Przez wysoką barierę na granicy z Białorusią migranci łamią nogi, skręcają kostki, doznają uszkodzeń kręgosłupa, miednicy. A przez płot za 1,6 mld zł nadal przechodzą ich setki tygodniowo. Aktywiści donoszą też o wzroście agresji polskich mundurowych
I nowych uciekinierach na zielonej granicy - z Rosji.
„Tydzień byłem w lesie. Zachorowałem, miałem gorączkę. Byłem tak zmęczony, że gdy Armia Białorusi nas złapała, to nie potrafiłem iść i nadążyć za oddziałem. Żołnierz uderzył mnie rogami jelenia [aktywistki podejrzewają, że to błąd translatora i chodziło o kolbę broni – red.] (…) Kiedy przybyliśmy do autobusu dla żołnierzy, jeden z nich powiedział, że szedłem za wolno. Odbezpieczył broń i włożył mi lufę w usta. Zapytał się, czy mówię po rosyjsku. A ja nic nie mogłem mówić z lufą w ustach. Żołnierze zaczęli się śmiać”.
Aktywistki Hope & Humanity Poland zdalnie opiekują się ok. 200 migrantami na Białorusi. Załatwają im noclegi w bezpiecznych domach, transport, jedzenie, leki, pomoc medyczną itd. Są w stałym kontakcie też z wolontariuszami, którzy im tam pomagają: właścicielami mieszkań, lekarzami, taksówkarzami, studentami itd. Na tej podstawie i swojej już rocznej działalności, szacują, że obecnie u naszego wschodniego sąsiada jest od 2,5 do 4 tys. uchodźców.
„Łukaszenka już ich nie ściąga, nawet ich nie chce. Ale przetarł ten szlak i on jest otwarty. Niektórzy dostają wizy białoruskie, część leci przez Rosję i wjeżdża na Białoruś bez wiz”
- tłumaczy Zosia Krasnowolska z Hope & Humanity Poland działająca zdalnie z Wielkiej Brytanii.
„To ludzie w desperacji. Często uciekają z piekła, a trasa przez Białoruś jest mniej śmiertelna niż ta przez Morze Śródziemne. I nie jest dla nich aż taka straszna. Gdy uciekasz od pewnej egzekucji, tortrur, czy wojny to ewentualna śmierć w lesie to lepsza perspektywa” - tłumaczy aktywistka. Dodaje, że wielu z tych, którym pomagają straciło bliskich w katastrofach na morzu.
Obecnie szlak białoruski wybierają „ludzie z najsłabszymi paszportami na świecie”:
Tylko w czwartek i piątek (20 i 21 października) Krasnowolska dostała wiadomości od czterech nowych rodzin z Iranu.
Większość uchodźców to dobrze wykształcona elita, ludzie, którzy mieli własne firmy, pracę. „Zdarzają się niepiśmienni, ale rzadziej – biednych nie stać na tę podróż” tłumaczy aktywistka.
W oceanie problemów aktywistki mówią o wysepkach radości. Opowiadają o rodzinie z małymi dziećmi, która ukrywa się od tak dawna, że ich dzieci nie miały nawet szczepień. Aktywiści im je zorganizowali. W połowie października inna migrantka objęta opieką H&HP - ciężarna Kubanka – po próbie przejścia przez zieloną granicę wróciła na Białoruś i tam szczęśliwie urodziła.
Aktywistki organizują zbiórki, by takie noworodki wyposażyć we wszystko, co potrzebne. Pieluszki są na Białorusi są drogie, bo importowane - paczka ok. 20 dolarów. Bezpieczne mieszkanie dla czwórki dorosłych + 2 dzieci - 600-800 dolarów miesięcznie. Do tego potrzeba pieniędzy na jedzenie, ubrania, które migrantom szybko niszczą się w lesie. By zebrać pieniądze, H&HP organizuje aukcje. Produkty na sprzedaż dostarczają sympatycy. Ostatnio za „zieloną latarnię” od Kamila Syllera – prawnika, mieszkającego przy granicy, który rozpoczął akcję „zielone światła”, tj. miejsc pomocy dla migrantów - katedra Prawa Karnego Uniwersytetu Jagiellońskiego zapłaciła 5,1 tys. zł.
Krasnowolska:
„Oni myślą, że w Europie obejmą ich prawa człowieka, bo wiedzą, jak przyjmowaliśmy Ukraińców. Tymczasem na granicy są traktowani gorzej niż zwierzęta”.
Zwłaszcza po białoruskiej stronie. Nadal są bici torturowani, gwałceni, okradani. Pogranicznicy strzelają im pod nogi, szczują psami, tną. Krasnowolska opowiada o Syryjczyku – I. - któremu Białorusini obcięli palec nożycami, jakie miał do cięcia drutu. Zdjęcie nie nadaje się do publikacji.
„W pasie śmierci służby nie pozwalają im pójść po wodę, jedzenie. Szczują ich psami. Bardzo, bardzo ciężka sytuacja”
- opowiada Mateusz, nastoletni aktywista z Hajnówki, który już 15 miesięcy pomaga migrantom w lasach.
Efektem tych barbarzyństw są zgony. H&HP wysyła nam zdjęcia ciał w lesie osób, które miały umrzeć na granicy. M.in jest ujęcie ciała leżącego blisko płotu, który wygląda dokładnie tak jak ten wybudowany przez polskie państwo. Dostajemy zdjęcia ciał migrantów w prosektoriach na Białorusi – w takich miejscach H&HP też ma swoje kontakty. Ciało migranta, które leżało trzy miesiące, zanim trafiło do kostnicy, jest w zaawansowanym stadium rozkładu. Sina, jakby już zmumifikowana twarz.
O zgonach polskich aktywistów informuje też miejscowa społeczność muzułmańska – pomagają przy pogrzebach migrantów w Grodnie, Brześciu, Mińsku.
„Wiele osób tonie. Nawet w Świsłoczy, która jest ponoć płytka”
- przekonuje Krasnowolska.
Według Straży Granicznej od powstania wysokiego płotu „znacząco” spadła liczba prób nielegalnego przekroczenia granicy.
„W ubiegłym roku dziennie takich prób było do 800, obecnie - do 120. W ciągu ostatnich 30 dni liczba dziennych prób była od 26 do max 120. Dokładnie to cztery dni były powyżej 100”
– precyzuje por. Anna Michalska, rzeczniczka prasowa Komendy Głównej SG.
Rzeczniczka zaznacza, że w tych danych są ujęte próby polegające na tym, że migranci podchodzą pod płot, nie mogą go sforsować i wycofują się na Białoruś. „Najważniejszy element zapory na granicy polsko-białoruskiej, czyli bariera elektroniczna, jeszcze nie powstał” - zaznacza rzeczniczka KG SG.
Aktywiści potwierdzają – jest mniej migrantów niż w zeszłym roku, ale i tak nadal bardzo wielu udaje się przejść przez bariery i zagony żołnierzy.
„Ostatnio prawie codziennie jeździmy na akcję. Dziś mieliśmy jechać do 14-osobowej grupy, potem do sześcio- i trzyosobowej”
– opisuje Kalina Czwarnóg z Fundacji Ocalenie. „Mamy wezwania o pomoc codziennie, od jednej do kilku grup” twierdzi Aleksandra Chrzanowska z Grupy Granica i Stowarzyszenia Interwencji Prawnej, która na granicy jest od sierpnia 2021, a od lutego prawie non stop.
Tylko w lipcu – latem więcej migruje – Grupa Granica miała prośby o pomoc od ponad 850 osób. A GG to tylko jedna z czterech głównych grup wolontariuszy, które działają przy granicy na Podlasiu (lokalni wolontariusze, Fundacja Ocalenie, Klub Inteligencji Katolickiej). Z powodu ciągłych push-backów przez Straż Graniczną, niektórym migrantom aktywiści pomagają wielokrotnie.
Tylko jednej nocy, przez relatywnie łatwy odcinek granicy do pokonania (miejsce do informacji redakcji) potrafi przejść do 80 osób. Polscy aktywiści pomagają też uchodźcom, którzy przeszli przez granicę Białorusi z Litwą.
Przy czym obecnie są one lotne – w różnych miejscach, o różnej porze. Często przy wjeździe i wyjeździe do/z Hajnówki, w Dubach Cerkiewnych, Bondarach.... Aktywiści w lasach częściej też spotykają patrole piesze, zwłaszcza o poranku. „Zrobili się perfidni. Chodzą czasem w ubraniach cywilnych, bo zorientowali się, że morki [migranci - red.] na taki widok nie uciekają” - mówi nam E., jedna z bardzo aktywnych, lokalnych wolontariuszek pomagających nadal uchodźcom przy granicy.
Wszyscy nasi rozmówcy potwierdzają – z powodu 5,5-metrowej bariery, skoków z niej, bardzo wzrosła liczba osób ze złamaniami nóg, rzadziej rąk, skręceniami kostek, czy urazami kręgosłupa, miednicy, palców, stawów. „To prawie codzienność” twierdzi Mateusz. „Jest więcej urazów ortopedycznych” potwierdza Paulina Bownik lekarka, od początku kryzysu leczy migrantów w lasach. Do tego przecięcia concentriną są potężne – trudniej te zwoje pokonywać na wysokości 5 metrów nad ziemią. Łatwiej paść ich ofiarą. Dostajemy zdjęcia ran od tego drutu – tak głębokie i krwawiące, że fotografie nie nadają się do publikacji.
Chrzanowska:
„Płot, to kolejne narzędzie tortur, które uchodźcy spotykają na swojej drodze".
I. pochodzi z Syrii. „Ile ja okrucieństw tam widziałem na własne oczy” - pisze o lesie granicznym - dostajemy screeny jego wiadomości do aktywistek. W październiku podczas próby przejścia, spadł z płotu po polskiej stronie. Złamał boleśnie nogę. Polacy mieli go „brutalnie” wypchnąć na Białoruś.
„Krzyczałem, błagałem ich o doktora. Trzymałem ręce na krzyżyku, który nosiłem na szyi. Mówiłem im, że nie jestem żadnym terrorystą, że jestem chrześcijaninem. Ale oni zachowywali się jak potwory, jak nie ludzie. Kiedy sobie o tym przypomnę to płaczę, bo nie spodziewałem się, że tutaj znajdę ludzi tak brutalnych”
- pisał do aktywistek.
Trzy dni „czołgał się”. Cierpiał z powodu bólu, głodu, pragnienia, zimna. Sam w „dżungli”. Połamaną nogę, w bucie pełnym błota, ciągnął za sobą. „Kilka razy prosiłem o śmierć – ta przyniosłaby mi ulgę od tego bólu. A czułem go za każdym razem, gdy uderzyłem nogą w gałąź, kamień”. Spał w deszczu, obejmując ciasno rękoma ułamane drzewo. Modlił się o troszeczkę ciepła, by przynajmniej zasnąć na chwilę. Gdy dotarł do jakiegoś płotu po białoruskiej stronie, znaleźli go żołnierze.
„Jeden z oficerów, gdy się upewnił nogą, że moja jest złamana, wrzucił mnie do auta i to z wielką siłą. W ścisku ok. 10 ludzi, ciągle ktoś kopał lub siadał mi na nodze. Krzyczałem z bólu, aż straciłem przytomność. Obudziłem się, gdy polewali mi twarz wodą”
- opisuje. Żołnierze porzucili go gdzieś na skrzyżowaniu dróg rolniczych, blisko siedzib ludzkich, gdzie mógł użyć telefonu.
Trafił do szpitala. Dostajemy szereg zdjęć z jego paskudnym złamaniem. W połowie października miał operację - wkręcono mu śrubę w kość. Doliczamy się 14 szwów na opuchniętej po operacji nodze. Ta teraz spędzi dwa miesiące w szynach/ gipsie.
„Do wiosny/ lata tego roku ludzie mówili nam o przemocy fizycznej niemal wyłącznie ze strony Białorusinów. Ostatnimi miesiącami coraz częściej słyszymy, że polscy mundurowi też biją, pryskają gazem w oczy, czasem szczują psami. Nie tylko niszczą telefony, ale też zabierają im pieniądze i dokumenty. Na porządku dziennym słyszymy o tym. To jest przerażające!”
- mówi Aleksandra Chrzanowska z GG. Twierdzi, że jeden z chłopaków, któremu wczoraj pomagali, został 2 razy wypchnięty przez Polaków za granicę. „Za pierwszym razem go pobili i dali mu gazem po oczach. Za drugim już nie”.
„To prawda. Wzrosła liczba zgłoszeń od migrantów, że są bici, okradani, a kobiety są bardzo źle traktowane” - twierdzi Mateusz z Hajnówki. Mówi o grupie trzech mężczyzn, kobiety i trójki dzieci, w której nawet najmłodsze kilkuletnie zostało spryskane gazem i uderzone pałką.
„Robili to i Polacy, i Białorusini”
- twierdzi.
„Rzeczywiście - mam też informacje, że nasi są zdecydowanie bardziej brutalni od kilku miesięcy” - dodaje Paulina Bownik, lekarka.
Podaje przykład nastolatków z etiopskiego Tigrayu (region pogrążony w wojnie domowej). Zostali pobici, pokazywali obrażenia i twierdzili, że dokonali tego Polacy. Krasnowolska opowiada o chłopaku, którego funkcjonariusze SG rozebrali do bielizny i wyrzucili na Białoruś. Miał szczęście. Bardzo dużo szczęścia – trafił na grupę, która go nie tylko ubrała, ale po przejściu granicy zabrała do Niemiec. „Nie chce nawet teraz powiedzieć o tym, co mu się przydarzyło – tak się boi. A bardzo bym chciała, by ujawnił to”, mówi Krasnowolska.
„Od migrantów słyszałem o nich często. Ale do teraz nie wiem, kim są” - twierdzi Mateusz.
Mają działać w regionie Puszczy Białowieskiej.
„Adama zapamiętała kobieta w średnim wieku z dwójką nastoletnich córek. Została przez niego pobita do nieprzytomności. Jakim trzeba być skurw...?”
- pyta Zosia Krasnowolska. I wysyła zdjęcie tej Egipcjanki – nos lekko zakrwawiony i opuchnięty na wysokości oczu. Mateusz dodaje, że mundurowy uderzył ją z pięści.
Aktywistki mówią też o I. z Jemenu, któremu „Marcin” kazał biegać boso „po jakichś chaszczach” i poszczuł go psami. Migrant miał tak zmaltretowane stopy, że na Białorusi trafił do Lekarzy Bez Granic.
Gdy I. po drugim nielegalnym przejściu przez granicę, znów trafił na tego samego mundurowego, psy „zmasakrowały” pewną część ciała jego kolegi. „Nie pisz jaką, bo to będzie charakterystyczne, a boimy się, że chłopak znów może na niego trafić. Polacy też ich straszą, że jeśli jeszcze raz ich spotkają, to ich zabiją” - mówią aktywistki.
Dostajemy szereg zdjęć. Rany długie, nawet na 20-30 cm, głębokie, krwawiące, raczej od pazurów niż kłów. Wyglądają fatalnie. Zszywki są kiepsko pozakładane – na niektórych ranach co druga trafiła w środek, zamiast poza. Efekt? Rany rozchodzą się, niektóre ropieją.
„Dziś nasi pogranicznicy złapali grupę z Konga. Chłopaków wypchnęli od razu na Białoruś, a dwie młode dziewczyny – jedna ma 17 lat – oddzielili od nich. Są bez telefonu, nie ma z nimi kontaktu” - Krasnowolska opowiada, przy kolejnej rozmowie do tego tekstu. Dwie godziny później pisze, że dostały smsa od Kongijek.
Migranci nie są w stanie powiedzieć, z jakiej formacji są mundurowi, którzy ich tak traktują. Dla nich wszyscy w mundurach to wojsko. Do tego czasem boją o tym mówić nawet aktywistkom. Żadne z tych pobić nie jest zgłaszane, bo każdy kontakt ze służbami to prawie 100 proc. push-back.
Polacy nadal też robią to, co już rok temu opisywaliśmy: niszczą telefony lub je zabierają, znęcają się psychicznie nad migrantami, przepychają przez druty, zabierają ciepłą odzież, plecaki, wodę itd., by migranci – po push-backu - byli zmuszeni bez niczego wrócić do miast Białorusi.
Aktywistka E. z Podlasia nie zauważyła, by wzrosła liczba skarg migrantów na przemoc ze strony polskich służb. „Powtarzają to, co wiemy od dawna – że Polacy w porównaniu z Białorusinami lepiej ich traktują” dodaje.
Czwórka wolontariuszy opowiada nam też o dwóch przypadkach, o jakich ostatnio jest w ich środowisku głośno - żołnierze polscy przeładowali broń, by do nich mierzyć z niej. „Krzyczeli do nas z daleka: Gleba! Gleba! Gleba!” - opowiada jedna z dziewczyn. To byli żołnierze regularnego wojska.
„Oni się boją. Lasu. Dlatego tak reagują” - uważa E.
Mjr Katarzynę Zdanowicz, rzecznik prasową Podlaskiego Oddziału Straży Granicznej, pytamy:
Nie odpowiada na nasze pytania. Pisze jedynie „Jeśli ma Pan doniesienia o brutalności polskich służb mundurowych, to należy bezwzględnie i natychmiast zgłosić to odpowiednim organom”.
Nagranie z granicy polsko-białoruskiej, spod płotu, jakie udostępnił aktywistkom H&HP migrant. Rozmowa toczy się po angielsku.
- Chcę tylko wody – mówi migrant.
- Wracaj do domu. Chcecie iść do Niemiec, by tam zbierać pieniądze? - odpowiada mundurowy.
- Nie po pieniądze. Chcę mieć normalne życie, jak każda istota ludzka. Normalnego życia nie ma w Syrii.
- Masz wizę do Polski?
- Nie. Polska nie wydaje wiz Syryjczykom.
- To jesteś nielegalny.
- Wiem, chcę tylko wody.
- Wracaj – mówi mundurowy z karabinem i z zamaskowaną twarzą, już teraz widoczny na ujęciu.
Otwiera kieszeń na środku uniformu, zamykaną na rzepa. Wyciąga z niej coś. Nie widać dokładnie co. Prawdopodobnie to paralizator albo gaz. Syryjczyk – po drugiej stronie płotu, jest o kilka metrów, wystraszył się.
- Okej, okej, okej – i szybko odchodzi.
Nowością na tej granicy są Rosjanie uciekający przed „mogilizacją”. „Dużo ich jest w Mińsku. Z tego powodu ceny mieszkań bezpiecznych wzrosły tam dwukrotnie. Ludzie wolą wynająć im niż np. Syryjczykom” - tłumaczy Krasnowolska.
Według aktywistów na razie sporadycznie, ale Rosjanie pojawiają się też na zielonej granicy. Bo na przejściach granicznych Polacy nie chcą ich wpuścić do EU.
Chrzanowska opowiada o mężczyźnie, którego nie wpuszczono na granicy w Bobrownikach i za drugim razem udało mu się przejść nielegalnie. Bywają i Białorusini, których z kolei reżim Łukaszenki nie chce wypuścić legalną drogą więc idą przez lasy. Szlak wydeptany przez służby Łukaszenki, mimo zaangażowania tysięcy mundurowych w Polsce i wybudowania wysokiego płotu, nadal działa.
Chrzanowska: „Żaden mur na świecie nie spowodował, że ludzie, którzy desperacko szukają bezpiecznego miejsca do życia, przestaną iść. Bo tam skąd uciekają, ich życie jest zagrożone”.
Ślązak, z pierwszego wykształcenia górnik, potem geograf, fotoreporter, szkoleniowiec, a przede wszystkim dziennikarz, od początku piszący o podróżach i rozwoju, a od kilkunastu lat głównie o służbie zdrowia i mediach. Zaczynał w Gazecie Wyborczej w Katowicach, potem autor w kilkudziesięciu tytułach, od lat stały współpracownik PRESS, SENS, Służba Zdrowia. W tym zawodzie ceni niezależność.
Ślązak, z pierwszego wykształcenia górnik, potem geograf, fotoreporter, szkoleniowiec, a przede wszystkim dziennikarz, od początku piszący o podróżach i rozwoju, a od kilkunastu lat głównie o służbie zdrowia i mediach. Zaczynał w Gazecie Wyborczej w Katowicach, potem autor w kilkudziesięciu tytułach, od lat stały współpracownik PRESS, SENS, Służba Zdrowia. W tym zawodzie ceni niezależność.
Komentarze