0:000:00

0:00

Prawa autorskie: John MACDOUGALLJohn MACDOUGALL

W 2018 roku wróciły z Niemiec do Namibii szczątki 27 osób, w tym 19 czaszek, należących do członków plemion Nama i Herero (na zdjęciu podczas ceremonii przekazania). Zginęli oni z rąk niemieckich wojsk kolonialnych w latach 1904–1908, a ich zwłoki zabrano do Europy do pseudonaukowych badań rasowych. To tylko niewielka część z nawet 100 tys. ofiar, kropla w morzu przelanej krwi. Po latach nacisków w 2021 roku Niemcy uznały zbrodnie popełnione przez ich wojska w Namibii za ludobójstwo. Dlatego przeznaczyły ponad miliard euro nie tyle na odszkodowania, co na programy rozwojowe w tym południowoafrykańskim kraju. Niemcy nie chcą tego nazywać rekompensatami, obawiając się, że to ponownie wywołałoby dyskusje o reparacjach wojennych.

„NIEDZIELA CIĘ ZASKOCZY” to nowy cykl OKO.press na najspokojniejszy dzień tygodnia. Chcemy zaoferować naszym Czytelniczkom i Czytelnikom „pożywienie dla myśli” – analizy, wywiady, reportaże i multimedia, które pokazują znane tematy z innej strony, wytrącają nasze myślenie z utartych ścieżek, zaskakują właśnie.

A mają sporo na sumieniu. I to nie tylko w Afryce. Kiedy w 1900 roku cesarz Wilhelm II Hohenzollern wysyłał wojska do Chin – by wraz z innymi mocarstwami stłumić powstanie bokserów, mających dość poniżania Chińczyków i cudzoziemskich wpływów w Państwie Środka – wygłosił słynną „huńską mowę”. Nawiązując do zastrzelenia przez powstańców niemieckiego dyplomaty, polecił żołnierzom wprost: „Tępić bez pardonu, nie brać jeńców, kto wpadł w ręce wam, ten niech ginie. Podobnie jak tysiąc lat temu pod wodzą swojego króla Attyli Hunowie zostawili po sobie imię, które po dziś dzień w podaniach i opowieściach stwierdza ich wielkość, tak też imię Niemców w Chinach będzie przez was wyniesione tak wysoko, aby i po upływie tysiąca lat żaden Chińczyk nie ośmielił się nigdy więcej spojrzeć krzywo na Niemca”.

Przeczytaj także:

Z Europy Wschodniej na Karaiby

Kiedy tylko powstały po podziale Imperium Karolingów w 843 roku, Niemcy szukały nowych przepastnych terenów do podbicia i patrzyły łakomie na wschód. Czy był to kolonializm? Być może – na średniowieczną miarę i w skali mikro, bez porównania z zamorskimi koloniami, o których marzono po wielkich odkryciach geograficznych XV wieku. W czasach Kolumba, Corteza, Pizarra i innych konkwistadorów Święte Cesarstwo Rzymskie Narodu Niemieckiego było jednak rozdrobnione, miasta miały własne interesy polityczne i handlowe, a państwo niebawem stanęło w ogniu wojen religijnych.

Dlatego pierwsza poważna inicjatywa kolonialna pojawiła się dość nieoczekiwanie. Oto w 1528 roku Karol V Habsburg – król Hiszpanii i zarazem cesarz – spłacił długi u bankierskiego rodu Welserów z Augsburga, przekazując im prawa do kawałka Ameryki Południowej leżącego mniej więcej na terenie dzisiejszej Wenezueli. Słynny podróżnik Amerigo Vespucci nazwał tę część wybrzeża Małą Wenecją. Miała jednak kryć skarb zupełnie inny: Welserowie szukali tam legendarnego Eldorado, Złotego Miasta, o którym wówczas wiele się mówiło. Do stolicy kolonii, nazwanej oczywiście Neu-Augsburg (obecnie Coro), trafili nie tylko niemieccy górnicy, ale i kilka tysięcy afrykańskich niewolników. Afrykańczycy harowali na plantacjach i służyli jako tragarze podczas wypraw do nieosiągalnego Eldorado. Z wielkich planów nic nie wyszło, mnożyły się problemy i intrygi, a w 1546 roku Karol V odebrał Welserom ich prawa. Jeden z niemieckich bankierów został przy okazji przykładnie ścięty w miejscowym porcie w Wielki Czwartek.

Po tej porażce minęło ponad sto lat, nim doszło do kolejnej próby zaangażowania się Niemców za oceanem. I ponownie inicjatywa ta przyszła z nieoczekiwanej strony. Prusy Książęce, wyzwoliwszy się z zależności od Polski, zaczęły marzyć o bogactwach z dalekich krajów. Pewnie przyglądały się próbom podjętym przez nieodległe Księstwo Kurlandii i Semigalii – tamtejsi władcy, lennicy Polski, usiłowali powołać do życia i utrzymać kolonie na karaibskiej wyspie Tobago oraz w Gambii na zachodnim wybrzeżu Afryki.

Tak więc za rządów księcia pruskiego i elektora brandenburskiego Fryderyka Wilhelma I w 1682 roku powołano do życia Kompanię Brandenbursko-Afrykańską (Brandenburgisch-Afrikanische Compagnie, BAC). Otrzymała ona od Wielkiego Elektora monopol na handel przez 30 lat z Afryką Zachodnią pieprzem, złotem, kością słoniową i niewolnikami. Na Złotym Wybrzeżu, na terenie dzisiejszej Ghany, w 1683 roku powstała pierwsza baza BAC: fort Gross Friedrichsburg. Jego ruiny stoją do dziś, stanowiąc atrakcję turystyczną. Ruiny, bo przedsięwzięcie się nie powiodło. Podobnie jak nie opłaciły się pruskie inwestycje na wyspie Arkin u wybrzeży Mauretanii oraz Saint Thomas na Karaibach.

Zbyt wiele statków nie wracało, ataki piratów przynosiły znaczące straty, państwo prusko-brandenburskie i BAC nie miały wystarczająco dużo pieniędzy i siły, by rywalizować z wielkimi mocarstwami kolonialnymi.

Zmieniło się to dopiero w 1871 roku, gdy pod egidą Prus doszło do zjednoczenia Niemiec i powołania Cesarstwa Niemieckiego. Nowe mocarstwo ( „spóźnione mocarstwo” jak określają niektórzy historycy) pod wodzą kanclerza Bismarcka z energią przystąpiło do działania, szukając terenów do ekspansji w Afryce, Azji i Oceanii. Z czasem, na początku XX wieku, nazwano to potrzebnym Niemcom „Lebensraumem”, czyli „przestrzenią życiową”.

Społeczny darwinizm w akcji

Najwięcej zdobyli Niemcy w Afryce. W efekcie własnych przedsięwzięć i na mocy porozumień z innymi mocarstwami – przede wszystkim na konferencji w Berlinie w 1885 roku – do wybuchu I wojny światowej zagnieździli się w pięciu punktach kontynentu. Powołali do życia Niemiecką Afrykę Wschodnią, Niemiecką Afrykę Południowo-Zachodnią, Togoland, Kamerun (tzw. Kamerun Niemiecki i Neukamerun, przejęty od Francuzów) oraz objęli protektoratem sułtanat Witu na kenijskim wybrzeżu. W sumie zajęli obszar o powierzchni 2,5 mln km kwadratowych, zamieszkany przez 10 mln ludzi. Stał się on dla Niemców nie tylko źródłem zysków, ale też wielkim laboratorium.

„Każde mocarstwo europejskie miało swój sposób zdobywania Afryki. Francuzi budowali linie kolejowe i ośrodki zdrowia. Brytyjczycy wydobywali złoto i budowali szkoły misyjne. Belgowie przekształcili Kongo w ogromne państwo niewolników. Portugalczycy starali się zrobić możliwie jak najmniej.

Niemcy dołączyli do imperialistów późno, a kolonizacja Afryki stała się dla nich eksperymentem na ogromną skalę, służącym między innymi testowaniu teorii rasowej.

Wcześniejsze mocarstwa kolonialne oczywiście nosiły w sobie poczucie wrodzonej wyższości. Zgodnie z teorią darwinizmu społecznego Afrykanie byli biologicznie niższym stadium, niewygodną przeszkodą w rozwoju Afryki przez bardziej rozwiniętego białego »Aryjczyka«. Ale nikt nie wykorzystał tej teorii w praktyce kolonialnej okrutniej od Niemców w południowo-zachodniej Afryce, dzisiejszej Namibii” – pisze w pracy „Cywilizacja. Zachód i reszta świata” Niall Ferguson, profesor historii z Uniwersytetu Oksfordzkiego i Uniwersytetu Harvarda.

Zresztą, alibi Niemcom dawało to, co za morzami wyczyniały wcześniej inne mocarstwa, na przykład Brytyjczycy na Tasmanii, gdzie wybili tysiące miejscowych Aborygenów. „Teoria Darwina pozwalała, by na ludobójstwo reagować wzruszeniem ramion. Sprzeciw dowodził braku wykształcenia. Protestowali jedynie zgrzybiali starcy, nienadążający za postępem w naukach przyrodniczych” – pisze wprost szwedzki publicysta i historyk literatury Sven Lindqvist, autor słynnej książki „Wytępić całe to bydło” (1992), która zainspirowała popularny serial dokumentalny z 2021 roku.

Namibia znalazła się w orbicie wpływów Niemiec w 1884 roku. Z małej osady, powstałej na ziemi kupionej od miejscowego wodza, rozrosła się do wielkiej kolonii nazwanej Afryką Południowo-Zachodnią. Pierwszym Reichskommissarem zarządzającym kolonią został Heinrich Ernst Göring – ojciec urodzonego kilka lat później Hermanna, późniejszego Reichsmarschalla III Rzeszy. Niemieckich rolników zachęcano do przybywania do Namibii, obiecując, że dostaną tam ziemię. Tyle że ta miała jeszcze właścicieli i użytkowników. Miejscową ludność – kilkudziesięciotysieczne rzesze ludów Herero i Nama. Nazywano ich ogólnie Hotentotami. Słowo to powstało na bazie określenia używanego przez samych autochtonów, ale niebawem nabrało pogardliwego zabarwienia w ustach Niemców, wywyższających się nad miejscowych pasterzy i koczowników.

Zbrodnia von Trothy

Od samego początku dochodziło do tarć, bo niemieckie władze i koloniści nie szanowali lokalnych obyczajów i świętych miejsc. Wykorzystywali konflikty między plemionami do nacisków na wodzów i do osiągnięcia własnych celów. Przeciw opornym, którzy nie chcieli oddawać ziemi za niemiecką „ochronę”, powołano Oddziały Ochronne (Schutztruppe).

„W Niemieckiej Afryce Południowo-Zachodniej czarnoskórym nie wolno było jeździć konno, musieli kłaniać się białym, nie mogli chodzić po chodnikach, posiadać roweru ani chodzić do biblioteki. W sądach kolonialnych słowo jednego Niemca było warte słowu siedmiu Afrykanów. Osadników karano grzywną za przestępstwa, takie jak morderstwo i gwałt, za które Afrykanów wieszano. Jak komentował ten stan pewien misjonarz, »przeciętny Niemiec patrzy z góry na tubylców, jakby znajdowali się na tym samym poziomie co wyższe naczelne (przy czym ich ulubionym określeniem na tubylców jest pawian) i traktuje ich jak zwierzęta«. Brytyjczycy i Francuzi postawili sobie za punkt honoru zniesienie niewolnictwa w koloniach w XIX wieku. Niemcy tego nie zrobili. Istniał tylko jeden problem. Hererowie i Nama nie byli dziecinnymi stworzeniami rodem z teorii rasowej. Hererowie byli twardym ludem pasterskim, sprawnie utrzymującym swoje bydło na obszarze o skąpej roślinności, położonym między pustyniami Namib i Kalahari. Nama byli łupieżcami, równie dobrymi jeźdźcami i strzelcami jak Burowie na wschodzie” – Niall Ferguson.

Afrykańscy wojownicy niewiele jednak mogli poradzić przeciw karabinom maszynowym. Byli przerażeni, że rozwścieczeni Niemcy nie oszczędzali ani kobiet, ani dzieci. Od 1893 do 1894 roku działała partyzantka Nama pod dowództwem Nanseba Gabemaba, znanego pod europejskim imieniem i nazwiskiem Hendrik Witbooi. Jednak i on ostatecznie zaakceptował niemieckie warunki.

Przez 10 lat trwał względny spokój. Gdy w 1903 roku doszło do strzelaniny po kłótni niemieckiego oficera z jednym z wodzów, napięcie zdecydowanie wzrosło. A gdy pewien Niemiec wykopał czaszki zmarłych Herero, by sprzedać je jako eksponaty do uniwersytetów, wybuchła burza. W styczniu Afrykańczycy rozpoczęli krwawe ataki na kolonistów, odpłacając za lata upokorzeń. Powstaniu przewodził Samuel Maharero.

Wzburzone władze w Berlinie wysłały wojsko i nakazały gubernatorowi Afryki Południowo-Zachodniej stłumić bunt bez żadnej litości. Miał tym się zając nowy dowódca Oddziałów Ochronnych: generał Lothar von Trotha. Wcześniej „wsławił się” m.in. tłumieniem chińskiego powstania bokserów, a o afrykańskich autochtonach wprost mówił jako o „podludziach”.

Generał otoczył Hererów, którzy uciekając przed niemieckim wojskiem zebrali się w sierpniu 1904 roku na płaskowyżu Waterberg. Zaczął ich ostrzeliwać z artylerii i pozostawił jedyną drogę odwrotu: na pustynię Kalahari. Wśród 60 tysięcy uciekających były kobiety i dzieci, lecz tym von Trotha się nie przejmował. Poinformował wodzów Hererów, że mają opuścić kraj, który należy już do Niemców. Jeśli tego nie zrobią, wybije ich za pomocą armat. Przegoni nawet chorych i rannych. Wszyscy mieli umrzeć z pragnienia i głodu, na rozpalonej pustyni.

Walcząc z Hererami von Trotha pozwalał na takie okrucieństwa, że sam cesarz zaapelował do niego o odrobinę łaski dla tych, którzy się poddadzą.

Tą łaską były obozy koncentracyjne, m.in. na Wyspie Rekina (Shark Island). Tysiące Hererów dogorywało tam za drutami kolczastymi, zapędzane do niewolniczej pracy i starające się przeżyć na głodowych racjach żywnościowych. Samuel Maharero miał szczęście – wyprowadził tysiąc swoich pobratymców na tereny sąsiedniej brytyjskiej kolonii Beczuany (dziś Botswana).

Po jednym plemieniu przyszedł czas na kolejne: Nama. Po śmierci Hendrika Witbooia brakowało im równie utalentowanego wodza. Nama naiwnie oddali Niemcom broń, a ci zapędzili ich do obozów koncentracyjnych i do przymusowej pracy. Warunki na Wyspie Rekina były straszne, ale zastępca gubernatora Oskar Hintrager nie chciał stamtąd przenosić nawet kobiet i dzieci. „Determinacja Hintragera, żeby zatrzymać Nama na Shark Island, jest tym bardziej zdumiewająca, że na własne oczy widział on koszmar obozów koncentracyjnych. W roku 1900 walczył z Brytyjczykami u boku Burów z Transwalu i wiedział, co obozy lorda Kitchenera zrobiły burskim cywilom. Mimo apeli misjonarzy i żądań oficerów przedsięwziął jednak kroki, żeby powolna eksterminacja Nama, więzionych na Shark Island, trwała nadal” – piszą historycy David Olusoga i Casper W. Erichsen w książce „Zbrodnia kajzera” (2011). Jak to wytłumaczyć? Ano, Hintrager wierzył, że ci więźniowie, którzy przeżyją piekło Wyspy Rekina, będą zawsze już nienawidzić Niemców i rozsiewać swój gniew.

Przypadek Maji-Maji

Kampania zakończyła się w 1908 roku, cesarz kazał uwolnić pozostałych przy życiu więźniów, a nad Namibią zaległa śmiertelna cisza. Ogółem w wyniku rozmaitych niemieckich działań, noszących znamiona ludobójstwa, zginęły dziesiątki tysięcy Afrykańczyków. Szacunki są różne, ale zapewne było to nie mniej niż 60 tys. Herero i 12 tys. Nama. Ilu przetrwało? Przeżyła mniej więcej jedna czwarta Herero i mniej niż połowa przedwojennej populacji Nama. Jaki czekał ich los? Autochtonów wywłaszczono i zamknięto w rezerwatach. Na ich ziemię wprowadzili się niemieccy koloniści. Nie do pomyślenia były mieszane związki, za stosunki seksualne karano.

A jak było w niemieckich włościach w innych miejscach Afryki? Wydawałoby się, że nie doszło tam aż do takich tragedii. Owszem, tubylcy byli poniżani i kierowani do przymusowej pracy. Tym niemniej sytuacja w Rwandzie, leżącej w Niemieckiej Afryce Wschodniej, wydawała się wtedy dużo lepsza niż później, gdy kolonia ta trafiła w ręce Belgów, którzy rozniecili etniczne waśnie miedzy Tutsi i Hutu.

Tyle że to także w Niemieckiej Afryce Wschodniej, na terenach Tanganiki (dzisiejsza Tanzania), doszło najpierw do rebelii Busziri (1888–1889), potem do buntu ludu Hehe (1891–1894), a w latach 1905–1907 do krwawego powstania Maji-Maji. Miejscowi sprzeciwiali się nowym obciążeniom podatkowym i warunkom pracy na plantacjach bawełny. Nazwa rewolty wzięła się od z języka suahili, od słowa „woda”. Tak określano kult, który rozpowszechnił się w trakcie buntu. Jego wyznawcy wierzyli, że wystrzeliwane przez Niemców kule zamieniać się będą w wodę. Były to płonne nadzieje. Na dodatek wojska kolonialne paliły też domy i pola buntowników, skazując ich na śmierć głodową.

W efekcie śmierć poniosło ponad od 75 do 400 tysięcy ludzi. Niemcy stracili ledwie kilkunastu żołnierzy.

Czy da się to porównać z ludobójstwem w Namibii? Wszak ofiar było więcej. Tyle że rząd Tanzanii uznaje to wydarzenie za „starcie wojenne”. Zadeklarował, że nie oczekuje od Niemiec żadnych odszkodowań. Wymaga jedynie zwrotu afrykańskich dzieł sztuki i ludzkich szczątków wywiezionych do niemieckich muzeów.

Czkawka w raju

W porównaniu z sytuacją w Afryce, niemieckie kolonie na Pacyfiku wydawały się wręcz rajem. W 1882 roku powołano Niemiecką Kompanię Nowogwinejską (Deutsche Neuguinea-Kompagnie), a w stronę wyspy popłynęły okręty. Na miejscu przedstawiciele Niemców już podpisywali śmiechu warte „umowy” na zakup ziemi z niepiśmiennymi lokalnymi wodzami. Dzięki temu udało im się legalnie zająć północno-wschodni kawałek tej wielkiej wyspy. W 1885 roku protektorat stał się faktem. Mniejszym swoim posiadłościom u wybrzeży Nowej Gwinei Niemcy nadali wiele mówiące nazwy: Ziemia Cesarza Wilhelma i Archipelag Bismarcka.

Cesarstwo częściowo opanowało także Wyspy Salomona (dziś znów jawiące się jako strategiczne miejsce na Pacyfiku, tym razem w ramach rywalizacji USA i ich sojuszników z Chinami) oraz podzielone Samoa – cierpiące z powodu wojen domowych, gdy rozmaitych wodzów popierały różne europejskie mocarstwa. Ciekawy przypadek stanowiły Wyspy Karolińskie, Mariany Północne i Palau. Niemcom odsprzedała je Hiszpania po przegranej wojnie z USA, aby nie wpadły w ręce Amerykanów. Umowie z Hiszpanami zawdzięczali też Niemcy swoje kolonie na Wyspach Marshalla.

Lecz miejscowi czasami się buntowali. Tak jak na Pohnpei w archipelagu Wysp Karolińskich, gdzie w październiku 1910 roku doszło do buntu w rejonie półwyspu Soheks. Podczas swoistej pańszczyzny odrabianej jako podatek przez autochtonów, jeden z nich przestał słuchać nadzorcy, za co został wybatożony. Po wieczornej naradzie jego rodacy odmówili pracy, a dzień później zaczęli grozić strażnikom. Kiedy pojawili się kolejni Niemcy, wyspiarze otworzyli do nich ogień. Padły pierwsze ofiary, a buntownicy zabarykadowali się na półwyspie. Władze wezwały więc na pomoc niemieckie okręty. Dopiero w styczniu 1911 roku udało się zebrać odpowiednie siły, a przytłoczeni przewagą nowocześnie uzbrojonego wroga, powstańcy musieli ustąpić. W lutym poddali się. Do kilkunastu ofiar walk po obu stronach trzeba było jeszcze doliczyć drugie tyle rebeliantów rozstrzelanych przez kolonialne władze.

Niemcy nie porządzili już długo. Po klęsce podczas I wojny światowej wszystkie ich kolonie rozparcelowano pomiędzy zwycięskie mocarstwa.

Ta katastrofa imperialnych planów Berlina, jak też doświadczenia w tępieniu „podludzi”, nie pozostały niestety bez wpływu na dalszą historię Niemiec.

I to wcale nie dlatego, że podczas II wojny światowej hitlerowcy szczególnie skupiali się na odzyskaniu zamorskich posiadłości. Problem tkwił w głowach. „Wielu byłym żołnierzom kolonialnym, którzy wstąpili w szeregi NSDAP, wydawało się całkowicie naturalne, że teorie powstałe w obozach koncentracyjnych Afryki są stosowane podczas »kolonizacji« Europy Wschodniej przez nazistów i tworzą podstawę polityki rasowej, z której wywodził się Holokaust. Nie było jedynie zbiegiem okoliczności, że Reichsmarschall odpowiedzialny za Luftwaffe był synem Reichskommissara z Afryki Południowo-Zachodniej” – stwierdza Sven Lindqvist. Przypomina, jak Hitler przekonywał w 1941 roku swoich współpracowników, że Ukraina i Zawołże zostaną spichlerzem Europy, a niemiecki przemysł dostanie zboże za bezcen. „Ukraińcom dostarczymy chusty na głowę, szklane paciorki i wszystko to, za czym przepada lud w koloniach” – żartował sobie. Bo dla Niemców, tak jak ponad tysiąc lat wcześniej w mrocznych wiekach, wschód Europy znów stał się terenem iście kolonialnej ekspansji.

Dziś można się nad tym zastanowić nie tylko na mogiłach z II wojny światowej, ale też na cmentarzu wojennym w Kętrzynie. Wciąż leży tam kamień z nazwiskami żołnierzy kajzera z miejscowej jednostki, którzy zginęli podczas walk w Afryce Południowo-Zachodniej.

;

Udostępnij:

Adam Węgłowski

Dziennikarz i autor książek. Był redaktorem naczelnym magazynu „Focus Historia”, zajmował się m.in. historycznymi śledztwami. Publikował artykuły m.in. w „Przekroju”, „Ciekawostkach historycznych” i „Tygodniku Powszechnym”. Autor kryminałów retro, powieści z dreszczykiem i książek popularyzujących historię.

Komentarze