W lutym rząd pochwalił się podpisaniem umów z dwoma globalnymi monopolistami technologicznymi. Oczywiście chodzi o AI. Google i Microsoft obiecują zainwestować w kraju „miliardy". A polskie firmy ostrzegają przed marginalizacją i zagrożeniami. Taka to cyfrowa suwerenność
Na zdjęciu: Donald Tusk i Sundar Pichai, prezes firmy Alphabet i Google, po podpisaniu memorandum w sprawie wykorzystania sztucznej inteligencji w dziedzinach energetyki, cyberbezpieczeństwa i innych. 13 lutego 2025 Warszawa, Plac Konesera 10, siedziba Google for Startups. Fot. Kuba Atys / Agencja Wyborcza.pl
Wielkie firmy technologiczne, od zawsze będące elementem miękkiej siły Stanów Zjednoczonych, dotychczas przynajmniej próbujące udawać niezależność od rządu federalnego, złożyły hołd lenny Donaldowi Trumpowi, przekazując po milionie dolarów na fundusz inauguracyjny nowego prezydenta; wiele z nich nie wsparło analogicznego funduszu poprzedniego prezydenta w ogóle, wsparcie pozostałych było wielokrotnie niższe.
Z drugiej strony, administracja Donalda Trumpa najwyraźniej nie ma problemu z korzystaniem z tej miękkiej siły w sposób zgoła brutalny.
Ukraińskie wojsko mocno polega na usłudze Starlink, satelitarnym połączeniu z Internetem dostarczanym przez jedną z firm Elona Muska. Usługa jest kluczowa między innymi dla ukraińskich dronów morskich, krytycznie ważnego elementu sił zbrojnych kraju.
Jak donosi agencja Reuters, w kontekście negocjacji umowy o dostępie USA do ukraińskich surowców naturalnych padła niedwuznaczna sugestia, że jeśli umowa nie zostanie podpisana na warunkach korzystnych dla USA, dostęp do usługi Starlink może zostać odcięty.
Podczas gdy reszta Europy wyciąga wnioski z bez mała wrogiej postawy USA oraz z tego, jak chętnie amerykańska administracja zdaje się dziś wykorzystywać uzależnienie od usług amerykańskich firm w celu szantażowania Ukrainy, premier Donald Tusk z pompą ogłasza nowe inwestycje Google i Microsoftu w Polsce.
Jaka jest treść memorandum podpisanego 13 lutego między Google, Polskim Funduszem Rozwoju, oraz Operatorem Chmury Krajowej? Nie wiemy i się nie dowiemy, strony zastrzegły poufność.
Szef Google, Sundar Pichai, twierdzi – bez podawania jakichkolwiek wyliczeń, źródeł, ani metodologii – że strategiczne partnerstwo Polski z Google „przyczyni się do wzrostu polskiego PKB o 8 proc.". Ta liczba pojawia się również w materiałach na temat memorandum na stronach rządowych.
Pytanie o to, skąd się wzięła, zadałem gigantowi technologicznemu oraz Kancelarii Premiera. Kancelaria Premiera skierowała mnie do Google: "W kwestii deklaracji prezesa Google i Alphabet zachęcamy do kontaktu z firmą”. Firma nie była uprzejma nawet odpisać na wysłanego ponad dwa tygodnie temu maila.
Ale w mediach społecznościowych Magdalena Dziewguć, szefowa Google Cloud Polska, chętnie rzuca liczbami: „Według raportu Implement Consulting Group, generatywna sztuczna inteligencja pomoże zwiększyć PKB Polski nawet o 55 miliardów euro, czyli +8%, w ciągu dziesięciu lat". Raportu oczywiście nie udostępnia.
Po czym ubolewa w wywiadzie dla „Dziennika Gazety Prawnej”, że media skupiły się na jedynej konkretnej liczbie, która w kontekście strategicznego porozumienia pada z oficjalnych źródeł – śmiesznych 5 milionach dolarów na szkolenia:
„Struktura przekazu miała być taka: podpisaliśmy list intencyjny dotyczący AI, plan dla Polski i będziemy nad nim teraz pracować, żeby za kilka miesięcy wrócić z harmonogramem tego projektu. Druga wiadomość była taka, że – ponieważ najważniejsze dla powodzenia tego planu są tysiące osób z zaawansowanymi umiejętnościami – to uruchamiamy program przeszkolenia w ich kierunku miliona Polaków. Na końcu była informacja, że nasza filantropijna część, czyli Google.org, dołoży też swój budżet i będzie robić dodatkowe programy. To właśnie było 5 mln dol., które wylądowało później na nagłówkach jako najważniejsza informacja. To miał być mały, pozytywny dodatek do zapowiedzi potężnego projektu”.
Czyli: plan na komunikację był dobry, ale polski rząd nie dał rady go wykonać.
Niecały tydzień po informacji o podpisaniu tajemniczego memorandum z Google padła wiadomość, ogłoszona również na konferencji prasowej z premierem Donaldem Tuskiem, że Microsoft zamierza zainwestować w Polsce „miliardy".
„Ta inwestycja to w tej chwili też rodzaj wotum zaufania dla Polaków i Polek, dla polskiej gospodarki, dla polskiego rządu. Nie inwestujemy tak wielkich kwot ot tak po prostu” – powiedział Brad Smith, wiceprezes Microsoft.
„Tak wielkie kwoty” – 700 milionów dolarów, prawdopodobnie mające pójść na budowę centrów danych – to mniej niż jeden procent planowanych przez Microsoft globalnych inwestycji w centra danych w samym 2025 roku.
„Ta moc obliczeniowa będzie wykorzystywana przede wszystkim do wzmacniania cyberbezpieczeństwa we współpracy z polskimi Siłami Zbrojnymi” – zaznaczył wiceszef producenta systemu operacyjnego, którego architektura była częściowo odpowiedzialna za zeszłoroczną gigantyczną globalną awarię informatyczną. I który winę za nią bezpodstawnie próbował zrzucić na działania antymonopolowe Unii Europejskiej.
Na cyberbezpieczeństwie zamierza się też skupić Google. Ale nie tylko: „Postanowiliśmy opracować kompleksowy plan możliwych transformacji w trzech kluczowych sektorach strategicznych dla rządu: energetyki, cyberbezpieczeństwa i ochrony zdrowia” – czytam dalej w wywiadzie z Magdaleną Dziewguć.
Oparcie cyfryzacji ochrony zdrowia w Polsce na rozwiązaniach Google wydaje się być równie dobrym pomysłem, co oparcie cyberbezpieczeństwa Polskich Sił Zbrojnych na rozwiązaniach Microsoftu.
„To pacjent powinien mieć pełną kontrolę nad swoimi danymi – wiedzieć, gdzie znajdują się jego historie chorób, recepty czy wyniki badań, i decydować, kto ma do nich dostęp” – podkreśla Dziewguć. Trudno się z tym nie zgodzić. Ale jednocześnie trudno to pogodzić z podejściem firmy, uznanej sądownie za monopolistę, która nie bardzo umożliwia nam podejmowanie takich decyzji.
Gigant od lat walczy m.in. z regulacjami dotyczącymi prywatności, nie tylko lobbując przeciwko nim na etapie tworzenia prawa, ale również po ich przyjęciu, między innymi w formie „złośliwej zgodności” – tworzenia z rozmysłem interfejsu użytkownika celowo utrudniającego skorzystanie z naszych praw.
Google zarabia miliardy dolarów na sprzedaży reklam targetowanych w oparciu o analizę naszych danych i jak do tej pory firma nie dała nam żadnych podstaw, by sądzić, że uszanuje naszą prywatność akurat w przypadku danych medycznych.
Wręcz przeciwnie, szefowa Google Cloud Polska dość jasno określa, co tak naprawdę jest celem – użycie naszych danych zdrowotnych do trenowania „sztucznej inteligencji”: „Aby zrobić krok naprzód i wykorzystać sztuczną inteligencję, np. do przyspieszenia i poprawy trafności diagnozy, właściwe do tego instytucje powinny zaprojektować nowoczesną architekturę systemu medycznego”.
Wielkie modele językowe – bo to dziś kryje się zazwyczaj pod marketingowym terminem „sztuczna inteligencja„/”AI” – wymagają nie tylko nieprzebranych ilości danych (na przykład medycznych) do ich wytrenowania, ale też energii do zasilania infrastruktury i wody do jej chłodzenia.
Polska jest wśród państw najbardziej zagrożonych deficytem wody. Microsoft i Google ogłaszają swoje gigantyczne inwestycje w infrastrukturę wymagającą ogromnych ilości wody w momencie, w którym kryzys wodny będzie się w kraju pogłębiał.
Podobnie z energią elektryczną. To pewnie nie przypadek, że ogłoszenie obu programów inwestycyjnych zbiegło się w czasie z kluczową decyzją dotyczącą budowy pierwszej elektrowni jądrowej w kraju. Ale dostępna moc nie jest jedynym wyzwaniem.
„Przede wszystkim Polska stoi dziś przed wyzwaniem związanym ze starzejącą się siecią energetyczną, a zwłaszcza z przestarzałą siecią przesyłową. To właśnie ona stanowi główną barierę dla szybkiego rozwoju zielonej energii i integracji nowych źródeł prosumenckich” – znów Magdalena Dziewguć. „Kluczowe jest więc wdrożenie warstwy danych i inteligentnego zarządzania, które pozwoli na bieżąco monitorować stan sieci i optymalizować jej działanie”.
To brzmi wręcz komicznie – rozwiązaniem na problem starzejącej się sieci przesyłowej nie jest jej rozbudowa, tylko… uruchomienie niezwykle energożernych usług po to, by tę sieć „zoptymalizować”?
Gdy ma się do dyspozycji tylko młotek, każdy problem wygląda jak gwóźdź – brzmi angielskie przysłowie. Google ma do pompowania bajerę AI, więc każdy problem musi mieć rozwiązanie w postaci AI.
„Dla Google’a to nie jest nowość. W ramach globalnej infrastruktury stworzyliśmy własną, zaawansowaną sieć energetyczną, dzięki której nasze usługi, takie jak YouTube, wyszukiwarka czy Mapy Google, są dostępne dla miliardów użytkowników na całym świecie bez zakłóceń” – kontynuuje swoją wypowiedź szefowa Google Cloud Polska. Niecałe pół roku po tym, gdy usługi Google Cloud doświadczyły poważnych zakłóceń w Europie.
„Google tym się różni od rozwiązań Microsoft, Oracle czy IBM, że jest wręcz twórcą i propagatorem open source. Wszystkie rozwiązania, które robi Google, to rozwiązania interoperacyjne, mające możliwość włączania różnych aplikacji, różnych ekosystemów, zintegrowania ich" – podkreśla Magdalena Dziewguć.
„Open source”, czyli po polsku otwarte oprogramowanie, to oprogramowanie udostępniane na licencjach pozwalających na jego wykorzystywanie w dowolnym celu, swobodne rozpowszechnianie, oraz jego modyfikację i rozwój, dzięki dostępności jego kodu źródłowego. Jest to też ruch, którego jestem członkiem – tak się składa, że lata temu zarządzałem Fundacją Wolnego i Otwartego Oprogramowania.
Google szeroko wykorzystuje takie oprogramowanie – na przykład systemy operacyjne oparte o jądro Linux – w swojej infrastrukturze. Spokojnie można powiedzieć, że Google zbudowano na otwartym oprogramowaniu (bo nie trzeba było za jego użycie płacić). Szeroko wykorzystuje też niezliczone ilości otwartoźródłowych narzędzi. Ale definitywnie wyklucza jakiekolwiek projekty na jednej z popularnych otwartoźródłowych licencji.
Wsparcie firmy skupione jest strategicznie na projektach, dzięki którym może zmonopolizować dodatkowe rynki. Na przykład: Google rozwija otwartoźródłową przeglądarkę Chromium, a na jej bazie tworzy zamkniętego Chrome'a.
Kierunek projektu otwartoźródłowego podporządkowany jest celowi monopolizacji rynku reklamy za pomocą zamkniętego Chrome'a. Poprzez Chromium Google ma też kontrolę nad szeregiem alternatywnych przeglądarek, zbudowanych w oparciu o ten projekt (jednym z niewielu wyjątków jest Mozilla Firefox).
Podobnie rzecz się ma z AOSP, czyli otwartoźródłowym projektem, na którym oparta jest większość (zamkniętych) wersji Androida, które znajdziemy na naszych smartfonach.
Co zaś się tyczy interoperacyjności usług Google, dość powiedzieć, że firma toczy otwartą wojnę na przykład z niezależnymi klientami YouTube'a.
Otwartoźródłowego NewPipe'a nie znajdziemy w Google Play Store.
„Google już od 10 lat wspiera w Polsce początkujących przedsiębiorców w uruchomieniu biznesu. Zapewnia nowym firmom dostęp do innowacyjnych narzędzi, tak aby miały równe szanse na rynku” – czytamy w jednym z komunikatów na rządowym portalu gov.pl.
„Zapowiedzi ze strony rządu o pogłębionej współpracy z globalnymi gigantami technologicznymi, takimi jak Google, Amazon i Microsoft, budzą obawy o zbyt preferencyjne traktowanie zagranicznych podmiotów, co może odbić się negatywnie na polskich przedsiębiorstwach” – podkreśla jednak w swoim oświadczeniu związek polskich dostawców usług chmurowych Polska Chmura.
„Od lat słyszymy o miliardowych inwestycjach Big Techów w Polsce, lecz do tej pory ich realny wpływ na polską gospodarkę pozostaje niejasny”.
Inwestycje nie są przecież darowizną, firmy nie robią ich z dobroci serca; celem jest zysk. To, czy dana inwestycja faktycznie wesprze lokalną gospodarkę i budżet państwa, zależy od wielu czynników.
Oświadczenie Polskiej Chmury podnosi ważne punkty dotyczące tworzenia miejsc pracy i tego, gdzie płacone są podatki, suwerenności danych, uzależnienia administracji od rozwiązań konkretnej firmy.
To dość istotne, że słowo „startup” odmieniane jest przez przedstawicieli Google przez wszystkie przypadki. Startup to mała, nowa firma, która dopiero tworzy swoje pierwsze produkty, i często zmuszona jest szukać zewnętrznego finansowania. A więc: łatwa do przejęcia.
Model jest prosty – dopóki firma jest mała i nie zagraża bezpośrednio gigantowi, może sobie działać. Ale gdy tylko zacznie wyglądać na potencjalną konkurencję, Google składa jego właścicielom ofertę nie do odrzucenia. I albo jest wchłaniana, albo zamykana. Na liście prawie 300 usług „zabitych przez Google” startupów nie brakuje.
”To zobowiązanie Google’a, że przystąpi do akcji edukacyjnych i przeszkoli milion Polaków z zakresu nowoczesnych narzędzi – głównie sztucznej inteligencji. (…) To są dobre wiadomości dla milionów, szczególnie młodych Polek i Polaków” – to znów słowa premiera Tuska.
Warto się zastanowić, z czego Google będzie nas szkolić.
Na te pytania musimy sobie odpowiedzieć sami – Google nie odpisało mi na maila z pytaniem dotyczącym merytoryki tych szkoleń. A gdy już sobie odpowiemy, zadajmy kolejne: czy to nie uwłaczające, by premier dużego europejskiego kraju promował przysposabianie jego obywateli i obywatelek do bezkrytycznego korzystania z usług konkretnej wielkiej firmy technologicznej?
Zarówno Microsoftowi, jak i Google, bardzo zależy na pompowaniu bańki AI i próbie zmonopolizowania tego rynku, a do tego – zwłaszcza po pojawieniu się modelu DeepSeek R1 – potrzebna jest bajera.
Premier Polski rozpływający się w superlatywach nad tym, jakie to wielkie szanse daje technologia, którą Google musi na siłę wciskać osobom korzystającym z ich oprogramowania biurowego, jest tu doskonałym narzędziem.
Prócz bajery Prezes Rady Ministrów obiecał firmie Google deregulację: „Google może być także częścią tego wielkiego, ambitnego projektu, jakim jest deregulacja gospodarki oraz administracji europejskiej i polskiej”.
Jak wygląda deregulacja w wykonaniu Big Techów, możemy zobaczyć w USA, gdzie Elon Musk – postawiony na czele specjalnie dla niego stworzonej instytucji, Departamentu Rządowej Efektywności – stopniowo rozmontowuje amerykańskie instytucje.
Oczywiście zupełnie przypadkiem te instytucje sprawiały oligarsze problemy. Agencja Stanów Zjednoczonych ds. Rozwoju Międzynarodowego (USAID), agencja odpowiedzialna m.in. za cywilną pomoc rozwojową i pomoc również dla organizacji w Polsce, była jedną z pierwszych na celowniku. USAID prowadziło wewnętrzne dochodzenie dotyczące jednej z firm kontrolowanych przez Muska, Starlink.
Miliarder doprowadził również do masowych zwolnień w Agencja Żywności i Leków (FDA). Dotknęły one m.in. osób, które prowadziły niezależny nadzór nad testami produktu innej firmy Muska, Neuralink. Firma Neuralink prowadzi badania nad chipami wszczepianymi do mózgu.
Google nie jest oczywiście tak bezczelne, jak Elon Musk. Ale z regulacjami, które mają chronić interesy obywateli i obywatelek Unii Europejskiej, a które jednocześnie mogą szkodzić interesom spółki, walczy bezceremonialnie od lat.
Zapraszanie do pomocy przy deregulacji monopolisty z rocznym zyskiem na poziomie 28% przychodów, znanego z celowego złośliwego projektowania interfejsu użytkownika tak, by próbować obejść istniejące regulacje, to jak zapraszanie lisa do pomocy przy zarządzaniu kurnikiem.
Tymczasem, jak zauważa Fundacja Panoptykon, Polska jest „ostatnim krajem w UE, który nie ma Koordynatora Usług Cyfrowych”. Termin na wdrożenie unijnego Aktu o Usługach Cyfrowych minął ponad rok temu. Sprytnie – oszczędzamy sobie pracy z deregulacją, po prostu nie regulując!
To chyba by było na tyle, jeśli chodzi o suwerenność technologiczną Polski.
Microsoft zadba o bezpieczeństwo cyfrowe Sił Zbrojnych, Google zadba o naszą edukację cyfrową, służbę zdrowia, energetykę. Rozwiniemy przed nimi czerwony dywan i grzecznie się zderegulujemy, ogrzani blaskiem „wotum zaufania” w postaci niecałego procenta rocznego budżetu Microsoftu na inwestycje w centra danych, i obietnicy dziesiątek miliardów zwiększonego PKB z raportu, którego nie zobaczymy. Google zaś wesprze polski biznes, czy się to polskiemu biznesowi podoba, czy nie.
A za rok czy lat pięć usłyszymy jak Ukraina: fajną tu macie krytyczną infrastrukturę cyfrową kontrolowaną przez amerykańskie firmy – szkoda by było, gdyby coś się jej stało.
Specjalista ds. bezpieczeństwa informacji, administrator sieci i aktywista w zakresie praw cyfrowych. Studiował filozofię, był członkiem Rady ds. Cyfryzacji, jest współzałożycielem warszawskiego Hackerspace’a. Pracował jako Dyrektor ds. Bezpieczeństwa Informacji w OCCRP – The Organised Crime and Corruption Reporting Project, konsorcjum ośrodków śledczych, mediów i dziennikarzy działających w Europie Wschodniej, na Kaukazie, w Azji Środkowej i Ameryce Środkowej. Współpracuje z szeregiem organizacji pozarządowych zajmujących się prawami cyfrowymi w kraju i za granicą. Współautor „Net Neutrality Compendium” oraz “Katalogu Kompetencji Medialnych”.
Specjalista ds. bezpieczeństwa informacji, administrator sieci i aktywista w zakresie praw cyfrowych. Studiował filozofię, był członkiem Rady ds. Cyfryzacji, jest współzałożycielem warszawskiego Hackerspace’a. Pracował jako Dyrektor ds. Bezpieczeństwa Informacji w OCCRP – The Organised Crime and Corruption Reporting Project, konsorcjum ośrodków śledczych, mediów i dziennikarzy działających w Europie Wschodniej, na Kaukazie, w Azji Środkowej i Ameryce Środkowej. Współpracuje z szeregiem organizacji pozarządowych zajmujących się prawami cyfrowymi w kraju i za granicą. Współautor „Net Neutrality Compendium” oraz “Katalogu Kompetencji Medialnych”.
Komentarze