0:000:00

0:00

Artykuł Andrzeja Sidorskiego opublikowany w OKO.press niechybnie wprowadził wielu czytelników w zdumienie, zwłaszcza, jeśli trafił do nich pod swoim pierwotnym tytułem: „Księża pedofilie są bezkarni z powodu milczenia ofiar, a nie zmowy Kościoła z państwem”. Po naszej interwencji nieszczęsne „milczenie ofiar” zastąpiono bardziej trafnym „milczeniem parafian”. Jednak korekta nie zmieniła wymowy samego tekstu. Jego tezy są nieprawdziwe, szkodliwe i głęboko niemoralne. To nie ofiary księży pedofilów, nie gwałcone i molestowane dzieci odpowiadają za bezkarność sprawców.

To polskie państwo nie wywiązuje się z obowiązku skutecznej ochrony dzieci przed pedofilią. Nie zapewnia też sprawiedliwości nieletnim obywatelom, którzy padli ofiarą przestępców w sutannach.

Problemem nie jest „milczenie parafian” – ono jest stałym elementem tego zjawiska, obecnym na całym świecie. Problemem jest to, że państwo polskie traktuje Kościół katolicki w sposób uprzywilejowany i jest z nim w specyficznym, szkodliwym dla żyjących w Polsce ludzi, układzie.

Skandaliczne w artykule Sidorskiego jest ujęcie sprawy tak, jakby państwo miało z natury rzeczy ograniczone możliwości ingerowania w „sprawy kościelne”. Nasze państwo samo je sobie ograniczyło, a naszym zadaniem – jako obywateli, jako rodziców, niekoniecznie związanych z Kościołem – jest to zmienić.

Zacznijmy od molestowanych dzieci i ich rodziców.

Ofiary księży pedofilów nie miały szans samodzielnie się obronić

Sidorski ubolewa: „Wielu rodziców czy ofiar nie zawiadomiło jednak nawet biskupa. Co więcej – wiele skrzywdzonych dzieci nie przyznało się nawet rodzicom. O tym, co je spotkało powiedziały kilkadziesiąt lat później mediom. […] A każda milcząca ofiara to być może kilkanaście lub kilkadziesiąt następnych ofiar”.

To co wybrzmiewa w tym fragmencie ma swoją nazwę - to wtórna wiktymizacja ofiar.

Autor najwyraźniej sądzi, że osoby molestowane lub gwałcone przez księży jako ośmio-, dziesięcio- czy dwunastolatki powinny wziąć na siebie odpowiedzialność za to, że ich rodzice nie zgłosili sprawy do prokuratury (?!).

Każdy psycholog czy psychotraumatolog po przeczytaniu tego fragmentu złapie się za głowę. Specyfika tego rodzaju przestępstw polega na tym, że sprawca wybiera specyficzne ofiary – takie, których rodzice z dużym prawdopodobieństwem przeoczą lub zignorują działania sprawcy.

To dzieci z rodzin mocno zaangażowanych w Kościół, a zatem darzących księży nadmiernym zaufaniem i szacunkiem; dzieci z rodzin wielodzietnych lub pozbawionych jednego z rodziców lub z problemami w rodzaju biedy, przemocy domowej czy choroby.

Przeczytaj także:

Żadne dziecko nie ma szans samodzielnie obronić się przed dorosłym przestępcą, a dzieci w opisanych wyżej sytuacjach mają o wiele mniejsze szanse od innych na to, że ktoś zareaguje na to, co je spotyka.

Warto odnotować, że odkąd do polskich szkół wprowadzono religię, księża mają praktycznie nieograniczony dostęp do tego rodzaju wrażliwych informacji o każdym dziecku, które bierze udział w katechezie (a także o innych dzieciach, ponieważ katecheci zasiadają także w radach pedagogicznych).

Wiele zgłoszeń na mapie kościelnej pedofilii to historie dzieci, które próbowały powiedzieć o tym, co je spotyka, rodzicom. Były ignorowane, wyśmiewane, uciszane, lub wręcz bite. Te mniejsze nie potrafią nawet nazwać tego, co im zrobiono.

Według psychotraumatologów skutki przemocy seksualnej doświadczonej w dzieciństwie dotykają ofiary przez całe życie. Czy godzimy się na państwo, które domaga się od takich ofiar, by przemówiły? A skoro nie przemawiają, udaje, że problem nie istnieje?

Czy godzimy się na państwo, które zamiast bronić gwałconych dzieci przed oprawcami, gdy po latach odważą się domagać kary dla swojego oprawcy, przesyła zwięzły komunikat: „umorzone z powodu przedawnienia”?

W tego rodzaju sprawach działa przerażający mechanizm: dręczone dzieci nie mogą liczyć na dorosłych w swoim otoczeniu. Zostają z tym, co im zrobiono – a czasami trwa to miesiącami lub latami – zupełnie same.

Rodzice „głuchną”. Bagatelizują sprawę, uciszają dzieci, zmieniają temat rozmowy. Nawet gdy wygląda na to, że wiedzą, że muszą coś z „tym” zrobić, to potem ta wiedza dziwnie jakoś zanika.

W opowieściach ofiar powraca taka myśl: ludzie WIEDZĄ, co robi ksiądz, i swoim milczeniem dają mu przyzwolenie na krzywdzenie dzieci.

Można to opuszczenie dzieci przez dorosłych ująć w kategoriach racjonalnej kalkulacji: ludzie wiedzą, ale wycofują się z obrony dzieci, ponieważ boją się reagować. Bo ksiądz w lokalnej społeczności jest mylony z Bogiem. Bo najczęściej pierwszy odruch tej społeczności to obrona księdza i atak na ofiarę oraz jej rodzinę.

A jednak sprawa jest nieco bardziej złożona. Mamy do czynienia z wiedzą, a jednocześnie z jej zaprzeczeniem. Spektakularnym przykładem jest sprawa gdańskiego prałata Jankowskiego, której mechanizm replikuje się w wielu miejscowościach.

Mroczny sekret Polaków: zmowa milczenia

W Gdańsku, to co robił dzieciom Jankowski – jak ujawniła w reportażu Bożena Aksamit – było przez całe lata tajemnicą poliszynela. Widok 14-latków podających do stołu alkohol i całowanych przez Jankowskiego na powitanie w usta nie skłaniał do reakcji ani księży, ani biskupów, ani opozycjonistów.

„Ludzie byli zniesmaczeni, ale traktowali to Z UŚMIECHEM: „Ma słabość do blondynów” albo „Prałat nie lubi być sam” – odnotowywała komentarze świadków reporterka.

W innych miejscowościach ludzie, jak wynika z traumatycznych wspomnień ofiar, też bywali „zniesmaczeni”. Szeptem komentowali macanie dzieci czy zapraszanie ich na noc na plebanie, a potem w niedzielę szli przyjąć do ust komunię z rąk sprawcy.

Żyjemy zatem w państwie, które odmawia ofiarom ochrony i sprawiedliwości i wiele wskazuje na to, że jesteśmy społeczeństwem, które się na krzywdę dzieci godzi. Które wie, ale udaje, że nie wie.

To potężny mechanizm społecznego zaprzeczania winie: kościelnej pedofilii towarzyszy społeczna zmowa milczenia.

Jest to mroczny mechanizm szeroko opisywany w socjologii i antropologii kultury (prof. Joanna Tokarska-Bakir pisała o nim w kontekście polskiej pamięci o Zagładzie). W zmowie milczenia uczestniczy cała społeczność – to rodzaj publicznej tajemnicy. Wiedza nie prowadzi do działania, przeciwnie – cała uwikłana w zmowę społeczność pilnie strzeże swojej tajemnicy.

Wszyscy wiedzą, ale w interesie wszystkich jest, by nikt nie mówił o tym głośno i otwarcie. Uporczywie zaprzecza się faktom, obsesyjnie kontroluje dostęp do informacji, odmawia nazwania tego, o co w istocie chodzi, unieważnia się relacje tych, którzy milczeć nie chcą, piętnuje się ich i wyklucza.

Przełamaniu tej zmowy milczenia wokół pedofilii w Kościele wiele osób w Polsce poświęciło mnóstwo pracy. Po to, by ją przełamać, powstała mapa kościelnej pedofilii, szeroko omawiany, także łamach OKO.press, raport z nazwiskami biskupów tuszujących pedofilię stworzony przez Agatę Diduszko-Zyglewską, Joannę Scheuring-Wielgus i Annę Frankowską.

W tym samym celu powstał film „Kler” Wojciecha Smarzowskiego, wspomniany wyżej wstrząsający reportaż o prałacie Jankowskim Bożeny Aksamit czy wreszcie obydwa filmy braci Sekielskich i wiele publikacji prasowych w lokalnych i ogólnopolskich mediach.

Te wysiłki i te dzieła, ku zaskoczeniu wielu, nie wyprowadziły w Polsce tłumów na ulicę. Dlaczego? Bo tak właśnie działa zmowa milczenia.

W gruncie rzeczy ludzie zobaczyli i przeczytali coś, co nie było dla nich niespodzianką. Nie dowiedzieli się nic nowego o Kościele, choć zapewne uświadomili sobie skalę zjawiska.

Przede wszystkim jednak dotarła do nich nieprzyjemna prawda o nich samych. O polskich katolikach.

Wieloletnie milczenie wobec krzywdy dzieci nie było niewinne. Nie wynikało z niewiedzy, lecz ze zmowy. Ona właśnie stanowi tu winę. Otóż ta nowa świadomość okazała się dla znacznej części Polaków nie do zniesienia.

Państwo polskie pomaga kościołowi ukrywać proceder

Dlatego tak wielu dziennikarzy podjęło narrację o „ataku na kościół”. Dlatego do tej pory ŻADEN biskup nie odpowiedział przed państwem polskim za tuszowanie pedofilii i chronienie gwałcicieli i molestatorów dzieci.

Kary dostają ci, którzy zakłócają święty spokój biskupów, wieszaniem dziecięcych bucików przy kuriach, i którzy w akcie desperacji wobec milczenia państwa burzą pomniki przestępców.

Na mapie kościelnej pedofilii znajdziecie prawie trzydzieści nazwisk kardynałów, arcybiskupów i biskupów winnych tuszowania przestępstw księży. Państwo nie zainteresowało się odpowiedzialnością żadnego z nich, a władze samorządowe twardo odmawiają odbierania tym hierarchom tytułów honorowych i legitymizują ich działania, zapraszając do udziału w oficjalnych uroczystościach.

Uparte trwanie przy zmowie milczenia, nawet wówczas, gdy może się wydawać, że została ona przełamana, służy utrzymaniu przez społeczności własnego dobrego wizerunku. Polacy są przekonani, że dobro dzieci to dla nich najwyższa wartość.

Myśl, że jesteśmy społeczeństwem, które przez dekady godziło się na krzywdę dzieci, jest więc w jawnej sprzeczności z naszym wyobrażeniem o samych sobie. Gdy ta myśl do nas dotarła, mechanizm zaprzeczenia, zamiast zatrzymać się ze zgrzytem, zaczął działać ze zdwojoną siłą.

Zmowa milczenia to swoiste perpetuum mobile: im więcej wiemy, tym bardziej zaprzeczamy, bo koszty ujawnienia stale rosną.

Dlatego i „Kler” i mapa pedofilii i kolejne wstrząsające reportaże i filmy zmieniają mniej niż sądzimy, że zmienią.

Przełamanie zmowy milczenia wymaga ingerencji z zewnątrz. Nie, nie mamy na myśli Watykanu – bo to nie jest wewnętrzna sprawa kościoła. Mamy na myśli państwo. Państwo, które wkracza, by chronić swoich obywateli przed krzywdą. Państwo, które dba, by przestępców dosięgnęła sprawiedliwość.

Tak było w Irlandii, w USA, w Niemczech, w Wielkiej Brytanii czy w Australii. Tymczasem państwo polskie pomaga kościołowi utrzymać zmowę milczenia wokół pedofilii. Robi to konsekwentnie od wielu lat i na kilka różnych sposobów. Wymieńmy te kluczowe.

Po pierwsze: przedawnienie

Pomimo apeli psychologów, prawników, dziennikarzy i samych ofiar, państwo polskie uparcie od lat ignoruje postulat likwidacji przedawnienia w wypadku przestępstw seksualnych wobec dzieci.

W 2014 po długiej kampanii prowadzonej przez jedną z ofiar, Agatę Baraniecką-Kłos, państwo co prawda zignorowało projekt ustawy znoszącej przedawnienia, ale przynajmniej wydłużyło okres do przedawnienia do momentu, kiedy ofiara skończy 30 lat.

Efekt: na finał sądowy wciąż mają szanse tylko sprawy dotyczące wydarzeń najwcześniej z przełomu wieków. Jedno spojrzenie na daty wydarzeń, których dotyczą zgłoszenia na mapie kościelnej pedofilii, powoli wam stwierdzić, że większość ofiar dalej nie ma szans na sprawiedliwość.

Absurd takiego rozwiązania prawnego wybrzmiewa też w filmie Sekielskich „Zabawa w chowanego”. Tylko jedna z czterech ofiar księdza Hajdasza ma prawo złożyć skutecznie zawiadomienie w prokuraturze – młodszy z braci Pankowiaków, który ma 29 lat.

To rozwiązanie prawne uderza oczywiście we wszystkie ofiary sprawców przemocy seksualnej, jednak w ofiary księży szczególnie, ponieważ tylko ci sprawcy są systemowo chronieni przez instytucję, w której pracują, przez przenoszenie z jednego miejsca w drugie, co umożliwia im bezkarne działanie nawet przez kilka dekad.

Po drugie: komisja prawdy i zadośćuczynienia

Państwo polskie zignorowało obywatelski projekt ustawy o takiej komisji, napisany i przekazany do dyspozycji posłów, przez grupę ekspertek w połowie zeszłego roku, a niedawno złożony w Sejmie przez Lewicę.

Projekt zakłada systemowe zajęcie się sprawą odpowiedzialności Kościoła katolickiego i opiera się na sprawdzonych wzorach z innych krajów. Proponuje też wyłonienie składu komisji w taki sposób, żeby była ona niezależna od wpływów politycznych i żeby nie zasiadali w niej przedstawiciele Kościoła.

Bo ten nie jest w tej sprawie partnerem, tylko oskarżonym!

Co zamiast tego robi państwo? Tworzy komisję, która ma się zajmować problemem pedofilii w ogóle, pomijając odpowiedzialność Kościoła. Do jej składu zaprasza osoby bezpośrednio związane z Kościołem, których publiczne wypowiedzi jasno świadczą o tym, że Kościoła rozliczać nie zamierzają.

Po trzecie: księża w szkołach i szpitalach dziecięcych

Państwo umożliwiło Kościołowi katolickiemu wkroczenie i poszerzanie swojej symbolicznej dominacji w przestrzeni publicznych instytucji edukacyjnych, które mają służyć wszystkim uczniom bez względu na ich wyznanie lub bezwyznaniowość.

I które, co wynika z art. 53 Konstytucji o wolności sumienia, nie mają prawa gromadzić wiedzy o wyznaniu religijnym uczniów.

Księża katecheci mają wgląd we wrażliwe dane wszystkich uczniów, a jednocześnie jako jedyni nie podlegają dyrektorowi szkoły. Szkoła nie ma wpływu na program nauczania religii, często bezpośrednio sprzeczny z treściami naukowymi, których dzieci uczą się podczas lekcji obowiązkowych.

Zerknijcie do kategorii „sprawy opisane w mediach” na mapie kościelnej pedofilii – zobaczcie w ilu wypadkach księża molestujący dzieci to katecheci, którzy wykorzystali ten kanał dostępu do ofiar.

Zerknijcie także do kategorii „inna przemoc”, tam znajdziecie wiele informacji o tym, że księża katecheci w przeciwieństwie do nauczycieli pozwalają sobie także na bicie dzieci, co jest w Polsce przestępstwem.

Państwo polskie umożliwiło też Kościołowi katolickiemu wkroczenie do szpitali, a wręcz zmusiło szpitale do uszczuplania niewystarczających budżetów na pensje księży kapelanów i niewystarczającej przestrzeni na szpitalne kaplice.

Do szpitali, w których są oddziały dziecięce, trafiają także księża sprawcy przemocy seksualnej wobec dzieci – właśnie w jednym z takich szpitali znajdują księdza Hajdasza jego ofiary w „Zabawie w chowanego”.

Po czwarte: edukacja seksualna

Państwo polskie wbrew zapisom ustawy o planowaniu rodziny z 1993 roku nie wprowadziło do szkół edukacji seksualnej, czyli tego przedmiotu, dzięki któremu dzieci mogłyby się m.in. dowiedzieć jak rozpoznać przestępcę seksualnego, zły dotyk, gdzie szukać pomocy.

Dlaczego? Czy też z powodu „milczenia parafian”?

Wszyscy wiemy, że takiej edukacji nie życzy sobie od trzydziestu lat Kościół, więc państwo skwapliwie odstępuje od tego niezwykle skutecznego, bo docierającego do wszystkich, sposobu ochrony dzieci.

Gdyby postąpiło inaczej, Kościół musiałby się mierzyć z większą liczbą przykrości takich jak ta w Nowym Targu - kiedy w trakcie lekcji dotyczącej przemocy seksualnej, kilka dziewczynek podniosło ręce do góry i poinformowało nauczycielkę, że to właśnie robi im ksiądz.

Jak wiemy, Kościół przy wsparciu fundamentalistów religijnych coraz mocniej umocowanych w strukturach państwa dąży do tego, żeby takie sytuacje się nie powtarzały. Edukacja seksualna ma być w szkole zakazana.

Po piąte: prokuratura

Państwo polskie stworzyło w grudniu 2018 rękami Prokuratury Krajowej specjalny tajny okólnik dla prokuratur regionalnych nakazujący im wyjątkowe łagodne traktowanie Kościoła. Zgodnie z okólnikiem organy państwa mają w relacji z Kościołem „rezygnować z wykorzystywania swoich uprawnień władczych w sposób antagonistyczny”.

Skorzystał na tym nawet sam Stanisław Gądecki, przewodniczący episkopatu Polski, który w lipcu 2019 odmówił wydania dokumentów księdza pedofila z Chodzieży, który kilkadziesiąt razy „wykorzystał seksualnie i zgwałcił ministranta”, jak donosiła „Wyborcza”.

Choć pełnomocnicy ministranta chcieli, by prokuratura zrobiła przeszukanie w poznańskiej kurii, prokurator Paweł Ciesielczyk, który na początku miał przychylać się do myśli, że to ma sens, po konsultacji z przełożonymi, zmienił zdanie. Prokuratura Krajowa zarządziła, że ma sobie odpuścić kościelne dokumenty, nie wysyłać policji do kurii, nie wysyłać pytań do Watykanu.

Wszystkie te przykłady systemowego działania i systemowej opieszałości państwa świadczą o tym, że państwo polskie systemowo na życzenie Kościoła uchyla się od właściwej ochrony swoich obywateli przed opresją ze strony potężnej międzynarodowej organizacji wyznaniowej, którą jest Kościół Rzymskokatolicki.

Sytuację może zmienić sprawnie działająca komisja ds. pedofilii – jednak dopóki będziemy udawać, że państwo nie jest współodpowiedzialne za skalę kościelnej pedofilii i bezkarność wielu sprawców w sutannach, dopóty taka komisja nie powstanie.

Będą działać atrapy, których prawdziwym celem będzie ochrona Kościoła, a nie jego ofiar.

Nic nie pomogą kolejne poruszające filmy, szokujące reportaże i pieczołowicie dokumentowane mapy, jeśli państwo nie zacznie w tej sprawie naprawdę działać.

Zmowa milczenia przetrwa kolejne próby ujawnienia „publicznej tajemnicy.” A obarczanie winą ofiar i tuszowanie istnienia specyficznego układu między państwem a Kościołem, to niestety zwyczajne wzmacnianie tej zmowy.

Agata Diduszko-Zyglewska - publicystka, działaczka społeczna, radna Warszawy, współtwórczyni "Mapy kościelnej pedofilii i przemocy seksualnej w Polsce".

Dr hab. Agnieszka Graff - nauczycielka akademicka, pisarka, publicystka, tłumaczka. Autorka m.in. nominowanej do nagrody NIKE książki "Świat bez kobiet".

;

Udostępnij:

Agnieszka Graff

Profesorka w Ośrodku Studiów Amerykańskich Uniwersytetu Warszawskiego, badaczka feminizmu i ruchów anty-gender, znana feministyczna publicystka, felietonistka (m.in. „Wysokich obcasów”) i pisarka. Członkini rady programowej stowarzyszenia Kongres Kobiet. Autorka takich książek, jak: „Matka feministka” (2014), Rykoszetem. Rzecz o płci, seksualności i narodzie” (2008), Świat bez kobiet. Płeć w polskim życiu publicznym (2001).

Agata Diduszko-Zyglewska

Agata Diduszko-Zyglewska - publicystka, społeczniczka, członkini zespołu Krytyki Politycznej, współtwórczyni "Mapy kościelnej pedofilii i przemocy seksualnej w Polsce", a także raportu o tuszowaniu pedofilii przez polskich biskupów, który w lutym 2019 wraz z Joanną Scheuring-Wielgus przekazała papieżowi Franciszka; autorka książki "Krucjata polska" (Wyd. Krytyki Politycznej, 2019) oraz licznych publikacji nt. relacji państwo-kościół, praw kobiet i spraw społecznych; twórczyni freministycznego programu satyrycznego "Przy kawie o sprawie", za który otrzymała w 2019 nominację do Okularów Równości.

Komentarze