0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Jakub Wlodek / Agencja GazetaJakub Wlodek / Agenc...

Premier Morawiecki podczas debaty w College of Europe 25 czerwca 2018 po raz kolejny oznajmił, że w Polsce obecnie przebywa 25 tysięcy Czeczenów. Zdanie to zostało wypowiedziane w kontekście obrony polskiego stanowiska dotyczącego migracji i miało być – podobnie jak wcześniejszy "milion uchodźców z Ukrainy" – lekiem na całe zło. Te liczby mają usprawiedliwić odmowę przyjęcia uchodźców z relokacji, rządowe przyzwolenie na ksenofobię oraz brak polityki migracyjnej oraz integracyjnej.

Przeczytaj także:

Problem w tym, że stwierdzenie premiera jest kłamstwem, do tego powtórzonym po raz kolejny. 19 czerwca Morawiecki podał te same dane Angeli Merkel, 25 czerwca powtórzył je szefowi niemieckiego Bundenstagu Wolfgangowi Schaeuble.

Skąd wiem, że to kłamstwo? Precyzyjnej informacji udzielił OKO.press inny rządowy organ – Urząd ds. Cudzoziemców, podlegający pod MSWiA. Rzecznik Urzędu poinformował mnie mailowo, że

liczbę Czeczenów w Polsce szacuje na 4 tysiące. Premier zawyżył więc ich liczbę niemal sześciokrotnie.

Nasuwa się pytanie: no i co z tego? Premier albo nie zna statystyk prowadzonych przez swój urząd, albo wie, że kłamie, ale dla niego liczy się perswazja. A może prawda go zupełnie nie interesuje, bo żyje w erze postprawdy?

Etap pierwszy: poszukiwanie prawdy

Tematyką uchodźców i migrantów zajmuję się już kilka lat, od początku tzw. kryzysu uchodźczego. Zanim trafiłam do OKO.press, pracowałam z uchodźcami w sektorze pozarządowym. To jedna ze sfer, gdzie linia pomiędzy prawdą i kłamstwem oraz faktem i opinią jest najtrudniejsza do poprowadzenia. Głównie za sprawą polityków – z obu stron sceny politycznej, ale również mediów i elit, które uprzedmiotawiają uchodźców i wykorzystują ich los do własnych celów ideologicznych.

Łatwo to robić: pojęcia i definicje są nieprecyzyjne (kim jest uchodźca, kim migrant, a kim nielegalny imigrant? Czy człowiek w ogóle może być nielegalny? itp.), prawo międzynarodowe jest nieadekwatne do współczesnych warunków, a wiele państw traktuje je arbitralnie, wybierając, do których przepisów się stosują, a do których nie.

W dodatku w Polsce niewiele osób jest zainteresowanych tym, żeby odkłamywać manipulacje i fałsze na temat uchodźców. Nawet media niezależne nie wchodzą w szczegóły, zapewne dlatego, że "prawda" o uchodźcach jest bardzo skomplikowana. Ciężko opowiedzieć o niej zwięźle i zrozumiale, zwłaszcza statystycznemu polskiemu czytelnikowi, którego wiedza na ten temat jest znikoma. Poza tym uproszczenia i manipulacje dużo lepiej się klikają. Najlepszy przykład? Żadne medium nie zainteresowało się tytułowym stwierdzeniem premiera.

Mimo wszystko postanowiłam dowiedzieć się, ilu naprawdę Czeczenów jest w Polsce. Wprawdzie liczba 25 tysięcy od razu wydała mi się podejrzana, ale nie zakładałam , że jest wzięta z księżyca. Napisałam do znajomych aktywistów z fundacji pomagającej migrantom. Jeden z nich odpisał ironicznie "Milion!" – nawiązał do słynnego stwierdzenia premier Szydło, że mamy w Polsce "milion uchodźców z Ukrainy". Inna aktywistka odpisała, że takich danych nie da się uzyskać, ale 25 tysięcy wydaje się nierealne.

Etap drugi: poznanie prawdy

Żeby nie było – uważam, że błądzić to rzecz ludzka. Sama ostatnio pomyliłam liczbę Czeczenów, którzy otrzymali ochronę międzynarodową w Polsce. W reportażu o uchodźcach na granicy Terespol-Brześć na podstawie dostępnych źródeł napisałam, że było to siedem tysięcy (uwaga – to niekoniecznie równa się temu, ilu Czeczenów aktualnie przebywa w Polsce).

Od razu po publikacji, 7 maja 2018 dostałam maila – sprostowanie od rzecznika Urzędu ds. Cudzoziemców:

"W zwiększonej liczbie obywatele Rosji narodowości czeczeńskiej zaczęli składać w Polsce wnioski o ochronę międzynarodową od 2003 roku. W latach 2003-2017 ok. 91,5 tys. Czeczenów złożyło wnioski o ochronę międzynarodową w Polsce. 5,5 tysiąca z nich otrzymało ochronę międzynarodową. Decyzje negatywne otrzymało ok. 17,5 tys. osób, prawie 69 tys. spraw zostało umorzonych w sytuacji, gdy cudzoziemiec po złożeniu wniosku opuścił Polskę, nie czekając na wydanie decyzji".

Z tych danych wynika, że pomyliłam się o 1,5 tys. Premier zawyżył liczbę Czeczenów o blisko 20 tys.

Nadal chciałam wierzyć, że premier miał jakieś podstawy do swojego stwierdzenia. Ponieważ na stronie Urzędu ds. Cudzoziemców dostępne są dane z podziałem na obywatelstwo (Czeczeni są liczeni jako obywatele Rosji), a nie narodowość, udałam się po informację do tego samego źródła – rzecznika Urzędu ds. Cudzoziemców. Poprosiłam o szacunek dotyczący ogólnej liczby Czeczenów w Polsce.

Ponieważ zależało mi na czasie, wysłałam wiadomość do rzecznika UDSC SMS-em. 21 czerwca, po niecałej godzinie, otrzymałam wyczerpującą odpowiedź:

"Ważne zezwolenia na pobyt w Polsce posiada obecnie 11, 7 tys. Rosjan, w tym 2,4 tys. Czeczenów, którym udzielono ochrony (czyli otrzymali status uchodźcy, ochronę uzupełniającą, pobyt ze względów humanitarnych i pobyt tolerowany). Ponadto, ok. 1,5 tys. Czeczenów jest w trakcie procedury uchodźczej. Łącznie można więc szacować, że jest to około 4 tysięcy osób. Wśród Rosjan posiadających zezwolenia na pobyt niezwiązane z ochroną [a więc ze względu na pracę albo małżeństwo z polskim obywatelem - przyp. red.] jest bardzo niewielu Czeczenów".

Etap trzeci: dziennikarska bezsilność

Napisałam dwa maile – najpierw po spotkaniu z Angelą Merkel, a potem z Wolfgangem Schaeuble – do biura prasowego Kancelarii Prezesa Rady Ministrów z pytaniem o statystyki, na których oparł się premier Morawiecki. Zacytowałam liczby podane przez Urząd ds. Cudzoziemców i poprosiłam o wyjaśnienie, skąd w kalkulacjach Morawieckiego wzięło się kolejne 22 tysiące Czeczenów. Nie otrzymałam na nie odpowiedzi.

Powracam do pytania z początku tekstu: no i co z tego? Co z tego, że rząd posiada dane na temat liczby Czeczenów w Polsce i że jest ona sześciokrotnie mniejsza, niż ta podana przez Morawieckiego?

Co z tego, że premier kłamie? Informacja o tym, że przyjęliśmy w Polsce 25 tysięcy czeczeńskich uchodźców została powtórzona przez media, zwłaszcza publiczne, i miliony naszych współobywateli są przekonane o tym, że tak właśnie jest.

Podobnie było w sprawie:

Są to kłamstwa bardzo łatwe do sprawdzenia, bo dotyczą kwestii wymiernych w liczbach. Ale to nie przeszkadza premierowi, który za każdym razem podaje liczby wzięte z księżyca. Tak, jakby w jego rzeczywistości dwa plus dwa nie równało się już cztery.

Jako dziennikarka medium obywatelskiego o ograniczonych zasobach jestem w tej sytuacji kompletnie bezsilna. Nie mogę zrobić nic więcej poza napisaniem tekstu (co zrobiłam od razu po spotkaniu Morawieckiego z Angelą Merkel) i zaalarmowaniu Kancelarii Prezesa Rady Ministrów (co też zrobiłam). Tym bardziej frustrujące jest, że premier tym się nie przejmuje, tylko dalej opowiada o swojej równoległej rzeczywistości.

Co z tego, że premier kłamie? Odpowiedzi udziela Hannah Arendt

Ten cały wywód prowadzi do smutnego wniosku – nie ma już znaczenia, co jest prawdą. Ważne jest, która "prawda" jest atrakcyjniejsza i jak zostanie sprzedana. Moja praca ( i całej redakcji) nie ma większego sensu, staje się sztuką dla sztuki.

I tym pesymistycznym akcentem miałam zakończyć ten tekst, ale wpadł mi w ręce esej Hanny Arendt pt. "Prawda i polityka", opublikowany w 1967 roku. Arendt pisze w nim – 50 lat temu! – o nierozwiązywalnym konflikcie pomiędzy prawdą a polityką:

"Z punktu widzenia polityki, prawda ma charakter despotyczny. Jest przez to znienawidzona przez tyranów, którzy słusznie obawiają się konkurencji siły, której nie mogą zmonopolizować. Ale ma też niepewny status w oczach rządów, które są oparte na zgodzie i odrzuceniu przymusu. Fakty leżą bowiem poza sferą zgody i porozumienia,

a dyskusja na ich temat – wymiana opinii sformułowanych na podstawie prawidłowych informacji – nie zmienia nic w esencji samych faktów. O niewygodnych opiniach można dyskutować albo je odrzucić – ale niewygodne fakty posiadają tę niezmiernie irytującą cechę, że można się ich pozbyć jedynie za pomocą kłamstw".

Arendt analizuje taktyki propagandy totalitarnych rządów nazistowskich Niemiec i stalinowskiej Rosji.

A co ma zrobić demokratyczny rząd, gdy napotyka niewygodne fakty? Okazuje się, że Arendt precyzyjnie przewidziała naszą epokę dezinformacji i fejk niusów:

"Co jeszcze bardziej niepokojące, w wolnych krajach niewygodne prawdy są często – świadomie lub nieświadomie – zmieniane w opinie. Tak, jakby wsparcie Hitlera przez Niemców albo polityka Watykanu podczas drugiej wojny światowej była kwestią opinii, a nie faktem historycznym".

W ten sposób działa też rząd PiS,

zmieniając fakty na temat uchodźców w opinie, które później dyskredytuje na zasadzie "lewackich bajek".

A gdzie optymizm? 50 lat temu Hannah Arendt odpowiedziała na główne pytanie tego tekstu: co z tego, że polityk (Morawiecki) kłamie: "Rezultatem stałego i zupełnego przedstawiania kłamstw jako prawdy nie jest to, że kłamstwo zostanie zaakceptowane jako prawda, a prawda odrzucona jako kłamstwo. Dzieje się coś gorszego – azymut, którego używamy do określenia naszej lokalizacji w świecie, w tym kategoria prawdy versus kłamstwa, jest aktualnie niszczony".

To właściwie współczesna definicja postprawdy, tyle że sformułowana 60 lat temu.

Arendt napisała to, co dzisiaj traktuje się jako odkrycie ostatnich kilku lat. Wg. słynnej książki „On Bullshit” (po polsku „O wciskaniu kitu”) Harry'ego Frankfurta– epoka postprawdy polega nie na odrzuceniu autorytetu prawdy, jak to czyni kłamca, ale na nieprzywiązywaniu do niej najmniejszej wagi.

Innymi słowy, polityk w epoce postprawdy tworzy narrację, w zupełnym oderwaniu do faktów.

[The bullshitter] does not reject the authority of the truth, as the liar does, and oppose himself to it. He pays no attention to it at all. By virtue of this, bullshit is a greater enemy of truth than lies are.”

Okazuje się, że postprawdę precyzyjnie zdemaskowała już Arendt, pisząc o niszczeniu azymutu. Ale on stale wraca, i znowu jest niszczony, i znowu wraca. Naszą rolą jest, by - pomimo bezsilności i frustracji - analizować półprawdy, kłamstwa i manipulacje polityków. Przywracać azymut.

;

Udostępnij:

Monika Prończuk

Absolwentka studiów europejskich na King’s College w Londynie i stosunków międzynarodowych na Sciences Po w Paryżu. Współzałożycielka inicjatywy Dobrowolki, pomagającej uchodźcom na Bałkanach i Refugees Welcome, programu integracyjnego dla uchodźców w Polsce. W OKO.press pisała o służbie zdrowia, uchodźcach i sytuacji Polski w Unii Europejskiej. Obecnie pracuje w biurze The New York Times w Brukseli.

Komentarze