0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Kuba Atys / Agencja Wyborcza.plKuba Atys / Agencja ...

Co mówili? Jak głosowali? Gdzie manipulowali? O co się kłócili? W cyklu „Przekazy tygodnia” rekapitulujemy dla państwa, czym próbowali mamić nas politycy w mijającym tygodniu.

Cykl „SOBOTA PRAWDĘ CI POWIE” to propozycja OKO.press na pierwszy dzień weekendu. Znajdziecie tu fact-checkingi (z OKO-wym fałszometrem) zarówno z polityki polskiej, jak i ze świata, bo nie tylko u nas politycy i polityczki kłamią, kręcą, konfabulują. Cofniemy się też w przeszłość, bo kłamstwo towarzyszyło całym dziejom. Będziemy rozbrajać mity i popularne złudzenia krążące po sieci i ludzkich umysłach. I pisać o błędach poznawczych, które sprawiają, że jesteśmy bezbronni wobec kłamstw. Tylko czy naprawdę jesteśmy? Nad tym też się zastanowimy.

W czwartek 3 listopada gościem Roberta Mazurka w radiu RMF FM był wiceminister spraw zagranicznych Paweł Jabłoński. Pytany, kiedy rząd złoży do Brukseli wniosek o wypłatę środków dla Polski w ramach Krajowego Planu Odbudowy, minister odpowiedział tak: „Wniosek zostanie złożony na początku listopada, to jest kwestia kilku dni, może dwóch, trzech tygodni, jestem przekonany, że w tym miesiącu zostanie złożony wniosek o wypłatę”.

Tak więc na początku listopada, konkretnie 3 listopada, wiceszef dyplomacji, człowiek poważny i wpływowy, mówi, że właśnie na początku miesiąca wniosek o wypłatę pieniędzy z KPO zostanie złożony.

Z tym, mały szczegół, że początek listopada zawiera się od 7 do 30 listopada, obejmując tym samym cały miesiąc.

Jest to metoda obietnicy, którą dobrze zna każdy, kto stojąc w korku, spóźniał się do pracy: piszemy wtedy SMS-a, że będziemy za kwadrans, z pełną świadomością, że kwadrans może zająć minut piętnaście, trzydzieści, a może nawet i godzinkę, kto to w końcu wie.

Trzeba jednak powiedzieć, że minister Jabłoński i tak był bardzo precyzyjny w porównaniu do swojej koleżanki z rządu, Małgorzaty Jarosińskiej-Jedynak z resortu Funduszy i Polityki Regionalnej, która w piątek 4 listopada wystąpiła w „Gościu Wiadomości” TVP. Na pytanie, kiedy złożymy wniosek o płatność, powiedziała tak: „Ciężko powiedzieć. Żebyśmy znowu nie byli łapani za słówka i konkretną datę. Złożymy go wtedy, kiedy KE zaakceptuje warunki operacyjne, bo dopiero wtedy mamy formalną możliwość złożenia wniosku o płatność, a biorąc pod uwagę, że KE nie ma żądnych wyznaczonych terminów, trudno powiedzieć, czy będzie to jutro, czy za tydzień, czy w grudniu”.

Przeczytaj także:

Polityka europejska PiS: chaos, który stał się normą

Podsumujmy więc wystąpienia wysokich rangą urzędników z najważniejszych ministerstw zajmujących się funduszami europejskimi:

wniosek złożymy teraz, ewentualnie zaraz, na pewno na początku listopada, z tym, że być może będzie to 30 listopada, ale nie da się wykluczyć, że będzie to w grudniu, a konkretnie w grudniu popołudniu.

A wszystko to, ma się rozumieć, według terminów wyznaczonych przez szefa rządu Mateusza Morawieckiego, który we wrześniu zapowiedział, że wniosek o wypłatę złożymy do końca października.

W palącej sprawie rozmów z Brukselą ws. KPO wypowiedział się 3 listopada również kolejny minister z resortu kluczowego, jeśli chodzi o wykorzystanie funduszy europejskich, czyli Janusz Kowalski. Jak pamiętamy, jest to polityk Solidarnej Polski awansowany niedawno ze stanowiska internetowego krzykacza na sekretarza stanu w ministerstwie rolnictwa.

Kowalski zdaje się mieć inną wizję negocjacji z Komisją Europejską niż Jabłoński i Jarosińska-Jedynak: „Gdyby posłuchano w 2020 roku Solidarnej Polski, Polska już dawno korzystałaby z pieniędzy prawdziwie polskiego KPO. I dziś należy wywrócić w UE stolik (…) żadnych negocjacji z Brukselą do czasu zaprzestania łamania prawa przez eurokratów”.

Wszystko to moglibyśmy opisać jako wszechogarniający chaos, gdyby nie fakt, że w przypadku stosunku PiS do Unii Europejskiej jest on normą, do której już zdążyliśmy się przyzwyczaić.

Przypomnijmy, że w kwietniu 2021 roku premier Mateusz Morawiecki mówił o KPO jako nowym planie Marshalla i zapewniał, że pierwsze pieniądze powinny popłynąć do Polski w drugiej połowie roku. Jednak w sierpniu 2022 roku plan Marshalla zmienił się w garść drobniaków, a premier w TVP tak mówił do Danuty Holeckiej: „KPO to jest 120-130 mld zł, zaokrąglając. To nie jest coś, co zmienia zasadniczo sytuację gospodarczą Polski (…) Dosłownie dwa miesiące temu zatwierdziliśmy drugą transzę programu inwestycji strategicznych Polski Ład. Tam było blisko 30 mld z naszych budżetowych pieniędzy. Czyli pokazujemy, że zdolności finansowe Polski, są dużo większe niż Krajowy Program Odbudowy”.

I tak to się plecie.

Raz UE to wypaczenie pierwotnej idei wspólnoty europejskiej, Unią rządzą Niemcy, budując coś na kształt IV Rzeszy, a różnym naciskom płynącym z Brukseli rząd polski ulegać nie będzie, gdyż jest niezłomny, suwerenny i odważny, a pieniędzy z funduszy europejskich oraz KPO to właściwie nie potrzebujemy, bo mamy swoje zasoby i są one wystarczające.

Kiedy indziej wykazujemy zaś wobec Unii daleko idącą elastyczność, potrzebujemy pieniędzy europejskich, z Brukselą zaś toczymy spokojne, merytoryczne rozmowy, by dojść do akceptowalnego kompromisu.

Wszystko to wygląda absurdalnie jak parafraza popularnego napisu na murze: „PiS w sumie lubi Unię Europejską, ale nie wie, jak zagadać” (w pierwotnej wersji dotyczyło to dwóch zwaśnionych klubów piłkarskich z Krakowa – Wisły i Cracovii).

Premier Morawiecki walczy o życie

Mateusz Morawiecki w cytowanej wyżej rozmowie z Danutą Holecką miał rację o tyle, że rzeczywiście fundusze z KPO w skali polskiego budżetu nie są pieniędzmi przyprawiającymi o zawrót głowy: w budżecie na 2023 rok zaplanowano wydatki na poziomie 673 mld zł. Szkopuł w tym, że są to inne pieniądze, dające po pierwsze impuls rozwojowy, a po drugie, co szczególnie ważne w rozchwianej rzeczywistości gospodarczej, mają one znaczenie polityczne - ich odblokowanie uspokoiłoby tzw. rynki finansowe i dałoby PiS również argument w wewnętrznej walce z opozycją.

Zwłaszcza jeśli – o czym mówi się coraz głośniej - na kompromis z Brukselą pójdzie Viktor Orbán. Gdyby nawet Węgrzy skorzystali z Funduszu Odbudowy, Polska rządzona przez PiS dorobiłaby się jeszcze wyraźniejszego wizerunku europejskiego pariasa.

Przede wszystkim zaś z punktu widzenia osobistego interesu premiera Morawieckiego, odblokowanie środków europejskich to jeden z niezbędnych warunków, żeby szef rządu mógł myśleć o przetrwaniu na stanowisku do wyborów. Jego rząd potrzebuje sukcesu i potrzebuje go natychmiast.

Jak pisaliśmy jego notowania obecnie są fatalne (zaledwie 26 proc. zwolenników) i nie dają PiS-owi nadziei na dobry wynik jesienią 2023 roku. Płynące do Polski środki z KPO dałyby Morawieckiemu oddech w sporze z prącą do wymiany premiera wewnętrzną opozycją w PiS oraz z Solidarną Polską Zbigniewa Ziobry. Ci ostatni już zasugerowali nieoficjalnie w rozmowie z „Dziennikiem Gazetą Prawną”, że za ewentualną zgodę na ustępstwa wobec Brukseli mogą zażądać głowy szefa rządu.

Pytanie również, czy ekipa Morawieckiego racjonalnie szacuję siłę kart, które ma w ręku, by przekonać Brukselę, że Polska spełniła warunki z kamieni milowych, co jest niezbędne do uruchomienia pieniędzy. Politycy bliscy premierowi wskazują w „Dzienniku” na dwa możliwe obszary rozmów i ustępstw wobec UE.

Po pierwsze, negocjacje i argumenty: „Minister Puda ma argumenty, że spełniamy kamienie. Warunkiem jest jednak to, że nie dojdzie do prowokacji ze strony rzeczników dyscyplinarnych, którzy będą nękać sędziów, dając do ręki argumenty Komisji” – usłyszeli dziennikarze „DGP”. To delikatnie mówiąc, bardzo naiwne założenie – nękanie sędziów przez rzeczników podległych Ziobrze trwa regularnie i niezmiennie, co opisuje na naszych łamach Mariusz Jałoszewski.

Po drugie, ekipa Morawieckiego nie wyklucza dalszych zmian w prawie, głównie dotyczących tzw. testu bezstronności sędziego, czyli nowej instytucji prawnej, która pojawiła się w ustawie Andrzeja Dudy, likwidującej Izbę Dyscyplinarną. Miała na celu wyjść naprzeciw oczekiwaniom KE, ale została znacznie okrojona w Sejmie.

Ale znów – takie założenie może być naiwnym chciejstwem. Bo jak wskazuje w OKO.press Dominika Sitnicka, podstawowym krokiem jest „usunięcie przepisów kagańcowych i unormowanie praktyki rzeczników dyscyplinarnych”.

„W obecnym stanie prawnym sędzia może teoretycznie na podstawie prezydenckiej ustawy przeprowadzić test bezstronności, w którym, wśród innych zarzutów, pojawi się ten dotyczący procedury przed neo-KRS. I za takie działanie będzie potem pociągnięty do odpowiedzialności przez rzeczników dyscyplinarnych, którzy stwierdzą, że to niedozwolone kwestionowanie statusu” – pisze Sitnicka.

A scenariusz, w którym Zbigniew Ziobro ot tak godzi się na wybicie zębów sztandarowej ustawie, która miała być jego batem na niezależnych sędziów, można z góry określić jako political fiction. Morawiecki musiałby więc iść po prośbie do opozycji, odsłaniając swoją prawą flankę na gwałtowne ataki ze strony Solidarnej Polski i części PiS.

Zjednoczona Prawica na własne życzenie zagnała się w stosunkach z Komisją Europejską w kozi róg. I z każdym dniem wyplątanie się z tego kłącza niespójnych komunikatów, wewnętrznych szantaży w obozie władzy i sprzecznych interesów najważniejszych graczy staje się coraz mniej realne.

A najgorszą informacją jest fakt, że to ten rodzaj sporu politycznego, za który cenę zapłacimy wszyscy, niezależnie od sympatii partyjnych i poglądów politycznych. Dobrze, że wiadomo chociaż, kto jest za to odpowiedzialny.

Udostępnij:

Michał Danielewski

Wicenaczelny OKO.press, redaktor, socjolog po Instytucie Stosowanych Nauk Społecznych UW. W OKO.press od 2019 roku, pisze o polityce, sondażach, propagandzie. Wcześniej przez ponad 13 lat w "Gazecie Wyborczej" jako dziennikarz od spraw wszelakich, publicysta, redaktor, m.in. wydawca strony głównej Wyborcza.pl i zastępca szefa Działu Krajowego. Pochodzi z Sieradza, ma futbolowego hopla, kibicuje Widzewowi Łódź i Arsenalowi

Komentarze