Premier Beata Szydło uważa, że dobra organizacja protestów w obronie sądów oznacza, że nie mogły być spontaniczne i oddolne. Nic bardziej mylnego. Teza dziwi szczególnie, gdy przypomnimy, że to PiS za publiczne pieniądze przywoził słuchaczy na wydarzenia, by zwiększyć frekwencję
W lipcu 2017 roku protesty w obronie niezależności wymiaru sprawiedliwości odbyły się w 250 miastach, czyli w 1/4 wszystkich miast w Polsce (mapa protestów w dniach 20-23 lipca 2017 przygotowana przez "Gazetę Wyborczą"). Od początku manifestacje bagatelizowano, jednak fantazje na temat "sił", które stoją za ich przygotowaniem nieprzerwanie napędzają wyobraźnię polityków i publicystów prawicy. Od teorii zagranicznej agentury, przez wygenerowany na twitterze i podgrzewany przez "Wiadomości" TVP astroturfing, aż po wizję opłacania manifestantów.
Do tego grona dołączyła premier Beata Szydło, udzielając 30 sierpnia 2017 wywiadu "Gazecie Polskiej".
"Trudno zaakceptować, że ostatnie protesty były spontaniczne. To była dobrze wyreżyserowana i dobrze opłacona akcja, mająca uderzyć w polski rząd".
Dalej premier zeszła z tonu, przyznając, że część osób wyszła na ulice, bo "ma inne zdanie niż my". I dodała: "To przecież normalne w demokracji". Na koniec zarzuciła politykom opozycji eskalację agresji.
Jednak jedyne słowa, które trafiły do debaty publicznej to te o "dobrze wyreżyserowanej i dobrze opłaconej akcji". Dlatego OKO.press tłumaczy premier Szydło, czym różnią się spontaniczne protesty od akcji "sterowanych". I robi to z lekkim zdziwieniem, bo w organizowaniu tych drugich - za publiczne pieniądze - rząd PiS ma doświadczenie i powinien sam zauważyć nie tak subtelne różnice.
W pewnym sensie na prawicy stworzono nowy słownik, w którym:
W lipcowych protestach szczególnym zainteresowaniem prawicowych polityków i publicystów cieszyły się plakaty i znicze. Ich pojawienie się ma dowodzić, że "ktoś to sfinansował" i tym samym miał wpływ na przebieg protestów. Historię plakatu, który stał się symbolem lipcowych manifestacji opisała "Gazeta Wyborcza".
Plakat wydrukował kolektyw Demokracja Ilustrowana. 60-tysięczny nakład rozszedł się w kilka dni. Inicjatorzy Demokracji Ilustrowanej opowiadali, że pieniądze na wydruk zbierali sami wraz ze znajomymi: "Zadzwoniliśmy do poleconej drukarni offsetowej. Właściciel powiedział: „Będzie na poniedziałek”. Ale chyba się trochę w plakacie zakochał i powiedział: „Na dziś, na szóstą. Weźcie większy samochód, wydrukuję wam tego więcej”. Odebraliśmy 7 tysięcy egzemplarzy i poszliśmy pod Senat sprawdzić, jak Demokracja Ilustrowana sprawdza się w terenie. Nakład szybko zaczął się wyczerpywać. Następnego dnia znajomi przynieśli 2 tysiące złotych zebrane od dalszych znajomych i poprosili o dodruk. Drukarz nie pojechał na weekend, a gdy kończył mu się tańszy papier, bez wahania sięgał po droższy. Drugi nakład miał 14 tysięcy egzemplarzy. Potem dostaliśmy kolejne 2 tysiące złotych, za które drukarz zrobił nam już 40 tysięcy egzemplarzy".
Pod ostrzałem znaleźli się też inicjatorzy "Łańcucha Światła" - manifestacji organizowanych pod sądami w całej Polsce, czyli Akcja Demokracja. Świeczki i wkłady do zniczy miały być dowożone na wydarzenia przez (niepolskie) drogerie Rossmann. Akcja Demokracja to organizacja, której struktura finansowa jest jawna. Jej działacze tłumaczyli, że pieniądze na organizację protestów pochodziły z wpłat darczyńców.
Przypomnijmy, że pod ostrzałem były też kanały komunikacyjne (media społecznościowe) i organizacje społeczne zaangażowane w protesty.
Jak w tej terminologii powinna wyglądać spontaniczna manifestacja?
Najwyraźniej ludzie powinni podawać sobie informację pocztą pantoflową, dojść na manifestację pieszo, nie wkładać żadnego trudu w jej przygotowanie i nie wiedzieć co i do kogo chcą mówić.
To oczywiście przejaskrawiona wizja oddolności i spontaniczności, którą kreślą prawicowi politycy i publicyści.
Pewne doświadczenie w "sterowanych" akcjach za publiczne pieniądze ma za to Prawo i Sprawiedliwość. Sztandarowym przykładem są przymusowe manifestacje leśników. Pierwsza - to manifestacja poparcia dla ministra środowiska zorganizowana 23 marca 2017 pod Sejmem, w trakcie głosowania nad wotum nieufności dla ministra Szyszki. Jeden z jej uczestników mówił OKO.press: „To był po prostu spęd. Mówiliśmy o tym właśnie w taki sposób, bo leśników tam spędzono”. Jego zdaniem, najwyżej co piąty uczestnik manifestacji przyjechał pod Sejm z własnej woli. Reszta nie chciała tam być.
Druga - gdy leśnicy zostali "zaproszeni" na konferencję organizowaną 13 maja 2017 przez o. Tadeusza Rydzyka, Ministerstwo Środowiska i Instytut im. Jana Pawła II "Pamięć i tożsamość" pod hasłem "Jeszcze Polska nie zginęła - wieś". Lasy Państwowe na polecenie ministra Szyszki dostarczyły wydarzeniu nie tylko słuchaczy, ale jak ujawniło OKO.press także sfinansowały wydarzenie. Na ten cel LP przeznaczyły 120 tys. zł.
Trzecią okazją do frekwencyjnego i organizacyjnego popisu był szczyt UNESCO, który odbył się 4 lipca 2017 w Krakowie. Z tej okazji Koalicja organizacji broniących Puszczę Białowieską przed wycinką zaplanowała dużą manifestację przed Centrum Kongresowym ICE w Krakowie. Lasy Państwowe wymyśliły kontrmanifestację, na którą zwiozły tysiąc leśników. Jak pisało OKO.press Regionalny Dyrektor Lasów Państwowych (LP) w Krakowie Jan Kosiorowski, podszedł do sprawy poważnie i zaangażował w akcję wszystkie podlegające mu nadleśnictwa. Z 12 z nich przyjechały delegacje liczące po 50 osób (wraz z rodzinami!), a z 4 pozostałych – Gorlice, Nawojowa, Niepołomice, Krzeszowice – po 100 osób.
A to wszystko zorganizowane za publiczne pieniądze, bo koszty dojazdu i wykonania transparentów mają ponieść nadleśnictwa. Ponadto pracownicy Lasów Państwowych mieli wystąpić… w ubiorach cywilnych. Czyli udawać, że leśnikami nie są.
Kolejny przykładem mobilizacji sterowanej była wizyta prezydenta Stanów Zjednoczonych Donalda Trumpa 6 lipca 2017 w Warszawie. "Gazeta Wyborcza" informowała, że podczas posiedzenia klubu PiS kierownictwo ustaliło, że każdy poseł i senator może zaprosić 50 osób, a partia pokryje koszty dojazdu.
OKO.press przypomina dotychczasowe osiągnięcia polityków i "dziennikarzy" prawicy próbujących wyjaśnić (sobie) źródła masowych protestów przeciwko ustawom dotyczącym sądownictwa.
Dziennikarz i reporter. Uhonorowany nagrodami: Amnesty International „Pióro Nadziei” (2018), Kampanii Przeciw Homofobii “Korony Równości” (2019). W OKO.press pisze o prawach człowieka, społeczeństwie obywatelskim i usługach publicznych.
Dziennikarz i reporter. Uhonorowany nagrodami: Amnesty International „Pióro Nadziei” (2018), Kampanii Przeciw Homofobii “Korony Równości” (2019). W OKO.press pisze o prawach człowieka, społeczeństwie obywatelskim i usługach publicznych.
Komentarze