Nie zabiłem, nie ukradłem, chciałem tylko zmienić imię, więc musiałem pozwać mamę i czekać na zgodę pana w todze. Biegły sądowy wypytywał o erotyczne fantazje i czy interesuje mnie seks ze zwierzętami. Taki los gotuje Rzeczpospolita Polska swoim transpłciowym osobom obywatelskim
Na zegarku pierwsza dwadzieścia, chłodna majowa noc. Kursor pulsuje na ekranie komputera. Co napisać w pozwie przeciwko własnej mamie?
Dla mnie to kolejny akt sztuki przetrwania. Pierwszy – operacja, usunąłem piersi. Drugi – hormony. Pierwszego dnia chińskiego Roku Tygrysa, zacząłem przyjmować testosteron. Czas na akt trzeci i ostatni mojej tranzycji – zmianę imienia w dokumentach. Pomyślałem, że 1 czerwca to dobry dzień, by pozwać mamę do sądu.
– Pani Maria, zapraszam – lekarka wychyla się z gabinetu i wywołuje imię, które mam w dowodzie, ja i ponad pół miliona obywatelek tego kraju. Zdecydowana większość z nich nie ma problemu ani z imieniem, ani z płcią, na które wskazuje. Ale 29 z tego pół miliona Marii to osoby transpłciowe. Tak mówią statystyki – 1 na 17 000 osób urodzonych w Polsce jako kobiety, identyfikuje się jako mężczyzna.
Podrywam się z plastikowego krzesełka i ruszam do gabinetu z napisem „Internista”. Lekarka zagradza mi drogę w drzwiach.
– Teraz nie pana kolej.
– Moja.
– Nie, na 10:20 jest zapisana pani Maria.
– Czy możemy wejść do gabinetu? Wszystko wyjaśnię.
I tak codziennie. U lekarza, w tramwaju przy kontroli biletów, w sklepie, kiedy kupuję piwo… Wyglądam jak facet, mówię jak facet i jestem facetem. Ale kiedy wyciągam dowód osobisty, nagle staję się Marysią.
Problem w tym, że nie mogę pójść do urzędu i złożyć wniosku o zmianę imienia. Bo w dowodzie mam też literkę K, „kobieta”. Żeby zmienić imię z Maria na Leonard, muszę zmienić najpierw oznaczenie płci w dokumentach. A mogę to zrobić tylko w sądzie, w procesie cywilnym, wytaczając sprawę rodzicom.
Tak osoby transpłciowe urządziło polskie państwo, bo nikt nie uchwalił ustawy pozwalającej na zmianę oznaczenia płci w urzędzie.
Choć skończyłem prawo, nie mam siły pisać pozwu przeciwko rodzicom.
Zgłosiłem się do Funduszu Prawo Nie Wyklucza, skontaktowali mnie z Olgą Ziegler, adwokatką, która wspiera pro bono osoby LGBTQ+. Prawniczka prosi o przesłanie: opinii psychiatrycznej, seksuologicznej, psychologicznej, aktu urodzenia i dokumentacji ze szpitala po zabiegu mastektomii.
Od dwóch lat chodzę po specjalistach – psychiatra, psycholog, endokrynolog, chirurg. Psychiatra i psycholog wypytują o dzieciństwo, związki, dysforię [stan, w którym dana osoba nie identyfikuje się ze swoją płcią biologiczną i odczuwa silny dyskomfort z tego powodu – red.]. Każą wypełniać testy psychologiczne. A na koniec lekarz prowadzący moją tranzycję (psychiatra seksuolog) przyznaje: „Nie ma testów stwierdzających, czy ktoś jest transpłciowy, czy nie. Nikt panu nie wejdzie do głowy i nie powie, kim pan jest. Pan sam to musi wiedzieć. A to wszystko, co my tu robimy to, niestety, na potrzeby załatwienia formalności”.
Te „formalności” to kolejne gabinety lekarskie i sale rozpraw.
Endokrynolog, zanim przepisze mi testosteron, prosi o opinię psychiatryczno-seksuologiczną.
Pierwsze pytanie chirurga plastycznego: „Czy ma pan opinię psychiatry?” Położyłem dokument na stole, doktor spojrzał na epikryzę i nazwisko lekarza: „No dobrze, proszę pana, to co robimy?”.
„Opisz też krótko Twoją historię związaną z dysforią, od kiedy zacząłeś ją odczuwać, Twoje zachowania w przeszłości, samopoczucie, jaki masz aktualnie wygląd, w jaki sposób niezgodność dokumentów z wyglądem utrudnia Ci funkcjonowanie prywatne i zawodowe itp. To wszystko musimy umieścić w pozwie w opisie tzw. stanu faktycznego” – pisze adwokatka.
Jak opisać krótko „stan faktyczny” z całego życia?
– Leo, jedź stereotypami – radzi mi moja dziewczyna.
– Czyli jak się popłakałem, kiedy kazali mi założyć spódniczkę?
– Tak. Pisz łopatologicznie: sukienki nie, spodnie po bracie tak. Skakanka nie, piłka nożna tak. Koleżanki nie, banda kolegów tak.
Tak się składa, że moje życie tak wyglądało. Ale to sztampa, bolesna dla wielu osób transpłciowych. Niestety, lepiej tak to w sądzie przedstawić. Dlaczego? Bo proces cywilny opiera się na zasadzie „udowadnia ten, kto twierdzi”. Twierdzisz Leo, że jesteś mężczyzną? No to udowodnij to sądowi.
– OK, piszę, że w przedszkolu rysowałem myśliwce i czołgi, płakałem, jak dostałem Barbie, w podstawówce przezywali mnie „babochłopem”, a jak miałem siedemnaście lat, to ciotka powiedziała: „Jak będziesz tak szeroko chodziła, to żaden chłopak się za tobą nie obejrzy”.
Dodać jeszcze o tym, jak dostałem pierwszy okres?
– Nie, no, już bez przesady – uspokaja dziewczyna.
Drukuję trzynaście stron pozwu przeciwko mamie, tata nie żyje. Pozywam mamę o to, że jestem płci męskiej. Pozew pakuję do koperty A4 i ruszam na pocztę przy placu Szembeka w Warszawie. Pobieram numerek z automatu i staję w kolejce. Mój numerek to 249.
„Za ile dni odbiorę dowód osobisty z nowym imieniem?” – przemyka mi przez głowę. „Ile to jest 249 dni? Jakieś osiem miesięcy z hakiem. Nie, niemożliwe, że to aż tyle potrwa. Jestem dorosłym człowiekiem, odpowiadam za swoje życie i decyzje. W dodatku strona pozwana, czyli mama, bardzo mnie wspiera, a pozew wnosimy do sądu w Poznaniu. To takie przyjazne i otwarte miasto! Góra trzy miesiące i będzie po sprawie” – uspokajam siebie w myślach.
Ale zaczynam odliczać: 1 czerwca 2022, dzień pierwszy.
Dziś moje trzydzieste drugie urodziny. Marzyłem, że na torcie napiszę sobie już „Leonard” albo „Leo”, jak dla znajomych. W cukierniach dowodu nie sprawdzają, ale chciałem, żeby to było symboliczne – mam urodziny i oficjalnie nowe imię. I trochę rodzę się na nowo.
Na grupach na Facebooku czytam, że ludzie dostają takie wyroki nawet po kilku tygodniach od złożenia pozwu. Nawet po miesiącu. W pozwie proszą o wydanie wyroku na posiedzeniu niejawnym, czyli bez rozprawy (też tak napisałem). Wtedy wyrok dostaje się pocztą.
Codziennie sprawdzam skrzynkę na listy. Pusto. Ustalamy z adwokatką, że jeśli do końca wakacji nie będzie żadnych wieści, robimy raban.
22 sierpnia, jest awizo. Biegnę na pocztę, podaję pani w okienku dowód.
– Ale… pani Maria musi przyjść osobiście.
– Ale to jestem ja – Przykładam dowód do twarzy.
– Ach tak, bardzo panią przepraszam…
– Nic nie szkodzi, zdarza się… – Udaję uśmiech i powtarzam sobie, że to może już ostatni raz. Może właśnie odbieram list z wyrokiem.
Rozrywam kopertę. „Wezwanie strony do osobistego stawiennictwa… termin 29 września 2022.… stawiennictwo obowiązkowe… Pouczenie dla strony: istnieje możliwość rozwiązania sporu w drodze ugody zawartej przed sądem lub przed mediatorem…”.
Jaja sobie robią? Jaka ugoda, jaki mediator? Przecież nie mogę się „dogadać” z moją mamą poza sądem, bo potrzebuję wyroku. Tylko z wyrokiem sądu załatwię w urzędzie stanu cywilnego zmianę literki „K” na „M” w moim akcie urodzenia. A sąd przysyła mi wezwanie na rozprawę i szablonowy zbiór pouczeń.
Mama wysyła do sądu odpowiedź na pozew. To standardowe pismo procesowe, pozwany może odnieść się do pozwu, zanim pojawi się w sądzie. Chcemy pokazać sędziemu, że mama całkowicie mnie wspiera i nie ma między nami sporu, który sędzia musiałby rozstrzygać.
„Znam swoje dziecko od pierwszego dnia jego życia. Od najmłodszych lat byłam świadoma, że jest ono wyjątkowe. Sposób jego bycia, ekspresji oraz zainteresowania odbiegały od oczekiwań społecznych dotyczących dzieci płci żeńskiej”.
Mama pisze dalej, że po coming oucie „wszystkie puzzle w jej głowie trafiły na swoje miejsce”. I że zawsze najważniejsze było dla niej moje szczęście.
„Całkowicie przychylam się do powództwa swojego dziecka dotyczącego uzgodnienia płci i liczę, że cały proces prawny przebiegnie najszybciej jak to możliwe,
tak, aby mojemu dziecku nie przysporzyć dodatkowych cierpień”.
Poznań, 29 września 2022 roku. „Sprawa z powództwa Marii Osiadło, sala numer 1110” – odzywa się komputerowy głos z głośnika na sądowym korytarzu.
To nie jest mój pierwszy raz. Kilka lat temu spędziłem trzy tygodnie w sądzie rejonowym w niewielkim miasteczku w Lubuskiem. Robiłem praktyki obowiązkowe dla każdego studenta prawa. Protokołowałem rozprawy, wystawiałem wyroki zaoczne pijanym rowerzystom… Ale nigdy nie byłem w sądzie w charakterze strony.
W co się ubrać? Nie zdążyłem jeszcze kupić garnituru, ale chciałem, żeby nie było wątpliwości, że na salę rozpraw wchodzi facet. Ubrałem dżinsową koszulę, brązową marynarkę, krawat i ciemne dżinsy.
Wchodzę na salę, za mną mama, moja dziewczyna i adwokatka, Milena Adamczewska-Stachura.
– Strona powodowa tutaj, strona pozwana tutaj. Proszę podać dowody osobiste – odzywa się głos zza szyby oddzielającej stół sędziowski od reszty sali.
Facet o ziemistej twarzy, koło pięćdziesiątki. Na „dzień dobry” kazał nam z mamą usiąść naprzeciwko siebie. W końcu to proces cywilny – powód i pozwana siedzą po dwóch stronach sali.
Sędzia: – Sąd informuje, że rozprawa jest nagrywana w formie audio i video. I kwestia techniczna, sąd będzie się zwracał do strony powodowej tak, jak to jest w dokumentach, tak? Nie jest to wyraz, broń Boże, jakichś przekonań sądu albo sugerowania w kwestii rozpoznania sprawy, tylko wynika z formalnego odnotowania strony powodowej – tej czy jakiejkolwiek innej. OK? Czyli napiszmy tak: powódka osobiście, pozwana osobiście…
Czyli niby życzliwy, ale będzie mi „paniował”, bo tak jest w dokumentach. Siedzę przed nim pod krawatem, ale jestem „powódką”.
Sędzia: – Mając na uwadze charakter sprawy i wnioskowane dowody, sąd przystąpi do przesłuchania stron i przeprowadzi ten dowód od razu dzisiaj na rozprawie. Zapraszam.
Zapinam marynarkę, poprawiam krawat i staję naprzeciwko sędziego.
Sędzia: – Ile ma pani lat?
Leonard Osiadło: – Trzydzieści dwa.
Staram się wydobyć najniższy tenor, na jaki mnie stać.
Sędzia: – Zamieszkuje pani?
Leonard Osiadło: – W Warszawie.
Sędzia: – Zawód?
Leonard Osiadło: – Dziennikarz.
Sędzia: – I nie była pani karana za składanie fałszywych zeznań?
Leonard Osiadło: – Nie.
Sędzia: – Pouczam o obowiązku mówienia prawdy… Od kiedy pani jako osoba w pełni świadomie uzmysłowiła sobie tę niezgodność pomiędzy cechami fizycznymi płci a wewnętrznym przekonaniem o identyfikacji?
Leonard Osiadło: – To było dla mnie jasne, odkąd pamiętam. Jak napisałem w pozwie, najwcześniejsze wspomnienie mam z 1994 roku, miałem cztery lata. Mój tata przywiózł mi w prezencie z podróży zagranicznej spódniczkę. Ubrałem ją, bo mi rodzina kazała. Pamiętam, że płakałem, kiedy zakładałem tę spódniczkę. I bardzo nie lubiłem, kiedy trzeba było na jakieś zakończenie roku ubrać sukienkę, to było dla mnie wręcz traumatyczne. Ale cieszyłem się, kiedy mój starszy brat wyrastał z ubrań i mogłem je przejąć.
Mam poczucie winy, że jadę takimi kliszami – spódniczki nie, spodnie tak.
Bo ultrabinarne podejście do kwestii ekspresji płci krzywdzi wiele osób transpłciowych, które nie odnajdują się jednoznacznie na którymś z biegunów. Ale powtarzam sobie: „Leo, to nie czas i miejsce na aktywizm”. Mam dziś wywalczyć coś dla siebie. Sędzia nie wydaje się specjalnie zorientowany w temacie. Więc może musi paść seria szablonowych pytań i odpowiedzi. Wszystko się nagra w protokole elektronicznym, żeby nikt się nie przyczepił, i obaj – ja i sędzia – będziemy mieli to z głowy.
Sędzia: – A jak to się przekładało na funkcjonowanie w grupie rówieśniczej?
Leonard Osiadło: – Zawsze przyjmowałem role męskie. Koledzy parę lat starsi przychodzili po mnie, a nie po mojego brata, żeby pograć w piłkę. W gimnazjum miałem paczkę trzech chłopaków, z którymi założyliśmy zespół rockowy. Obracałem się głównie w towarzystwie męskim.
Sędzia: – A kobiety były postrzegane na zasadzie, powiedzmy, koleżeńskiej, tak? Nie jakoś później czy przed, powiedzmy, przejściem okresu dojrzewania jako obiekt… nie wiem… zainteresowań erotycznych, partnerskich i tak dalej?
Chwila, czy on właśnie zapytał, czy koleżanki w podstawówce były obiektem moich zainteresowań erotycznych? Zerkam na adwokatkę. Jesteśmy umówieni, że jeśli sędzia będzie przeginał z pytaniami o kwestie intymne, to ona zasugeruje, że takie pytania nic nie wnoszą do rozstrzygnięcia. Jej wzrok mówi: „Ty decydujesz”. Dobra. Sędzia wydaje mi się przychylny. Nie będę robił afery. Mam dziś jedno zadanie: wyjść stąd z wyrokiem.
Leonard Osiadło: – Od początku byłem zainteresowany zdecydowanie kobietami, nie mężczyznami.
Sędzia: – A kiedy rodzice zwrócili na to uwagę? Że tożsamość płciowa rozmija się ze stanem fizycznym?
Leonard Osiadło: – O to najlepiej spytać mamę, ale pamiętam, że od początku zgłaszałem, że nie chcę nosić spódniczek. Opisałem w pozwie sytuację, kiedy wybrałem się z tatą na zakupy i kupił mi wojskowe bojówki w kolorze khaki. Rodzice akceptowali moje wybory, żadne z nich nie próbowało zmieniać mnie na siłę.
Sędzia: – Czyli w domu była i jest akceptacja rodziny, tak?
Leonard Osiadło: – Ze strony rodziców, rodziny i też znajomych – ja po prostu byłem chłopczycą. Tak byłem nazywany od początku.
Sędzia: – A kiedy nastąpiło ze strony powodowej…
Oho, czyli już „strona powodowa”, a nie „pani”?
A kiedy nastąpiło ze strony powodowej takie jasne zadeklarowanie swoich wewnętrznych przekonań i oznajmienie tego otoczeniu? Pewnie się to wiązało z różnymi doświadczeniami, przykrymi także…
Leonard Osiadło: – Kilka lat temu. Na początku były te coming outy przed mamą, najbliższą rodziną, przyjaciółmi, potem także w pracy. Przez ten czas kilkukrotnie zmieniałem pracę i w nowej pracy przedstawiałem się imieniem Leonard. I oczywiście wyjaśniałem te wszystkie formalne kwestie, no bo wiadomo, że dokumenty jeszcze…
Sędzia: – Opiewają jak… w akcie urodzenia.
Leonard Osiadło: – Tak, ale to już trwa od kilku lat, kiedy funkcjonuję całkowicie w roli męskiej wobec wszystkich znanych mi ludzi i nieznajomych również.
Sędzia: – Strona jest w dalszym ciągu stanu wolnego i nie ma dzieci, tak?
Leonard Osiadło: – Nie ma.
Sędzia: – A jak strona wyobraża sobie funkcjonowanie już po dokonaniu również prawnych zmian płci? Myślę o ewentualnym założeniu rodziny.
Co odpowiedzieć? Czy zamiar wzięcia ślubu i założenia rodziny to argument, który mi pomoże czy zaszkodzi? Pierwszą ustawą, którą zawetował Andrzej Duda jako nowy prezydent, była ta o uzgodnieniu płci przygotowana przez Annę Grodzką. Jednym z argumentów Dudy było to, że jak się „ułatwi” procedurę, to geje i lesbijki „będą sobie zmieniać płeć, żeby móc wziąć w Polsce ślub”.
Leonard Osiadło: – Założenie rodziny? Mam takie plany.
Sędzia: – Rozumiem. Jeśli chodzi o życie osobiste, to strona pozostaje w nieformalnym związku?
Leonard Osiadło: – Tak.
Sędzia: – OK. I jest to związek z kobietą?
Leonard Osiadło: – Tak.
Czyli sprawdza mnie. Czy udzieliłem najwyżej punktowanej odpowiedzi?
Sędzia: – Rozumiem. Zapewne ten dysonans poznawczy otoczenia i własna tożsamość płciowa strony powodowały nie tylko sytuację zrozumienia, ale też taką negatywną. Czy takie zdarzenia miały miejsce i jak były nasilone?
Leonard Osiadło: – Tak, i ta sytuacja doskwiera mi coraz bardziej w codziennym życiu. Na przykład na siłowni nie mogę korzystać z karty Multisport, bo musiałbym się za każdym razem legitymować, więc znalazłem specjalnie siłownię, gdzie nie muszę się obsłudze nawet pokazywać. Kiedy ostatnio odbierałem na poczcie list z sądu, usłyszałem: „Ale pani Maria musi przyjść osobiście”. Musiałem tłumaczyć, że to ja. To samo u lekarza. Pani doktor studiowała mój dowód z dwóch stron, porównywała PESEL, z tym, który wyświetlał jej się w komputerze. W końcu mnie przyjęła.
Sędzia: – Czyli jest to w procesie funkcjonalnym coraz bardziej uciążliwe?
Leonard Osiadło: – Tak. I tylko modlę się, żeby mnie policja nie zatrzymała do kontroli drogowej, bo…
Sędzia: – Bo będzie kolejny problem.
Leonard Osiadło: – No, być może większy.
Kurczę, chyba będzie dobrze. Facet zaczyna kumać, z czym ja się mierzę. Może nawet współczuje?
Sędzia: – OK. To teraz chciałbym zapytać od strony medycznej. Jak wygląda kwestia terapii, jakie zostały już zmiany przeprowadzone i co jest jeszcze ewentualnie planowane?
Zerkam na adwokatkę. Pytania o przeprowadzone i planowane operacje są na liście pytań zakazanych. Pani mecenas daje znak, żebym sam decydował.
Leonard Osiadło: – Jestem w terapii hormonalnej i po operacji rekonstrukcji męskiej klatki piersiowej.
Sędzia: – Rozumiem. Czy jeszcze jakieś zabiegi są planowane?
OK, czyli bardzo chcesz się dowiedzieć, czy dorobię sobie penisa, czy nie. Bo to przecież kluczowa informacja dla pozwolenia na zmianę imienia z Marii na Leonard?
Leonard Osiadło: – Chyba nie muszę odpowiadać na to pytanie.
Sędzia: – OK. Nie chodziło mi o wymienianie zabiegów, tylko czy jeszcze w tej procedurze są jakieś planowane zmiany?
Leonard Osiadło: – „W procedurze…” Sąd ma na myśli?
Sędzia: – W procedurze transformacji tej płciowej…
Jestem transformersem? „Go go power rangers”? Dobrze, czyli nie obędzie się bez niesienia kaganka oświaty.
Leonard Osiadło: – W procedurze medycznej tranzycja jest decyzją osoby, która ją przechodzi. Nie ma procedury, jakie zabiegi medyczne trzeba przejść, żeby tranzycja się dokonała. Podjąłem decyzję o przejściu na zastępczą terapię hormonalną i zrekonstruowaniu męskiej klatki piersiowej. Kolejnym dla mnie krokiem jest tranzycja prawna, czyli metryka.
Sędzia: – Dobrze, a jak wygląda kwestia ewentualnego oddziaływania terapeutycznego, psychiatrycznego?
Leonard Osiadło: – W Polsce są takie procedury, że nie mogę bez opinii psychiatry udać się do endokrynologa czy do chirurga, dlatego byłem u psychiatry. Nie leczę się psychiatrycznie, korzystałem z pomocy psychoterapeuty w trakcie tranzycji. Obecnie już nie korzystam.
Sędzia: – Czyli to wszystko miało na celu uzupełnienie wyobrażenia i własnego przeświadczenia o tej niespójności płciowej? A nie związane było z chorobą?
Leonard Osiadło: – Takie są wymogi Rzeczypospolitej Polskiej. Żeby dokonać rekonstrukcji męskiej klatki piersiowej, chirurg plastyczny wymagał ode mnie opinii psychiatry. Po mnie do gabinetu wchodziła pani, która chciała powiększyć piersi. Nie musiała przedstawić opinii psychiatry, że wie, na co się decyduje.
A pomoc psychoterapeuty była potrzebna nie tyle w uświadomieniu sobie, kim jestem, bo ja od zawsze to wiedziałem, tylko przez proces, który osoby transpłciowe muszą w Polsce przejść. Czyli to chodzenie po lekarzach, to, że widzimy się dzisiaj na sali sądowej, reakcje otoczenia też… Od kilku lat z mediów straszne rzeczy można usłyszeć na swój temat, więc to się wiąże z tak zwanym stresem mniejszościowym.
I żeby sobie poradzić z tym, z czym się spotykam u lekarzy, w sądzie, w autobusie, w pociągu, przy kontroli drogowej, potrzebny był ktoś, kto pomoże się na to uzbroić i przetrwać.
Sędzia: – Czyli to orzeczenie sądowe jest potrzebne też z tych ważkich przyczyn społecznych?
Leonard Osiadło: – Oczywiście. Gdybym mógł pójść do urzędu zmienić imię, to bym to zrobił dawno. Ale ponieważ to się wiąże z tak przykrą sytuacją, jak pozywanie własnego rodzica, to…
Sędzia: – Sąd ma tego świadomość i nie ma możliwości przeprowadzić tej procedury inaczej, niezależnie od poglądów prawników w tej kwestii. Zapytam jeszcze czysto formalnie. Ta decyzja zmierzająca do zmiany prawnej jest tylko konsekwencją już dawno podjętej i w pełni świadomej decyzji o zmianie płci, która się dokonała w sferze nie tyle psychiki, ile fizycznej, tak? Bo psychicznie to jest w zgodności i w spójności, tak? Czyli pozew jest tylko, rozumiem, domknięciem formalnym status quo?
Leonard Osiadło: – Tak. Status quo. Korekty płci, a nie zmiany. Bo płeć zawsze była taka sama.
Wracam na miejsce. Puszczam oko do mojej dziewczyny siedzącej samotnie w ławkach dla publiczności: „Będzie dobrze. Załatwimy to dzisiaj”.
Teraz sędzia przepytuje mamę. Drąży, czy moja „metamorfoza” nie jest dla mamy dziwna i czy ją popiera.
Mama: – Tak. Ja bym nawet nie nazywała tego metamorfozą, co uspójnieniem po prostu wszystkich elementów życia człowieka. I właściwie już trudno mi wypowiedzieć nawet to pierwotne imię, które jest w dokumentach, ponieważ czuję już taką rozbieżność między osobą a tym imieniem.
Sędzia: – Jak mniemam, pani ocena jest taka, że jest to jak najbardziej poważna decyzja, niebędąca wyrazem jakiejś mody?
Mama: – Moje dziecko ma trzydzieści dwa lata, więc jest osobą naprawdę dorosłą. Mocno to przegadaliśmy. Tak że nie mam wątpliwości, że to jest słuszna decyzja.
Sędzia: – A jak wyglądała ta kwestia ze strony męża? Czy tutaj też była akceptacja i zrozumienie?
Serio? Będziemy teraz roztrząsać, co na temat mojej płci sądził mój nieżyjący od trzynastu lat ojciec?
Mama: – To znaczy, tak jak powiedziałam, my nie umieliśmy tego nazwać. Natomiast nie było z tym problemu, bo mąż na przykład brał nasze dziecko do samochodu, jeździli po terenie, grali w piłkę, więc absolutnie razem spędzali czas tak, jak z naszym starszym synem.
Sędzia: – A jak się rodzeństwo dogaduje w tej sytuacji?
Aha, czyli w kwestii mojej płci istotna jest jeszcze opinia brata? Kogo jeszcze zapytamy o zdanie??
Mama: – Jest pełna akceptacja. Zresztą mój starszy syn pomógł również finansowo w tranzycji, ponieważ koszty, które musieliśmy ponieść, po prostu nas przerosły.
Na koniec sędzia jeszcze kilkukrotnie dopytuje mamę, czy moja tranzycja rzeczywiście przyczynia się do mojego szczęścia i czy uważa, że „dalsze utrzymywanie fikcji płci żeńskiej jest krzywdzące”. Koniec przesłuchania, mama wraca na swoje miejsce.
Brawo mamo, wykonałaś świetną robotę! Za chwilę sędzia poprosi nas o opuszczenie sali i wezwie na ogłoszenie wyroku.
Sędzia: – Proszę państwa, to robimy tak… Sąd stoi na stanowisku, które ma swoje odniesienie w orzecznictwie, taka jest też praktyka tutejszego sądu i w związku z powyższym sąd dopuszcza dowód z opinii biegłego psychiatry, seksuologa i psychologa na okoliczność występowania cech transseksualizmu u strony powodowej, a więc celem ustalenia istnienia niezgodności między stroną fizyczną strony powodowej a jej wyobrażeniem psychicznym oraz czy ten stan niezgodności ma charakter trwały i nieodwracalny. Dopiero po uzyskaniu tych opinii sąd wyda orzeczenie końcowe. Sąd zobowiązuje stronę powodową do uiszczenia zaliczki na poczet opinii biegłego w kwocie tysiąca złotych…
Nie wierzę, BIEGŁY?! W myślach miotam w kierunku sędziego wszystkie znane mi przekleństwa. Udawał rozumiejącego, wypytywał o intymne sprawy… Przeklinam wszystko, co powiedziałem przez ostatnie trzydzieści minut.
Gdybym wiedział, że biegły jest nieunikniony, nie powiedziałbym temu urzędasowi w todze ani słowa o moim życiu.
Leonard Osiadło: – Wysoki sądzie, czy mogę jeszcze zabrać głos?
Tłumaczę sędziemu, że przecież w mojej sprawie wypowiedzieli się już i psychiatra seksuolog, i psycholog. Ich dwie niezależne opinie dołączyłem do pozwu. I że jesteśmy w sądzie cywilnym, gdzie istotą jest spór pomiędzy stronami. A strona pozwana, czyli mama, przychyliła się do żądania w pozwie, więc nie ma żadnego sporu. Po co biegły?
Sędzia: – Ja może krótko wyjaśnię, czego oczywiście nie musiałbym robić, ale nie widzę żadnego problemu, żeby tego nie wyjaśnić. Jesteśmy w sądzie cywilnym, to jest sprawa o ustalenie, ale jak powszechnie wiadomo, cała ta procedura jest w pewnym sensie tworem dyskusyjnym i sztucznym, krytykowanym przez wielu prawników. Zresztą w tej krytyce jest wiele słusznych uwag. Gdyż ten rodzaj procedury, który został przez Sąd Najwyższy de facto przyjęty jako jedyny możliwy, w pewnym sensie razi kuriozalnością konstrukcji. Chociażby z tego punktu widzenia, że wymaga pozywania własnych rodziców. Ale należy też pamiętać, że tak to zostało wymyślone w orzecznictwie, by wypełnić lukę, której nie wypełnili dotąd ustawodawcy. I to, że w ogóle taka możliwość prawna istnieje, wynika z działań sądów.
Zaczyna się we mnie gotować. Jakiś koleś w todze, od którego zależy całe moje życie, zamiast mi pomóc, objaśnia mi świat.
Sędzia: – Sąd nie dezawuuje dokumentów złożonych w pozwie, nikt nie podważa kompetencji osób, które te zaświadczenia wydały. Ale z punktu widzenia sądu są to opinie natury prywatnej zlecone przez strony. I w związku z tym również w interesie strony powodowej leży, by ta sprawa była przeprowadzona tak, aby nie było najmniejszego punktu zaczepienia prawnego, by podważać ostateczne rozstrzygnięcie. I to również działa, w głębokim przekonaniu sądu, na korzyść strony powodowej. Bez wątpienia będzie się to wiązało z pewnym przesunięciem czasowym, ale ta zmiana to nie jest rzecz, na którą, mówimy o prawie, tak? Na którą strona powodowa nie może jeszcze chwilę poczekać…
Leonard Osiadło: – Wysoki sądzie, każdy dzień…
Sędzia: – Ale nie dyskutujemy.
Leonard Osiadło: – …każdy dzień sprawia mi cierpienie.
Sędzia: – Rozumiem. Ale niezależnie od przekonań osobistych sądu, sąd występuje tutaj jako organ państwa, tak? I tak jak powiedziałem, przekonanie sądu jest ugruntowane. Sąd niezmiennie uważa, że to jest właściwe i przede wszystkim leży w interesie strony powodowej. Chodzi o to, żeby orzeczenie, które zostanie wydane w tej sprawie, było orzeczeniem opartym na podstawach obiektywnie weryfikowalnych i w żaden sposób niemogących być podważanymi. I wyjaśniam to stronie powodowej jedynie dlatego, bo mam świadomość trudności sytuacji, specyfiki sprawy. Gdyby to była każda inna sprawa cywilna, sąd w ogóle nie podjąłby nawet tej wypowiedzi, bo z decyzji tej tłumaczyć się sąd nie musi.
Nikogo nie zabiłem, nic nie ukradłem, a gość wysyła mnie na przymusowe badania seksuologiczne. Ale ze swoich decyzji „tłumaczyć mi się nie musi”.
Adwokatka: – Wysoki sądzie… z regularnej obserwacji orzecznictwa sądów wynika, że nie zdarzył się dotychczas przypadek, żeby wyrok wydany w sprawie o uzgodnienie płci bez opinii biegłego został podważony przed sądem drugiej instancji.
Sędzia: – Sąd ma tego świadomość, ale proszę państwa, proszę zrozumieć, to sąd w tym składzie się podpisuje pod tym orzeczeniem. Sprawa jest specyficzna, ale nie jest też sprawą na tyle wyjątkową, by odstępować od zasad, którymi sąd kieruje się w całej swojej pracy orzeczniczej. Wartość wyroku jest dla mnie wtedy pełna, kiedy mogę go podpisać z czystym sumieniem. Innych wyroków nie akceptuję, jeśli chodzi o moją osobę i to jest niezmienne tak długo, jak tę pracę będę miał przyjemność wykonywać. Więc nie jest to żaden afront albo próba odwlekania sprawy, tylko jest to wypracowana od lat konsekwencja postępowań orzeczniczych. I dlatego w tym aspekcie decyzja sądu nie podlega zmianie. Byłoby bardzo dobrze, gdyby strony zechciały to przemyśleć i przyjąć jako dobrą monetę…
Wypadam na korytarz, chcę wrzeszczeć ze złości. Przed sądem nagrywam relację z tego, co wydarzyło się na sali rozpraw. Film wrzucam na Facebooka.
„Wyobraźcie sobie, że to jak żyjecie, jakim imieniem się posługujecie i jak się przedstawiacie, zależy od jakiegoś obcego typa w todze, który łaskawie się zgodzi albo nie, albo biegły, albo coś tam, bo on musi spokojnie spać w nocy… Sorry Polsko, nienawidzę cię dziś”.
*Poprzednie imię bohatera pojawiające się w tekście, zostało zmienione.
Ciąg dalszy:
Dziennikarz OKO.press. Absolwent politologii na UAM oraz prawa i dziennikarstwa na Uniwersytecie Warszawskim. Studiował także na National Taipei University na Tajwanie. Publikował m.in. w “Gazecie Wyborczej”.
Dziennikarz OKO.press. Absolwent politologii na UAM oraz prawa i dziennikarstwa na Uniwersytecie Warszawskim. Studiował także na National Taipei University na Tajwanie. Publikował m.in. w “Gazecie Wyborczej”.
Komentarze