0:000:00

0:00

Sobotni Kongres Prawa i Sprawiedliwości (3 lipca 2021, początek o godz. 11:00) to nade wszystko manifestacja niepodważalnej pozycji prezesa Jarosława Kaczyńskiego jako lidera prawicy.

Kongres, który miał odbyć się jesienią ubiegłego roku ma służyć odnowieniu mandatu prezesa i zmianie statutu partii. Na nowo wybrany zostanie prezes, Rada Polityczna, która wybiera wiceprezesów, Komisja Rewizyjna i Sąd Koleżeński.

Kaczyński? Wieczny prezes

Wybór prezesa to formalność. Nie będzie miał nawet jednego kontrkandydata i nie ma szans na jakiekolwiek niespodzianki. Zmiany w statucie są owiane tajemnicą, a sam kongres jest zamknięty dla mediów, więc ostateczne zmiany ogłoszone zostaną dopiero po jego zakończeniu.

Wiadomo jedynie, że prezes chce na nowo ułożyć lokalne struktury. Liczba obecnych 41 okręgów ma wzrosnąć ponad 90. Nowy podział będzie z grubsza odpowiadał terytorialnie podziałowi na okręgi wyborcze do Senatu. Ma to posłużyć zmianom personalnym w strukturach i osłabieniu pozycji obecnych liderów regionalnych, ale według rozmówców OKO.press z partii władzy może też być przygotowaniem do ewentualnych zmian w ordynacji wyborczej.

Z grubsza chodzi o to, że przy większej liczbie okręgów wyborczych dużo trudniejsze jest zdobycie mandatu przez mniejsze partie. Poprzez nowy podział prezes chce też wzmocnić rywalizację w regionach.

Przeczytaj także:

Sobolewski na sekretarza generalnego

Najważniejszą formalną zmianą ma być likwidacja stanowiska szefa komitetu wykonawczego i zastąpienie go funkcją sekretarza generalnego partii. Nową funkcję będzie pełnił obecny szef komitetu wykonawczego Krzysztof Sobolewski, ale jego wpływ na partię będzie większy. To on jako zaufany prezesa ma wskazywać swoich pełnomocników w regionach, zatrudnionych przez centralę partii i nie mogących startować w wyborach.

Debaronizacja - to hasło, które dominuje w dyskusjach wokół kongresu, a sprowadza się do tego, żeby osłabić lokalnych liderów. Powód jest prosty. Prezes otrzymuje sygnały, że struktury w regionach pogrążyły się w marazmie. Lokalni działacze objęli funkcje w państwowych spółkach i teraz ich ambicje zostały zaspokojone, więc nie mają już motywacji do tego, by walczyć o każdy głos. Na Nowogrodzką dochodziły też sygnały, że obecni baronowie trzymają w szufladach nowe deklaracje członkowskie, bo boją się wewnętrznej konkurencji z ludźmi głodnymi sukcesu.

„Rozważana jest koncepcja, żeby szefami województw w PiS były osoby spoza nich - czyli niezainteresowane osobiście startem w wyborach z danego terenu. Bo we wszystkich partiach czasem te władze prowadzą wewnętrzne walki, na czym struktury nie zyskują” - tłumaczył Marcin Horała, wiceminister infrastruktury, w wywiadzie dla Radia Gdańsk.

„Była też koncepcja, by powyżej pewnego poziomu szefami struktur nie byli politycy tylko pracownicy partii, którzy w ogóle nie będą startować w wyborach, po to, by praca wewnątrzpartyjna nie była instrumentem konkurencji między kandydatami w wyborach” - mówił Horała.

Wiceprezesi w niedzielę

Szczegóły rozstrzygnięć będą przedstawione po kongresie, ale już dziś widać, że władze partii chcą zogniskować uwagę na wyborze zastępców Kaczyńskiego, które odbędą się w niedzielę. Wszystko po to, żeby przykryć efekt odbywającej się tego samego dnia Rady Krajowej największej partii opozycyjnej jaką jest Platforma Obywatelska. Pomysł, by zwołać Radę w dniu Kongresu okazał się strzałem w dziesiątkę, bo zmiany na czele PO i spodziewany powrót Donalda Tuska do polskiej polityki zogniskował uwagę wszystkich mediów.

Kongres przegrany na starcie?

Kiedy miesiąc temu liderzy PiS zapowiadali termin Kongresu wydawało się, że będzie to najważniejsze wydarzenie polityczne tego lata. Dziś okazuje się, że wyścig o uwagę opinii publicznej i mediów jest przegrany na starcie z Platformą Obywatelską, do której wrócić ma Donald Tusk i jego potencjalny konflikt z Rafałem Trzaskowskim.

To najpewniej dlatego prezes zdecydował, że nowo wybrana Rada Polityczna już dzień po sobotnim kongresie ma wybrać wiceprezesów partii, bo personalia budzą największe emocje szczególnie teraz, kiedy oficjalnie ogłoszono, że wiceprezesem ma zostać Mateusz Morawiecki.

Jego osoba wciąż budzi opór u starych działaczy, dla których jest nadal obcym ciałem. Największym politycznym wrogiem premiera na prawicy jest minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro.

Oponenci Morawieckiego koncentrują się wokół byłej premier Beaty Szydło, która obecnie cierpi z powodu marginalizacji po tym, jak została europosłanką. Była szefowa rządu, którą na tym stanowisku zastąpił właśnie Morawiecki, jest w partii od zawsze. To ona buntuje działaczy przeciwko Morawieckiemu forsowanemu przez Kaczyńskiego na swojego następcę.

Sposobem na jej neutralizację ma być zwiększenie roli innej kobiety, lubianej i znanej w partii. Według naszych rozmówców prezes coraz częściej sygnalizuje, że większą rolę w partii ma odgrywać obecna marszałek Sejmu Elżbieta Witek.

Nasza Ela za naszą Beatę?

Coraz głośniej wśród posłów PiS mówi się o nowej roli w partii Elżbiety Witek, obecnej marszałkini Sejmu. Co do jej lojalności Kaczyński nie miał nigdy zastrzeżeń. Robiąca dobre wrażenie w prywatnych kontaktach Witek była jedną z sygnatariuszy Polskiego Ładu, obok premiera, prezesa Kaczyńskiego i koalicjantów. Jednym z wariantów omawianych w kierownictwie ma być nawet możliwy awans Witek na wiceprezeskę lub wskazanie jej jako ewentualnej kandydatki w następnych wyborach prezydenckich.

„To stara zasada rządzenia przez Kaczyńskiego. Nikt nie może być pewny swoje pozycji. Każdy musi czuć czyjś oddech na plecach. Po tym, jak skandale wyeliminowały prezesa Orlenu Obajtka z gry o fotel prezesa Rady Ministrów, na nową potencjalną zmienniczkę wybrano właśnie Witek” - mówi nasz informator z Nowogrodzkiej.

Witek cieszy się zaufaniem Kaczyńskiego, który ma z nią wyjątkową osobistą relację. To właśnie ona miała zajmować się chorującą na raka Jolantą Szczypińską, zmarłą w 2018 roku przyjaciółką prezesa, co dodatkowo wzmocniło jej więzi z prezesem.

Obecna marszałek Sejmu była już wcześniej szefową resortu spraw wewnętrznych i nigdy prezesa nie zawiodła. W Sejmie realizuje wszystkie oczekiwania prezesa, a w partii jest traktowana jako "swoja", więc zaproponowanie jej na wiceprezesa będzie jasnym sygnałem, że premier Morawiecki nie może być pewny utrzymania swojej pozycji.

Spośród obecnych wiceprezesów niemal pewny do odstrzału jest Antoni Macierewicz, który zawiódł na całej linii kompromitując się jako minister obrony narodowej i szef podkomisji smoleńskiej. Pozostali, czyli Mariusz Błaszczak, Mariusz Kamiński, Joachim Brudziński i Beata Szydło, teoretycznie nie powinni stracić swoich funkcji.

Morawiecki może wejść na miejsce, które zwolniło się po tym, jak do NBP odszedł wieloletni wiceprezes Adam Lipiński, albo zastąpić Macierewicza, którego jako premier zdymisjonował już z funkcji ministra obrony narodowej.

W grę wchodzi też inny wariant.

„Prezes może chcieć uniknąć głosowania nad każdą z kandydatur osobno. Jeśli każdy kandydat byłby głosowany osobno Morawiecki mógłby otrzymać najmniejszą liczbę głosów od Rady Politycznej, co bardzo utrudniłoby marzenia o namaszczeniu go na następcę.

W grę wchodzi nawet wariant zgłoszenia wszystkich kandydatów łącznie i przegłosowaniu ich razem. Dzięki temu brak zaufania wobec Morawieckiego nie będzie tak widoczny, a cel jakim jest wprowadzenie premiera do władz partii zostanie osiągnięty”

- mówi nam jedna z osób z otoczenia premiera.

Czy to tylko pobożne życzenia? Wszystko okaże się dopiero w niedzielę i zależeć będzie od tego, czy wszystko na Kongresie pójdzie po myśli prezesa.

Cele Kaczyńskiego

Najprościej ujmując celem prezesa na sobotnim kongresie jest rozwiązanie problemów w zarządzaniu partią. A te można ująć w czterech punktach:

  • Marazm partyjnych liderów lokalnych.
  • Plaga nepotyzmu.
  • Niezadowolenie ludzi skupiających się wokół Beaty Szydło.
  • Wprowadzenie Morawieckiego jako ewentualnego następcy Kaczyńskiego.

Dwa lata przed wyborami każdy polityk PiS zaczyna kalkulować swoje szanse na reelekcję, czyli przede wszystkim na to, czy znajdzie się na potencjalnie biorącym miejscu na listach wyborczych. Model sprawowania kontroli nad partią, jaki praktykuje Kaczyński, polega na stałej niepewności co do tego, kto ostatecznie które miejsce dostanie.

Czasami nie wiadomo nawet, czy polityczna potrzeba nie zmusi kogoś do wystartowania jako spadochroniarz w nieznanym dla siebie okręgu. Przez cztery lata posłowania każdy parlamentarzysta buduje sobie bazę poparcia w swoim okręgu, więc zarówno niespodziewane pojawienia się człowieka z zewnątrz, jak i wyznaczenie funkcji skoczka dla konkretnego polityka rodzi lęki i frustracje. Zmiany w strukturach mają pobudzić do walki i umożliwić wpuszczenie do PiS nieco świeżej krwi.

„Nowi liderzy w regionach, szczególnie jeśli będą pochodzić spoza nich, dają szansę na to, że w partii pojawią się lub dojdą do głosu ludzie głodni sukcesu. W kampanii wyborczej ten głód przekłada się na determinację, która w ostatnich latach spadła” - mówi nam jeden z byłych liderów wojewódzkich.

W ostatnich dniach przed Kongresem powrócił też temat nepotyzmu, który coraz bardziej kole w oczy wyborców PiS. Kontrowersje dotyczące źródeł majątku prezesa Orlenu Daniela Obajtka, czy też rodzin i żon czołowych działaczy coraz częściej przebijały się do opinii publicznej. Prezes ma skrytykować pazerność i zapowiedzieć zmiany, ale trudno podchodzić do tego poważnie.

Zmobilizować do wyborczej walki

Jak przy każdym Kongresie politycy PiS dużo mówią o potrzebie nowego otwarcia. Tym razem jednak to bardziej zaklinanie rzeczywistości niż jakakolwiek realna zmiana.

Prezes zmienia status partii, tak by uczynić ją bardziej sterowną i karną, choć wydawało się, że już dziś Kaczyński ma wszystkie karty w ręku. Minęła już niemal połowa kadencji, a gołym okiem widać, że jego największym problemem jest utrzymanie koalicji Zjednoczonej Prawicy i większości sejmowej.

Przez ostatni rok uwaga opinii publicznej skupiała się na wewnętrznych tarciach między PiS a koalicjantami z Solidarnej Polski Zbigniewa Ziobro i Porozumienia Jarosława Gowina. Mniejsze partie wykorzystywały słabość samego PiS-u, bo politycy rządzącej partii coraz częściej dawali znać o swojej frustracji.

Echa niezadowolenia partyjnych działaczy, szczególnie posłów, których prezes traktuje jak maszynki do głosowania, przebijały się rzadko. Szokiem w PiS było odejście z klubu Zjednoczonej Prawicy Zbigniewa Girzyńskiego, Arkadiusza Czartoryskiego i Małgorzaty Janowskiej.

Bez tej trójki PiS stracił większość parlamentarną, co źle wróży choćby najbliższym głosowaniom nad pakietem ustaw tworzących Polski Ład. Zastrzeżenia zgłaszane szczególnie przez polityków Gowina, sprawiają, że dla Kaczyńskiego najważniejsze jest, by jego partia stała murem za każdym jego pomysłem, a jej członkowie karnie głosowali tak, jak zaordynuje prezes.

A ryzyko powtórzenia sytuacji z głosowań, w których wyłamie się kilkunastu posłów jest dla przyszłości partii poważnym zagrożeniem. Sytuacja w partyjnych dołach, o której nie pisze się na co dzień, martwi prezesa najbardziej i grozi tym, że odchodzić mogą kolejni posłowie.

Przeciwdziałać temu miał Kongres, a żeby poprawić swoją pozycję prezes zdecydował się na ogłoszenie powrót do klubu PiS w sejmie posła Lecha Kołakowskiego, który odszedł z klubu, bo sprzeciwiał się ustawie piątka dla zwierząt. Na dziś Zjednoczona Prawica ma w sejmie sumie 230 posłów, czyli połowę z 460 parlamentarzystów, więc prezes na kongresie będzie uspokajał nastroje, ale nie wiadomo, na ile skutecznie.

Młode wilki zamiast tłustych kotów

Od kiedy wbrew założeniom prezesa Solidarna Polska i Porozumienie wprowadziły do Sejmu łącznie niemal 40 parlamentarzystów niezależnych od PiS Kaczyński szuka sposobu, żeby przeciwdziałać takiej sytuacji w przyszłości. Winą za obecny stan rzeczy prezes obarcza obecnych liderów lokalnych.

W rozmowach wewnątrz partii o takich baronach bez ikry mówi się, że są jak „tłuste koty”, którym nie chce się pracować, bo są zadowoleni z tego, co już osiągnęli. Z jednej strony, dzięki władzy część z nich zyskało zatrudnienie dla siebie i swoich rodzin, co zabija w nich wolę walki i determinację w zabieganiu o każdy głos. Z drugiej, wielu jest też takich, którzy zazdrośnie patrzą na kolegów i czują, że ich wierność i wieloletni staż w partii nie są należycie wynagrodzone.

„Prezes widzi młode wilki od Ziobry i Gowina, a na ich tle wychodzi, jak bardzo niemrawi są liderzy PiS-u w terenie. Sondaże nie są dla nas korzystne i walka o zwycięstwo będzie toczyć się do ostatniego dnia.

Polski Ład nie przyniósł spodziewanych wzrostów poparcia, dlatego tak ważne jest, żeby nasi ludzie wzięli się mocno do pracy w terenie” - mówi nam jeden z polityków PiS z dobrymi koneksjami na Nowogrodzkiej.

Nie chodzi bynajmniej o metrykę, ale o wolę walki i lojalność wobec wodza. Politycy partii koalicyjnych w poprzednich wyborach zyskali mandaty wyprzedzając kolegów i koleżanki z wyższych miejsc na listach. To zburzyło koncepcję Kaczyńskiego, który nie spodziewał się, że mniejsi koalicjanci wprowadzą aż tylu posłów i zyskają argumenty by stawiać swoje warunki. Zmiany w statucie i organizacji partii mają temu przeciwdziałać.

„Prezes zapowiada, że startuje ostatni raz. Ma nadzieję, że w samym PiS znajdą się politycy na tyle przebojowi, że do powtórki z sytuacji z poprzednich wyborów już nie dojdzie. Jednak to, czy jego intuicja znów go nie zawiedzie, okaże się dopiero w trakcie kampanii wyborczej” - podsumowuje jeden z posłów PiS. Jeżeli to się nie uda, wewnętrzne tarcia mogą sprawić, że dzisiejszy Kongres będzie ostatnim kongresem PiS jako partii rządzącej.

Udostępnij:

Radosław Gruca

Pisał m.in. dla "Gazety Wyborczej", "Dziennika" i "Faktu"; współpracuje z kanałem Reset Obywatelski. Autor książki "Hipokryzja. Pedofilia wśród księży i układ, który ją kryje". Od sierpnia 2020 w OKO.press.

Komentarze