Mimo sprzeciwu Solidarnej Polski rząd przyjął Politykę Energetyczną Polski do 2040 roku. Jej elementem jest uruchomienie reaktora jądrowego w 2033 roku. Pomysł dzieli ekspertów
We wtorek 2 lutego 2021 rząd przyjął uchwałę ws. Polityki Energetycznej Polski do 2040 roku (PEP 2040). Przeciwni byli jedynie ministrowie Solidarnej Polski Zbigniewa Ziobry. Koalicjant PiS uznaje, że przyjęcie PEP 2040 odbędzie się ze szkodą dla Polski i traktuje program jako uleganie "klimatycznemu dyktatowi UE".
Opracowanie opiera politykę energetyczną Polski na trzech filarach:
Znajdujemy w nim również wielokrotnie zapowiadane plany uruchomienia w 2033 roku elektrowni jądrowej w Polsce. Pierwszy blok ma mieć moc 1-1,6 GW, a kolejne mają być uruchamiane co 2-3 lata. Całość budowy ma zakończyć się w 2043.
Portal "Business Insider", który dotarł do całego dokumentu PEP 2040, napisał, że rozważa się trzy lokalizacje elektrowni jądrowej: okolice Lubiatowa-Kopalina lub Żarnowiec na Pomorzu, okolice elektrowni Pątnów w Wielkopolsce i okolice Bełchatowa w woj. łódzkim.
O rządowy pomysł uzupełnienia polskiego miksu energetycznego atomem zapytaliśmy ekspertów - dr. hab. Zbigniewa Karaczuna z SGGW, eksperta Koalicji Klimatycznej, oraz dr. inż. Pawła Gajdę z Katedry Zrównoważonego Rozwoju Energetycznego AGH w Krakowie.
PEP 2040 w części poświęconej budowie elektrowni atomowej nie zawiera szczegółowych informacji, w jakiej technologii miałyby powstać reaktory. Czytamy jedynie, że "elektrownie jądrowe zapewniają stabilność wytwarzania energii przy zerowej emisji zanieczyszczeń powietrza".
"Owszem, energia jądrowa jest lepsza niż ta produkowana z węgla czy z gazu, bo jest niemal bezemisyjna. Ale pomimo tej zalety jest to obecnie najdroższy rodzaj energii. Budowa elektrowni jądrowej w Polsce zwiększy ceny energii, które już i tak należą do jednych z najwyższych w Europie"
- mówi OKO.press dr hab. Zbigniew Karaczun.
Naukowiec tłumaczy, że wynika to zarówno z kosztów zabezpieczenia przed katastrofą, która w przypadku takich elektrowni może mieć straszliwe skutki, jak i kosztów zagospodarowywania odpadów. Dodatkowym kosztem dla Polski będzie dostosowanie istniejącego systemu energetycznego do energii pochodzącej z tego źródła.
Karaczun sugeruje inny kierunek rozwoju energetyki w kraju. "W polskich warunkach powinniśmy raczej myśleć o rozbudowie energetyki obywatelskiej, np. domowej fotowoltaiki, a także energetyki wiatrowej na morzu. Jednocześnie jako paliwo przejściowe należy traktować gaz, póki nie da się polskiej energetyki całkowicie oprzeć na odnawialnych źródłach energii" - przekonuje.
Inaczej na sprawę patrzy dr inż. Paweł Gajda. Jego zdaniem włączenie atomu do polskiego miksu energetycznego to dobry pomysł, ponieważ dążymy do systemu niskoemisyjnego, a takim źródeł jest właśnie atom. Przy czym Gajda wyraźnie zaznacza, że wysoce pożądany jest również rozwój odnawialnych źródeł energii (OZE), dokładnie z tego samego powodu.
"Trzeba jednak pamiętać, że w Polsce wchodzą w grę przede wszystkim turbiny wiatrowe i fotowoltaika, które są niestabilne, bo zależne od pogody"
- mówi naukowiec.
Gajda podkreśla, że system energetyczny oparty na OZE musi być wspierany przez inne technologie. Może to być gaz ziemny, ten jest jednak technologią emisyjną. Alternatywą dla niego są technologie umożliwiające magazynowanie energii, którą można wykorzystać, gdy nie wieje wiatr i nie świeci słońce. Problem w tym, że są na dość wczesnym etapie rozwoju i nie można przewidzieć, czy i kiedy będzie możliwa ich budowa na odpowiednią skalę. A na dodatek wymagałoby to instalacji dodatkowych, znacznych mocy OZE.
"To wszystko oznacza, że scenariusz 100 proc. OZE jest, póki co, obarczony bardzo dużym ryzykiem co do jego praktycznej wykonalności. I tutaj pojawia się energia jądrowa, która pozwala dekarbonizować system energetyczny bez konieczności wprowadzania rewolucyjnych zmian w sposobie jego działania"
- przekonuje dr inż. Gajda.
Naukowiec nie zgadza się też z poglądem, że energia z atomu jest najdroższa i zwiększy ceny energii w Polsce.
„Takie postawienie sprawy jest po prostu nieuprawnione. Oczywiście można znaleźć opracowania, według których atom jest drogi, ale nawet jeśli popatrzymy na opracowania porównujące Levelized Cost of Electricity [uśredniony koszt energii elektrycznej - red.], takie jak raporty US EIA czy firmy Lazard, które z uwagi na swoją naturę są niekorzystne dla inwestycji długoterminowych, okazuje się, że nie jest to źródło najdroższe.
W pierwszym przypadku znacznie droższe okazują się morskie farmy wiatrowe, w tym drugim droższe od atomu są indywidualne instalacje fotowoltaiczne czy szczytowe elektrownie gazowe"
- mówi dr inż. Gajda.
Zaznacza przy tym, że różne opracowania podają bardzo duże rozbieżności cen energii z tych samych źródeł. Rozbieżności pojawiają się też w ramach jednego opracowania.
"Prawdą jest, że nie będziemy finalnie wiedzieli, ile będzie nas kosztować budowa elektrowni jądrowej, póki jej nie zbudujemy, ale taki już jest urok dużych inwestycji.
Patrząc na przewidywane ceny energii z realizowanych dziś na świecie inwestycji jądrowych, można znaleźć zarówno przykłady kiedy ta energia będzie droga, jak i tania" - dodaje.
Podkreśla, że próbując zestawiać ze sobą ceny energii z różnych źródeł, należy również pamiętać o charakterystyce ich pracy. Bo, nieco upraszczając, cena energii z atomu jest ceną energii dostępnej wtedy, kiedy jest ona potrzebna. Natomiast w przypadku OZE jest to cena energii dostarczanej w czasie dogodnym dla źródła. I to fundamentalna różnica.
"Zastanawiając się nad możliwością wykorzystania atomu w miksie energetycznym państwa, powinniśmy raczej stawiać pytanie o to, jaka będzie finalna cena energii w systemie, czyli nie z poszczególnych źródeł, ale z całego miksu, z uwzględnieniem źródeł rezerwowych lub magazynowania"
- przekonuje dr inż. Gajda.
Naukowiec nie podziela też obawy, że atom będzie wymagał dużych zmian w funkcjonowaniu systemu przesyłowego energii. Jego zdaniem jest dokładnie odwrotnie: energetyka jądrowa wymaga najmniejszej ingerencji w istniejący system.
"Oczywiście każde nowe źródło wytwórcze wymaga jego integracji z siecią. Ale zróbmy proste porównanie: chcemy podłączyć do sieci elektrownię jądrową i morską farmę wiatrową. Farmy wiatrowe mają współczynnik wykorzystania mocy rzędu 40-kilku procent, atom - około 90 proc.
A to znaczy, że jeśli chcemy, by nasz farma wyprodukowała nam tyle samo energii w ciągu roku, musi mieć nawet dwukrotnie większą moc. To z kolei oznacza, że musimy do niej poprowadzić linię przesyłową, która jest w stanie przesłać dwa razy tyle energii. A to tylko sam przesył, bez kwestii rezerwowania mocy w systemie na czas, kiedy farma wiatrowa energii nie produkuje"
- argumentuje dr inż. Gajda.
W PEP 2040 znajdujemy również zapowiedź redukcji emisji gazów cieplarnianych o ok. 30 proc. w stosunku do 1990 roku. Czy to dużo?
"Nie, to za mało" - odpowiada dr hab. Zbigniew Karaczun. I przypomina, że w grudniu 2020 premier Mateusz Morawiecki zgodził się na podwyższenie ambicji klimatycznych UE - emisje gazów cieplarnianych mają zostać zmniejszone o 55 proc., licząc od 1990 roku. I my, jako państwo, również musimy taki wysiłek podjąć.
"W innym przypadku państwowe spółki energetyczne będą musiały płacić krocie za możliwość emitowania gazów cieplarnianych. Obecnie emisja 1 tony CO2 w ramach systemu handlu uprawnieniami do emisji kosztuje ok. 30 euro, ale w 2030 będzie to nawet 70 euro. To będzie skrajnie nieopłacalne"
- dodaje.
Karaczun krytycznie ocenia PEP 2040. Jego zdaniem autorzy nie doceniają skali problemów i wyzwań, jakie stoją przed Polską. I nie chodzi tylko o to, że w 2050 roku musimy osiągnąć neutralność klimatyczną, a więc pochłaniać tyle CO2, ile wyemitujemy, co jakoś umyka autorom.
"Chodzi mi przede wszystkim o to, że całość PEP 2040 oparta jest o bardzo archaiczny sposób myślenia o energetyce, który zakłada, że jej rolą jest produkowanie coraz większej ilości energii, by zaspokajać coraz bardziej rosnące potrzeby.
Takie myślenie opiera się na fałszywym przekonaniu, że cały system przyrody, jaki nas otacza, jest w stanie znieść naszą narastającą presję na ekosystemy"
- wyjaśnia naukowiec.
Dr inż. Gajda również uznaje cel redukcji emisji gazów cieplarnianych o ok. 30 proc. w stosunku do 1990 roku za mało ambitny. Jednak nie ocenia całej PEP 2040 tak krytycznie, zastrzegając jednak, że na razie mamy tylko streszczenie i by wyrobić sobie głębszą opinie, trzeba poczekać na dokument.
"Na podstawie tego, co możemy przeczytać, mogę powiedzieć, że wiele ogólnych kierunków jest słusznych. Jednak martwi mnie, że pisze się tam o morskiej energetyce wiatrowej, ale nie wspomina o lądowej"
- mówi naukowiec.
Zdaniem dr. inż. Gajdy, to właśnie rozwój energetyki wiatrowej na lądzie mógłby pomóc w redukcji emisji gazów cieplarnianych o więcej niż tylko 30 proc.
Poza redukcją emisji gazów cieplarnianych i budową elektrowni atomowej innymi istotnymi elementami PEP 2040 są m.in. rozwój energetyki wiatrowej na Bałtyku do ok. 11 GW i zwiększenie mocy fotowoltaiki do ok. 10-16 GW do 2040 roku. Węgiel ma zostać w energetyce, choć do 2040 ma zniknąć z ogrzewania gospodarstw domowych
Jako zachowawczą i nieadekwatną do obecnych wyzwań PEP 2040 uznał Greenpeace Polska.
"Analizy eksperckie dotyczące koniecznego tempa redukcji emisji, by zachować szansę na osiągnięcie celów porozumienia paryskiego i zatrzymania wzrostu średniej globalnej temperatury na poziomie 1,5 stopnia Celsjusza wskazują, że cała Unia Europejska, w tym Polska, powinna odejść od spalania węgla do 2030 roku. [...]
Tymczasem opublikowana dziś Polityka PEP 2040 zakłada utrzymanie węgla w miksie energetycznym również po 2040 roku"
- czytamy w stanowisku organizacji.
Dziennikarz i publicysta. W OKO.press pisze o ochronie przyrody, łowiectwie, prawach zwierząt, smogu i klimacie oraz dokonaniach komisji smoleńskiej. Stały współpracownik miesięcznika „Dzikie Życie”.
Dziennikarz i publicysta. W OKO.press pisze o ochronie przyrody, łowiectwie, prawach zwierząt, smogu i klimacie oraz dokonaniach komisji smoleńskiej. Stały współpracownik miesięcznika „Dzikie Życie”.
Komentarze