0:00
0:00

0:00

24 luty 2022 roku. Czworo polskich naukowców z Instytutu Geofizyki PAN płynie rosyjskim lodołamaczem Akademik Fiodorow. Obsługa okrętu to Rosjanie i Ukraińcy. W telewizorze wieczorne „Nowosti” donoszą o „operacji specjalnej”. Słowo wojna nie pada, ale wszyscy szorują oczami po pokładzie. Droga z Antarktydy do Przylądka Dobrej Nadziei zajmie jeszcze trzy tygodnie.

W tym samym czasie Dariusz Klechowski, polonista i były dyrektor Instytutu Polskiego w Moskwie, uczestniczy w konferencji naukowej online organizowanej przez Instytut Slawistyki przy Rosyjskiej Akademii Nauk w Moskwie. Część polskich badaczy rezygnuje z wystąpień.

Dwa dni później dr Paweł Lejba, kierownik Obserwatorium Astrogeodynamicznego Centrum Badań Kosmicznych PAN w Borówcu pod Poznaniem, otrzymuje maila od kolegów z Ukrainy. Proszą, by Polacy przestali obserwować rosyjskie satelity.

Piątego dnia wojny Ministerstwo Edukacji i Nauki decyduje o zaprzestaniu współpracy z Rosją w dziedzinie nauki i techniki. To oznacza wstrzymanie kontaktów z rosyjskimi naukowcami, uczelniami i ośrodkami badawczymi. Kilka miesięcy później świat nauki nadal mocno dystansuje się od Rosji.

Przeczytaj także:

NIEDZIELA CIĘ ZASKOCZY” to nowy cykl OKO.press na najspokojniejszy dzień tygodnia. Chcemy zaoferować naszym Czytelniczkom i Czytelnikom „pożywienie dla myśli” – analizy, wywiady, reportaże i multimedia, które pokazują znane tematy z innej strony, wytrącają nasze myślenie z utartych ścieżek, zaskakują właśnie.

Jak Siergiej Szojgu pomagał archeologom

- Łopaty w ręce i kopiemy. Jeden tydzień, drugi, aż w końcu docieramy do belek i już wiemy, że to komora grobowca, który nie został zrabowany – mówi archeolog Łukasz Oleszczak.

W środku szkielet kobiety, była członkinią książęcej świty. Ma ponad 2,5 tys. lat. Obok niej leżą unikalne znaleziska, m.in. złoty pektorał, czy lusterko z brązu. - To duże odkrycie, więc i ekscytacja była duża. Odkrycie niewyrabowanego bogatego pochówku scytyjskiego to spora rzadkość, a do tego pierwsza kobieta znaleziona na tym cmentarzysku.

Tej nocy Oleszczak spał w aucie koło grobowca.

- Bałem się, że nam ją ukradną – uśmiecha się. - Kurhany są przedmiotem intensywnego rabunku, tzw. czarnej archeologii, bo zawierają dość dużo złota. Takie rabunki zdarzały się już w starożytności. Ale były też bardziej życiowe zagrożenia, na początku wykopalisk do grobowca wpadła nam krowa.

Oleszczak został scytologiem przez przypadek. Jako student marzył o badaniach w Egipcie, ale nie dostał się na wykopaliska. Jego koledze ukradli plecak w Gwatemali wraz z paszportem, nie mógł więc wyjechać na wykopaliska kurhanu scytyjskiego i tak Oleszczak trafił na jego miejsce. To było ponad dwadzieścia lat temu.

„Scytyjska” przygoda rozpoczęła się na Ukrainie. Potem nawiązał współpracę z rosyjskimi uczonymi z Nowosybirska i Petersburga, i prowadził wykopaliska na Syberii, w górach Ałtaju i w Tuwie.

Siedzimy w jego gabinecie w katedrze archeologii Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie. W gablotach stare misy, na ścianach zdjęciach z wykopalisk. Na przedramieniu archeologa tatuaż z gryfem. Dzieci doktora nazywają go jelonkiem, ale to legendarna istota o ciele lwa, skrzydłach i głowie orła, która według mitów miała bronić złota Scytów.

Archeolog pokazuje mi fotografie ze stanowiska Chinge-Tey, gdzie na zaproszenie archeologów z Ermitażu i we współpracy z nimi, prowadził badania terenowe w 2019 i 2021 roku. Dookoła rozciąga się "syberyjska Dolina Królów”, znana z licznych i bogatych grobowców z okresu wczesnoscytyjskiego (IX-VI w. p.n.e.).

Z lotu ptaka kurhany Scytów wyglądają jak kopczyki. Suche powietrze i surowe zimy sprawiają, że odkryte przez polskiego archeologa grzebień, drzewce strzały czy fragmenty skórzanego kołczanu były w dobrym stanie.

Stanowisko archeologiczne leży w dolinie Turano-Ujukskiej w północnej Tuwie, republice autonomicznej w azjatyckiej części Federacji Rosyjskiej. To stamtąd, podobnie jak z Buriacji czy Dagestanu, wywodzi się najwięcej ofiar wśród żołnierzy rosyjskiej armii, która napadła na Ukrainę. W kwietniu internet obiegło nagranie, na którym widać żołnierzy z Tuwy, stoją w szeregu, wszyscy w zwykłych, czarnych gumiakach.

Oleszczak: - To niby śmieszne, ale dla mnie tragiczne, bo oddaje biedę, która aż piszczy w Tuwie. I to, że Tuwińcy, którzy byli dla nas gościnni i mili podczas ekspedycji, jadą do kraju, którego nie znają, by zabijać i być zabijanymi.

W regionie, dokładnie w miasteczku Czadan, urodził Siergiej Szojgu, minister obrony Rosji. W Tuwie jest wszechpotężny. Przez wiele lat jako prezes Rosyjskiego Towarzystwa Geograficznego wspierał wykopaliska w okolicy, nawet te z udziałem cudzoziemców. Również zagraniczni badacze mogli liczyć na pomoc ludzi Szojgu.

Do jednego ze stanowisk archeologicznych, kurhanu Tunnug, archeolodzy z ekspedycji rosyjsko-szwajcarskiej docierali przez bagienne tereny użyczonymi przez wojsko „błotochodami”.

- W ubiegłym roku coś zaczęło się zmieniać. Szwajcarzy, Amerykanie czy Czesi nie dostali wiz, nam udało się cudem. To był znak, że Rosja zaczyna się izolować – mówi. – Ale zmiany w podejściu do Ukrainy zaczęły się już wcześniej. Jeździłem po Rosji też w 2014 roku, w pociągu, czy od jednej pań z muzeum, słyszałem różne pytania. Np. czemu wy Polacy popieracie faszystów z Ukrainy? Jednocześnie jednak spotykała nas głównie życzliwość, w tym także koleżankę Ukrainkę, która brała udział w wykopaliskach.

Wojna sprawiła, że Oleszczak nie wróci prędko do Doliny Królów. W maju miał jechać na zagraniczny staż do Sankt Petersburga, gdzie miał przyjrzeć się pracom konserwacyjnym scytyjskich skarbów, które odnalazł. Nie pojechał.

- Po wybuchu wojny stało się jasne, że nasza współpraca z Rosjanami musi zostać zakończona. Takie były dyrektywy – mówi Oleszczak. - Ja sam z etycznego punktu widzenia nie chciałbym już pracować w dzisiejszej Rosji, zostawiać tam np. jakiekolwiek pieniądze, mimo że moi przyjaciele nie mają nic wspólnego z tym, co się dzieje w Ukrainie. Bałbym się też pewnie wykorzystania przez propagandę putinowską, typu „Patrzcie, Polacy przyjechali i kopią z nami” – albo przeciwnie, inspirowanych politycznie oskarżeń.

Archeolog ma też problem z badaniami, które do tej pory zrealizował. Np. w styczniu redakcja pisma „Sprawozdania Archeologiczne” przyjęła jego publikację o osadach scytyjskich do druku, ale po wybuchu wojny została ona wycofana – wyłącznie dlatego, że współautorką była rosyjska archeolożka. Mógłby opublikować artykuł bez nazwiska Rosjanki, która wyraziła na to zgodę, ale uważa to za nieetyczne.

Oleszczak sobie poradzi. Kultury typu scytyjskiego występowały od Chin aż po Polskę czy Czechy, a ich epicentrum to tereny dzisiejszej Ukrainy. - W przyszłości chciałbym pracować w tym kraju, co będzie jakąś moją małą cegiełką do jego odbudowy z wojennej pożogi. Jako scytolog mam szerokie pole do popisu, ale na razie wolałbym trzymać się Azji. Niebawem pojadę prowadzić badania do Azerbejdżanu, ale szkoda mi tej Doliny Królów. Pewnie kilka rzeczy mógłbym tam jeszcze odnaleźć.

W kogo uderza naukowy bojkot Rosji?

Tygodniami rozmawiamy z polskimi naukowcami o tym, jak wojna wpłynęła na ich pracę. Niektórzy nie chcą mówić pod nazwiskiem.

Pewien doktor odmawia, bo uważa, że nauka powinna być niezależna od polityki.

– Mimo wszystko zgadza się pan ze sprzeciwem wobec polityki Rosji? – dopytuję.

- Tak, ale z wymuszaniem zakazu współpracy już nie, bo to uderza przede wszystkim w polskich naukowców – odpowiada.

Jest jednak w skrajnej mniejszości. Większość polskich badaczy zgadza się – przynajmniej oficjalnie - z wytycznymi ministerstwa. Mimo to na korytarzach niektórych uczelni zapanowała panika. Niektórzy boją się, że nie będą mogli publikować badań z rosyjskimi partnerami. Że ich kariery się zatrzymają. Mówią o tym niechętnie, często mam wrażenie, że poddają się autocenzurze.

Przykładem może być wyprawa czwórki naukowców PAN: popłynęli na Antarktydę z 67. Rosyjską Wyprawą Antarktyczną. Dużo zawdzięczali Rosjanom, którzy zapewnili nie tylko transport, ale też pomoc na miejscu. Stację Badawczą im. Antoniego B. Dobrowolskiego od rosyjskiej bazy Oazis 2 dzieli tylko 270 kroków.

Jedna z osób obecnych na okręcie opowiedziała historię powrotu z Antarktydy, gdy na pokładzie Akademika Fiodorowa dowiedzieli się o „operacji specjalnej”, ale ostatecznie rezygnuje z wypowiedzi. Dlaczego? Bo Rosja to niewygodny temat.

Opowiadam o tym pewnej badaczce. Śmieje się, ale też ostatecznie nie zgadza się na rozmowę pod nazwiskiem. - Wszyscy wiemy, że wojna jest złem i reagujemy, jak możemy. Zamrożenie badań to pewien symboliczny gest, który Rosji nie dotknie, a będzie miał negatywne skutki dla nauki.

Adrianna Całus, rzeczniczka prasowa MEiN, przekonuje jednak, że obowiązujące przepisy nie zakazują publikacji naukowych, a resort nie przekazał „instytucjom szkolnictwa wyższego i nauki wytycznych zakazujących wypowiadania się na temat współpracy z rosyjskimi naukowcami we wskazanych projektach”.

- W obecnej sytuacji mamy ograniczone możliwości ewentualnego wspierania polskich naukowców współpracujących z partnerami rosyjskimi, dlatego odradzamy ewentualne kontakty na szczeblu instytucji szkolnictwa wyższego i nauki – przyznaje Całus.

- Łatwo powiedzieć „zamrażamy współpracę”, ale co zrobić, jeśli ona nie zaczęła się wczoraj? Gdy wybuchła wojna, część prac była w trakcie publikowania. Co teraz zrobić? Podjęliśmy decyzję, że nie otwieramy nowych tematów badawczych - podkreśla dr hab. Magdalena Niedziałkowska z Instytutu Biologii Ssaków PAN. - Z dnia na dzień trudno jest się całkowicie odciąć. To mogłoby się skończyć np. tym, że ktoś nie skończyłby doktoratu. Straciłby wiele lat pracy.

Podkreśla, że ośrodek PAN w Białowieży przez wiele lat był mostem między zachodnimi i wschodnimi naukowcami. Sama zajmuje się głównie populacjami łosi i jeleni szlachetnych na przestrzeni tysięcy lat. Dwa lata temu międzynarodowy zespół pod jej przewodnictwem przeanalizował warunki klimatyczne i siedliska w miejscach występowania jeleni w ostatnich 54 tys. lat na obszarze Europy i Uralu. Analizowano dane z 984 lokalizacji, w których znaleziono szczątki (głównie kości) tego gatunku.

I choć dr Niedziałkowska sama do Rosji nie jeździła, to badania prowadzi na podstawie próbek znajdowanych przez rosyjskich naukowców. Część próbek wysyłane jest na datowanie radiowęglowe, dzięki czemu zna wiek próbki. Część, z których uda się wyizolować DNA, pozwala określić, jakie linie genetyczne występują w badanej populacji. A badania izotopowe odpowiadają na pytanie, w jakich środowiskach żerowało zwierzę.

Dzięki naukowczyni już wiemy, że od późnego plejstocenu do współczesności zasięg jelenia szlachetnego zmieniał się ze zmianami klimatu: zmniejszał się, kiedy klimat się ochładzał – i zwiększał, gdy klimat się ocieplał. Ale dane mogą pomóc stworzyć też modele na przyszłość: jak jelenie czy inne gatunki strefy umiarkowanej poradzą sobie ze zmianami klimatu.

- Dla mnie wschodnia Europa i Azja mają znaczenie, bo wiele gatunków stamtąd przyszło. Wiele z nich przetrwało na tych obszarach np. w trakcie plejstoceńskich zlodowaceń i fale rekolonizacyjne z tych obszarów zasiedliły Europę, gdy klimat się ocieplił. O ile inne obszary Europy są już pod tym względem dobrze przebadane, o tyle na szeroko pojętym wschodzie wciąż jest wiele do odkrycia – dodaje. - Chciałabym kontynuować badania, ale wojna zmieniła moje naukowe plany.

Czy Dostojewski jest winny wojny?

- Czy pan jeszcze czyta rosyjskich pisarzy? – pytam Dariusza Klechowskiego, byłego dyrektora Instytutu Polskiego w Moskwie.

(Nurtuje mnie to, bo wraz z wybuchem wojny zaczęła się dyskusja, jak interpretować klasyków literatury rosyjskiej. I czy można to robić w oderwaniu od współczesnych realiów. Bo np. Lew Tołstoj pisał "Na świecie nie ma ludzi winnych", co przypomniała w jednym z esejów Oksana Zabużko. Ukraińska pisarka stwierdziła też, że atak Rosji na Ukrainę to „czysty Dostojewski”. Czy np. autor „Zbrodni i kary” odpowiada za rosyjski nacjonalizm i panslawizm? Idąc dalej, czy współczesna kultura masowa Rosji, filmy gloryfikujące aneksję Krymu, czy seriale podtrzymujące kult munduru przyczyniły się do wojny?)

- Do głowy by mi nie przyszło, że miałbym odrzucić czytanie rosyjskiej literatury tylko z tego powodu, że Rosja miała w swej historii Stalina albo ma teraz Putina, tak jak nie przestanę czytać literatury niemieckiej z powodu Hitlera. Powiem więcej, czytanie literatury rosyjskiej pozwala mi lepiej zrozumieć obecną sytuację. Dlaczego miałbym się tego pozbawiać?

Z racji pracy naukowej Klechowski sięga teraz do opowiadań jakuckich Władimira Korolenki, opowiadań jenisejskich Wiaczesława Szyszkowa, przegląda „Zapiski z martwego domu” Dostojewskiego, a dużą wiedzę o stanie współczesnego społeczeństwa rosyjskiego czerpie z powieści Dmitrija Bykowa.

Literaturoznawca: - Gdy zaczynała się ta okrutna wojna kończyłem lekturę fascynującej powieści dokumentalnej Leonida Józefowicza: „Zimowa droga” o ostatnim akordzie wojny domowej na Syberii po rewolucji. Dyskusja o odrzuceniu całej literatury rosyjskiej jest wyrazem powierzchownego traktowania problemu, z jakim przyszło się nam mierzyć. Spontaniczny, i w gruncie rzeczy banalny protest, do niczego sensownego nie doprowadzi.

- To nieco przycichło, ale w pierwszych tygodniach był taki trend odrzucenia wszystkiego, co rosyjskie. Nie popieram takiego stanowiska. W wielu przypadkach w historii dzięki literaturze rosyjskiej coś się jednak na świecie zmieniło. Rusofobia w Polsce, zjawisko zrozumiałe z powodów historycznych nawet jeśli przycichała, to ona w takich krańcowych momentach wybucha.

Klechowski podkreśla też, że tysiące ludzi kultury, reżyserów i dramaturgów, krytyków czy tłumaczy wyjechało z Rosji po wybuchu wojny w ramach sprzeciwu wobec polityki Putina. - Wkładamy wszystkich do jednego worka. Mam z tym problem. Z jednej strony to rozumiem. Myślimy, że jak zbojkotujmy wszystkich Rosjan, to oni wyjdą na ulicę. Ale nie wyjdą, od lat są stłamszeni przez machinę bezpieczeństwa. Mogą jedynie uciekać.

Na początku wojny w rosyjskiej sieci pojawił się antywojenny apel ludzi nauki. „My, rosyjscy uczeni i dziennikarze naukowi, ogłaszamy stanowczy protest przeciwko działaniom wojennym, rozpoczętym przez siły zbrojne naszego kraju na terytorium Ukrainy. (…) Odpowiedzialność za rozpoczęcie nowej wojny w Europie leży w całości po stronie Rosji. (…) Wszczynając wojnę, Rosja skazała się na międzynarodową izolację, na status państwa-pariasa” – napisali naukowcy. Apel zdążyło podpisać 7,5 tys. osób, ale po kilku dniach zniknął z sieci.

Klechowski: - Widziałem pod nim nazwiska wielu znajomych. To często badacze zajmujący się polską historią, poloniści, którzy przez wiele lat tłumaczyli literaturę polską, czy pisali o polskiej poezji. Spośród moich rosyjskich kolegów nie znam osoby, która popierałaby wojnę. Czy trzeba ich traktować tak samo jak tych, którzy otwarcie popierają Putina? Nie byłbym w stanie zerwać z nimi stosunków. Chciałbym im pomóc, bo znaleźli się na indeksie i są narażeni na szykany. Wyraz solidarności z tymi, którzy w przyszłości mogą zmienić oblicze Rosji, jest niezwykle ważny.

Od lat Klechowski współrealizuje projekt Biblioteka Polsko-Syberyjska, czyli serii wydawniczej, która dokumentuje obecność Polaków na Syberii. Jego zainteresowanie Syberią zaczęło się, gdy został wykładowcą języka polskiego i polskiej literatury na Syberyjskim Uniwersytecie Federalnym w Krasnojarsku. Pracował tam sześć lat.

W ubiegłym roku dostał grant na projekt dotyczący historii polskiej książki na Syberii. Po wybuchu wojny grant został zawieszony. Ostatnio zajmuje się też kontaktami polskich badaczy z rdzennymi narodami północnej Syberii i nie zamierza przerywać pisania doktoratu z powodu konfliktu.

- Oczywiście wojna jest złem, a Putin, jego otoczenie i ta część rosyjskiego społeczeństwa, która go popiera, muszą za nią odpowiedzieć. Ale idąc w stronę kompletnego zerwania stosunków robimy sobie krzywdę – dodaje Klechowski.

Czy Rosja będzie ślepa na orbicie?

Centrum Badań Kosmicznych PAN w Borówcu pod Poznaniem. To niepozorny, ale unikatowy ośrodek w skali świata. W stacji LOFAR naukowcy badają ewolucję gwiazd i galaktyk. W Laboratorium Czasu najbardziej precyzyjne zegary w Polsce pokazują czas z błędem pomiaru mniejszym niż 100 pikosekund. Z kolei stacja laserowa wysyła zieloną wiązkę laserową w kierunku satelitów orbitujących wokół Ziemi.

- A ta pokonuje od kilkuset do kilkudziesięciu, a nawet setek tysięcy kilometrów i odbija się od retroreflektorów umieszczonych na ponad stu śledzonych satelitach oraz pięciu obiektach na Księżycu. Retroreflektory działają jak światełka odblaskowe w rowerach – wyjaśnia dr Paweł Lejba, kierownik Obserwatorium Astrogeodynamicznego. – Odbijają wiązki w kierunku stacji, a my na podstawie czasu jej przelotu możemy wyznaczyć pozycję satelitów z dokładnością do 2 centymetrów.

Dzięki temu naukowcy badają m.in. pole grawitacyjne Ziemi, deformację skorupy ziemskiej, ruch ziemskiego bieguna, poziom mórz i oceanów, czy monitorują pogodę kosmiczną. Dzięki temu wiemy na przykład, że Księżyc oddala się co roku o 3,8 cm od Ziemi, a euroazjatycka płyta tektoniczna przesuwa się 2,5 cm w kierunku północno-wschodnim.

- Biorąc pod uwagę ośrodek w Borówcu zmierzamy w stronę Suwałk – uśmiecha się dr Lejba i zabiera mnie w kosmos. Na komputerowej symulacji obserwujemy Ziemię i zaznaczone na niej stacje laserowe z m.in. USA, Australii, Japonii, Chin, Ukrainy czy Rosji. Na całym świecie jest ich ponad czterdzieści i zrzesza je międzynarodowa organizacja ILRS (The International Laser Ranging Service). Aż do wybuchu wojny naukowcy z całego świata dzielili się darmowymi pomiarami, wspierając się nawzajem w badaniach.

- I wtedy przyszedł mail od kolegów z Ukrainy – mówi dr Lejba. – To było otrzeźwiające. Rzeczywiście, pomyślałem, naszymi badaniami wspieramy agresywny reżim, który może wykorzystywać te nasze badania w celach militarnych. Nie było wątpliwości, co zrobić i błyskawicznie zaprzestaliśmy dostarczania danych.

W czym problem? Na liście śledzonych satelitów są przynajmniej 23 rosyjskie satelity, dzięki którym działa Glonass. To rosyjski system nawigacji satelitarnej o zasięgu globalnym, odpowiednik amerykańskiego GPS.

- Problem w tym, że Glonass jest kontrolowany i wykorzystany przez armię reżimu. Gdy w 2014 roku Rosja anektowała Krym, ten system był awaryjny i nie był uznawany za operacyjny. A teraz już jest – mówi dr Lejba. - Dlatego też Ukraińcy poprosili nas o wsparcie. Zareagowaliśmy, bo głos nauki powinien być w tej sprawie mocny i wyraźny.

Wkrótce do polskich naukowców dołączyli przedstawiciele innych krajów. 6 marca dane z pozycjami rosyjskich satelitów dostarczały już tylko dwie stacje z jednego kraju. - Jakiego? Nie zgadnie pan – uśmiecha się dr Lejba.

- Chiny – strzelam.

- Też byliśmy zaskoczeni, ale Chińczycy stanęli po naszej stronie.

- Chile? – próbuję dalej.

- Chodzi o Stany Zjednoczone! Zapewne będzie o tym jeszcze na świecie głośno, ale tutaj wkraczamy już w obszar polityki, bo wspomniane stacje finansowane są przez NASA.

Zresztą NASA wciąż współpracuje z Rosjanami m.in. w ramach Międzynarodowej Stacji Kosmicznej. 30 marca astronauta Mark Vande Hei wylądował w Kazachstanie rosyjskim statkiem kosmicznym Sojuz. Niemal rok spędził w stacji z Rosjanami i wypowiadał się o nich w superlatywach.

Zupełnie odmienne niż NASA zareagowała Europejska Agencja Kosmiczna, która odcięła się od Rosji i wstrzymała wspólne programy. Z tego powodu np. łazik ExoMars, który miał wystartować we wrześniu i szukać śladów życia na Marsie, prawdopodobnie nie ruszy na misję przed 2028 rokiem.

Część międzynarodowych ekspertów uważa, że wojna może uderzyć nie tylko w międzynarodowe programy kosmiczne, ale też w Rosję. Wymieniają właśnie system Glonass, który ma zmagać się z niewystarczającą flotą satelitów, brakiem części zamiennych i przestarzałą technologią.

- W zasadzie Rosja jest już praktycznie ślepa na orbicie – tłumaczył nawet Bart Hendrix, brukselski analityk i ekspert od rosyjskich programów kosmicznych cytowany przez portal Radia Wolna Europa.

Ale dr Lejba jest bardziej sceptyczny. - Nie jest tak, że z powodu naszych działań coś się zatrzyma lub przestanie działać w Rosji. Oni mają własne stacje laserowe i swoje pomiary. Zresztą potrzeba wielu miesięcy, by pomiary w jakiś sposób mogły oddziaływać na ich sytuację. To bardziej gest symboliczny. Cieszy jednak solidarność środowiska kosmicznego w sprawie Ukrainy.

Ale czy takie gesty przynoszą skutki w innych dziedzinach nauki?

Literaturoznawca Klechowski: - Nie wolno przecinać wszystkich nici. Powinniśmy spojrzeć na sytuację przez pryzmat ludzkich tragedii i dylematów. Przecież wiecznie nie będziemy skonfliktowani. Kiedyś trzeba będzie wrócić do współpracy. Ale ten powrót nie będzie łatwy.

Biolożka dr Niedziałkowska: - Wpływ wojny widoczny jest w wielu obszarach życia. Z naszych rosyjskich współpracowników nikt nie napisał oficjalnie, że popiera tzw. operację specjalną. Wielu z nich zdaje sobie sprawę i rozumie, że napaść Rosji jest nieakceptowalną sytuacją. Sami czekają na powrót do normalności.

Archeolog Oleszczak: - Nauka we współczesnym świecie rozwija się w dużej mierze poprzez interdyscyplinarne badania, prowadzone przez międzynarodowe zespoły. Oczywiście, są to sprawy drugorzędne w obliczu dramatu Ukrainy. Ale czy można potępiać kogoś za samo bycie Rosjaninem?

Nawet ci przebywający w Polsce, którzy są przeciw wojnie i nie mogą wracać do swojego kraju z powodów politycznych, są traktowani nieprzychylnie. Znam takich, którzy pracowali w ośrodkach dla ukraińskich uchodźców. Rosjanin z Niemiec wysyłał mi pieniądze dla uchodźców, Rosjanka z Anglii – prosiła o pośrednictwo w organizowaniu pomocy dla nich. Teraz zamykamy się też na tych ludzi, z powodu ich narodowości. Pozostawiamy dobrych Rosjan w osamotnieniu.

;
Na zdjęciu Szymon Opryszek
Szymon Opryszek

Szymon Opryszek - niezależny reporter, wspólnie z Marią Hawranek wydał książki "Tańczymy już tylko w Zaduszki" (2016) oraz "Wyhoduj sobie wolność" (2018). Specjalizuje się w Ameryce Łacińskiej. Obecnie pracuje nad książką na temat kryzysu wodnego. Autor reporterskiego cyklu "Moja zbrodnia to mój paszport" nominowanego do nagrody Grand Press i nagrodzonego Piórem Nadziei Amnesty International.

Komentarze