„USA dysponują narzędziami, by wywrzeć presję na Rosję i zmusić ją do zakończenia wojny, ale nie chcą z nich skorzystać. Na warunki, które stawia Rosja, Ukraina nie może się zgodzić, a prezydent Zełenski nie ma społecznego mandatu do ustępstw” – mówi w rozmowie z OKO.press Tadeusz Iwański z Ośrodka Studiów Wschodnich
Podczas poniedziałkowego (18 sierpnia) spotkania europejskich liderów z Donaldem Trumpem w Białym Domu ustalono, że przywódcy będą wspólnie pracować nad projektem gwarancji bezpieczeństwa. Gwarancji miałaby udzielić tzw. koalicja chętnych – około 30 państw zachodnich wspierających Kijów. Stałoby się to dopiero po zakończeniu rosyjskiej agresji – tak, by więcej do niej nie doszło.
Ukraina chciałaby przystąpić do NATO, jednak taki scenariusz został wykluczony przez Donalda Trumpa. Sprzeciw, jak donosi BBC, płynie również od części sojuszników, m.in. ze Słowacji. Powodem jest obawa, że przyjęcie Ukrainy do NATO drastycznie zwiększyłoby ryzyko bezpośredniego wciągnięcia całego sojuszu w wojnę z Rosją.
Na razie nie znamy konkretów, czym owe gwarancje miałyby być. Przywódcy rozważają różne formy zaangażowania Zachodu w Ukrainie np. obecność zagranicznych wojsk, wsparcie z powietrza (nadzór nad ukraińską przestrzenią powietrzną) – zapowiedziane przez Trumpa w wywiadzie dla Fox News, przy jednoczesnym wykluczeniu wysłania wojsk lądowych USA – a także szerokie dozbrojenie ukraińskiej armii oraz możliwość nałożenia dotkliwych sankcji na Rosję.
Oto najważniejsze fakty:
O tym, co wynika ze spotkania przywódców w Waszyngtonie, rozmawiamy z Tadeuszem Iwańskim z Ośrodka Studiów Wschodnich.
Natalia Sawka, OKO.press: Jak pan ocenia rozmowy Wołodymyra Zełenskiego z prezydentem Trumpem?
Tadeusz Iwański*: Pozytywnie, szczególnie porównując to spotkanie z ich ostatnim w lutym, kiedy to doszło do spięcia między nimi. Udało się uniknąć katastrofy, choć spotkanie sprzed kilku dni na Alasce podsycało nerwową atmosferę. Tamtejsze spotkanie wywołało duże emocje, szczególnie na Ukrainie. Pojawiały się obawy, że Zełenski zostanie zmuszony do daleko idących ustępstw, głównie terytorialnych. Ostatecznie nic takiego się nie wydarzyło, a Ukraina wyszła z tej sytuacji stosunkowo obronną ręką.
Kijów odetchnął z ulgą?
Tak naprawdę nie wiemy, o czym dokładnie rozmawiali Trump i Putin na Alasce. Wiemy natomiast sporo o oprawie dyplomatycznej, wręcz królewskiej, jaką Trump przygotował Putinowi. Rozłożono mu czerwony dywan i klaskano na jego przybycie.
Na Alasce Trump kupił rosyjski postulat negocjowania porozumienia pokojowego, a nie zawieszenia broni. To niebezpieczne dla Ukrainy, bo de facto pozwala Rosji kontynuować działania militarne, a jednocześnie przeciągać rozmowy pokojowe. Sukces Putina, ale coś musiało pójść nie tak, skoro program spotkania został radykalnie skrócony. Nie doszło do szerokich rozmów delegacji, nie było też wspólnego lunchu. Pojawiły się przecieki, że Trump przerwał spotkanie, kiedy Putin zażądał całego obwodu donieckiego. Trudno ocenić, na ile te informacje są prawdziwe.
Trump wielokrotnie powtarza, że chce zakończyć tę wojnę i przedstawia się jako skuteczny „peacemaker”. Na razie jednak godzi się na postulaty Putina i nie wywiera na niego presji. Na pewno długo rozmawiano o Ukrainie, choć częścią rosyjskiej strategii jest oddzielenie sprawy Ukrainy od wizji wielkiego “dealu” z Trumpem, obejmującego możliwości biznesowe i handlowe. Zarówno dla Rosji, jak i dla Stanów Zjednoczonych sprawa Ukrainy jest zbyt istotna, by mogła zostać pominięta.
Na spotkanie z prezydentem Trumpem w Waszyngtonie prócz Zełenskiego przyjechali europejscy przywódcy m.in. prezydent Francji Emmanuel Macron czy kanclerz Niemiec. Ale jest jeszcze jeden gracz, obok Rosji, którego trudno pominąć – Chiny.
Chiny to ważny gracz, ale z innego porządku niż państwa europejskie. Ich bezpieczeństwo nie jest bezpośrednio zagrożone, nie wspierają one Ukrainy, tylko Rosję oraz nie mają apetytu na odegranie kluczowej roli w procesie pokojowym.
Trumpowi oczywiście zależy na tym, by odciągnąć Rosję od Chin i to jest jeden z powodów, dla których spotykał się z Putinem.
Jednak taki scenariusz jest mało prawdopodobny. Sojusz między Rosją a Chinami – zarówno na poziomie państwowym, jak i na poziomie osobistych relacji Putina z Xi – jest zbyt silny. Ich partnerstwo ma jasno określony cel: przeciwstawienie się Stanom Zjednoczonym, które traktują jako głównego rywala.
Donald Trump przekonuje, że jego wysiłki przybliżają zakończenie wojny w Ukrainie. Mimo to Rosja nadal atakuje ukraińskie miasta dronami i rakietami. Jeśli dojdzie do zawieszenia broni, to co zrobić, żeby wszystkie strony – w szczególności Rosja – tego przestrzegały?
Na razie nie przybliżają, mimo że Donald Trump ma narzędzia nacisku, ale nie chce ich używać. Nie chce antagonizować Rosji ani zmuszać jej do pokoju.
Te narzędzia to przede wszystkim instrumenty ekonomiczne, zwłaszcza sankcje wtórne. Czyli nałożenie wysokich ceł na wszystkich partnerów handlowych, którzy kupują rosyjskie produkty eksportowe – przede wszystkim ropę. Wśród nich są Chiny.
Trump o nakładaniu ceł na państwa, które kupują od Rosji ropę, mówił cały czas. Ultimatum dla Rosji się skończyło, ceł nie ma, a Putin dalej robi swoje.
Trump wciąż uważa, że nie musi sięgać po takie rozwiązania i że możliwe jest doprowadzenie do pokoju między Ukrainą a Rosją bez użycia twardych środków.
W praktyce oznacza to politykę perswazji zamiast przymusu. Jednak po pół roku nie przyniosła ona żadnych efektów. Co więcej, Rosja poczuła się zachęcona do dalszej eskalacji i jeszcze intensywniej atakuje Ukrainę, zwiększając produkcję dronów i rakiet, i wciąż podtrzymuje te same cele strategiczne, co przed inwazją.
Po stronie amerykańskiej widoczna jest pewna blokada mentalna, prawdopodobnie w samym otoczeniu Trumpa. Kluczową rolę odgrywa tu Steve Witkoff, w którego Rosjanie zainwestowali wiele czasu i wysiłku. Kilka jego spotkań z Putinem – mimo braku symetrii, która w dyplomacji jest ważna – stworzyło dla Kremla skuteczny kanał wpływu.
Witkoff, jako bliski przyjaciel Trumpa i osoba z dostępem do jego ucha, najprawdopodobniej stał się cennym narzędziem dla Rosji.
Ta inwestycja okazała się bardzo skuteczna, bo ogranicza aktywne i twarde działania USA wobec Moskwy. Warto pamiętać, że jednym z głównych haseł Trumpa pozostaje idea wycofania się Ameryki z interwencji poza granicami i skupienie się na rozwiązaniu problemów wewnętrznych. Trump chce wygaszać konflikty, a nie je kontynuować. Rosja utwierdza go w tych działaniach, go to jej cel strategiczny.
Tak więc USA dysponują narzędziami, by wywrzeć presję na Rosję i zmusić ją do zakończenia wojny, ale nie chcą z nich skorzystać.
Żądania Kremla są wyjątkowo absurdalne, mają cel propagandowy. Rosja podkreśla, że warunkiem zakończenia wojny jest usunięcie rzekomych ‘pierwotnych przyczyn’ – od narracji o rzekomym ukraińskim nazizmie, przez niewłączenie Ukrainy do NATO, po uznanie okupowanych terytoriów. Czy Ukraina jako niepodległe państwo w ogóle może się na coś takiego zgodzić?
Na Ukrainie nie ma ani politycznej, ani społecznej zgody na takie warunki, ponadto są ograniczenia konstytucyjne. Wreszcie dla Zełenskiego to byłoby polityczne samobójstwo.
Ale sprawa terytoriów, choć ważna i często podnoszona – także w rozmowach Trumpa z Putinem – w istocie nie jest najważniejsza. Rosja nie prowadzi tej wojny po to, by przejąć jeden czy drugi obwód. Jej celem jest pełna kontrola nad całą Ukrainą, a następnie realizacja strategicznych planów wobec Europy Środkowej. Te zamiary były jasno wyrażone w rosyjskich ultimatach dla Zachodu w 2021 roku.
Putin może być skłonny do ustępstw terytorialnych, jeśli w zamian uzyskałby zgodę na tzw. denazyfikację Ukrainy – w praktyce oznaczającą likwidację prozachodnich partii oraz instalację prorosyjskiego reżimu w Kijowie. To dałoby Rosji kontrolę polityczną niezależnie od tego, który obwód formalnie znalazłby się w granicach Federacji Rosyjskiej.
I ten scenariusz Rosja realizuje od dawna, zmieniając jedynie narzędzia. Od 2022 r. jest to brutalna, pełnoskalowa inwazja. W 2014 roku była to „rosyjska wiosna”, zielone ludziki i hybrydowe działania. Wówczas Rosja próbowała wymusić zmianę ustroju Ukrainy z państwa unitarnego (scalonego) na państwo federacyjne, w którym de facto kontrolowany przez Moskwę Donbas miałby prawo weta w kluczowych kwestiach polityki wewnętrznej i zagranicznej Ukrainy, w tym integracji euroatlantyckiej.
Krótko mówiąc, federalizacja była sposobem na to, żeby Ukraina niby pozostała cała i niepodległa, ale w praktyce Rosja mogła sterować polityką całego państwa przez kontrolowane regiony.
Dziś Kreml stosuje przemoc i terror.
Na warunki, które stawia Rosja, Ukraina nie może się zgodzić, a prezydent Zełenski nie ma społecznego mandatu do ustępstw w kwestiach ustrojowych czy terytorialnych. Ukraińcy oczekują zawieszenia broni, ale jednocześnie chcą utrzymać suwerenność państwa oraz możliwość integracji z UE, oraz NATO.
W kwestii terytoriów sytuacja jest bardziej złożona. Ukraińskie „czerwone linie” przebiegają dziś wzdłuż frontu. Możliwe jest de facto, choć nie de iure, czasowe pozostawienie części terenów pod rosyjską okupacją. Jednak spełnienie żądań Putina dotyczących przekazania całego obwodu donieckiego oznaczałoby konieczność opuszczenia przez Ukrainę około 30 proc. terytorium, w tym ważnych miast jak Słowiańsk czy Kramatorsk. To byłaby sytuacja upokarzająca, zmuszająca Kijów do wycofania armii z najlepiej ufortyfikowanych pozycji i w praktyce otwierająca Rosji drogę do dalszej agresji.
Pozostaje też taka kwestia, że nie wiadomo, czy armia w ogóle wykonałaby taki rozkaz.
Być może ludzie w sprzeciwie wyszliby masowo na ulice Kijowa. W lipcu, kiedy doszło do ataku władz na niezależność instytucji antykorupcyjnych, protestowali mieszkańcy Kijowa i wielu innych dużych miast, zakaz zgromadzeń wymierzonych przeciwko władzy przestał obowiązywać. Z tego powodu Zełenski ma dziś w sprawie terytoriów związane ręce.
Pytaniem jest także, czy świat zachodni zaakceptowałby siłową zmianę granic de iure. To byłoby otwarcie puszki Pandory i recepta na podważenie bezpieczeństwa europejskiego oraz światowego. To początek bardzo niebezpiecznych procesów – i świadomość tego istnieje również na Zachodzie.
W Waszyngtonie Zełenski ogłosił, że Ukraina przeznaczy 90 mld dolarów – pochodzących ze wsparcia europejskich sojuszników – na zakup amerykańskiej broni. Ma to być kluczowy element gwarancji bezpieczeństwa dla Ukrainy. To duże pieniądze?
To ogromne pieniądze dla Ukrainy i jednocześnie konstruktywna propozycja. Ukraina wraz z europejskimi liderami tzw. koalicji chętnych pojechała przekonywać Donalda Trumpa, że należy wspierać Kijów i nie można pozwolić Władimirowi Putinowi na siłową zmianę granic.
Argument jest bardzo praktyczny, bo Trump lubi „deale”.
Tym razem może więc powiedzieć swoim wyborcom, że nie tylko nie angażuje się w wojnę, ale robi na tym świetny interes. Oznacza to zyski, nowe miejsca pracy i odbudowę amerykańskiego przemysłu. To oferta skrojona pod Trumpa, a jednocześnie niezwykle potrzebna Ukrainie.
Całość została opakowana w mechanizm Priority Ukraine Requirements List. Polega on na tym, że USA nie sprzedają broni bezpośrednio Ukrainie, lecz państwom europejskim. To one płacą za sprzęt, który następnie trafia do Kijowa.
Nie ma już bowiem powrotu do czasów poprzednich demokratycznych administracji, kiedy Kijów dostawał sprzęt i amunicję w formie m.in. bezzwrotnej pomocy. Teraz Ukrainie zależy na możliwości realnego zakupu uzbrojenia w Stanach Zjednoczonych. To nie tylko wzmacnia jej bezpieczeństwo, ale też jeszcze mocniej wiąże Waszyngton z Kijowem – zarówno politycznie, jak i handlowo.
*Tadeusz Iwański – kierownik Zespołu Białorusi, Ukrainy i Mołdawii w Ośrodku Studiów Wschodnich, felietonista Polskiego Radia dla Zagranicy. Absolwent Filologii Ukraińskiej oraz Studium Europy Wschodniej UW. Studiował również na Uniwersytecie im. Iwana Franki we Lwowie oraz w Szkole Nauk Społecznych IFiS PAN i Instytucie Historii PAN. Analityk ds. ukraińskich w OSW od 2011 r., od 2020 r. kierownik Zespołu. Wcześniej pracował w Redakcji Ukraińskiej Polskiego Radia dla Zagranicy oraz współpracował z sektorem pozarządowym.
Świat
Władimir Putin
Donald Trump
Wołodymyr Zełenski
Biały Dom
Donbas
Kreml
Moskwa
sankcje
Ukraina
Waszyngton
wojna
Dziennikarka zespołu politycznego OKO.press. Wcześniej pracowała dla Agence France-Presse (2019-2024), gdzie pisała artykuły z zakresu dezinformacji. Przed dołączeniem do AFP pisała dla „Gazety Wyborczej”. Współpracuje z "Financial Times". Prowadzi warsztaty dla uczniów, studentów, nauczycieli i dziennikarzy z weryfikacji treści. Doświadczenie uzyskała dzięki licznym szkoleniom m.in. Bellingcat. Uczestniczka wizyty studyjnej „Journalistic Challenges and Practices” organizowanej przez Fulbright Poland. Ukończyła filozofię na Uniwersytecie Wrocławskim.
Dziennikarka zespołu politycznego OKO.press. Wcześniej pracowała dla Agence France-Presse (2019-2024), gdzie pisała artykuły z zakresu dezinformacji. Przed dołączeniem do AFP pisała dla „Gazety Wyborczej”. Współpracuje z "Financial Times". Prowadzi warsztaty dla uczniów, studentów, nauczycieli i dziennikarzy z weryfikacji treści. Doświadczenie uzyskała dzięki licznym szkoleniom m.in. Bellingcat. Uczestniczka wizyty studyjnej „Journalistic Challenges and Practices” organizowanej przez Fulbright Poland. Ukończyła filozofię na Uniwersytecie Wrocławskim.
Komentarze