W polskiej debacie wciąż funkcjonują szkodliwe stereotypy na temat „dzikiego Wschodu". Czy jest szansa na to, żeby je przełamać? „To walka z wiatrakami" – mówi Adam Balcer, autor raportu o orientalizacji w Polsce
Orientalizacja, czyli przypisywanie stereotypowych cech związanych z wyobrażeniem Wschodu jest bolączką polskiej debaty publicznej – twierdzi Adam Balcer, dyrektor programowy w Kolegium Europy Wschodniej. Balcer jest m.in. autorem podcastu historycznego w radiu TOK FM „Babel. Rzeczypospolita multi kulti”, a niedawno ukazał się jego raport „Na Wschodzie bez zmian? Orientalizacja we współczesnej Polsce” wydany przy wsparciu biura Fundacji Heinricha Bölla w Warszawie.
Co wynika z raportu?
„NIEDZIELA CIĘ ZASKOCZY" to cykl OKO. press na najspokojniejszy dzień tygodnia. Chcemy zaoferować naszym Czytelniczkom i Czytelnikom „pożywienie dla myśli" - analizy, wywiady, reportaże i multimedia, które pokazują znane tematy z innej strony, wytrącają nasze myślenie z utartych ścieżek, zaskakują właśnie.
Miłada Jędrysik, OKO.press: Powiem ci, że Ameryki nie odkryłeś: polscy publicyści i eksperci lubią się wypowiadać na tematy, o których się nie znają. A na poważnie: co te publikowane w poważnych, mainstreamowych mediach zarówno z prawa, jak i centrum kolonialne, a czasami wręcz rasistowskie stereotypy mówią o nas?
Adam Balcer: Masz rację. W Polsce często stawia się bardzo mocne tezy, bez niuansowania, bez dostrzeżenia , że świat jest przeważnie szary, a nie biało-czarny. I robi się to w sposób bardzo jednoznaczny, autorytatywny. Robią to często osoby, które najdelikatniej mówiąc trudno uznać za ekspertów w danej dziedzinie. Jednocześnie jest za mało merytorycznej dyskusji z odwołaniem się do faktów, liczb i z kluczowym głosem ekspertów.
Niestety debata publiczna stała się powierzchowna. Opiera się przede wszystkim na emocjach i stereotypach. Na uproszczeniach, uogólnieniach i uprzedzeniach.
Słaba jest świadomość, że jest coraz gorzej i że trzeba to zmienić. Wciąż pojawiają się kolejne teksty, wywiady, które potwierdzają ten problem. Na przykład w niedawno w weekendowej „Wyborczej” ukazał się kolejny artykuł Jarosława Bratkiewicza, byłego dyplomaty i bliskiego współpracownika Radosława Sikorskiego.
Czytamy tam: „Polska Jagiellonów przedkładała Wschód, ziemie ruskie – kulturowo wątłe od zarania, a potem do reszty zbarbaryzowane przez najazdy Mongołów i Tatarów. Owa barbaria wypełniła po brzegi dziedzictwo sarmackie jako legat dzisiejszego PiS-u”. Ty cytujesz historyczkę, która pisze, że ta „barbaria” to dawno już nieobowiązujący mit: „imperium mongolskie było złożonym podmiotem politycznym, społecznym i gospodarczym, przypominającym federację lub wspólnotę”. „Pod panowaniem Mongołów […] po raz pierwszy ludzie i karawany mogli bezpiecznie podróżować z Włoch do Chin. […] To monumentalna zmiana, która ułatwiła rozkwit sztuki, rozwój rzemiosła i postęp badań w różnych dziedzinach: botanice, medycynie, astronomii, systemach pomiarowych i historiografii”
Już nie mówiąc, że współczesna Mongolia ma lepsze noty w rankingu Freedom House niż Polska.
Można by zadać pytanie, czy autor tego tekstu i inni publicyści powtarzający tego rodzaju tezy przeczytali jakąkolwiek dobrą współczesną pracę „zachodnią” na temat Mongołów i Tatarów. Niestety, wiele z tych publikacji nie zostało przetłumaczonych na polski.
W tym tekście pojawia się też rasizm. Kaczyński został nazwany „Mzimu Kaczynkumba”.
Dlatego, że: „Na Czarnym Lądzie wiele reżimów autorytarnych, w tym także ludobójczych, przez lata pyskowało na forach międzynarodowych, domagając się zadośćuczynienia za europejski kolonializm. Pogrążone w skrusze ekspiacyjnej kraje Zachodu przez dziesięciolecia wypłacały krajom Afryki ogromne sumy, które w większości zostały zdefraudowane i zmarnotrawione. A nade wszystko zasiliły afrykańskie reżimy autokratyczno-wojskowe”. Więc „Mzimu Kaczynkumba” miałby to samo zrobić z reparacjami od Niemiec, których się domaga.
I teraz trzeba ludziom wytłumaczyć, że nie mówi się Czarny Ląd na Afrykę, bo chyba nie mówimy Biały Ląd na Europę? Że mzimu to termin z języka suahili oznaczający duszę, ducha, w które wierzył „prymitywny” Kali z „W pustyni i w puszczy”. To już „Latający cyrk Monty Pythona”. Autor w innych artykułach potępia „sarmackiego” Sienkiewicza psującego „duszę” Polski, a potem odwołuje się do... Kalego. Przy okazji wprowadza w błąd czytelników, twierdząc, że kraje afrykańskie rzekomo dostały w prezencie ogromne sumy od metropolii. W przypadku Niemiec dostała od nich reparacje Namibia... kraj demokratyczny. I znowu to nie są jakieś wielkie kwoty. Z drugiej strony trudno się dziwić „wiedzy” autora, jeśli zachwyca się kolonializmem jako „aktywnością biznesową”.
I to wszystko na łamach liberalnej gazety. Polaryzacja w Polsce powoduje, że za mało jest refleksji nad tym, czy ma sens porównywać Kaczyńskiego do „wschodnich satrapów” Nazarbajewa, Putina, Erdoğana, Łukaszenki, czy nazywanie go Kaczafim.
Czy naprawdę pozwala nam to lepiej zrozumieć polskie problemy z demokracją? Czy przypadkiem – co wprost mówił kilka razy Kaczyński i jego najbliżsi współpracownicy – inspiracji PiS-u nie należy szukać na Zachodzie, na przykład u Carla Schmitta, niemieckiego prawnika i politologa z czasów III Rzeszy? Co więcej, jeśli zależy nam na prawdzie, to zachodnie rankingi oceniające autorytaryzm i demokrację pomimo postępującego demontażu rządów prawa w Polsce nie pozostawiają wątpliwości, że sytuacja u nas jest radykalnie lepsza niż w Rosji, bo tam pogorszenie następuje znacznie szybciej.
Z drugiej strony na prawicy w Polsce mamy o wiele poważniejszy problem, bo zjawisko orientalizacji jest często połączone z islamofobią. W Polsce stała się ona częścią polityki państwa. Za mało jest dyskusji o tym, jakie będą konsekwencje odrzucenia indywidualnego podejścia do każdego człowieka.
Tymczasem w badaniach opinii publicznej zdecydowana większość Polaków deklaruje, że ludzie, którzy przekraczają nielegalnie granicę, nie powinni mieć prawa do złożenia wniosku azylowego, mimo że je mają według prawa międzynarodowego. Według badań Centrum Badań Nad Uprzedzeniami UW większość Polaków uważa, że wyznawcy islamu nie powinni mieć prawa do pełnienia pewnych funkcji w życiu społecznym, tylko dlatego, że są muzułmanami.
Większość Polaków popiera także nielegalne pushbacki.
Co więcej, mamy prawie 45 potwierdzonych zgonów na granicy polsko-białoruskiej i wyroki sądowe, że pushbacki Straży Granicznej są nielegalne, sprzeczne z prawem polskim i międzynarodowym. Na granicy zaginęło 240 osób. Tak się dzieje na wszystkich granicach Unii Europejskiej – ale nigdzie w takim stopniu. Na Litwie, którą też należy krytykować za łamanie praw człowieka na granicy, zmarły dwie osoby, a zaginionych jest 30. Oczywiście kryzys migracyjno-uchodźczy wywołali Łukaszenka i Putin, ale polskie prawo nie pozwala, żeby ludzie starający się o azyl byli tak traktowani.
Nie dziwią podawane przez ciebie przykłady prawicowych historyków i filozofów, którzy snują opowieść o Polsce jako przedmurzu chrześcijaństwa albo o idyllicznych Kresach, nie uznając w ogóle czegoś takiego jak teoria postkolonialna. Bo są to osoby, których światopogląd determinuje charakter ich badań. Ale ta w zasadzie otwarta pogarda do Wschodu w środowiskach, które się uznają za liberalne, już dziwi bardziej, choć może wcale nie powinna.
Jeśli mówimy o debacie publicznej, problemem jest nie tylko pogarszająca się jakość polskich mediów, czy polskiej nauki albo klasy politycznej. To jest też kwestia niereagowania na teksty albo wypowiedzi rasistowskie i ksenofobiczne, co wynika albo z niewiedzy, albo z przyzwolenia.
Dotyczy to też szkoły. Szokujące, że nawet podręczniki, które powstały przed rządami PiS i których nadal używa się w szkołach są bardzo polsko- i europocentryczne. Jeśli popatrzeć, ile miejsca poświęca się poszczególnym wydarzeniom historycznym, to na przykład prominentne miejsce zajmuje bitwa pod Wiedniem, bo na jej punkcie mamy w Polsce fiksację. O tym jest kilka stron, w duchu „jak uratowaliśmy Europę przed islamem”. A to jest mit. Turcy nigdy nie mieli szans na podbój Europy i znaleźli wielu sojuszników wśród chrześcijan. A z drugiej strony mamy w podręcznikach dosłownie pół zdania o bitwie pod Orszą w 1514 roku, kiedy hetman z Wołynia Konstanty Ostrogski dowodząc siłami polsko-litewsko-rusińskimi z udziałem tatarskim rozgromił Moskali i powstrzymał klęskę Wielkiego Księstwa Litewskiego.
Jednocześnie, co jest dość zabawne, niektórzy przedstawiciele środowisk lewicowo-liberalnych bardzo boją się dyktatury politycznej poprawności, cancel culture, wokeizmu. Oczywiście to zagrożenie w warunkach zachodnich, a tym bardziej polskich jest przez nich wyolbrzymiane.
Od PiS-u i intelektualistów z nim związanych słyszymy jeszcze bardziej wyolbrzymioną opowieść o tym, że Zachód jest dziś zepsuty, zdegenerowany, odszedł od swoich „judeochrześcijańskich” korzeni.
Bo orientalizm ma swoje alter ego, czyli okcydentalizm – stereotypy i uprzedzenia dotyczące „fantazmatu” Zachodu.
Porównujesz Polskę z Ukrainą, którą zresztą też orientalizujemy, wspominając dzikich Kozaków na Dzikich Polach i idealizując Kresy jako krainę mlekiem i miodem płynącą. I wychodzi na to, że to polska tożsamość, a co za tym idzie wiedza na temat i opinia o innych nacjach jest bardziej monolityczna i zamknięta od tej ukraińskiej. Współczesna Ukraina dba przecież o prawa i kulturę Tatarów krymskich, przyciąga pragnących walczyć z Rosją ludzi z Kaukazu.
Zjawisko orientalizacji występuje również w Ukrainie, oczywiście głównie w stosunku do Rosji i Rosjan oraz innych narodów Federacji. Wspomniałaś o naszym stosunku do Ukraińców – tu też są kuriozalne sytuacje. Cały czas powtarzamy, że mają nas przeprosić, że mają się zachowywać jak w cywilizacji łacińskiej. Ale jeśli ktoś twierdzi, że mamy od wieków misję cywilizacyjną na Wschodzie, idealizuje Kresy i odrzuca teorię postkolonialną, to może się z Ukraińcami dogada w różnych sprawach. Ale jeśli tematem rozmowy ma być przeszłość – moim zdaniem nie da się tego zrobić na takich warunkach.
Wiele osób w Polsce chce to zrobić na zasadzie, że oni przyjmą naszą interpretację historii bez żadnej korekty, bo ona jest niczym prawda objawiona. Tu znowu wychodzi orientalizacja, przekonanie, że my jesteśmy tym wyedukowanym i zaawansowanym Zachodem, a Ukraińcy to są ci „wschodni”, którzy dopiero się uczą, jak pisać właściwie historię.
Tymczasem to przestaje być kwestią naszych zewnętrznych relacji z Ukrainą, bo mamy przecież dzisiaj w Polsce bardzo liczną społeczność ukraińską: imigracyjną i uchodźczą. Część ludzi tam wróci, ale część zostanie. I czy ukraińskie dzieci w szkole mają czytać „Pożogę” Zofii Kossak-Szczuckiej, którą Czarnek wprowadził do lektur?
Mają się dowiadywać, że są dzikie, bo skażone przez pomieszanie się rasowe z Tatarami?
Znowu tu zresztą wychodzi ten dalszy „jeszcze gorszy Wschód”, który przywołuje się, żeby orientalizować „bliskiego” sąsiada.
W Polsce powinna już od dawna toczyć się dyskusja o podręcznikach szkolnych i praca nad nowymi. Dlaczego opozycja tym się nie zajmuje? Dlaczego nie ma szerszej debaty: jaką historię chcemy popularyzować, jakiej uczyć dzieci polskie i ukraińskie?
Wracając do przepraszania. Przyjeżdża Zełenski i jaki jest główny temat w mediach bez względu na sympatie polityczne? Że nie przeprosił za Wołyń. Są w tej chwili o wiele ważniejsze sprawy w stosunkach polsko-ukraińskich niż to przepraszanie.
A drugie podstawowe pytanie: czy my przypadkiem nie powinniśmy za coś przeprosić? Nie chcemy rozmawiać o aspektach postkolonialnych, bo rozmowa na ten temat musiałaby spowodować, że nieco inaczej spojrzymy także na kwestię Wołynia.
Olbrzymia większość naszych „ludowych historii” dotyka w minimalnym stopniu ludu ukraińskiego pod panowaniem polskim. Czytamy tam, że ludowych buntów było w Polsce bardzo mało. Ale przecież w Polsce przedrozbiorowej było ich najwięcej w Europie, ale chodzi o ukraińskich hajdamaków, opryszków, Kozaków i zbuntowanych chłopów.
Trzeba wyjść poza polską perspektywę. Nie jest to łatwe, bo do niedawna byliśmy krajem jednolitym etnicznie.
Lubimy przypominać, że byliśmy mocarstwem, w którym według szkolnej opowieści przedstawiciele wszystkich ludów i religii żyli rzekomo od zawsze w zgodzie pod polskim, tolerancyjnym parasolem.
Daje o sobie znać napięcie między przeszłością i teraźniejszością. Bardzo by się nam przydało uświadomienie sobie tych paradoksów, napięć i ambiwalencji w polskiej tożsamości i pamięci historycznej.
Tymczasem mamy do czynienia z niepokojącym fenomenem popularności teoretyka Feliksa Konecznego. A był on radykalnym antysemitą; Żydzi według niego to był najgorszy i najbardziej niebezpieczny, bo wewnętrzny i „inteligentny” Orient. A już traktowanie na poważnie w dzisiejszej Polsce jego obsesji na temat Turanu jest komiczne.
Według Konecznego cywilizacja turańska, którą wywodzi od ord z Wielkiego Stepu, ale miała objąć też Moskwę i Ruś, „wyprowadza całe życie publiczne z władzy obozowej i jest ono zasadniczo bezetyczne”. Władca „jest właścicielem całego państwa, wszystkich i wszystkiego, a cała ludność znajduje się u niego w niewoli. Może on, o ile jego łaska, dopuścić innych do jakiejś formy własności i do wolności osobistej, lecz jedno i drugie zawsze tylko do odwołania. To właśnie stanowi cechę tej cywilizacji”. Właściwie codziennie słyszymy to samo w mediach, nie tylko społecznościowych, o spychanej w totalitaryzm Rosji Putina.
Koneczny bardzo słabo znał się na ludach i kulturach koczowniczych, o których pisał, ale pomimo to dziś jest w Polsce dla wielu autorytetem w tych sprawach. I nagle w polskiej debacie na początku XXI wieku pojawiają się coraz częściej odwołania do Turanu – pojęcia pochodzącego z perskiego poematu z X wieku.
W Polsce dyskusja na temat orientalizacji jest bardzo utrudniona z tego powodu, że jesteśmy głęboko przekonani, że się świetnie znamy na Wschodzie i rosyjska agresja na Ukrainę to rzekomo potwierdziła. A tymczasem rozmawiamy o rosyjskiej duszy, chromosomach strachu, kodach kulturowych, DNA, genach niewoli etc.
Z jednej strony mamy orientalizację Rosjan, których z Tatarami i Mongołami porównują naukowcy i dziennikarze niemal bez żadnej wiedzy na temat historii Wielkiego Stepu. Z drugiej w roli szwarccharakterów niektórzy osadzają żołnierzy wojsk Federacji Rosyjskiej pochodzenia azjatyckiego i kaukaskiego.
Kiedy wyszły na jaw mordy w Buczy, duża część komentatorów i opinii publicznej z pełnym zrozumieniem przyjęła, że muszą być za to odpowiedzialni stacjonujący tam Buriaci. A potem się okazało, że stanowili oni tylko 2 proc. rosyjskich oddziałów w Buczy.
Lud mongolski – i wszystko się nagle posklejało. Można oczywiście mówić, że wojna utrudnia spokojne, chłodne myślenie.
A to na pewno.
Ale ewidentnie te wszystkie uprzedzenia rasowe i religijne zostały przy okazji spuszczone ze smyczy i dotyczą nierzadko także polskich elit.
Z drugiej strony wielu Polaków wierzy, że Rosja jest od wieków więzieniem narodów, które wszystkie cały czas tylko marzą, żeby ją zniszczyć, a Rosjanie są od zawsze ludobójcami.
I masowo popierają w imperialnej bucie i dumie swój totalitarny reżim
Badania opinii publicznej prowadzone przez renomowanych socjologów jak np. Centrum Lewady pokazują, że większość Rosjan popiera wojnę, tylko pytanie, z jakich powodów i w jakim stopniu. To nie jest monolit, problemem na pewno jest pasywność i wpływ propagandy. Nie można zanegować, że występuje też strach przed represjami.
Jednak trzeba przyznać, że mamy dziś do czynienia z demoralizacją większości Rosjan.
Natomiast wracając do cierpienia nie-Rosjan – tu też w Polsce wiedza jest wybiórcza. Czy kojarzysz, że Hołodomor był nie tylko w Ukrainie, ale także na przykład w Kazachstanie czy u Tatarów i Baszkirów na Powołżu?
Ja akurat kojarzę, ale jestem redaktorką weekendowego wydania portalu, który dużo pisze o prawach człowieka.
Inny przykład: w Polsce rozpoznawalną postacią jest Kadyrow. A dlaczego tak mało pisze się o Czeczenach i innych narodach, którzy z Rosją walczą po stronie Ukraińców? Jak się coś pojawia, to przedruki z „New York Timesa” albo „Die Welt”. U nas często jakaś wiedza na temat tych narodów zaczyna się wraz z rosyjskim podbojem. A jeśli stworzyliśmy sobie przekonanie, że imperium to jest coś wyłącznie złego a priori, to nie jesteśmy też w stanie zrozumieć historii Rosji. Tam przecież oprócz podboju, masakr i ludobójstwa również było doświadczenie synkretyzmu, metysażu (procesu mieszania się odmian ludzkich – red.), tolerancji, koegzystencji. Część mieszkańców Federacji Rosyjskiej, nie etnicznych Rosjan, identyfikuje się z tym państwem nie pod przymusem, tylko w wyniku tej koegzystencji. Dlatego powinniśmy o tym pamiętać, nim ogłosimy, że Rosja posypie się jak domek z kart. To nie jest carska Rosja ani ZSRR.
A z drugiej strony mamy opowieść o tym, że jeśli Rosja robi jakieś złe rzeczy w trakcie tej wojny, to tak naprawdę jest to tatarskie i mongolskie dziedzictwo, jego zły wpływ na Rosjan. Czyli jeśli Tatarzy i Mongołowie zdeprawowali Rosję, to czy ich podbój przez Rosjan i ludobójstwo jest „sprawiedliwością dziejową”?
Ofiarami byli, ale w rzeczywistości wcale jej tak nie zdeprawowali. Wielkie Księstwo Moskiewskie było rządzone bardziej despotycznie.
Czy po 2014 roku doszło do jakiejś większej refleksji i poszerzenia wiedzy na temat Tatarów krymskich? A to sąsiedzi „zza miedzy” z czasów I Rzeczpospolitej.
Jak pójdziemy w głąb Wielkiego Stepu, to jest jeszcze gorzej. W Polsce bardzo potrzeba poważnych badań i poznania dorobku historiografii zachodniej w tej kwestii. Wtedy okaże się, że koczownicy to w dużym stopniu demokracje wojskowe.
Wielkie Księstwo Moskiewskie też miało okresy bardziej demokratyczne. Podobnie carska Rosja. Jasne, że tradycje demokratyczne są w Rosji znacznie słabsze niż autorytarne, ale to nie znaczy, że w ogóle ich nie ma i że każdy autorytaryzm w Rosji był taki sam. Od 1905 roku do dzisiaj mamy cały przegląd – zestawmy sobie choćby Gorbaczowa i Jelcyna ze Stalinem.
Gdyby zapytać tych, którzy twierdzą, że Rosja zaraz się rozpadnie, jakie są największe narody Federacji Rosyjskiej poza Rosjanami, co o nich wiedzą, to się okazuje, że niewiele. A nierosyjskie narody są nadreprezentowane w armii FR, ale bardzo niedoreprezentowane w elitach władzy na Kremlu i kadrze dowódczej wojska. U nas wystarczy, że ktoś ma nierosyjskie korzenie, jak na przykład minister obrony Szojgu, to nagle się staje Tuwińcem, mimo że identyfikuje się jako prawosławny Rosjanin tuwińskiego pochodzenia.
Większość nie-Rosjan w Rosji to muzułmanie różnych narodowości. Przed pandemią mieszkało tam niemal 12 milionów imigrantów, przede wszystkim z Azji Centralnej i z Azerbejdżanu. Dziś jest ich o połowę mniej. Gdyby Rosja się zmieniła politycznie, to będzie musiała przyjąć wielu z nich ponownie, żeby wrócić na ścieżkę wzrostu gospodarczego. .
Poza tym Azja Centralna i Południowy Kaukaz mają bardzo duże znaczenie w geopolityce, w rozgrywce wielkich mocarstw.
Jak Polska ma mieć jakiś pomysł wobec tych regionów z naszą islamofobią, z opowieścią o rosyjskiej duszy?
A jeśli pogorszyłyby się w przyszłości relacje z Ukrainą, to niestety obawiam się, że pan Koneczny też okaże się przydatny. Dla niego Turańczykami byli przecież ukraińscy Kozacy, ale też polska sarmacka magnateria, a nawet Piłsudski.
A według Bratkiewicza najwyraźniej również politycy Prawa i Sprawiedliwości: „Kultura pisowska wiruje w kręgu neosarmatyzmu: wetowań, rokoszy, insurekcji utopionych we krwi, męczeństwa niepodległościowego”.
Tymczasem nasze zakorzenienie w Zachodzie również wymaga uświadomienia sobie jego różnorodności, historycznego przenikania się wpływów, kontaktów z innymi cywilizacjami. I tak samo jest z polską historią. Często słyszymy: Polska wielokulturowa, wieloetniczna. Tylko że to jest przeważnie taka pusta mantra, zaklęcie bez treści. Bo żeby to było prawdą, trzeba by przyznać, że te wszystkie nacje i kultury także nas ukształtowały. Nie tylko my ich, ale oni nas. Jesteśmy, jacy jesteśmy, ze wszystkimi naszymi wadami i zaletami, właśnie w wyniku tych kontaktów. I tu chodzi o to, żebyśmy mieli konkretną wiedzę, jak to na nas wpływało: postacie, wydarzenia, miejsca, dzieła, zabytki etc.
A nie o bajki o DNA polskiej kultury. To trapiący naszą debatę esencjalizm – wiele z nas wyobraża sobie, że jakaś grupa ma cechy stałe, niezmienne. A więc Mongołowie będą okrutni, a Polacy zawsze kochający wolność.
Bez refleksji, czym jest wielokulturowość w Polsce, będziemy mieć problem także na kierunku zachodnim, bo w tamtejszych elitach będzie coraz więcej muzułmanów i ludzi z backgroundem muzułmańskim, a u nas będzie wychodziła islamofobia.
Przytaczasz przykład, kiedy Rafał Trzaskowski pokazał się z burmistrzem Londynu Sadiqiem Khanem i znany polski socjolog stwierdził, że pogrążyło to kandydata PO w wyborach prezydenckich. Tymczasem media wcale o tym spotkaniu nie informowały, nie mówiąc już o tym, że Khan to ważna postać w brytyjskiej polityce. Teraz zresztą mamy już premiera Szkocji muzułmanina.
Bo przecież w Europie Zachodniej politycy nie robią sobie zdjęć z muzułmanami... Może być jeszcze gorzej, biorąc pod uwagę krótkoterminową perspektywę: wybory parlamentarne, samorządowe, europejskie, prezydenckie w ciągu dwóch lat. A wybory są u nas plebiscytem i nakręcają straszenie Obcymi, w tym muzułmanami. No i wyobraźmy sobie jeszcze rządy PiS z Konfederacją.
Na koniec będę trochę adwokatem diabła: trudno nie zrozumieć emocjonalnych reakcji po ujawnieniu wideo z Rosjaninem podrzynającym gardło i obcinającym głowę ukraińskiemu jeńcowi. Łatwo zapomnieć, że robili to na przykład w czasie II wojny światowej katoliccy Chorwaci i wpaść w kliszę „dzikiego Wschodu”. Jak tu w ogóle można się przebić z tym bardziej wyważonym obrazem?
Osobiście też jestem pesymistą i często mam poczucie, że to walka z wiatrakami. Ale przynajmniej mogę spokojnie spojrzeć rano w lustro.
Miłada Jędrysik – dziennikarka, publicystka. Przez prawie 20 lat związana z „Gazetą Wyborczą". Była korespondentką podczas konfliktu na Bałkanach (Bośnia, Serbia i Kosowo) i w Iraku. Publikowała też m.in. w „Tygodniku Powszechnym", kwartalniku „Książki. Magazyn do Czytania". Była szefową bazy wiedzy w serwisie Culture.pl. Od listopada 2018 roku do marca 2020 roku pełniła funkcję redaktorki naczelnej kwartalnika „Przekrój".
Miłada Jędrysik – dziennikarka, publicystka. Przez prawie 20 lat związana z „Gazetą Wyborczą". Była korespondentką podczas konfliktu na Bałkanach (Bośnia, Serbia i Kosowo) i w Iraku. Publikowała też m.in. w „Tygodniku Powszechnym", kwartalniku „Książki. Magazyn do Czytania". Była szefową bazy wiedzy w serwisie Culture.pl. Od listopada 2018 roku do marca 2020 roku pełniła funkcję redaktorki naczelnej kwartalnika „Przekrój".
Komentarze