieplenia planety o 1,5 stopni C (co stanie się za kilka lat), 2 st. C (do czego może dojść w połowie wieku) lub 3 st. C (do czego zmierzamy na koniec wieku) straty te wzrosną odpowiednio do 1,4, 2,7 i 2,3 mld euro. Liczba narażonych na powodzie mieszkańców może zaś wzrosnąć z 18,6 tys. (świat bez zmiany klimatu) do 35,7 tys. rocznie (planeta ogrzana o 3 st. C).
Również w Polsce najlepszym sposobem ograniczania ryzyka powodziowego jest naturalna retencja. Dzięki niej straty finansowe można ograniczyć o 57 proc., a liczbę narażonych na powodzie mieszkańców – o 60 proc. Stosunek korzyści do kosztów wynosi zaś 2,2. Żeby osiągnąć takie wyniki, należałoby liczyć się z wydatkami sięgającymi średnio ok. 122 mln euro rocznie.
Dla porównania ekonomicznie uzasadnione podwyższanie i wzmacnianie wałów kosztowałoby o wiele mniej, bo 43 mln euro rocznie. Uzyskane dzięki temu efekty byłyby jednak znacznie mniejsze – straty zostałyby zmniejszone zaledwie o 13 proc. i tylko 15 proc. mniej ludzi odczuwałoby skutki powodzi. Dlatego za każde wydane euro zyskalibyśmy ekonomiczne korzyści za jedynie 1,6 euro.
Teoretycznie najlepiej na tym tle wypada lepsze zabezpieczenie budynków i przesiedlenie budynków. W ich przypadku stosunek korzyści do kosztów wynosi odpowiednio 3,7 i 5,3. Problem w tym, że jakiekolwiek korzyści ekonomiczne można uzyskać jedynie w przypadku… 0,1 proc. budynków i 0,1 proc. potencjalnych powodzian.
Warto dodać, że wspomniane dane dla Polski dotyczą ocieplenia na poziomie 1,5 st. C – a więc świata, który jest tuż za rogiem.
Również zdaniem wielu polskich naukowców i ekspertów zajmujących się gospodarką wodną, w pierwszej kolejności należy oddać należne miejsce naturze.
W OKO.press wspominaliśmy już o komunikacie zespołu doradców ds. kryzysu klimatycznego, który w 2020 roku utworzono przy prezesie PAN. Jego autorzy tłumaczyli, że kluczem do łagodzenia skutków powodzi i suszy powinna być naturalna i mała retencja (np. mokradła i doliny zalewowe) oraz retencja krajobrazowa. Retencja ta musi być zaś „bezwzględnie wzmacniana”.
„Naturalne rzeki i doliny rzeczne, obszary zalesione, wilgotne łąki i mokradła skutecznie zatrzymują wodę i są istotnym narzędziem łagodzenia suszy rolniczej i hydrologicznej oraz zmniejszania ryzyka powodzi” – tłumaczyli badacze.
Podobnych głosów w gronie jest jednak znacznie więcej. „Rozsuńmy wały i renaturyzujmy rzeki, czyli przywróćmy rzekom ich naturalny stan tam, gdzie to możliwe” – apeluje dr Alicja Pawelec, kierowniczka zespołu ochrony ekosystemów rzecznych w WWF Polska.
Według niej renaturyzacja rzek to tańsza niż duże inwestycje, a przede wszystkim trwała metoda ochrony przeciwpowodziowej. „Wyznaczenie roślinnych pasów brzegowych o szerokości dostosowanej do wielkości rzeki i jej typu, pozwoli na obniżenie naporu wody na wały i spowolni falę powodziową, jednocześnie znakomicie retencjonując wodę w czasie suszy” – wyjaśnia Pawelec.
Tego samego zdania jest Jan Mencwel, warszawski aktywista i radny oraz autor książek „Betonoza” i „Hydrozagadka”. „Do tej pory działaliśmy tak, że stawialiśmy wielkie obiekty infrastrukturalne i w sytuacji kataklizmu modliliśmy się, żeby nas uratowały, jednocześnie drugą ręką zabierając rzekom tereny zalewowe, niszcząc przyrodę tam, gdzie ona może pełnić funkcję retencyjną. Jest to zupełnie nielogiczne, ale powódź dobitnie nam pokazała, że potrzebujemy otrzeźwienia i współpracy infrastruktury z przyrodą, a nie podejścia wyłącznie inżynieryjnego. Bo ono, wbrew przekonaniu rządzących, nie jest innowacyjne, lecz przestarzałe” – mówi Mencwel w rozmowie z Krytyką Polityczną.
O potrzebie takiej współpracy piszą też autorzy wspomnianego badania z „Nature”.
„Skoncentrowaliśmy nasze analizy na scenariuszach adaptacyjnych opartych na zastosowaniu jednego rodzaju środków. Wyniki sugerują, że strategie »hybrydowe«, z różnymi środkami działającymi w synergii i zoptymalizowanymi na poziomie dorzeczy, są prawdopodobnie najlepszymi strategiami” – wyjaśniają ekonomiści.
I to najlepszymi zarówno pod kątem maksymalizacji lokalnych korzyści, jak i minimalizacji wad każdego z przeanalizowanych działań. „Na przykład zaleca się stosowanie wałów przeciwpowodziowych w celu ochrony przed częstymi zdarzeniami o niskiej wielkości oraz systemów retencyjnych w celu łagodzenia ekstremalnych szczytów powodziowych” – czytamy w publikacji.
Naukowcy podkreślają przy tym, że rosnące ryzyko związane ze zmianą klimatu może doprowadzić do „bezprecedensowego wzrostu zagrożenia powodziowego”. Dlatego przyjęcie strategii adaptacyjnych nie powinno być alternatywą dla planowania przestrzennego uwzględniającego to ryzyko.
To o tyle istotne, że w ostatnich dziesięcioleciach obszary zabudowane znacznie się rozrosły również na obszarach zagrożonych powodziami. A trend ten nie spowolnił nawet w ostatnich latach, gdy konsekwencje zmiany klimatu stają się coraz bardziej odczuwalne.
„Nasze prognozy pokazują, że do 2100 r. wzrost społeczno-gospodarczy i ekspansja miast zwiększą straty gospodarcze w całej Europie o ponad 70 proc. W związku z tym uwzględnienie ryzyka powodziowego w planowaniu może być skutecznym sposobem na ograniczenie przyszłych skutków powodzi” – stwierdzają autorzy badania w „Nature”.
Choć hasło z tego śródtytułu brzmi jak kiczowata reklama telewizyjna z lat 90., jest ono jak najbardziej uzasadnione.
Niedawno wspominaliśmy o raporcie BiodiverCities by 2030, który współtworzyło Światowe Forum Ekonomiczne. Wynika z niego, że rozwiązania oparte o naturę, czyli tzw. Nature-based Solutions (NbS), są średnio o 50 proc. bardziej opłacalne niż „szara” infrastruktura techniczna i zapewniają o 28 proc. większą wartość dodaną.
Z kolei w lipcu na łamach czasopisma „Science of the Total Environment” ukazała się analiza ponad 20 tys. recenzowanych badań w języku angielskim. 71 proc. z nich wykazało, że tzw. Nature-based Solutions (NbS), czyli rozwiązania oparte na naturze, są opłacalnym podejściem do łagodzenia zagrożeń. Kolejne 24 proc. badań wykazało, że NbS są zaś opłacalne w określonych warunkach.
„Spośród badań porównujących NbS z rozwiązaniami opartymi na inżynierii, 65 proc. wykazało, że te pierwsze zawsze były skuteczniejsze w łagodzeniu zagrożeń, a 24 proc. częściowo skuteczniejsze. Żadne badanie nie wykazało, że NbS jest konsekwentnie mniej skuteczne niż rozwiązania inżynieryjne” – wyjaśnia University of Massachusetts Amherst w USA, którego naukowcy współtworzyli analizę.
Opracowanie wykazało, że rozwiązania oparte na naturze są ekonomicznie skuteczną metodą łagodzenia ryzyka związanego z szeregiem katastrof. Nie tylko powodzi, ale huraganów, fale upałów i osuwisk.
Autorzy analizy zwracają przy tym uwagę, że wiele badań pomija inne korzyści środowiskowe i ekonomiczno-gospodarcze, jakie daje przyroda (jak we wspomnianym badaniu z „Nature”).
Marta Vicarelli, adiunktka ekonomii i polityki publicznej na amerykańskiej uczelni oraz główna autorka badania: „Inne korzyści NbS są bardzo niedoceniane, ponieważ trudno je skwantyfikować. Jak powinniśmy wyceniać poprawę jakości powietrza lub gleby? Jak powinniśmy wyceniać ochronę gatunków zagrożonych wyginięciem lub ogólny wzrost bioróżnorodności po wdrożeniu takich rozwiązań? A co z oszacowaniem wartości kulturowej, a nawet duchowej aktywów środowiskowych? Te oceny wymagają złożonych i potencjalnie kosztownych technik wyceny. Z tego powodu dodatkowe korzyści NbS są często niedoszacowane i niedoceniane”.
W tym wszystkim nie można jednak zapominać o najważniejszym: potencjał natury, podobnie jak potencjał szarej infrastruktury, jest ograniczony. A im bardziej ogrzejemy Ziemię, tym trudniej będzie nam się do tego zaadaptować.
Bardzo dobrze pokazuje to wspomniana analiza z „Nature”. Wraz z dalszym wzrostem globalnej temperatury wzrosną i straty, i liczba przyszłych powodzian. Oczywiście, nawet jeżeli ogrzejemy Ziemię o 3 st. C, wciąż warto będzie próbować ograniczać skutki powodzi. Aby utrzymać je w skali zbliżonej do obecnych czasów, łączne wydatki na budowę wałów i naturalną retencję w Polsce trzeba będzie jednak podwoić. A przecież większe zagrożenie powodziowe będzie jednym z wielu, które będzie czyhać na nas w świecie wyprowadzonym z klimatycznej równowagi.
Jak zauważa dr Wojciech Szymalski, prezes Instytutu na rzecz Ekorozwoju: „Nie będziemy w stanie odpowiedzialnie budować nowych zabezpieczeń tak długo, jak nie zmierzymy się z przyczyną przybierających na sile zjawisk ekstremalnych. A ich przyczyną jest zmiana klimatu, postępująca tym szybciej, im wolniej ograniczamy emisje gazów cieplarnianych”.
Redaktor serwisu Naukaoklimacie.pl, dziennikarz, prowadzi w mediach społecznościowych profile „Dziennikarz dla klimatu”, autor tekstów m.in. dla „Wyborczej” i portalu „Ziemia na rozdrożu”
Redaktor serwisu Naukaoklimacie.pl, dziennikarz, prowadzi w mediach społecznościowych profile „Dziennikarz dla klimatu”, autor tekstów m.in. dla „Wyborczej” i portalu „Ziemia na rozdrożu”
Komentarze