0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Omar AL-QATTAA / AFPOmar AL-QATTAA / AFP
  • Pojęcia „antysemityzm” i „antysyjonizm” są wciąż mylone. Krytyka państwa Izrael nie równa się antysemityzmowi.
  • Zacieranie granic albo wręcz mylenie tych pojęć jest sposobem na blokowanie racji innych.
  • Traktowanie Zagłady jako czegoś absolutnie wyjątkowego ogranicza nam potencjał poznawczy. Jeśli coś jest nieporównywalne z niczym, to nie ma narzędzi, żeby to uchwycić, zbadać.
  • Nie słyszymy w ogóle albo nie dość wyraźnie słyszymy ten wewnętrzny głos empatii z prześladowanymi.
  • Upamiętnianie Zagłady to nasza powinność, zobowiązanie, misja. Ale jestem przeciwny rytualizacji, stworzenia z tego publicznego spektaklu.
  • Niebezpieczne jest polityczne instrumentalizowanie narodowej traumy 7.10., wplatanie rozpaczy i bólu w narrację legitymizującą przemoc, podsycającą głód zemsty i nienawiść.

Hanka Grupińska: Będziemy rozmawiać o Gazie. O tym, jak my tutaj odnosimy się wobec tego, co od ponad roku dzieje się tam.

Jacek Leociak*: Myślę, że to będzie ekstremalna rozmowa. Ja się nigdy nie wypowiadałem publicznie na ten temat.

Wiem. I dlatego rozmawiamy.

I to nie jest koniunkturalizm. To jest raczej dowód na bycie w pewnym zakłopotaniu. Ten brak klarowności jest w płaszczyźnie historyczno-faktograficznej, natomiast nie ma go w płaszczyźnie moralnej. Bo przecież, jak się obserwuje codzienne doniesienia, to nie można powiedzieć, że nie dzieje się tam potworny horror. Więc oczywiście, że reakcją na taką masakrę jest reakcja sprzeciwu moralnego. I absolutnie to jest we mnie. Tu nie mam wątpliwości. Natomiast mam wątpliwości w tej warstwie historycznej.

Przeczytaj także:

Antysemityzm jako pałka

Spróbujmy rozdzielić, jeśli zdołamy, te dwie płaszczyzny, które nam się tu wyłaniają: moralna strona i strona wzajemnych zawikłań historyczno-politycznych. Ja poprosiłam cię o rozmowę na temat naszej bierności wobec masakry w Gazie. Mamy dwa pojęcia, które są niemal przemiennie używane wobec zdarzeń ostatniego roku: antysemityzm i antysyjonizm, który może raczej powinien się nazywać antyizraelizmem, bo chodzi o krytykę polityki państwa. Jak sądzisz, dlaczego one są tak bardzo mylone?

Wiesz, one były mylone z premedytacją już wcześniej. Dobrym przykładem jest Marzec 1968 roku. Mój znajomy Amos Goldberg, izraelski historyk, był w grupie badaczy, którzy sformułowali definicję antysemityzmu. Im chodziło właśnie o to, żeby wykluczyć możliwość manipulacji pojęciem „antysemityzm" w polityce izraelskiej.

Mówisz o definicji sformułowanej w 2021 roku niejako w korekcie do tej z 2016 autorstwa IHRA, Międzynarodowego Sojuszu na rzecz Pamięci o Holokauście, w której krytyka państwa Izrael generalnie uznawana jest za antysemityzm. I ty ten dokument z 2021 podpisałeś, jako jedyny z Polski. Notabene tę definicję antysemityzmu także przyjął polski rząd i Parlament Europejski.

Tak, tak. I ja się pod owym dokumentem raz jeszcze podpisuję. Uważam, że gra tymi pojęciami jest manipulacją. Krytyka państwa nie jest dowodem na antysemityzm krytykującego.

Omer Bartow, historyk Zagłady, napisał, że za krytykę Izraela obrońcy tej polityki nazwali gokapo". A Joanna Tokarska-Bakir w swoim niedawnym tekście w GW pisze, że krytyka wojny, demonstracje amerykańskie w obronie Gazańczyków to lewicowy antysemityzm, który staje się modą. Naturalnie nie przyjmuje argumentu krytyki polityki izraelskiej. Bo wtedy musiałaby mówić o postawach antyizraelskich i antywojennych. Oskarżenie o antysemityzm razi większą siłą.

Zacieranie granic albo wręcz mylenie tych pojęć: antysemityzm i antysyjonizm jest sposobem na blokowanie racji innych. Antysemityzm działa w takiej rozmowie nie jako pojęcie ze swoim znaczeniem a jako pałka, sposób na zastraszenie.

Rzecznicy Izraela uważają, że krytyka jest obrazoburcza. Grają rolę ofiary nieustannie atakowanej. A krytykujący oskarżany jest o największą zbrodnię moralną – o antysemityzm. Tragikomicznym przykładem jest reakcja premiera Binjamina Netanjahu, który oskarżony przez Międzynarodowy Trybunał Karny o popełnianie zbrodni wojennych i zbrodni przeciwko ludzkości w Gazie, powiedział, że to skrajny przykład europejskiego antysemityzmu, który przypomina sprawę Dreyfusa…

To jest skandaliczna wypowiedź! Netanjahu Dreyfusem izraelskim anno domini 2024?! Szalone.

Mamy jeszcze trzecie pojęcie, które w przypisie towarzyszy tym dwóm. Filosemityzm.

Filosemityzm przyjmuje postawę całkowitego zawierzenia. Jest aktywnie wyrażany nie tylko przez zainteresowanie, ale często przez poświęcenie życia sprawie żydowskiej. Sądzę, że opiera się na poczuciu winy, współodpowiedzialności za Holokaust. I powstaje pytanie: na ile to zafascynowanie Żydami, ich kulturą i ich tragedią – jeśli tak można nazwać Zagładę – na ile to może ludzi oddzielić od rzeczywistości?

Na ile zmusza ich do bezwarunkowego, bezgranicznego oddania?

No właśnie! Na ile stosunek do ofiar tamtej Zagłady przenosi się na Żydów izraelskich, na państwo Izrael? Zobacz mój przykład – ta moja fascynacja Zagładą doprowadziła mnie do fascynacji Izraelem, która w dość wybiórczy sposób pozwalała mi rozpoznawać tamtą rzeczywistość.

Mój Izrael był jakby wyczyszczony w fotoszopie.

A kiedy zdarzył się ten moment, że niewidziane zaczęło się pojawiać?

To było gdzieś u schyłku pierwszej dekady XXI wieku. Poznałem wtedy Amosa Goldberga z Uniwersytetu Hebrajskiego, który tak jak ja zajmował się świadectwami Zagłady i czytał je – tak jak ja – jako zapis doświadczenia, który można interpretować za pomocą nowoczesnych narzędzi analitycznych nowej humanistyki. To nas zbliżyło. Zacząłem z nim chodzić po wschodniej Jerozolimie, pokazywał mi mur i słuchałem jego opowieści o demonstracjach w obronie praw Palestyńczyków. No i zacząłem ich widzieć.

Czy nie sądzisz, że polityka wojenna Izraela wobec Palestyńczyków (Zachodni Brzeg, Gaza, Liban) i państw arabskich (Syria) przyczynia się do wzmożenia postaw zarówno antyizraelskich, w uproszczeniu nazywanych antysyjonistycznymi, jak i antysemickich? I de facto, z czasem, te dwie mogą się niejako w naturalny sposób skleić. Propaganda izraelska osiągnie swój cel.

To się już dzieje. Protesty propalestyńskie są nazywane demonstracjami antysemickimi, także w Warszawie. Często słyszę opinie, że propalestyńskość jest dowodem na antysemityzm. Przecież Izrael został zaatakowany i ma pełne prawo się bronić. A to układa się w taki model interpretowania krytyki Żydów, który rozpoznawany jest jako historyczny syndrom wyrzucania Żydów z zewsząd. I to jest antysemityzm.

Ludobójstwo? Nie o terminy tu chodzi

Jak ty, Jacku, interpretujesz protesty antywojenne, protesty propalestyńskie na świecie?

Ja uważam, że to, co się dzieje, to jest absolutna tragedia. Dla Palestyny i także dla Izraela. Wojna w Gazie w odpowiedzi na 7.10 zdewastowała obraz Izraela w świecie.

Czyli międzynarodowe społeczeństwo obywatelskie, bo przecież nie rządy, słusznie protestuje?

Protesty przeciwko ludobójstwu są słuszne. A pytanie, czy Izrael popełnia ludobójstwo, otrzymuje coraz więcej twierdzących odpowiedzi – zarówno od instytucji, jak i od poważnych badaczy. Naturalnie możemy o tym nadal dyskutować.

Międzynarodowy Trybunał Karny zarzuca przywódcom izraelskim popełnienie zbrodni wojennych i zbrodni przeciwko ludzkości. Ale to są tylko terminy. I nie o nie chodzi.

Poza wszystkim – jeśli nieuprzedzonym okiem spojrzymy na to, co się dzieje w Gazie, to sprawa jest jasna.

Najskuteczniejszym narzędziem pobudzania czy wywoływania antysemityzmu jest dziś izraelska polityka wojny.

W pewnym sensie największym wrogiem Izraela jest dziś Izrael. I ten układ polityczny z USA, który stawia na rozwój przemysłu zbrojeniowego i ekspansję terytorialną jest jednoznaczną przyczyną nastrojów antyizraelskich, które mogą się stawać antysemickimi.

Nie jesteśmy antysemitami, prawda? Podzielamy potępienie dla działań Izraela w Gazie.

Prawda. Tak.

Dzieje się rzeź w Gazie. Już dawno nie wojna, a systematyczna rzeź cywilów. A my tu, w tymczasowym bezpieczeństwie naszych domów, albo milczymy w tej sprawie, albo mieszamy pojęcia.

Ale dla mnie jest ważne, żeby powiedzieć, że to nie jest tak, że Izrael zaczął bombardować bogu ducha winnych ludzi w miejscu, w którym się nic nie działo.

Czy Zagłada jest wyjątkowa?

Próbujmy trzymać się jednak naszej moralnej odpowiedzialności za to, co dzieje się w Gazie w grudniu 2024. Przecież ja nie mówię z tobą o Zachodnim Brzegu, gdzie od 1967 pod okupacją żyją rodziny tych, którzy mordowani są w Gazie. I oni nie wystrzeliwują stamtąd rakiet, tam nie rządzi Hamas. Ale Izrael nie obchodzi się z nimi po sąsiedzku. Upokarza od lat. Dziś mówi o włączeniu tych ziem już nie po kawałku, jak czynił to do tej pory, bo nielegalne osiedla – nawet wedle prawa izraelskiego – są wspierane przez każdy kolejny rząd. Dziś prawicowi politycy Izraela mówią o pełnej aneksji Zachodniego Brzegu. Więc ja nie chcę z tobą teraz rozmawiać o polityce, jaką Izrael przy wsparciu najpierw Brytyjczyków, potem Ameryki prowadzi wobec Palestyńczyków od lat. Chcę – raz jeszcze – rozmawiać o naszym reagowaniu albo raczej niereagowaniu na ludobójstwo w Gazie, o braku woli rozmowy. O naszej roli bystander, obserwatora, wobec zagłady Gazy.

Jacku, jak to możliwe, że osoby publiczne, często zaangażowane na rzecz lepszego świata, tak ogłuszająco milczą w sprawie Gazy?

To jest bardzo istotne pytanie. Ja myślę, że w różny sposób działa tu paraliżująca aura Holokaustu. Dlaczego ja milczałem? Bo Zagłada mnie ogranicza, paraliżuje w tym kontekście. Zobacz, Zagłada jest takim doświadczeniem ludzkim, któremu nic nie można przeciwstawić.

Czy można coś do tego doświadczenia przyrównać?

No i to jest cała wielka debata wśród historyków: czy Zagłada jest czymś wyjątkowym? Czy przeciwnie – wpisuje się w ciąg różnych wydarzeń historycznych na świecie i jest jednym z ogniw łańcucha wielu ludobójstw?

Jakie jest twoje zdanie?

Wielki historyk Zagłady Jehuda Bauer zastanawiał się nad tym, czym była Zagłada, jak ją można zdefiniować. Wyszedł od koncepcji absolutnej wyjątkowości, czyli jednej z podstawowych figur w dyskursie o Holokauście. Według niego ta wyjątkowość nie leży w liczbie pomordowanych ani też w metodzie masowych mordów. Wyjątkowa jest tu intencja całkowitego unicestwienie grupy narodowościowej czy etnicznej oraz quasi-religijna, apokaliptyczna ideologia motywująca mord.

Ale Bauer nie poprzestaje na tej konstatacji. Idzie dalej i pisze, że trzeba rozróżnić zamiar zniszczenia grupy w kontekście selektywnych zbiorowych zabójstw i zamiar unicestwienia każdej bez wyjątku osoby należącej do tej grupy. Ten drugi zamiar to jest właśnie Zagłada, ale termin „zagłada” jest wyraźnie powiązany z terminem „ludobójstwo”. Zagłada jest radykalizacją ludobójstwa.

Istnieje swoiste continuum aktów śmiercionośnej przemocy: od wojen, przez masowe mordowanie cywilów z bardzo różnych przyczyn, do ludobójstwa i Zagłady.

Tylko czy da się jakoś hierarchizować, czy da się stopniować cierpienia ofiar? Czy jedni cierpią bardziej od innych? Czy jednym należy się większa empatia, a innym mniejsza?

Po zagładzie żydowskiej wydarzyła się Rwanda. Jasne, nie mieli gazu i nie mieli biurokracji doskonałej, ale cięli maczetami tak szybko, jak potrafili, bo chcieli zabić tylu, ile się dało. A teraz dzieje się rzeź w Gazie, która też jest różna od tego, co do tej pory – bo nigdy nie mieliśmy możliwości oglądać takiej masakry dzień po dniu, na żywo… Więc inne możliwości, inny kontekst, ale zamiar…

Ja myślę, że traktowanie Zagłady jako czegoś absolutnie wyjątkowego ogranicza nam potencjał poznawczy. Jeśli coś jest nieporównywalne z niczym, to nie ma narzędzi, żeby to uchwycić, zbadać. W tym sensie ta skrajna wyjątkowość jest nieprzenikniona poznawczo. Francuski filozof Jean-François Lyotard, nazywany „papieżem” postmodernizmu, twierdził, że w komorach gazowych zagładzie uległa nie tylko „rzeczywistość”, lecz także unicestwione zostały dotychczasowe sposoby mówienia o rzeczywistości. Auschwitz jest dla niego synonimem destrukcji standardowych sposobów nazywania, osądzania, rozumienia. W swoim wywodzie odwołuje się do metafory potężnego trzęsienia ziemi, które niszczy wszystkie przyrządy sejsmograficzne, a tym samym uniemożliwia jakikolwiek pomiar.

A ja od lat, od mojej pierwszej książki „Tekst wobec Zagłady” z 1997 roku, stawiam pod znakiem zapytania prawomocność twierdzenia, że Zagłada jest absolutnie wyjątkowa i absolutnie niewyrażalna, a co za tym idzie – nie sposób jej pojąć.

Nie znajduje to potwierdzenia w rzeczywistości. Istnieje cała masa świadectw pochodzących z samej głębi katastrofy, z czarnej dziury, z której przecież nic nie może się wydostać, żadne świadectwa. A jednak one są. Mówienie o niemożliwości mówienia o Holokauście wydaje się coraz bardziej jałowe, bo coraz bardziej przewidywalne.

Jedną z najważniejszych rzeczy, jaką odkryłem, czytając przez blisko trzydzieści lat świadectwa ofiar, jest świadomość różnicy – którą tak trafnie sformułowała Jolanta Brach-Czaina – między potępieniem zła a odpowiedzią na zło. Sądzę, że odpowiedzią na zło było podjęcie przez ofiary Holokaustu ryzyka zapisania tego doświadczenia. Nam – adresatom tego świadectwa – nie powinno wystarczyć tylko potępienie zła. Powinniśmy na nie także odpowiedzieć, to znaczy podjąć ryzyko rozumienia, a także działania, choćby miały to być tylko publicznie wypowiedziane słowa protestu, niezgody. Podkreślam z naciskiem, że mówię o ryzyku, ponieważ to jest wyzwanie – bo poruszamy się tu po linie zawieszonej nad przepaścią.

Czynienie zła nie jest narodowe, zatem i bycie skrzywdzonym nie jest przypisane jednym. O Zagładzie pewnie możemy sobie powiedzieć, że wydarzyła się po raz pierwszy na taką skalę w uporządkowany, biurokratyczny sposób i przy pomocy szybkiej w niesieniu śmierci technologii. Ale czasy nam się „doskonalą”. I metody zabijania są także coraz bardziej wyrafinowane.

To prawda.

Izrael produkuje mścicieli

Wróćmy do tego sparaliżowania Zagładą. Czy nie można byłoby się spodziewać raczej przeciwnej reakcji: pewnego wyjątkowego wyczulenia na zło, na cierpienie innych – każdych innych, pewnego intuicyjnego wyczuwania i reagowania na śmiercionośne zło? Tak wiele wiemy o tamtym doświadczeniu, o potwornej wielopokoleniowej krzywdzie, która się przenosi jak bakteria po stronie ofiar, a także o traumie kolejnych pokoleń i sprawców i świadków. Czy nie jest naszym obowiązkiem protestować, sprzeciwiać się zbrodni i jej konsekwencjom, których jesteśmy świadomi?

Jedna rzecz to trauma i jej ofiary, a druga to kolejne pokolenia mścicieli. Izrael produkuje teraz mścicieli. Mówiliśmy o paraliżującej aurze Holokaustu i zawierzeniu ofiarom Zagłady. Zdaje się, że przeniesienie tego zawierzenia na współczesnych Izraelczyków jest naturalną reakcją wielu. Konsekwencją jest niewidzenie Palestyńczyków – tak jak ja nie widziałam ich przez lata. Możemy do tej krótkiej listy jeszcze dodać strach o utratę przyjaźni, skoro tak wielu milczy, i wreszcie strach o bycie oskarżonym o antysemityzm – a to jest w Polsce potwarz ogromna.

I tu mamy ilustrację. Sygnatariusze listu do polskich władz państwowych o respektowanie prawa międzynarodowego i zastosowanie się do decyzji MTK o wystawieniu nakazów aresztowania Netanjahu i dowódcy sił zbrojnych Jo’awa Galanta spotkali się z emocjonalnym atakiem wielu osób, nie tylko żydowskiego pochodzenia.

Ja to nawet mogę zrozumieć. Ale prosiłbym o jedno. Ja nie narzucam nikomu mojej wrażliwości moralnej, mojego pojmowania empatii wobec ofiar. Po prostu tak czuję i to nie podlega negocjacjom. Staram się kierować etyką bez kodeksu, o czym pisali Kołakowski, później Bauman. Chciałbym prosić o wzajemność, aby nikt nie narzucał mi tak fundamentalnej i głęboko indywidualnej dyspozycji, jak moralna wrażliwość wobec cierpienia ofiar.

Izrael zdołał zbudować swój obraz państwa wyjątkowego, szczególnego, niepoddającego się mechanizmom stosowanym wobec każdego innego państwa.

Izraelowi wolno więcej, więc powinniśmy mierzyć jego działania inną miarą. Historia Żydów na przestrzeni wieków, pełna prześladowań i cierpienia, znajduje swój zwycięski kres w powstaniu państwa żydowskiego. Myśmy na takiej historii się wychowali i świat się na niej wychował, więc w naturalny sposób wszyscy jesteśmy miłośnikami Izraela, ten kraj zdobył nasze serca i sumienia. I teraz coś takiego się dzieje, czego nie jesteśmy w stanie przyjąć.

Dlaczego nasze czucie empatyczne, które tak sobie przecież wypracowaliśmy do perfekcji, zajmując się Holokaustem, nie działa w tej sytuacji? Marek Edelman na pytanie: co znaczy być Żydem dzisiaj, a była to Polska roku 1985, powiedział, że to znaczy być po stronie słabych i bitych. Być przyzwoitym człowiekiem to znaczy stać po stronie bitych.

Sądzę, że zdanie Edelmana idzie na przekór owej paraliżującej aurze Holokaustu. Bo Zagłada jest traktowana jako coś świętego: i w Izraelu i w Polsce także. W Izraelu rozwinęła się swoista religia obywatelska, , szczególnie po procesie Eichmanna i po wojnie sześciodniowej. Holokaust stał się kamieniem węgielnym państwa Izrael. Klasyczny syjonizm twierdził, że Żydzi w diasporze są z konieczności podwójnie zagrożeni: od zewnątrz przez antysemityzm, od wewnątrz przez asymilację. Jedyną realną przyszłością dla Żydów jest własne suwerenne państwo. Holokaust stanowić ma ostateczne potwierdzenie tych koncepcji, a w wymiarze polityczno-historycznym realne umożliwienie ich realizacji.

Dlatego miejsce Holokaustu w religii obywatelskiej państwa Izrael jest fundamentalne. Kreuje on nowy początek. W Polsce taki pogląd jest powszechny pośród inteligencji liberalnej, dziś już nie powiem lewicowej, bo jak obserwujemy lewica, a zwłaszcza ta młodszego pokolenia jest przeciwko tej wojnie, czyli – jak wielu to rozumie – przeciwko Izraelowi. I ja się przyznaję, że też czuję się niewygodnie z krytykowaniem Izraela.

Oboje przyczyniliśmy się do tego uświęcenia Zagłady. I jak to często bywa, okazało się, że nie o takie uświęcenie szło, które zamyka i oczy i usta. Ale mówiliśmy już przecież, że antysemityzm nie jest tożsamy z krytyką polityki państwa, że ta jest w takim samym stopniu uprawniona jak krytyka każdego innego systemu państwowego. Więc dlaczego jesteśmy głusi na zawołanie Edelmana?

Może nie słyszymy w ogóle albo nie dość wyraźnie słyszymy ten wewnętrzny głos empatii z prześladowanym.

Może łatwiej jest zaprzeczyć niż wziąć odpowiedzialność?

To na pewno. Ja będę mówił o swojej perspektywie. Więc ja uważam, że badacze Holokaustu mają szczególne zobowiązania wobec współczesności. Dlaczego? Bo są (a przynajmniej powinni być) bardziej wyczuleni na sygnały rodzącego się niebezpieczeństwa, które może doprowadzić do katastrofalnych skutków. Dlaczego? Bo rozpracowali mechanizmy mobilizacji ludobójczej, przejścia od ekonomicznego antysemityzmu do eliminacyjnego antysemityzmu.

Ten sam wzorzec jest stosowany w polityce Izraela wobec Palestyny na Zachodnim Brzegu, a jeszcze bardziej dramatyczne rozmiary przyjmował w Gazie przed jej zniszczeniem – całkowita eksploatacja ekonomiczna: w zamkniętej przestrzeni ludzie skazani na najgorszą pracę lub bezrobotni, ich ziemia konfiskowana, wreszcie fizyczne wyniszczanie.

Pogromy, oskarżenia o mordy rytualne i profanacje hostii, stosy, palenie synagog, rozbijanie szyb, przemoc w dzielnicach żydowskich, aresztowania, więzienia…

Zachodni Brzeg. Od lat nie jest tam inaczej. Pogromy są przeprowadzane przez sąsiadów, osiedleńców mieszkających na nielegalnie zabranej ziemi. Ofiar jest dużo, wiele śmiertelnych. Bo osiedleńcy mają broń i ochronę wojska izraelskiego. Aresztowania, więzienia, wyburzanie domów. Upokorzenie i przemoc. Od 1967. Jeszajahu Lejbowic, niezwykłej mądrości filozof izraelski, ostrzegał swoje państwo już w latach 80. przed faszyzacją.

Tak, ja mam tę świadomość… Żydzi znikali – wyjeżdżali, póki mogli, a potem znikali w gettach, by wreszcie zniknąć w obozach zagłady. Już nie było ich widać. Palestyńczycy są widoczni od początku do końca. Więc badacze Holokaustu powinni być szczególnie uwrażliwieni na symptomy pojawiające się tu i teraz. Ja jeszcze na długo przed Gazą myślałem o tych faszyzujących tendencjach, które się na świecie, a także u nas, pojawiają i rosną w siłę. Przecież my to wszystko znamy z niedalekiej historii, nie wolno nam lekceważyć faszyzmu.

I tu powraca twoje pytanie: dlaczego takie wrażliwe na symptomy rodzącego się zła nastawienie nie uruchamia się w przypadku Gazy? Lubimy Izrael, to prawie nasz sąsiad, więc nie jest łatwo ulubionego sąsiada krytykować.

To z tego samego argumentu wyrosły nam dwie różne odpowiedzi. Ty uważasz, że krytykowanie jest utrudnione, bo Izrael jest nam bliski. Ja natomiast odczuwam szczególny ból i gniew właśnie dlatego, że Izrael jest mi bliski.

Ta aura Zagłady, o której już mówiliśmy, z pewnością knebluje nam usta – Żydów nie można krytykować. Oni się przecież bronią przed tymi, którzy chcą ich zepchnąć do morza. A w ogóle to jest fajny kraj, byliśmy tam z pielgrzymką do ziemi świętej.

Arab jest przeszkodą

I nie zauważyliśmy tych, którzy chodzą z oczami wbitymi w chodnik, i nie pojechaliśmy na Zachodni Brzeg, bo przecież tam jest niebezpiecznie, no i na pewno nie znamy historii Nakby.

Żydzi przez dziesiątki lat wypominają Polakom ich współuczestnictwo w Zagładzie a w najlepszym razie bierność, przyzwolenie na zbrodnię. Ale my też wiemy, z czego się ta obojętność polska wobec Zagłady wzięła – międzywojnie było pełne niechęci wobec Żydów. Więc nauczyli się ludzie, że z Żydami jest kłopot i że jak oni znikną, to będzie lepiej. Ten sam mechanizm praktykowany jest w Palestynie przez izraelską propagandę od początku istnienia państwa – Arab jest przeszkodą, bo zajmuje ziemię, którą Bóg dał Izraelowi i Arab (nie Palestyńczyk, bo to już byłoby dostrzeżenie tego drugiego) zagraża naszemu bezpieczeństwu.

Ten wir okropności trwa tam także dlatego, że religia używana jest do celów politycznych. I jeśli mówimy o środowiskach nacjonalistyczno-religijnych, którzy swój tytuł do zajmowania całego obszaru Palestyny czerpią z biblijnych nakazów i wersety biblijne traktują jak artykuły prawa międzynarodowego, to jest to straszne, to obłęd. Nie o religię tu idzie, ale o jej używanie. Uczyniono z religii narzędzie walki. Po drugiej stronie też jest to religijne zaślepienie. Świecki Fatah stracił swoje znaczenie w społeczeństwie. No i w to miejsce wszedł religijny Hamas.

Hamas jest prawie nieobecny na Zachodnim Brzegu, a popatrz, jaka przemoc tam się dzieje – jednak przede wszystkim za sprawą religijnych osiedleńców i wspierającej ich armii. Ale jasne, racja – religia jest narzędziem konfliktowania obu stron.

Publiczny spektakl upamiętniania

Inaczej, ciągle, w tej samej sprawie. Jaki ma sens rozpaczanie i rozpamiętywanie przeszłości (Zagłada), kiedy w teraźniejszości dzieje się tak dużo zła (Gaza, Liban, Syria…)? Wspólnym mianownikiem dla obu są Żydzi. Nie zauważamy, nie rozmawiamy, nie przywołujemy, jakbyśmy w niemy sposób pozwalali się temu dziać. I równolegle od kilkudziesięciu lat organizujemy wystawy, piszemy książki, oglądamy filmy i przejmujemy się okrucieństwem przeszłości. Jesteśmy wybiórczo empatyczni. I mamy luksus muzealnego empatyzowania.

Chcę powiedzieć, że absolutnie podpisuję się pod tym, co powiedziałaś. Istnieje morze tekstów na temat pamięci o Zagładzie – mamy obowiązek pamiętania i obowiązek tropienia śladów. Zwracamy się ku przeszłości, rekonstruujemy ją, przywracamy pamięć o ofiarach. To jest wielkie zadanie. Ale ja myślę teraz o publicznym upamiętnianiu Zagłady, o rocznicowych uroczystościach, pomnikach, muzeach. Nie neguję oczywiście konieczności upamiętniania Zagłady. Trzeba to robić! To nasza powinność, zobowiązanie, misja.

Ale jestem przeciwny rytualizacji upamiętniania, stworzenia z tego publicznego spektaklu.

Odprawianie rytuałów pozwala nam oddzielić się od tego doświadczenia. Bo rytuał upamiętnienia daje nam poczucie bezpieczeństwa – wszystko jest przygotowane, a ty tylko w tym uczestniczysz – też według ustalonego scenariusza.

W książce „Podziemny Muranów” namawiam tych, którzy chcą jakoś Zagładę objąć, uprzytomnić sobie jej grozę, do praktykowania „współobecności”. To jest coś więcej niż celebrowanie pamięci o ludziach, których zgładzono. Współobecność jest udzieleniem miejsca naszym sąsiadom Żydom w przestrzeni, w której się dziś poruszamy, w naszym dzisiejszym myśleniu i odczuwaniu. Jest dopuszczeniem ich do wspólnego sąsiedztwa, do tego, by byli w naszej pamięci nie tylko jako ofiary, lecz także jako współmieszkańcy miast i miasteczek, z których zostali wywiezieni i zamordowani. Poczucie współobecności jest także odnalezieniem w sobie bólu utraty, którego nie da się uśmierzyć i uleczyć. Jest doznaniem goryczy i poczucia winy z powodu krzywd i zła wyrządzonego Żydom. Jest poczuciem wstydu i zranienia. Współobecność jest trudna, bo przeszkadza nam w życiu, przypomina nam o czymś, o czym może wolelibyśmy zapomnieć, jest niekomfortowa.

Ale przecież ta idea praktykowania współobecności nie dotyczy tylko opłakiwanych przez nas ofiar Zagłady. On rozciąga się – tak ją rozumiem – na wszystkich, którzy doświadczyli bądź doświadczają brutalnej przemocy i którzy nie mogą zniknąć z naszego horyzontu moralnego.

Naomi Klein napisała w Guardianie artykuł pełen przykładów o tym, jak Izrael wykorzystuje traumę 7 października jako narzędzie w wojnie propagandowej. Fundacja Szoa zbiera już od miesięcy relacje ocalałych 7.10. Powstają projekty upamiętniające. Twórcy serialu Fauda zrobili już fabułę o 7.10. Ludzie tatuują sobie numerki na przedramieniu – 7.10.2023. Organizowane są wycieczki do zaatakowanych kibuców: spalone mieszkania jak mauzolea, w nich porzucone przedmioty, buty i teksty ostatnich rozmów whatsupowych na ścianach, a przewodnik opowiada historię przemocy z dokładnością chwili. Czarna turystyka. W Tel Awiwie powstał „Plac zakładników” – znajduje się tam 30-metrowy tunel Hamasu, do którego można wejść, usłyszeć strzały, poczuć dreszcze przerażenia i wyjść ze wzmocnioną traumą. Netanjahu zaakceptował kolejną sumę, 86 mln, na komemoralizację 7.10. Gdzie przebiega linia między pamiętaniem a cynicznym wykorzystywaniem?

7 października 2023 roku – potworna masakra 1185 Izraelczyków przeprowadzona z niebywałym okrucieństwem przez bojówki Hamasu i uprowadzenie 251 zakładników do Strefy Gazy – był szokiem dla Izraela i dla świata. Od początku było jasne, że nastąpi odwet, ale na początku nie wyobrażaliśmy sobie jeszcze jego skali. Po 7 października nic już nie będzie takie jak przed tą datą. Nie zdawałem sobie sprawy z szybkości, intensywności i zasięgu społecznych praktyk upamiętniania tej masakry, którą umieszcza się w kontekście holokaustowego imaginarium. Śmierć tylu niewinnych ludzi trzeba upamiętnić, opłakać, odbyć żałobę. Ale według mnie niebezpieczne jest polityczne instrumentalizowanie tej narodowej traumy, wplatanie rozpaczy i bólu w narracje legitymizującą nie tylko przemoc, lecz także podsycającą głód zemsty i nienawiść. Masakra 7 października rodzi mścicieli i odwet za tę masakrę rodzi mścicieli.

Mówiliśmy o tym, że pielęgnowanie nieszczęścia jest sposobem na pamiętanie i na wzmocnienie tożsamości budowanej na nieszczęściu, na traumie.

Jeszcze coś dopowiem – w bardzo wielu świadectwach Zagłady, tych najwcześniejszych, pisanych tam i wtedy, pojawia się wątek zemsty – wezwań do zemsty. Po wojnie tych akcji, poza pojedynczymi wyjątkami, prawie nie było. Wiemy o jednej, większej, przeprowadzonej przez grupę „Mścicieli” pod wodzą Aby Kownera. Ona była zwyczajnie nieudana. Retoryczne wezwania nie przełożyły się wówczas na działanie. Taka współczesna ekspozycja dramatu 7.10 z pewnością przekłada się na gniew, wściekłość, na chęć zemsty.

Łatwiej wysyłać kolejne oddziały młodych chłopców do Gazy.

To jest szaleństwo.

Holokaust zamyka nas w przeszłości

Wróćmy o naszej wiedzy o Zagładzie i niemożności dostrzeżenia cierpienia innych, teraz.

To, co nas zawiodło, i o tym staramy się mówić, to nasza świadomość, że wiedza o Zagładzie nie zdołała się przełożyć na umiejętność dostrzegania współczesnego zła i potwornego cierpienia ofiar. Rytuał upamiętnienia zamyka nas w przeszłości, to jest kapsuła czasu. A jedyne wyjście do teraźniejszości to przesłanie „nigdy więcej wojny”, które też jest rytualne, puste, nic nie znaczy. Holokaust nas umoralnia z jednej strony – pokazuje nam, co było złe, a z drugiej strony w jakimś sensie izoluje nas od współczesności, zamyka w przeszłości.

Czy dobrze rozumiem, że mówisz, że rytualizując dramatyczne wydarzenia, zabijamy naszą empatię, albo – łagodniej – uwalniamy się od potrzeby empatyzowania.

Tak dzieje się przez rytualizację. A poczucie solidarności z krzywdzonym to trudne zadanie. To nie jest przyjemna sytuacja, że nagle musisz konfrontować się z cudzym cierpieniem, może i nawet powinnaś jakoś zareagować, odpowiedzieć. Ale popatrz na granicę białoruską – tam empatia ma kolor teraźniejszości. Jeżdżą ludzie z zupą, przeprowadzają uciekinierów przez bagna, załatwiają im papiery. To jest empatia w praktyce.

Absolutnie. W sprawie Gazy tymczasem nie możemy empatią w praktyce działać. Izraelskich aktywistów, którzy próbowali w pierwszych miesiącach wojny dostarczać jedzenie, wojsko izraelskie zatrzymywało, a osiedleńcy rozpruwali worki z żywnością. Ale w sprawie Gazy tymczasem możemy pokazać naszą wrażliwość moralno-intelektualną: mówić, pisać, krzyczeć jak Nan Goldin w Berlinie. I rozmawiam z tobą, bo boli mnie nasze milczenie. Gdyby te 20 opiniotwórczych osób, które razem możemy wymienić z nazwiska, przez ostatni rok mówiło i krzyczało, że dość, że wystarczy tej zbrodni, że trzeba rozmawiać, że niszczeniem niczego się nie zbuduje – to rozumienie społeczne byłoby inne, więcej wokół byłoby ludzkiej życzliwości, mniej obojętności. Czy nie?

Właściwie cały czas krążymy wokół tych kilku wątków. Przychodzi mi do głowy pewna myśl i teraz ja ciebie chcę zapytać. Czy nie jest tak, że to protestowanie, demonstrowanie propalestyńskie w wykonaniu młodzieży, studentów, campusy w sprzeciwie wobec wojny, wobec rzezi w Gazie, które widzieliśmy przede wszystkim w Ameryce, czy te formy nie działają na wielu w Polsce zniechęcająco? Bo jeśli podczas propalestyńskiego protestu na Uniwersytecie Jagiellońskim pojawia się na płocie obok hasła „Wolna Palestyna” napis na tekturze: „Żydzi do gazu”…

No jasne, nie takich protestów bronimy, nie tego języka i nie takiej myśli. Ale też mamy świadomość, że głupota z agresją zmieszana jest często widoczna w naszym życiu społecznym. A co do protestowania w ogóle – są różne grupy wiekowe – inaczej protestować mogą dwudziestolatki, inaczej wydawczyni, akademiczka, filozof i antropolog w Polsce. Dwudziestolatki krzyczą na ulicach, a inni milczą.

Można pójść dalej. I zastanowić się, czy nie chodzi tu o to, że rozróżniamy kategorie ofiar. Wspomniałem o tym wcześniej. Jedni zasługują na współczucie bardziej a inni mniej. I zaciera się proste przekonanie, że oni wszyscy są przecież takimi samymi ludźmi. Może niektórzy z nas tak to rozumieją?! Są ofiary, za którymi jesteśmy gotowi iść do końca. I są ofiary, które trudno nam zauważyć.

Palestyńczycy giną po cichu

Miesiące temu Judith Butler pisała, że życia palestyńskie są „ungrievable” – nie nadają się do opłakiwania. Czy nie sądzisz, że empatia wobec Żydów po Holokauście tak świetnie działa, bo pracowano nad nią w świecie przez dziesiątki lat: dziesiątki muzeów Zagłady, tysiące wystaw, filmów, spektakli, jeszcze więcej książek, badania Holokaustu, sztuka o i po Zagładzie, zbiorowe chronienie pamięci o niej?

Myślę, że tak jest.

A Palestyńczycy giną po cichu. Decydenci światowi najczęściej milczą, protesty społeczeństwa obywatelskiego są nieskuteczne… To i w Polsce empatia w tym przypadku jest mocno racjonowana.

Jacku, czy jesteśmy społeczeństwem globalnym? Czy jesteśmy częścią tego świata? Czy obchodzi nas drugi, każdy drugi? A jeśli tak – co powinniśmy o sobie myśleć, skoro przyzwalamy na oczywistą zbrodnię? Pomyślmy, że jesteśmy współwinni. I przestańmy wymazywać, zakłamywać, by żyć w komforcie swojego małego udawanego bezpieczeństwa. Dobro musi być silniejsze od zła, żeby było widoczne. Zła nie zwycięży, nie wymaże, ale dobrem można zło obezwładnić, zabrać mu siłę: słowa dobra przeciwko kłamstwu mają swoją moc. Przeciwieństwem dobra nie jest zło, przeciwieństwem dobra jest obojętność. Dlatego rozmawiamy.

Tu, w tym ostatnim zdaniu, pada najważniejsza dla mnie kwestia. Od dziesiątek lat zajmuję się badaniem Zagłady. Obojętność jest kluczowym pojęciem w postawach wobec obserwowanej czy doświadczanej zbrodni. I to może być długa trajektoria. Można z daleka statycznie obserwować, a można zbliżać się do zbrodni i tę obojętność coraz bardziej nasycać zaangażowaniem. To zaangażowanie ma dwa kierunki – z obojętności można pójść w aktywne wspieranie ofiar, ale można także zbliżyć się do działań oprawcy.

*Jacek Leociak – prof. dr hab., kierownik Zakładu Badań nad Literaturą Zagłady w Instytucie Badań Literackich PAN, członek-założyciel Centrum Badań nad Zagładą Żydów przy IFiS PAN, redaktor rocznika „Zagłada Żydów. Studia i Materiały”. Razem z Barbarą Engelking przygotował koncepcję galerii „Zagłada” na wystawie stałej w Muzeum Historii Żydów Polskich POLIN. Pomysłodawca i współautor scenariusza wystawy czasowej „Tu Muranów” w Muzeum POLIN (czerwiec 2020 – marzec 2021). Opublikował: Tekst wobec Zagłady. O relacjach z getta warszawskiego (1997; 2016; 2018). Getto warszawskie. Przewodnik po nieistniejącym mieście, (wspólnie z Barbarą Engelking) 2001; 2009; 2013. Doświadczenia graniczne. Studia o dwudziestowiecznych formach reprezentacji (2009; 2018). Ratowanie. Opowieści Polaków i Żydów (2010; 2018). Spojrzenia na Warszawskie getto (2011). Biografie ulic. O żydowskich ulicach Warszawy: od narodzin po Zagładę (2017). Młyny boże. Zapiski o Kościele i Zagładzie (2018, 2021). Wieczne strapienie. O kłamstwie, historii i Kościele (2020). Warszawski Trójkąt Zagłady (wspólnie z Zofią Waślicką-Żmijewską i Arturem Żmijewskim) 2020. Zapraszamy do nieba. O nawróconych zbrodniarzach (2022). Podziemny Muranów (2024). Opracował (razem z Martą Janczewską) i wstępem opatrzył Archiwum Ringelbluma. Antologia, Wrocław 2019, seria „Biblioteka Narodowa”.

Na zdjęciu: Po izraelskim ataku w Dżabaliji w północnej Strefie Gazy, 21 grudnia 2024

„NIEDZIELA CIĘ ZASKOCZY" to cykl OKO.press na najspokojniejszy dzień tygodnia. Chcemy zaoferować naszym Czytelniczkom i Czytelnikom „pożywienie dla myśli” – analizy, wywiady, reportaże i multimedia, które pokazują znane tematy z innej strony, wytrącają nasze myślenie z utartych ścieżek, zaskakują właśnie.

;
Hanka Grupińska

Pisarka. Za swoje ważne książki między innymi uważa: „Ciągle po kole”, „Najtrudniej jest spotkać Lilit”, „Odczytanie Listy”, „Opowieści żydowskie”. Przez wiele lat zajmowała się historią Zagłady i kulturą współczesnego Izraela. W Indiach przez kolejne lata przyglądała się losom Tybetańczyków na uchodźstwie. Od nich uczyła się, jak zło dobrem nakrywać. I napisała najważniejszą (tymczasem, dla siebie) książkę „Dalekowysoko. Tybetańczycy bez ziemi”.

Komentarze