„Czy popierasz wyprzedaż państwowych przedsiębiorstw?” – tak brzmi pierwsze pytanie, które PiS zamierza zadać Polakom w dniu wyborów parlamentarnych. Jest z nim jednak pewien problem: nie wiadomo, co w tym kontekście znaczy „wyprzedaż” i „państwowe przedsiębiorstwo”
„Dla nas decydujący jest zawsze głos zwykłych Polaków. Głos obcych polityków, w tym niemieckich, nie ma żadnego znaczenia. Dlatego w sprawach kluczowych chcemy się odwołać do państwa bezpośrednio w referendum. Pierwsze pytanie będzie brzmiało: czy popierasz wyprzedaż państwowych przedsiębiorstw?” – taką nowinę w piątek 11 sierpnia ogłosił w specjalnym spocie wicepremier i szef PiS Jarosław Kaczyński.
Kolejne trzy pytania mają być ujawnianie w 12, 13 i 14 sierpnia, co oznacza, że wymyślone przez Prawo i Sprawiedliwość referendum będzie się składać z czterech pytań.
Informacja, że pytań będzie aż cztery, oznacza, że PiS zrezygnował z pierwotnej koncepcji, która zakładała skupienie się na kwestii domniemanej przymusowej relokacji migrantów w innych państw Unii Europejskiej.
Choć prezentowana przez PiS opowieść o „przymusowej relokacji” jest fałszywa, nie przeszkodziło to obozowi władzy rozkręcić antymigranckiej histerii, by wykorzystać rozbudzone obawy Polaków na partyjny użytek. Referendum ogłosił już w połowie czerwca 2023 Jarosław Kaczyński, mówiąc w Sejmie o relokacji uchodźców i procedowanym na forum unijnym pakcie migracyjnym. Że referendum odbędzie się w dniu wyborów, potwierdził 3 lipca 2023 premier Mateusz Morawiecki.
Jednak kolejne sondaże – w tym badanie Ipsos dla OKO.press i TOK FM – pokazywały, że tym razem sztuczka z ksenofobiczną nagonką może się nie udać. Emocje Polaków są dziś gdzieś indziej.
I zapewne dlatego obóz władzy zmienił koncepcję. Nie chce się już koncentrować na migrantach, ale uczynić z koncepcji referendum działanie pakietowe: zawrzeć w nim więcej pytań, możliwie na takie tematy, które będą mobilizowały twardy i w części potencjalny elektorat partii władzy, czyli wyborców starszych, z małych miasteczek i ze wsi.
Zaprezentowane przez Kaczyńskiego pytanie o „wyprzedaż przedsiębiorstw państwowych” wprost brzmi jak wyjęte z lat 90. XX wieku. Odwołuje się do traum i lęków części wyborców, pamiętających, że prywatyzacja państwowych firm w spadku po PRL wiązała się wówczas często z głęboką restrukturyzacją, a tym samym utratą pracy, masowym bezrobociem i czasową degradacją lokalnych społeczności. To także nawiązanie do znanego toposu „oddawania polskiego majątku w obce ręce”. Rezonował on szczególnie w narracji partii prawicowych i populistycznych (Samoobrona) w pierwszych dwóch dekadach III RP.
Innymi słowy, pierwsze pytanie referendalne PiS ma walor polityczno-sentymentalny – ma przypominać części elektoratu dawne emocje i urazy wobec „liberałów” i tym samym wzmacniać ich motywację do głosowania na partię Jarosława Kaczyńskiego.
Z pytaniem tym jest jednak mały kłopot – w październiku 2023 roku w praktyce nie ma sensu.
„Przedsiębiorstwo państwowe” to nie jest po prostu nazwa wszystkich firm i spółek handlowych, w których pulę kontrolną ma Skarb Państwa. To ścisła kategoria prawna.
Rządowy wykaz „przedsiębiorstw państwowych” wyszczególnia (na dzień 31 marca 2022 roku) zawrotną liczbę 18 takich przedsiębiorstw w całej Polsce. W większości to tak „strategiczne firmy”, jak np. Państwowe Przedsiębiorstwo Odzieżowe „Rakon” w Raciborzu, czy Kujawskie Zakłady Naprawy Samochodów.
Organem założycielskim pozostałych są: Ministerstwo Sprawiedliwości (4), Ministerstwo Klimatu (2), Ministerstwo Infrastruktury (1). Do końca marca 2023 roku przedsiębiorstwem państwowym były Porty Lotnicze, ale 1 kwietnia 2023 zostały przekształcone w jednoosobową spółkę akcyjną. Najistotniejszym przedsiębiorstwem państwowym jest więc obecnie Polska Żegluga Morska z flotą 62 statków.
Tak czy inaczej, pytanie wszystkich Polaków w referendum o „wyprzedaż” firmy Rakon (produkującej np. spodnie robocze) oraz 62 statków wydaje się nieco ekscentryczne.
Zapewne więc przez kategorię „przedsiębiorstwo państwowe” PiS rozumie po prostu wszystkie firmy w ten czy inny sposób kontrolowane przez państwo. Ale pewni być tego nie możemy, tym bardziej że Jarosław Kaczyński interpretacji nie ułatwia:
„Oni wszyscy, także i teraz, w różnych wypowiedziach idą bardzo daleko, domagają się, by prywatyzować wszystko, porty. Pamiętajcie państwo, że porty są dostarczycielem bardzo znacznej części naszych środków budżetowych, publicznych. Domagają się niekiedy, w pewnych wypowiedziach może bardziej prywatnych, ale jednak upublicznionych, prywatyzacji nawet więzień. To jest pewnego rodzaju obsesja, ale za tą obsesją stoi niewątpliwie także interes, i to zewnętrzny” – mówił na briefingu prasowym Kaczyński, wcześniej sięgając opowieścią głębokich lat 90.
Tak że wiadomo, że nic nie wiadomo.
Bo nie wiadomo również, co PiS ma na myśli, myśląc o wyprzedaży, bo to także mało ścisła kategoria potoczna. Kaczyńskiemu i jego podwładnym chodzi zapewne o sprzedaż „polskich sreber rodowych” (jak pamiętamy, w postaci odzieży roboczej) poniżej ceny wyjściowej, czyli „za bezcen”. Ale pewni w stu procentach tego być nie możemy. Bo przecież chodzić także może o promocję cenową, by pozbyć się z magazynów zalegających dóbr – tak definiują to organizujące wyprzedaże sklepy.
Załóżmy jednak roboczo, że prezesowi Kaczyńskiemu chodzi w istocie o spółki skarbu państwa – takie jak PKN Orlen, PZU czy KGHM – a “wyprzedaż” to po prostu ich masowa prywatyzacja. Czy jest to dziś realny scenariusz? Niewiele na to wskazuje. Kilkanaście lat temu głosy o konieczności jak najszerszej prywatyzacji były w głównym nurcie debaty – zarówno politycznej, jak i ekonomicznej. I faktycznie prywatyzowano na potęgę. Robił to też pierwszy rząd PiS. Jak liczyło OKO.press, w latach 2005-2007 prywatyzowano średnio 88 spółek rocznie (Platforma przyspieszyła ten proces – 119 spółek rocznie w latach 2007-2015).
Dziś trudno wyobrazić sobie taki zapał do prywatyzacji.
Co się zmieniło?
Najpierw mizerne efekty polityki oszczędności (często ściśle połączonej z prywatyzacją) po kryzysie 2008 roku i coraz więcej głosów o fiasku całego sposobu myślenia, który za nim stał – także od takich instytucji, jak Międzynarodowy Fundusz Walutowy.
Reakcji, która mimo wszystkich efektów ubocznych okazała się nieprawdopodobnie wręcz skuteczna. “Obserwujemy fundamentalną zmianę w myśleniu o gospodarce i roli państwa” – mówił OKO.press dr Wojciech Paczos, makroekonomista z Cardiff University. „Mamy gigantyczny skok w takiej pogłębionej społecznej refleksji na temat tego, w jaki sposób z punktu widzenia dobra ogółu może i powinna działać gospodarka”.
Ze szczególnym wkładem energetycznego szantażu Rosji. Kryzys ten pokazał, że pozbywanie się przez państwa kontroli nad istotnymi sektorami gospodarki jest dla tych państw po prostu skrajnie niebezpieczne. A przecież w perspektywie mamy kolejne zagrożenia, które będą testować odporność gospodarek – sam kryzys klimatyczny dostarczy ich wiele.
Z tej nowej filozofii – większej kontroli państw nad gospodarką i ich większej gospodarczej inicjatywy – wyrastają najważniejsze programy ostatnich lat:
Wyobraźnia polskich polityków też ewoluuje. Dziś jedyną partią, która na serio postuluje masową prywatyzację, jest Konfederacja.
Pytanie referendalne Kaczyńskiego jest z innej epoki, bo paradygmat gospodarczy, który napędzał prywatyzację, jest dziś w stanie likwidacji – tak jak ostatnie relikty polskich “przedsiębiorstw państwowych”.
Pytanie o wyprzedaż polskiego majątku może też dziwić, bo to za czasów PiS doczekaliśmy się chyba najbardziej spektakularnej transakcji, w której w obce ręce przeszły rodzime aktywa. Chodzi o podział gdańskiego Lotosu pomiędzy Orlen i Saudi Aramco oraz MOL.
Ten ostatni kontrahent, koncern paliwowy z Węgier, jest już dobrze znany kierowcom. Po przejęciu wszystkich stacji LOTOS-u zmienia ich szyldy, a marka MOL staje się widoczna między innymi przy polskich autostradach. To duża zmiana na drogach, jednak o wiele bardziej istotny jest podział gdańskiej rafinerii pomiędzy Orlen i Saudi Aramco.
Saudyjczycy dostali pakiet udziałów w promocyjnej cenie.
30 proc. jej akcji nabyli za zaledwie 1,15 mld złotych. To śmiesznie mało, bo inwestycje w zakład prowadzone w ostatnich latach przekroczyły 10 mld.
Doniesienia prasowe sugerują jednak, że Orlen musiał mocno się postarać, by zachęcić nowych partnerów do przejęcia części Lotosu. Uprawnienia współwłaścicieli zakładu mają być szerokie. Chodzi między innymi o możliwość blokowania dalszej odsprzedaży aktywów należących do Orlenu, zmian w biznesplanie rafinerii i tworzenia spółek od niej zależnych. Według ujawnionego przez TVN24 i „Gazetę Wyborczą” projektu umowy w razie rozbieżności zdań między właścicielami rafinerii możliwy byłby arbitraż. Jednak zgodę na jego przeprowadzenie musiałyby wyrazić obie strony. Na dogadanie się byłoby 25 dni, po upływie tego czasu sprawa przepadałaby. Aramco miałoby też otrzymać prawo sprzeciwu wobec inwestycji przekraczających wartość 500 mln złotych rocznie.
Za złamanie zapisów umowy przez Orlen Saudyjczycy mieliby liczyć na pół miliarda dolarów odszkodowania.
„Wiadomo było, że Saudyjczycy będą mogli dużo” – wyjaśniał na naszych łamach Robert Tomaszewski, ekspert rynku energetyki z „Polityki Insight”. – „Mówimy o jednym z największych potentatów na światowym rynku ropy, który w ogóle nie chciał do nas na początku wchodzić. Aramco nie było na początku zainteresowane inwestycją w te aktywa rafineryjne, bo Saudyjczycy nie mają w Europie powiązanych biznesów — stacji benzynowych, swojej petrochemii”.
A Daniel Obajtek, chcąc stworzyć petrochemicznego giganta po przejęciu akcji Lotosu, musiał znaleźć kupca na 30 proc. aktywów koncernu. Takie było wymaganie Komisji Europejskiej, która chciała zapobiec monopolizacji rynku. Stąd niska cena i ustępstwa wobec Saudyjczyków.
Na pierwszy rzut oka transakcja ta wygląda więc na katastrofę. Na dłuższą metę paradoksalnie może mieć jednak sporo plusów – oceniali w rozmowach z nami eksperci rynku petrochemicznego. Zakłady przerabiające ropę będą w przyszłości traciły na znaczeniu w zgodzie z polityką zielonego rozwoju gospodarczego. Rozsądne więc było podzielenie się kosztami zamknięcia dużej części naftowego biznesu z zagranicznym partnerem.
Jak już pisaliśmy w OKO.press, pomysł, by zwiększać poparcie dla rządzącej partii poprzez populistyczne referendum, jest wyjęty wprost z podręcznika premiera Węgier Victora Orbána. 2 października 2016 roku na Węgrzech odbyło się referendum w sprawie relokacji uchodźców. Pytanie brzmiało: „Czy chce Pan/Pani, by Unia Europejska mogła bez zgody parlamentu węgierskiego decydować o obowiązkowym osiedlaniu na Węgrzech osób obywatelstwa innego niż węgierskie?”
Aż 98 proc. osób odpowiedziało: nie. Czyli tak, jak chciała partia Orbána – Fidesz oraz skrajnie prawicowy Jobbik. Partie opozycyjne wzywały do bojkotu referendum. Referendum okazało się nieważne, bo wzięło w nim udział zaledwie 40 proc. uprawnionych do głosowania. Było jednak dla Orbána kolejnym narzędziem budowania wizerunku przywódcy, który przeciwstawia się złej Brukseli i brukselskim elitom. A choć wynik nie był wiążący prawnie, Orbán używał go potem, by uzasadniać swoją antyimigrancką politykę – bo ludzie tak chcą.
Mamy w OKO.press nowy program polityczny! Co tydzień w czwartki Dominika Sitnicka i Agata Szczęśniak opisują i komentują rzeczywistość polityczną. Czasami na poważnie, kiedy indziej z lekkim przymrużeniem oka. Sprawdźcie najnowszy odcinek
Opozycja
Władza
Wybory
Jarosław Kaczyński
Prawo i Sprawiedliwość
przedsiębiorstwo państwowe
referendum
wybory 2023
Naczelny OKO.press, redaktor, socjolog po Instytucie Stosowanych Nauk Społecznych UW. W OKO.press od 2019 roku, pisze o polityce, sondażach, propagandzie. Wcześniej przez ponad 13 lat w "Gazecie Wyborczej" jako dziennikarz od spraw wszelakich, publicysta, redaktor, m.in. wydawca strony głównej Wyborcza.pl i zastępca szefa Działu Krajowego. Pochodzi z Sieradza, ma futbolowego hopla, kibicuje Widzewowi Łódź i Arsenalowi
Naczelny OKO.press, redaktor, socjolog po Instytucie Stosowanych Nauk Społecznych UW. W OKO.press od 2019 roku, pisze o polityce, sondażach, propagandzie. Wcześniej przez ponad 13 lat w "Gazecie Wyborczej" jako dziennikarz od spraw wszelakich, publicysta, redaktor, m.in. wydawca strony głównej Wyborcza.pl i zastępca szefa Działu Krajowego. Pochodzi z Sieradza, ma futbolowego hopla, kibicuje Widzewowi Łódź i Arsenalowi
Redaktor OKO.press. Współkieruje działem społeczno-ekonomicznym. Czasem pisze: o pracy, podatkach i polityce społecznej.
Redaktor OKO.press. Współkieruje działem społeczno-ekonomicznym. Czasem pisze: o pracy, podatkach i polityce społecznej.
Reporter, autor tekstów dotyczących klimatu i gospodarki. Absolwent UMCS w Lublinie, wcześniej pracował między innymi w Radiu Eska, Radiu Kraków i Off Radiu Kraków, publikował też w Magazynie WP.pl i na Wyborcza.pl.
Reporter, autor tekstów dotyczących klimatu i gospodarki. Absolwent UMCS w Lublinie, wcześniej pracował między innymi w Radiu Eska, Radiu Kraków i Off Radiu Kraków, publikował też w Magazynie WP.pl i na Wyborcza.pl.
Komentarze