0:000:00

0:00

"Ja na współpracy z »dobrą zmianą« straciłem najwięcej. Tak rodzinę, jak pozycję zawodową" - mówi OKO.press i Onetowi sędzia Tomasz Szmydt, były mąż Emilii Szmydt ("małej Emi"), kiedyś internetowej hejterki, a potem sygnalistki, która pomogła ujawnić całą tzw. aferę hejterską.

"Od czterech lat próbuję sobie poskładać życie. Uważam jednak, że jeśli byłem choćby świadkiem niszczenia sędziów - a byłem, niestety - to dłużej milczeć nie mogę" - mówi sędzia Arkadiusz Cichocki. Obaj w 2018 roku byli na pierwszej linii frontu "reform sądowniczych" PiS, gdzie kluczowa role odgrywał ówczesny wiceminister sprawiedliwości Łukasz Piebiak, nazywany "Hersztem".

Ta historia mogłaby stać się kanwą polityczno-prawniczego serialu i to z kilkoma sezonami. Bezwzględna polityka, naiwna wiara w czarno-biały świat, niemoralne propozycje, nieetyczne wybory, romans, rozwód i przede wszystkim władza w jej najbardziej wulgarnej formie.

Obyczajowy wątek afery hejterskiej zakończył się rozwodem i załamaniem nerwowym, wymagającym pobytu w szpitalu i długiego leczenia. Trzy osoby zaangażowane w ataki na sprzeciwiających się władzy sędziów, z próbują teraz układać sobie na nowo życie.

Jedna z nich to „Mała Emi”, czyli Emilia Szmydt, wówczas żona sędziego Tomasza Szmydta i zarazem kochanka sędziego Arkadiusza Cichockiego. Cała trójka brała udział akcjach dyskredytowania prawników krytykujących zmiany w sądownictwie. Proceder był uzgadniany z ówczesnym wiceministrem sprawiedliwości Łukaszem Piebiakiem.

Przeczytaj także:

"Chciałbym pozostać sędzią aż do czasu, gdy będę mógł odejść w stan spoczynku. By mieć czyste sumienie, muszę powiedzieć, co widziałem i w czym uczestniczyłem. Czasem wystarczy widzieć coś złego i nie reagować, by w tym uczestniczyć. Sędzia musi od siebie wymagać więcej. Ja wtedy nie wymagałem. Niestety. Żałuję i przepraszam" - mówi OKO.press i Onet Arkadiusz Cichocki. Dziś jest szeregowym sędzią Sądu Okręgowego w Gliwicach, a w 2018 roku, czyli przed wybuchem afery hejterskiej był jego prezesem powołanym przez resort ministra Ziobry.

Tomasz Szmydt dodaje, że "robi swoje", orzeka w Wojewódzkim Sądzie Administracyjnym w Warszawie. "Nie jestem szczególnie bojaźliwy, ale boję się tego, co tzw. »dobra zmiana« może na mój temat wymyślić, żeby mnie zdyskredytować. A ja chcę normalnie żyć. Tym bardziej, że straciłem wszystko, co miałem do stracenia. Rodzinę i pozycję zawodową" - podkreśla sędzia. Przed wybuchem afery hejterskiej pracował na delegacji w ministerstwie sprawiedliwości i w biurze prawnym nowej KRS.

Jak wynika ze śledztwa OKO.press i Onetu, osobą, z którą uzgadniano całą akcję hejtowania sędziów oraz szukania na nich haków był ówczesny wiceminister sprawiedliwości Łukasz Piebiak. W dwóch poprzednich tekstach ujawniliśmy m.in., że dawał on osobom nieuprawnionym dostęp do służbowych, wewnętrznych dokumentów ministerstwa sprawiedliwości. Pokazaliśmy też jak wyglądały dialogi osób skupionych wokół Piebiaka na grupie dyskusyjnej Kasta/Antykasta.

W kolejnych odcinkach dziennikarskiego śledztwa opiszemy nieznane do tej pory działania grupy sędziów skupionych wokół Piebiaka. Dziś o oddajemy głos sędziom Cichockiemu i Szmydtowi: opowiadają, jak działała ta grupa, tłumaczą się i... przepraszają.

W rozmowach z OKO.press i Onetem ujawniają wszystko, co zapamiętali z czasów, gdy byli sędziami "dobrej zmiany".

Jak Piebiak nie odwołał Cichockiego

Emilia Szmydt poznała sędziego Cichockiego, kiedy miał pomagać jej w doprecyzowywaniu zarzutów wobec prawników sprzeciwiających się zmianom wprowadzanym przez PiS w sądownictwie. Pełniła rolę łączniczki pomiędzy środowiskiem skupionym wokół Łukasza Piebiaka, organizującym akcje dyskredytowania ideologicznych przeciwników a mediami, do których wysyłała konsultowane z Piebiakiem informacje. Szmydt z Cichockim rozpoczęli burzliwy romans, który zakończył się rozpadem jej małżeństwa z sędzią Tomaszem Szmydtem i załamaniem całej trójki. Oraz ujawnieniem afery hejterskiej. Nie wchodzimy w szczegóły obyczajowe tej historii, natomiast pokazujemy w tym tekście funkcjonowanie całej trójki w ramach obozu tzw. dobrej zmiany w sądownictwie.

Z naszych informacji wynika, że Piebiak miał pełną wiedzę na temat romansu sędziego Cichockiego z Emilią Szmydt oraz jego konsekwencji, czyli pretensji kobiety do sędziego i zapowiedzianej już wtedy przez nią zemsty.

O sprawie Cichockiego - według posiadanych przez nas screenów oraz słów samego sędziego - Piebiak miał rozmawiać ze Zbigniewem Ziobrą. Minister sprawiedliwości miał uznać, że nie ma potrzeby, by Cichocki ustępował z funkcji prezesa Sądu Okręgowego w Gliwicach, co on sam proponował Piebiakowi. Działo się to we wrześniu 2018 roku.

Zapytaliśmy o to ministra Ziobro. Biuro prasowe ministerstwa sprawiedliwości odpowiedziało nam tak: "Co do spraw osobistych sędziów, wielu ma w tej sferze skomplikowane relacje – a nawet toczące się spory sądowe. Kwestie prywatne nie są jednak obszarem zainteresowania ministerstwa - nie miały i nie mają wpływu na decyzje kadrowe".

Do odwołania Cichockiego z funkcji prezesa sądu doszło dopiero na początku 2019 roku, gdy zostały opublikowane jego intymne zdjęcia. Zrobiła to Emila Szmydt na Twitterze.

Screen rozmowy na Signalu pomiędzy Arkadiuszem Cichockim, a wiceministrem Łukaszem Piebiakiem.
Screen rozmowy na Signalu pomiędzy Arkadiuszem Cichockim, a wiceministrem Łukaszem Piebiakiem.
Screen rozmowy na Signalu pomiędzy Arkadiuszem Cichockim, a wiceministrem Łukaszem Piebiakiem.

Paszkwil na prezesa Iustitii. Wiedział o tym Piebiak

Jak mówi nam sędzia Cichocki, jego znajomość z Emilią Szmydt rozpoczęła się od rozmowy na komunikatorze WhatsApp 23 czerwca 2018 roku. To ona zadzwoniła do sędziego, jej tożsamość podczas rozmowy potwierdził jej mąż Tomasz Szmydt.

"Emilia zadzwoniła do mnie z informacją, że uczestniczy w akcji przeciwko prezesowi Iustitii sędziemu Krystianowi Markiewiczowi - opowiada sędzia Cichocki. - Prosiła, bym od strony prawnej zbadał dla niej możliwości wykorzystania pod kątem procesowym ewentualnych informacji na temat rzekomej aborcji, do której, jak twierdziła Emilia, prof. Markiewicz miał namawiać związaną z nim kobietę".

Cichocki podkreśla, że Emilia Szmydt prosiła go, by o treści rozmowy nie informował nikogo, poza ewentualnie wiceministrem Piebiakiem.

"Później, około połowy lipca 2018 roku Emilia sama powiedziała mi, że o informacjach dotyczących Markiewicza i o akcji przeciwko niemu powiadamiała regularnie wiceministra Piebiaka. Przesłała mi też screen fragmentu jej rozmowy z wiceministrem" - opowiada Cichocki. "W rozmowie z 23 czerwca poprosiła mnie także o adresy e-mail do członków stowarzyszenia Iustitia, do którego w przeszłości należałem. Przesłałem jej zbiorczego e-maila informacyjnego, przesłanego kiedyś do członków śląskiego oddziału Iustitii, w tym do mnie" - mówi sędzia Cichocki.

"Kilka dni później Emilia poinformowała mnie, że rozsyła pocztą i mailem tekst na temat sędziego Markiewicza, z założonego w tym celu anonimowego konta" - ciągnie opowieść sędzia.

Z ujawnionych 19 sierpnia 2019 roku przez Onet informacji wynika, że akcja rozsyłania przez Emilię do członków Iustitii czterostronicowego paszkwilu dotyczącego sędziego Markiewicza - z sugestią w treści maila, że nakłonił kobietę do aborcji - miała miejsce dwa dni po jej rozmowie z sędzią Cichockim, czyli 25 czerwca 2018 roku. Zarówno proces przygotowywania tej akcji, jak jej przebieg Emilia na bieżąco uzgadniała z Piebiakiem, co potwierdzają ujawnione wówczas przez Onet screeny. Wtedy właśnie w korespondencji z Piebiakiem - gdy Emilia pół żartem napisała, że "ma nadzieję, że jej nie wsadzą" - Piebiak odpisał słynną frazą:

"za czynienie dobra nie wsadzamy".

Sędzia Szmydt: Piebiak musiał wiedzieć, a Puchalski pomagał

"Wiedziałem, że akcja przeciwko sędziemu Markiewiczowi jest przygotowywana - mówi nam drugi z informatorów OKO.press i Onet, sędzia Tomasz Szmydt, wtedy mąż Emilii, dziś są już po rozwodzie. - Emilia przesłała mi czterostronicowy dokument dotyczący sędziego Markiewicza, który zamierzała wysłać do członków Iustitii. Na pewno wiem, że w redakcji treści maila oraz jego tytułu pomagał jej sędzia Rafał Puchalski".

Puchalski to nominowany przez Zbigniewa Ziobrę prezes Sądu Okręgowego w Rzeszowie i członek nowej KRS, który kandyduje również na kolejną kadencję Rady - ta może zostać wybrana przez Sejm w najbliższym czasie. W obecnej KRS Puchalski jest szefem Komisji Etyki Zawodowej Sędziów i Asesorów. Gdy w październiku 2019 roku Onet ujawnił, że to właśnie Puchalski był redaktorem, który "wygładzał" treść maila Emilii Szmydt do członków Iustitii, on sam stanowczo zaprzeczył. Teraz mamy potwierdzenie jego udziału w tej akcji z kolejnego źródła - od sędziego Szmydta.

"Oczywistym jest dla mnie, że zanim do akcji przeciwko sędziemu Markiewiczowi doszło, o wszystkim był poinformowany Łukasz Piebiak" - mówi sędzia Szmydt. Podkreśla: "Bez jego zgody nikt by nigdy nic nie wysyłał, nawet nikomu do głowy by to nie przyszło. Poza tym, sędzia Puchalski nie angażowałby się tak aktywnie w pomaganie mojej ówczesnej żonie w redagowaniu treści maila, gdyby nie dostał polecenia i przyzwolenia "»z góry«".

"Piebiak musiał o wszystkim z wyprzedzeniem wiedzieć" - wskazuje sędzia Szmydt.
Mężczyzna w koszuli i krawacie na tle półek z książkami
13.04.2016 Katowice . Krystian Markiewicz - sedzia Sadu Okregowego i prezes Stowarzyszenia Sedziow Polskich Iustitia . Fot. Grzegorz Celejewski / Agencja Gazeta

Prezes Iustitii prof. Krystian Markiewicz. To w niego była wymierzona akcja oczerniająca. Fot. Grzegorz Celejewski/Agencja Wyborcza.pl.

Cichockiego w szpitalu odwiedza rzecznik dyscypliny. Z kamerą i protokolantem

Kiedy w sierpniu 2019 roku Onet opublikował serię artykułów dotyczących afery hejterskiej wokół ministerstwa sprawiedliwości, sędzia Arkadiusz Cichocki trafił do szpitala. Pod koniec sierpnia odbył z Onetem długą rozmowę telefoniczną, w której m.in. przyznał, że opisane w artykule wydarzenia miały faktycznie miejsce. Tyle, że tekstu nie zdążył autoryzować. Dlaczego?

Otóż po rozmowie z dziennikarzami sędzia ze względów zdrowotnych nie miał dostępu do telefonu. By się nie denerwował, bo był w złym stanie. Krótko później Cichockiego w kolejnym szpitalu odwiedził główny rzecznik dyscyplinarny Piotr Schab. "Nie była to wizyta towarzyska, wcześniej nie znałem prywatnie sędziego Schaba" - mówi Cichocki.

"Sędzia Schab przyjechał do mnie z kamerą oraz protokolantem i w obecności mojego ówczesnego pełnomocnika przesłuchał mnie.

Działo się to na zamkniętym oddziale szpitalnym, byłem przesłuchiwany w charakterze świadka, między innymi co do faktów, o których pisały wtedy media, w tym Onet" - opowiada nam Cichocki.

Mówi dalej: "O treści moich zeznań, które wtedy złożyłem nie mogę nic powiedzieć bo złamałbym prawo. I to był, według mnie, kluczowy powód przeprowadzenia tak szybko przesłuchania przez sędziego Schaba, choć zwykle nie przesłuchuje się bez ważnego powodu świadków przebywających w szpitalu, na zwolnieniu lekarskim itd. Nie byłem umierający, nie było ryzyka, że nie będzie można mnie przesłuchać później, gdy opuszczę szpital. W ten sposób skutecznie zamknięto mi usta, poczułem, że od tej chwili nie mogę już rozmawiać z mediami, muszę »trzymać gębę na kłódkę«. Bo gdybym dziś ujawnił, co powiedziałem podczas tego przesłuchania, to złamałbym art. 241 kk [wprowadza zakaz ujawniania materiałów z postępowania - red.]. To nie są żarty, tu jest kara do dwóch lat więzienia".

Podkreślamy, że rzecznik dyscyplinarny Piotr Schab nie odpowiedział na wysłane do niego przez nas pytania dotyczące przesłuchania Cichockiego w szpitalu.

"Nie mogę dłużej milczeć. Przepraszam"

"To, że nie mogę mówić o treści zeznań złożonych w obecności rzecznika Schaba nie zmienia faktu, że są sprawy, o których mogę i muszę opowiedzieć" - wyznaje Arkadiusz Cichocki. "Te sprawy to także mój, za co do dziś się wstydzę, udział w z góry zaplanowanych w kierownictwie ministerstwa sprawiedliwości działaniach, ze współudziałem Emilii Szmydt, mających szkodzić konkretnym sędziom. Na przykład sędzi Monice Frąckowiak z Poznania, którą już kilka razy przepraszałem. Tu przeproszę po raz kolejny" - mówi sędzia Cichocki.

Opowiada OKO.press i Onet: "Faktem jest, że po kontakcie z Emilią Szmydt, która wprost napisała, czy »mamy coś na tę sucz?«, przeprowadziłem tzw. biały wywiad w internecie. Zebrałem dla Emilii wszystkie wypowiedzi pani sędzi Frącowiak, które mogłyby dać podstawy do wszczęcia wobec niej dyscyplinarki. Jak łatwo się domyślić, były to wypowiedzi krytykujące tzw. dobrą zmianę w sądach. Sprawdziłem też, co można na jej temat znaleźć w orzeczeniach. Na oficjalnym portalu orzeczeń sądowych, dostępnym dla każdego w internecie znalazłem sprawę, w której sędzia Frąckowiak popełniła błąd powodujący tzw. nieważność postępowania. Napisałem o tym Emilii Szmydt. Podejrzewam, że wykorzystała te informacje, by donieść gdzie trzeba na panią sędzię".

Cichocki mówi dalej: "Przeglądałem też, »bez żadnego trybu«, tzw. »zielone teczki« w gabinecie ówczesnego wiceministra sprawiedliwości Łukasza Piebiaka, który mi te teczki udostępnił. Chodziło o znalezienie »haków« na wskazanych z nazwiska sędziów. Tyle, że wgląd do tych teczek powinno mieć wyłącznie kierownictwo ministerstwa. Ja ten wgląd dostałem, bo byłem »swój« i miałem znaleźć coś na wskazanego sędziego. Co ciekawe, wskazanego przez samą Emilię Szmydt, do której ktoś inny napisał prywatnie na Twitterze, by zająć się »sędziami komuchami« i podał konkretne nazwisko".

"Tak to działało na co dzień. Ktoś podpadł tzw. prezesom faksowym [powoływanym faksem przez ministra Ziobrę - red.] albo kierownictwu ministerstwa, to od razu ruszała machina szukania »haków« i trałowania wszystkiego - akt z sądu, »zielonych teczek«, wypowiedzi publicznych. Na zasadzie: »dajcie mi człowieka, a paragraf się znajdzie«" - mówi Cichocki.

"I ja w tym brałem udział. Wstyd mi do dziś. Tym bardziej, że wtedy wydawało mi się to słuszne" - przyznaje sędzia.

"A dziś?" - pytamy.

"Dziś widzę jedno. Robiłem źle. Przepraszam. Chcę się oczyścić, zamknąć na zawsze ten rozdział. Od zawsze chciałem być sędzią i chciałbym sędzią pozostać. A dlaczego milczałem przez blisko cztery lata? Cóż, nie jest łatwo podnieść się po takich doświadczeniach, zacząć normalnie żyć i pracować. To wymagało czasu i wysiłku, zarówno mojego, jak i moich najbliższych" - zapewnia sędzia Cichocki.

"Po tamtym przesłuchaniu w szpitalu przez rzecznika Schaba jesienią 2019 roku poczułem się »zakneblowany«. Nadszedł czas, by się z tego wyrwać. A ponieważ widziałem zaplanowane niszczenie sędziów, nie mogę i nie będę dłużej milczeć. Bo nawet wtedy, gdy byłem tylko świadkiem, to nic z tym nie zrobiłem. Mam dość, muszę z tym żyć, więc chcę chociaż o tym opowiedzieć" - mówi sędzia Cichocki.

06.04.2016 Ruda Slaska . Wiceminister Lukasz Piebiak podczas oficjalnego otwarcia Sadu Rejonowego .
 Fot. Grzegorz Celejewski / Agencja Gazeta
Były wiceminister sprawiedliwości Łukasz Piebiak. Fot. Grzegorz Celejewski/Agencja Wyborcza.pl.

Szmydt: Nie jestem bojaźliwy. Ale boję się tego, co może szykować mi "dobra zmiana"

"Robię swoje. Orzekam w sądzie administracyjnym [Wojewódzkim Sądzie Administracyjnym - red.] w Warszawie. A że ktoś mi »dzień dobry« na korytarzu nie powie, bo mnie kojarzy z aferą hejterską? Trudno, wezmę na klatę" - mówi OKO.press i Onetowi sędzia Tomasz Szmydt.

"Ja szczególnie bojaźliwy nie jestem, ale powiem szczerze. Trochę boję się tego, co może na mnie szykować »dobra zmiana«, żeby mnie zdyskredytować. Bo na każdego można coś znaleźć, dowolną, przepraszam za słowo, pierdołę. Każda metoda wynajdywania czego się da na tych, którzy podpadną była i, jak przypuszczam, nadal jest przez rządzących akceptowana" - dodaje sędzia.

Szmydt jeszcze w 2019 r. w mediach wypierał się udziału w działaniach grupy oczerniającej sędziów występujących przeciwko rządowym zmianom w wymiarze sprawiedliwości. Uważał, że jego nazwisko przewija się w aferze tylko ze względu na działania żony. Dziś patrzy na całą sprawę inaczej.

"Sam byłem świadkiem tego, że dokumenty spec służb z klauzulą »poufne« swobodnie krążyły między ludźmi nie mającymi żadnego prawa dostępu do takich materiałów. Szczegółów nie mogę podać, ale tak było" - zaznacza Szmydt. Mówi dalej: "Wiem jedno. Prawdą i faktem było istnienie na WhatsAppie grupy Kasta i Antykasta, nazwa się zmieniała. Ja tam dołączyłem jakoś tak w pierwszej połowie 2018 roku. Na pewno do grupy należeli Łukasz Piebiak i Jakub Iwaniec, który był administratorem. Był tam też Konrad Wytrykowski - dziś w Izbie Dyscyplinarnej SN. Byli też zastępcy głównego rzecznika dyscyplinarnego Przemysław Radzik i Michał Lasota oraz członkowie KRS Jarosław Dudzicz, Dariusz Drajewicz i Rafał Puchalski".

"Po co ta grupa istniała? Powiem wprost, to była taka grupa wsparcia. Na nas, tzw. sędziów dobrej zmiany, środowisko nie patrzyło zbyt przychylnie. Więc tym ważniejsze było istnienie takiego miejsca, gdzie mogliśmy bez obaw porozmawiać. My, osoby po tej samej stronie i o podobnych poglądach" - wyjaśnia sędzia Szmydt.

Screen z grupy dyskusyjnej na WhatsAppie potwierdzający czytanie "zielonych teczek" przez Arkadiusza Cichockiego w gabinecie wiceministra Piebiaka.

Cichocki: Kasta/Antykasta istniała już od 2017 roku

"Grupa Antykasta czy wymiennie Kasta na WhatsAppie [grupa dyskusyjna - red.] istniała już w 2017 roku, ja dołączyłem na przełomie 2017 i 2018 roku. O jej istnieniu dowiedziałem się od sędziego Jarosława Dudzicza [członka nowej KRS - red.] w grudniu 2017 roku" - mówi OKO.press i Onetowi sędzia Arkadiusz Cichocki. Dodaje: "Łukasz Piebiak dołączył do grupy później niż ja, wiosną 2018 roku".

Sędzia mówi, że nazwa grupy dyskusyjnej na WhatsAppie się zmieniała. "Łatwo to wyjaśnić" - zapewnia sędzia. I tłumaczy: "Otóż w pierwszym kwartale 2018 roku administrator tej grupy Jakub Iwaniec poinformował nas, że grupa zostanie zlikwidowana. Powodem tego, znanym jedynie gronu wybranych osób, miała być utrata zaufania do jednego z członków grupy, sędziego Remigiusza Guza, wtedy prezesa Sądu Rejonowego w Wodzisławiu Śląskim, który w maju 2018 roku zrezygnował z funkcji".

"Poprzez likwidację grupy chciano się go z niej pozbyć. Niezwłocznie po zlikwidowaniu czatu sędzia Iwaniec natychmiast go odtworzył, ale już bez tej jednej, »podejrzanej« osoby" - tłumaczy sędzia Cichocki. Dodaje: "O tym, jak się dany czat na WhatsAppie nazywa decyduje jego administrator, czyli w tym przypadku Jakub Iwaniec".

"Wpis o jamniczce Brysi, do której porównałem I Prezes SN jest prawdziwy. Przepraszam"

Sędzia Cichocki przyznaje się do mało eleganckiego wpisu na temat ówczesnej [w 2018 r.-red.] I Prezes SN prof. Małgorzaty Gersdorf. "Owszem, w jakiejś wypowiedzi, najprawdopodobniej właśnie na grupie Kasta porównałem ją do mojej jamniczki Brysi i zaproponowałem, by ją »wyprowadzić«. Bardzo się tego wstydzę i po raz kolejny przepraszam. Powiedzieć, że było to niewłaściwe, to za mało. Tak się nie mówi o Pierwszej Prezes Sądu Najwyższego, nawet w rozmowie prywatnej, nieprzeznaczonej dla osób z zewnątrz" - deklaruje OKO.press i Onetowi Cichocki.

Przypomnijmy, w trakcie tej dyskusji na grupie Kasta - którą Onet opisał w 2019 roku - obecny członek Izby Dyscyplinarnej przy SN Konrad Wytrykowski miał zgłosić propozycję, by do prof. Małgorzaty Gersdorf wysyłać na adres w Sądzie Najwyższym pocztówki z hasłem: "wypierdalaj". Konrad Wytrykowski tym doniesieniom zaprzeczył.

"Nie pamiętam tego wpisu Konrada Wytrykowskiego. Ale gdybym miał jako sędzia podczas rozprawy oceniać prawdziwość tego wpisu oraz całego screenu, to na podstawie tych informacji, które mam, prawdopodobnie uznałbym go za autentyczny" - zaznacza sędzia Cichocki.

Szmydt: Była żona miała dostęp do mego telefonu

Sędzia Szmydt dodaje krótko, że jeśli Cichocki potwierdza autentyczność wpisów na temat I Prezes SN - to muszą one być prawdziwe. "Powiem jedno. W tamtej dyskusji pojawił się rzekomo mój wpis, że prof. Gersdorf ma się "spakować, pożegnać i wypierdalać". Powiem wprost - ja tego nie napisałem" - zapewnia sędzia Szmydt.

Kto więc napisał? "Nie wiem, ale powiem tak. Moja ówczesna żona Emilia Szmydt miała nielimitowany i swobodny dostęp do mojego telefonu. Mogła - jako ja - zamieszczać wpisy na dowolnych grupach, w tym na grupie Kasta. Ufałem jej" - twierdzi sędzia.

Dlaczego zdecydował się teraz mówić o wydarzeniach sprzed czterech lat? Szmydt: "Po pierwsze chcę się od przeszłości uwolnić, bo ona mi chluby nie przynosi. Poza tym, jeśli widzę, jak sprawę afery hejterskiej próbują zamiatać pod dywan, to mówiąc wprost szlag mnie trafia. Nie może być tak, że działy się rzeczy złe, paskudne, a teraz nagle ich inspiratorzy czy uczestnicy nie tylko robią kariery. Ale chcą budować swój obraz jako tych najbardziej sprawiedliwych i czystych jak żona Cezara. Żadne państwo nie może tak funkcjonować".

;

Udostępnij:

Mariusz Jałoszewski

Absolwent Wydziału Dziennikarstwa i Nauk Politycznych Uniwersytetu Warszawskiego. Od 2000 r. dziennikarz „Gazety Stołecznej” w „Gazecie Wyborczej”. Od 2006 r. dziennikarz m.in. „Rzeczpospolitej”, „Polska The Times” i „Gazety Wyborczej”. Pisze o prawie, sądach i prokuraturze.

Komentarze