Część polityków radykalnej zachodniej lewicy ma poważny problem z interpretacją wydarzeń we wschodniej Europie. Wciąż próbują wtłoczyć nową rzeczywistość w stare koleiny swoich teorii i uprzedzeń. Tracą przy tym wiarygodność, zrównując agresora z ofiarą. Ukraińska i polska lewica nie zostawiają na nich suchej nitki
W niemieckim kiosku prasowym okładka pisma "Konkret" wali na odlew uderzeniem z alternatywnej rzeczywistości: „Go East! Natowska agresja na Rosję”. Na stronie internetowej redakcja zamieściła oświadczenie w stylu sorry-not-sorry: „Gdy tylko bieżący numer został wydany, Rosja rozpoczęła wojnę z Ukrainą. Wbrew wszystkim spekulacjom nie zostało to uzgodnione z Kremlem. Okładka numeru marcowego, która opisuje ekspansję NATO na wschód i intensyfikację jego działań militarnych w bezpośrednim sąsiedztwie granicy z Rosją, nie traci na aktualności ani treści”.
Haniebna ironia w momencie, gdy rakiety armii Putina spadają na ukraińskie domy. Lecz nie dotyczy to wyłącznie kilku niszowych szaleńców, którzy w Rosji wciąż upatrują rzekomej ojczyzny chłopów i robotników albo równowagi dla znienawidzonych wpływów Waszyngtonu.
Komunikaty w duchu symetryzmu wypuścił DiEM25, paneuropejska organizacja założona przez Janisa Warufakisa (na zdjęciu), byłego ministra finansów Grecji w rządzie Syrizy, a obecnie parlamentarzysty. „Mamy do czynienia z barbarzyńską inwazją Putina na Ukrainę, za którą on jest w pełni odpowiedzialny – napisał Warufakis, by w tym samym zdaniu obrócić kota ogonem – "ale jednocześnie Waszyngton jest odpowiedzialny za stworzenie warunków, które pozwoliły Putinowi na inwazję”.
Dalej było tylko gorzej, łącznie z powtarzaniem elementów kremlowskiej propagandy o oparciu władzy Zełenskiego o neonazistów i oskarżeniami Unii Europejskiej o zdradę własnej obietnicy dążenia do pokoju. Propozycja powstrzymania zbrodni? Jedynym sposobem na zakończenie wojny „jest zgoda Waszyngtonu i Moskwy na powrót rosyjskich wojsk do swoich baz w zamian za neutralność Ukrainy” – snuł dyplomatyczne wizje Warufakis.
Sekretarz DiEM25 najwyraźniej nie skonsultował stanowiska z lewicą ukraińską.
Ukraińscy socjaliści zrzeszeni w organizacji Ruch Społeczny od dawna wzywali międzynarodową lewicę „do potępienia imperialistycznej polityki rządu rosyjskiego i do okazania solidarności z ludźmi, którzy ucierpieli w wojnie, trwającej prawie osiem lat, i którzy mogą ucierpieć z powodu nowej”.
DiEM25 nie skorzystał również z doświadczeń i wiedzy swojego przedwyborczego koalicjanta z okresu kampanii do wyborów europejskich, partii Razem. Jej sekretariat ds. międzynarodowych aktywnie zabiega o przedstawienie wschodniej perspektywy w racjonalnych kategoriach. „Rosja od dekad próbuje się przedstawiać jako ofiara otoczona przez wrogie siły, które mają zagrażać jej bezpieczeństwu. Fakty temu przeczą. To Rosja, z silną armią, potężnym arsenałem głowic nuklearnych i imperialnymi ambicjami, próbuje narzucić swoją wolę państwom ościennym – i temu lewica musi się przeciwstawić”, napisały członkinie sekretariatu, które starają się dotrzeć ze stanowiskiem polskiej lewicy do zachodniej opinii publicznej.
W związku z brakiem jednoznacznej deklaracji uznania suwerenności Ukrainy oraz bezwzględnego potępienia imperializmu rosyjskiego przez Międzynarodówkę Progresywną oraz Ruch Demokracji w Europie 2025 (DiEM25), Lewica Razem zakończyła z tymi organizacjami współpracę, co podano do publicznej wiadomości 1 marca.
Lewica Razem podkreśla, że to nie powód, by uciszyć krytykę wcześniejszych działań NATO, ale zachodnia lewica zafiksowana na konstatacji „wróg znajduje się w domu”, jest niezdolna do rozpoznania innych zagrożeń.
Poseł Zandberg interweniował również po wpisie innej gwiazdy zachodniej lewicy, Naomi Klein. Kanadyjska dziennikarka próbowała w podobny sposób symetryzować inwazję na Ukrainę, powołując się na artykuł Phyllis Bennis z portalu Foreign Diplomacy in Focus opublikowany 25 lutego pod zaskakującym tytułem: „Odpowiedzią na nielegalną inwazję Putina powinna być dyplomacja, a nie wojna”.
Nie dowiadujemy się z niego jakie byłyby warunki „legalności” inwazji, za to możemy przeczytać, że jej korzenie tkwią w Waszyngtonie. Gdyby NATO, zamiast rozszerzać członkostwo, zostało rozwiązane za poradą autorki, to Ukraina nie miałaby dokąd wstępować, a zatem Rosja nie czułaby się zagrożona i nie byłoby wojny. To w skrócie rozumowanie Bennis. Ten obraz świata na opak obejmuje krytykę również pozamilitarnych metod nacisku na Putina. „Szeroko zakrojone sankcje, które szkodzą zwykłym Rosjanom, doprowadzą do większej liczby protestów, przynosząc dalsze represje, ryzykują marginalizację sprzeciwu w Rosji” - dowodzi przewrotnie Bennis. Autorka powtarza mantrę o natychmiastowym zawieszeniu broni i powrotu do stołu negocjacji, zupełnie jakbyśmy nie byli świadkami teatru kłamstw, w którym Putin wodził za nos kolejnych polityków i dyplomatów spieszących na Kreml, gdy on przygotowywał się do inwazji.
"Anglosaska arogancja jest naprawdę imponująca. Czy przyszło Ci do głowy, że może warto sprawdzić, co o tym myślą ukraińscy socjaliści? To o ich życie chodzi" - skomentował wpis Naomi Klein Adrian Zandberg.
Naomi Klein ostatecznie usunęła swój wpis.
Gdy rozwijało się napięcie na granicy rosyjsko-ukraińskiej brytyjska koalicja „Stop Wojnie”, wydała oświadczenie, poparte m.in. przez byłego lidera Partii Pracy Jeremy’ego Corbyna, a także deputowaną tej partii, przedstawicieli związków zawodowych i pracowników akademickich, w którym pisano o „uwzględnieniu obaw Rosji związanych z bezpieczeństwem”. Było to jeszcze w czasie, gdy Putin kłamał w żywe oczy całemu światu. Czy szok, którego doznała Europa o poranku 24 lutego, spowodował zmianę stanowiska, bądź retoryki koalicji? Nie. Na jej stronie internetowej nadal wita hasło: „Sprzeciwiamy się uzależnieniu brytyjskiego establiszmentu od wojny”, a w zaproszeniu na wiec antywojenny mówi się nie o inwazji tylko o „interwencji wojskowej”, która jest wynikiem „konfliktu trwającego od 30 lat, w którym Wielka Brytania odgrywa rolę prowokatora”. Mówcą ma być sam Jeremy Corbyn. Odnotujmy jeszcze: sama brytyjska Partia Pracy pod przywództwem Keira Starmera popiera najostrzejsze sankcje, dostawy broni, pomoc finansową dla Ukrainy, oraz wzmocnienie wschodniej flanki NATO.
Nie popisał się zmysłem krytycznym Noam Chomsky. Profesor zwykł okazywać zrozumienie dla rzekomo obniżającego się poczucia bezpieczeństwa Rosji, nie zważając na potrzebę ochrony i suwerenność decyzji społeczeństw wschodniej Europy.
W interpretacji Chomsky’ego państwo rozciągające się na przestrzeni jedenastu stref czasowych i posiadające drugi co do wielkości arsenał nuklearny na świecie, ma prawo czuć się zagrożone terytorialnie. To toczka w toczkę przyjęte bezkrytycznie stanowisko Kremla, tak jakby któryś z krajów europejskich wysuwał roszczenia wobec Rosji, albo jej się odgrażał.
Przeciwnie, prezydent Zełenski jeszcze ostatniego wieczora, tuż przed inwazją, zwrócił się po rosyjsku w bardzo osobistym przemówieniu bezpośrednio do Rosjan, wysyłając im znak pokoju.
Kreml przez Chomskiego nie jest poddawany krytyce, którą najwyraźniej profesor zarezerwował wyłącznie dla jednego imperializmu. To stosowanie podwójnych standardów i oznaka paternalistycznego traktowania społeczeństw wschodniej Europy. W wywiadzie opublikowanym 4 lutego stwierdził „Niekiedy mówi się, że członkostwo w NATO zwiększa bezpieczeństwo Polski i innych. Znacznie silniejsze argumenty przemawiają za tym, że członkostwo w NATO zagraża ich bezpieczeństwu poprzez wzrost napięć”. Można się tylko domyślać jaki procent obywateli i obywatelek krajów sąsiadujących z Rosją podziela w obecnej sytuacji opinię profesora?
Punkt widzenia zależy od punktu zamieszkania. Słoweński marksista Slavoj Žižek nie ma problemu z rozpoznaniem zagrożenia. „Dziś niestety musimy przyznać rację Bidenowi, który 10 dni temu mówił, że decyzja o inwazji na Ukrainę jest już przesądzona. Nawet już po rosyjskiej agresji część tej »lewicy« (nie mogę nie użyć tu cudzysłowu) nadal obarcza winą Zachód, śpiewając tę samą śpiewkę: NATO stopniowo zaciskało wokół Rosji pętlę i destabilizowało ją, otaczając ją bazami wojskowymi, wywołując kolorowe rewolucje i lekceważąc jej całkiem uzasadnione obawy. Pamiętajmy, że w ubiegłym stuleciu Zachód najechał Rosję aż dwukrotnie… Jest w tym, oczywiście, ziarno prawdy. Jednak w ten sam sposób można by usprawiedliwiać Hitlera i zwalić winę na traktat wersalski, który spustoszył gospodarkę Niemiec".
Pod koniec stycznia komitet międzynarodowy organizacji Democratic Socialists of America (DSA), największego ugrupowania demokratycznych socjalistów w USA, z którego szeregów pochodzi czwórka deputowanych zasiadających obecnie w Izbie Reprezentantów, z najsłynniejszą Aleksandrą Ocasio-Cortez na czele, również wydał oświadczenie, w którym sprzeciwia się… amerykańskiej brawurze politycznej, będącej powodem kryzysu.
Prześlepiając trwające wówczas „ćwiczenia” wojskowe Rosji, (które, jak już dziś wiemy, były przygotowaniami do inwazji), autorzy oświadczenia napisali, że to 6000 żołnierzy amerykańskich znajdujących się w krajach Europy Wschodniej „w połączeniu z trwającymi na dużą skalę ćwiczeniami wojskowymi NATO pod przewodnictwem USA, spowodowały eskalację i tak już niebezpiecznie napiętej sytuacji”. A dalej znane z kremlowskich orędzi zarzuty o zbrojeniu i szkoleniu ukraińskich nacjonalistów oraz bojowników o sympatiach neonazistowskich. W stanowisku nie ma śladu wzmianki o naruszeniu granic demokratycznego państwa europejskiego przez dyktatorskie mocarstwo.
Taras Bilous lewicowy działacz z Kijowa w poruszającym liście opublikowanym przez amerykański lewicowy magazyn Dissent nazwał stanowisko DSA niegodziwym.
„Wielokrotnie zachodnia lewica odpowiadała na krytykę Rosji, wspominając agresję USA na Afganistan, Irak i inne państwa – pisał Bilous szykując się do zajęcia pozycji w obronie Kijowa – natomiast jej rolą powinno być pytanie dlaczego inne państwa w 2003 roku nie wywarły wystarczającej presji na Stany Zjednoczone w sprawie Iraku. A nie zabieganie obecnie o to, aby zmniejszać presję na Rosję w sprawie Ukrainy”.
Tego samego dnia, 26 lutego, w momencie, gdy od dwóch dni putinowskie rakiety spadały na Ukrainę, DSA wydała oświadczenie potępiające rosyjską inwazję. „Domagamy się natychmiastowych działań dyplomatycznych i deeskalacji w celu rozwiązania tego kryzysu”. Co prawda jednoznacznie wskazano napastnika, ale poza zaklęciami o „natychmiastowym wstrzymaniu ognia” nie pojawiły się żądania dotyczące środków, jakie powinna podjąć wspólnota międzynarodowa wobec agresora. Zamiast tego zaapelowano do USA... „o wycofanie się z NATO i położenie kresu imperialistycznemu ekspansjonizmowi, który przygotował grunt pod ten konflikt”. To w obecnych realiach nic innego jak wezwanie do poddania się w obliczu nacierającego wroga.
Dopiero 28 lutego Aleksandra Ocasio-Cortez na własnym profilu fejsbukowym ogłosiła, że Stany Zjednoczone współpracują z europejskimi sojusznikami, aby wspierać ukraińskie wysiłki obronne i wywierać presję gospodarczą na Rosję. „Chociaż od dawna sprzeciwialiśmy się szerokim sankcjom, które mogłyby na dużą skalę zaszkodzić cywilom, popieramy ukierunkowane sankcje prezydenta Bidena skierowane na Putina i jego oligarchów”. Członkini Izby Reprezentantów upomniała się również o uchodźców. Podobne w treści oświadczenie wydała kongresmenka Rashida Tlaib, towarzyszka Ocasio-Cortez z Democratic Socialists of America.
Ta ślepa na jedno oko część zachodniej lewicy nie zdaje sobie sprawy, jak wysoka jest stawka. Jeśli Putin zbrojnie zrewiduje granice demokratycznego państwa w środku Europy lub obali demokratycznie wybrany rząd, to nie tylko może zachęcić go do ciągu dalszego, ale zainspirować kolejnych narodowych wodzów w całym regionie.
Czym innym jest bowiem protestować przeciwko wojnie i przeciwko wysyłaniu wojska, gdy twój własny kraj jest stroną napastniczą. Całkowita racja leżała po stronie zachodniej lewicy, gdy zwoływała protesty antywojenne i stawiała opór w momencie, gdy USA pod sfingowanym pretekstem napadały na Irak (też je organizowałem, gdy Polska pędziła u boku silniejszego najeźdźcy). Słusznie robi, gdy przypomina chilijski 11 września, gdy puczyści w 1973 przy wsparciu USA obalali demokratycznie wybranego prezydenta Salvadore Allende.
Dziś wielki podziw należy się również protestującym Rosjanom, którzy mimo surowych represji wychodzą na ulicę w dziesiątkach miast Rosji, domagając się zaprzestania agresji na Ukrainę. Jednak co innego jest protestować, by powstrzymać swój kraj od pomocy ofierze, jak to właśnie czyni obecnie część zachodniej lewicy.
Putin zbrojnie najechał Ukrainę. Każde dzielenie włosa na czworo, rozważanie, czy miał do tego jakieś powody albo racje, jest bankructwem politycznym i moralnym.
Atak na Ukrainę to czas przewartościowań. Przykładem mogą być niemieckie polityczki Lewicy. Najpierw eks-liderka frakcji parlamentarnej Die Linke Sahra Wagenknecht. Jeszcze niedawno mówiła „Możemy być bardzo zadowoleni, że Putin nie jest tym, jak go się przedstawia: szalonym nacjonalistą, upojonym przesuwaniem granic”, potem posypywała publicznie głowę popiołem, przyznając się, że myliła się co do oceny jego osoby i bezwarunkowo potępiała inwazję.
Sporym zaskoczeniem dla opinii publicznej było również wystąpienie obecnej liderki frakcji Die Linke w Bundestagu, posłanki Amiry Mohamed Ali, która przyznała, że jej partia błędnie oceniła Rosję. Skrytykowała również ostro działania władcy Kremla, podkreślając, że jego brutalnego ataku nie wolno relatywizować.
W Berlinie odbyła się natomiast jedna z największych manifestacji przeciwko „imperializmowi Rosji”, przeciwko „napaści na Ukrainę” i wojnie. Była ona największą demonstracją antywojenną od czasów protestów przeciwko inwazji na Irak dwadzieścia lat temu. Ostrożne szacunki policji mówią o stu tysiącach uczestników, organizatorzy ocenili jej liczebność nawet na pół miliona osób. Czas Putinversteher (niemiecki neologizm oznaczający polityków i ekspertów, którzy wykazują zrozumienie dla działań Putina — przyp red.) w Niemczech dobiega końca.
Absolwent Uniwersytetu Jagiellońskiego, projektodawca i twórca spółdzielni, emigrant, dziennikarz i publicysta. Pisuje głównie na tematy związane ze społeczną recepcją technologii, gospodarowaniem zasobami i o polityce energetycznej w kontekście zmian klimatycznych. Nominowany w 2022 do polsko-niemieckiej nagrody dziennikarskiej im. Tadeusza Mazowieckiego. Publikował m.in. w Tygodniku „Przegląd”, polskiej edycji Le Monde Diplomatique, Krytyce Politycznej, kwartalnikach „Zdanie” i „Autoportret” oraz w londyńskiej „Tribune”.
Absolwent Uniwersytetu Jagiellońskiego, projektodawca i twórca spółdzielni, emigrant, dziennikarz i publicysta. Pisuje głównie na tematy związane ze społeczną recepcją technologii, gospodarowaniem zasobami i o polityce energetycznej w kontekście zmian klimatycznych. Nominowany w 2022 do polsko-niemieckiej nagrody dziennikarskiej im. Tadeusza Mazowieckiego. Publikował m.in. w Tygodniku „Przegląd”, polskiej edycji Le Monde Diplomatique, Krytyce Politycznej, kwartalnikach „Zdanie” i „Autoportret” oraz w londyńskiej „Tribune”.
Komentarze