Europosłowie PiS i PSL zagłosowali przeciwko przystąpieniu UE do konwencji antyprzemocowej. To nie dziwi, bo choć w Polsce konwencja obowiązuje, PiS robi wszystko by była nieskuteczna. Posłowie i posłanki PO w PE w większości byli/ły za - ale nie wszyscy. Zapytaliśmy Jarosława Wałęsę, co mu przeszkadza w konwencji.
Parlament Europejski poparł przystąpienie Unii Europejskiej do Konwencji Rady Europy w sprawie zapobiegania i zwalczania przemocy wobec kobiet i przemocy domowej (Konwencja Stambulska). W głosowaniu 13 września za były 489 osoby, przeciwko 114, a wstrzymało się 69. To jeden z ostatnich kroków na drodze UE do ratyfikowania Konwencji. Dokument - po poparciu ze strony Rady Europy - już 12 czerwca 2017 r. podpisała komisarz ds. sprawiedliwości, konsumentów i równouprawnienia Vera Jourova.
Przystąpienie wspólnoty do Konwencji ma poprawić współpracę państw członkowskich w zakresie przeciwdziałania i zwalczania przemocy wobec kobiet, ułatwić zbieranie danych o skali tej przemocy oraz usprawnić monitoring. Ma też przyspieszyć proces ratyfikowania Konwencji w poszczególnych krajach. Do tej pory zrobiło to bowiem jedynie 14 państw - w tym w kwietniu 2015 r. Polska.
Przeciwko (w dokumencie to pozycja 10, str. 22) byli polscy europarlamentarzyści zrzeszeni w Europejskiej Partii Konserwatystów i Reformatorów (ECR):
Dołączyło też trzech europarlamentarzystów z Europejskiej Partii Ludowej:
Syn Lecha Wałęsy nie zabierał zwykle głosu w tzw. sprawach światopoglądowych, a jego głównym tematem w europarlamencie jest rybołówstwo. Opowiadał się jednak za wprowadzeniem związków partnerskich, a w marcu 2013 krytykował homofobiczną wypowiedź ojca o gejach, którzy "powinni siedzieć w ostatniej ławie w Sejmie, a nawet za murem".
W rozmowie z OKO.press odnosząc się do głosowania nad Konwencją powiedział jedynie, że:
"zawsze głosuje przeciwko sprawom, które mogą naruszać zasadę pomocniczości".
Zasada pomocniczości (subsydiarności) stanowi, że każdy szczebel władzy powinien zarządzać tylko tym, co przekracza możliwości i kompetencje niższych szczebli (chodzi tu m.in. o ochronę przed nadmierną centralizacją władzy). Nieporozumienie polega na tym, że Konwencja o przemocy wobec kobiet dotyczy najbardziej elementarnych praw obywatelskich i ludzkich, do przestrzegania których Polskę zobowiązuje Traktat Lizboński i wiele podpisanych konwencji.
Argument subsydiarności pada często, gdy politycy nie chcą opowiedzieć się po jakiejś stronie sporu. Podczas marcowego głosowania nad rezolucją w sprawie równości kobiet i mężczyzn, Róża Thun (PO) tłumaczyła OKO.press:
"Instytucje europejskie mają kompetencje, żeby uchwalać prawo w tych dziedzinach, które oddały jej państwa członkowskie. Jakich? Na przykład sprawami klimatycznym lepiej zajmować się wspólnie, a edukacją, kulturą i tematami etycznymi – na poziomie państwowym. Są dziedziny – jak związki partnerskie, jak aborcja – gdzie kraje członkowskie nie mają gestii wspólnej. To jest dyskusja, którą można przeprowadzić poza parlamentem europejskim".
Okazuje się jednak, że europosłowie PO nie zawsze zgadzają się w ocenie tego, które dokumenty PE naruszają zasadę subsydiarności. W głosowaniu nad przystąpieniem do konwencji antyprzemocowej Róża Thun, Danuta Jazłowiecka, Adam Szejnfeld, Tadeusz Zwiefka, Bogdan Zdrojewski, Danuta Hubner, Barbara Kudrycka, Julia Pitera, Marek Plura, Bogdan Wenta, Agnieszka Kozłowska-Rajewicz, Janusz Lewandowski, Jerzy Buzek i Dariusz Rosati zagłosowali za.
Konwencja została uchwalona w 2011 roku podczas posiedzenia Rady Europy w Stambule. Polska podpisała ją – jako jedna z 37 sygnatariuszy – w 2012 roku. Ratyfikacja konwencji odbyła się w drodze ustawowej - znacząco wydłużonej ze względu na debatę publiczną, która do Konwencji przypięła łatkę "dokumentu ideologicznego". Najwięcej zastrzeżeń zgłaszali posłowie i posłanki PiS oraz Jarosław Gowin. Krytyka skupiła się na zapisach dotyczących płci społeczno-kulturowej (ang. "gender"). Padały argumenty, że Konwencja godzi w tradycję i religię chrześcijańską, jest sprzeczna z polską Konstytucją, a także niszczy rodzinę i zaprzecza kobiecości.
Beata Kempa, dziś szefowa Kancelarii Premier Szydło, zgłaszała w Sejmie wniosek, by jej nie ratyfikować. Dowodziła, że nie ma czegoś takiego, jak równość płci: „Jak facet urodzi dziecko, pogadamy o równości płci. Równość szans – tak, ale równość płci to herezje”.
Podobne obiekcje miał ówczesny minister sprawiedliwości Jarosław Gowin. Zastrzeżenia ministra budziły te artykuły konwencji, które nakazują państwom, by promować zmiany w społecznych i kulturowych wzorcach zachowań kobiet i mężczyzn. Nie przyjmował argumentu, że chodzi o wykorzenienie tych uprzedzeń, zwyczajów i tradycji, które oparte są na przekonaniu o niższości społecznej kobiet lub na stereotypowych rolach kobiet i mężczyzn. A także tych, które są wykorzystywane jako usprawiedliwienie dla aktów przemocy.
Gowina niepokoił też nakaz edukacji i promocji równości między kobietami i mężczyznami.
Dopiero w lutym 2015 roku, de facto rozpoczynając kampanię wyborczą, koalicja prowadzona przez Ewę Kopacz uchwaliła ustawę ratyfikującą, którą w kwietniu podpisał Bronisław Komorowski.
Konwencja jest przewodnikiem po obowiązkach państwa w zakresie zapobiegania i zwalczania przemocy wobec kobiet i przemocy domowej. Już na etapie jej ratyfikowania zmieniono tryb ścigania sprawców gwałtów.
Przez wiele lat odbywało się to tylko na wniosek ofiary, a od 2014 r. - zgodnie z zaleceniami Konwencji - gwałt jest przestępstwem ściganym z urzędu.
Podobnych, konkretnych rozwiązań w Konwencji jest wiele. Problem w tym, że jej zapisy nie są realizowane. Do polskiego porządku prawnego dokument wszedł w życie 1 sierpnia 2016 r. i za jego wdrażanie odpowiada już Prawo i Sprawiedliwość. Jednak stosunek partii do konwencji się nie zmienił. W grudniu 2016 r. OKO.press jako pierwsze informowało o trwających w Ministerstwie Sprawiedliwości pracach nad wypowiedzeniem Konwencji. PiS co prawda z pomysłu się wycofał, ale prezydent Andrzej Duda w marcu 2017 r. publicznie zachęcał do "jej niestosowania", de facto mobilizując państwo i instytucje do łamania prawa i Konstytucji. Ratyfikowana umowa międzynarodowa stanowi bowiem część wewnętrznego porządku prawnego.
Czego PiS nie zrobił, a zgodnie z Konwencją powinien:
Wciąż brakuje miejsc, gdzie mogą szukać wsparcia ofiary przemocy domowej, a tylko część z nich jest finansowana ze środków publicznych. Nie działa system 24-godzinnej bezpłatnej infolinii. Brakuje szkoleń dla specjalistów.
Nie ma też prawdziwej profilaktyki. Brakuje krajowego programu przeciwdziałania przemocy, który uwzględniałby perspektywę płci, a edukację zaczynał od walki ze stereotypami.
Również orzecznictwo w sprawach o przemoc wobec kobiet nie uwzględnia specyfiki sytuacji. Nadużywana jest m.in. mediacja, która nie jest tu wskazana ze względu na brak równowagi stron - kobiety są często zastraszane, bo mężczyźni stosują „argument” przemocy.
Dziennikarz i reporter. Uhonorowany nagrodami: Amnesty International „Pióro Nadziei” (2018), Kampanii Przeciw Homofobii “Korony Równości” (2019). W OKO.press pisze o prawach człowieka, społeczeństwie obywatelskim i usługach publicznych.
Dziennikarz i reporter. Uhonorowany nagrodami: Amnesty International „Pióro Nadziei” (2018), Kampanii Przeciw Homofobii “Korony Równości” (2019). W OKO.press pisze o prawach człowieka, społeczeństwie obywatelskim i usługach publicznych.
Komentarze