0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Jakub Porzycki / Agencja GazetaJakub Porzycki / Age...

„Chociaż często nie można z całą pewnością powiedzieć, że globalne ocieplenie odpowiada za wystąpienie konkretnego zjawiska pogodowego, to coraz częściej możemy stwierdzić, że gdyby nie ocieplanie się klimatu, to wystąpienie obserwowanego zjawiska (np. fali upałów) byłoby skrajnie nieprawdopodobne” – tłumaczy portal Nauka o klimacie.

Na postępujące zmiany klimatu zwraca uwagę również klimatolog, prof. Mirosław Miętus, zastępca dyrektora Instytutu Meteorologii i Gospodarki Wodnej (IMGW-PIB). „Gwałtowne i bardziej intensywne zjawiska pogodowe, w tym ekstremalne upały w Ameryce Północnej przekraczające 50°C, czy wysokie temperatury rejestrowane na Antarktydzie sięgające 18,3°C, są jedynie przykładami zachodzących zmian. Również w Polsce coraz częściej obserwujemy dynamiczne i niebezpieczne zjawiska pogodowe. Przykładem może tu być ostatnia mroźna zima 2020/2021, burzowy i upalny początek tegorocznych wakacji, trąba powietrzna zarejestrowana w lipcu w Terespolu, czy narastający już od kilku ostatnich lat problem suszy” – tłumaczy.

W OKO.press przyglądamy się lipcowym katastrofom z Polski i z całego świata.

Upał w Legnicy

Na pierwszy ogień nasze własne podwórko. Zanotowaliśmy w całym kraju bardzo wysokie temperatury – rekord padł w Ciciborze (woj. lubelskie). 14 lipca zanotowano tam aż 35,1°C. Na drugim miejscu znalazły się Sulejów (woj. łódzkie) i Legnica (woj. dolnośląskie) z wynikiem 34,3°C. To na razie wstępne dane.

Legnica była zeszłoroczną rekordzistką – z identyczną temperaturą, 34,3°C.

To oznacza, że w tym roku najwyższa temperatura była o 0,8°C większa niż w 2020.

A już wtedy Instytut pisał: „Temperatury powietrza w lipcu 2020 roku utrwaliły silny wzrostowy trend temperatury powietrza na obszarze Polski. Tylko od 1951 roku wzrost temperatury w tym miesiącu szacowany jest na nieco ponad 2°C”.

Lipiec w Polsce to jednak nie tylko upały – to także gwałtowne burze, ulewy, gradobicia i błyskawiczne powodzie.

Przeczytaj także:

Pogoda w lipcu? Burzowa

„Co roku szczyt sezonu burzowego wypada w czerwcu i lipcu” – mówi Piotr Żurowski z grupy Polscy Łowcy Burz, Skywarn Polska. „W tym roku z obserwacji można wnioskować, że zjawisk burzowych i gradobić było więcej niż w poprzednich latach. To oczywiście zależy, gdzie jesteśmy i gdzie te zjawiska obserwujemy. Zdarzały się w niektórych miejscach Polski długie burze, które dawały wrażenie, jakby kilka burz następowało jedna po drugiej. Dlatego trudno mówić o konkretnych liczbach, bo ktoś może uznać, że nad jego miastem przeszło 10 burz, a tak naprawdę była to jedna wielka linia burzowa” – dodaje. IMGW nie prowadzi szczegółowych danych burzowych, a Nauka o Klimacie potwierdza słowa Żurowskiego: trudno mówić o konkretnych liczbach.

„W danych obserwacyjnych sprawozdaje się tzw. „dni z burzą” (czyli z wyładowaniami atmosferycznymi), a to nie to samo co liczba burz. W ciągu ostatnich 100 lat roczna liczba takich dni w Polsce nie zmieniła się istotnie” - piszą eksperci.

Wydłuża się jednak sezon burzowy, a prawdopodobieństwo ich wystąpienia pojawia się także między październikiem a marcem.

Co spowodowały lipcowe burze? Na przykład 29 lipca aż 3 tysiące osób z woj. warmińsko-mazurskiego było odciętych od prądu. 14 lipca w sumie w całym kraju prądu nie miało aż 15 tys. odbiorców. Wtedy też pogoda nie pozwoliła samolotom lądować na lotnisku Katowice-Pyrzowice. Ogromne opóźnienia miały również pociągi. Od uderzenia pioruna zapalił się dom w Marciszowie (woj. dolnośląskie). W środku były trzy osoby, ale na szczęście udało im się uciec. Podobne historie wydarzyły się m.in. w Jaworznie, Tychach, Wojszynie (woj. lubelskie), Niedobczycach (woj. śląskie) i pod Bydgoszczą. W sumie w lipcu straż pożarna interweniowała w związku ze zdarzeniami pogodowymi aż 35 tysięcy razy (dane do 27 lipca).

Gradziny wielkości piłek golfowych

Jak podkreśla Piotr Żurowski z Polskich Łowców Burz, po lipcowych burzach następowały gradobicia. I to niebagatelne – gradziny miały nawet 4-5 cm średnicy.

„Najwięcej raportów gradu oraz ulewnych opadów i burz mieliśmy z Małopolski, Śląska i Podkarpacia. Podtopienia i ekstremalne opady gradu zdarzały się też w centrum oraz na południowym zachodzie kraju, a także na Warmii i Mazurach. Najwięcej gwałtownych zjawisk było jednak na południu Polski. Dla przykładu możemy wspomnieć nawałnicę z trąbą powietrzną, która 24 czerwca przeszła nad powiatem nowosądeckim, niszcząc domy i budynki gospodarcze” – komentuje Żurowski.

Duże straty spowodowały również ulewy, które z roku na rok są coraz bardziej niszczycielskie. Nauka o Klimacie wylicza, że roczne sumy opadów nie zmieniają się znacząco. Rośnie jednak liczba dni z intensywnym deszczem. A tych będzie coraz więcej – i jest to potwierdzone naukowymi modelami – im bardziej będzie rosła średnia temperatura. Skutkiem gwałtownych ulew są powodzie błyskawiczne – czyli takie, które następują bardzo szybko, zaraz po opadach, najczęściej w zabetonowanych miastach. Więcej o tym zjawisku pisaliśmy tutaj:

Zakopianka pod wodą

Taką powódź mogliśmy obserwować na przykład na początku lipca w Szczecinie, gdzie zalane były domy, sklepy i piwnice, a drogi nieprzejezdne. Jedna z mieszkanek udostępniła w Internecie nagranie, na którym widać, jak w wodzie zalegającej na ulicach pływają ryby.

18 lipca powódź zalała drogę krajową nr 7, czyli zakopiankę – media podawały, że trasa znalazła się aż 80 cm pod wodą. Poważnie ucierpiały gminy w powiecie myślenickim. Powódź zniszczyła też domy, zalała piwnice, a straż ewakuowała kilkanaście osób. „Był środek nocy, kiedy przyszła największa fala. Ludzie uciekali z domów tak jak stali, nawet boso. Niejednej osobie tyle zostało z dorobku życia, przysłowiowa koszula. Woda podnosiła się błyskawicznie. Dość powiedzieć, że strażakom, którzy ewakuowali moją teściową woda sięgała prawie do szyi. Przez dom przeszła fala i, jak sądzę, nadaje się on już tylko do rozbiórki” – mówiła w „Dzienniku Polskim” Agnieszka Węgrzyn, mieszkanka Głogoczowa w powiecie myślenickim.

„Gmina Zakliczyn w powiecie tarnowskim w ciągu dwóch tygodni była zalana dwa razy” – mówi Piotr Żurowski w rozmowie z OKO.press. „Z kolei kawałek dalej, w Lisiej Górze mieliśmy ogromne zniszczenia związane z silnym wiatrem: połamane drzewa, nieprzejezdne drogi, zerwane dachy. Ogromne wrażenie zrobił na mnie film nagrany w Krakowie, gdzie widać, jak ludzie uciekają ze swoich samochodów, na które spadają połamane konary drzew” – odpowiada.

Kanada: miasto spłonęło w 15 minut

Tegoroczne lato jest katastrofalne w skutkach dla części USA i Kanady, gdzie zanotowano bardzo wysokie temperatury i groźne pożary. Jak pisaliśmy w OKO.press, w kalifornijskiej Dolinie Śmierci 9 lipca odnotowano 54,4°C. Woda w rzece Kolumbia jest tak ciepła, że żyjące w niej łososie dosłownie gotowały się żywcem. Na ich ciałach pojawiły się owrzodzenia i nalot przypominający pleśń.

W Kolumbii Brytyjskiej, prowincji Kanady, podczas pięciu ostatnich upalnych dniach czerwca zanotowano 486 zgonów. To wzrost o 195 proc. w stosunku do średniej z tego okresu. 29 czerwca w mieście Lytton zarejestrowano rekordową temperaturę 49,6°C. Dzień później ewakuowano mieszkańców. „Całe miasto jest w ogniu. Pożar rozprzestrzeniał się błyskawicznie – po 15 minutach od pierwszych oznak już całe Lytton było w płomieniach” – mówił CBC News burmistrz Jan Polderman. Dwie osoby zginęły.

W sumie w tym roku w czterech prowincjach Kanady zanotowano ponad 4 tys. pożarów. W samej Kolumbii Brytyjskiej było ich aż 1262 (dane na 31 lipca).

Pod koniec lipca prowincja ogłosiła stan wyjątkowy. W ostatnim dniu lipca wciąż jest 241 aktywnych pożarów. Ogień, który zniszczył Lytton, nadal płonie w otaczającej dolinie, a powietrze pozostaje zamglone. „To złowieszcze przypomnienie dla mieszkańców, że niszczycielskie zmiany klimatyczne mogą zaatakować społeczność przyzwyczajoną do gorących lat” – napisał Guardian. W części kraju wydano ostrzeżenia o bardzo złej jakości powietrza. Dym dotarł m.in. do Montrealu.

21 lipca „New York Times" pisał o ponad 160 tysiącach hektarów ziemi strawionych przez pożary w stanie Oregon w USA. Około 2 tysięcy osób dostało nakazy ewakuacji. To czwarty co do wielkości pożar w stanie od 1900 roku, a dym z płonącego stanu dotarł aż do Nowego Jorku, czyli na drugi koniec kraju.

Syberia w ogniu

To niestety nie koniec doniesień pożarowych - z ogniem zmaga się również Syberia. Spłonęło już 1,5 mln hektarów ziemi, a lokalni urzędnicy mówią o najbardziej suchej letniej pogodzie od 150 lat. Już ostatnie pięć lat było bardzo gorące, przez co syberyjska tajga zamieniła się w pudełko zapałek. Mieszkańcy komentują w rozmowach z mediami, że pożary dotknęły każdą osobę żyjącą w Jakucji. Sami dołączają jako wolontariusze do jednostek wspierających straż pożarną.

„To są nasze domy, nasze lasy i nasi ludzie. Nasze rodziny oddychają smogiem. Nie mogłem stać z boku” – powiedział „Guardianowi” Ivan Nikiforov, mieszkaniec Jakucka. 20 lipca w jego mieście zanotowano ogromny poziom drobnych pyłów PM2,5 - aż 395µg/m3. Pożary w Jakucji Nikiforov opisywał jako „gęsty i żółty dym”. „Nie wiem, jak miejscowi mogliby to znieść. Prawdopodobnie będzie to miało dla nich skutki zdrowotne w przyszłości” - dodał. W mediach społecznościowych mieszkańcy piszą, że w ogniu giną ptaki i inne zwierzęta.

Turyści ewakuowani statkami

Pożary trawią również Turcję. W ostatnim tygodniu lipca wybuchło aż 70 pożarów w sześciu prowincjach. Agencja Reuters donosi o 14 ofiarach i tysiącach ewakuowanych mieszkańców oraz turystów, którzy wypoczywali nad Morzem Egejskim. Z żywiołem walczy ponad 4 tys. strażaków, a pomoc oferuje również Azerbejdżan, Grecja i Francja. Rosja i Ukraina wysłała na miejsce samoloty, które próbują gasić pożar z nieba. W Bodrum, w prowincji Muğla, spłonęło już 80 hektarów ziemi. Ogień odciął drogę do dwóch hoteli, przez co 4 tysiące turystów i członków obsługi było ewakuowanych statkami.

Choć pożary o tej porze roku nie są w Turcji niczym nowym, to skala zniszczeń z ostatnich dni jest rekordowa.

Rekordowy był również upał – w miejscowości Cizre 20 lipca zarejestrowano 49,1 stopni Celsjusza.

Co więcej, kiedy regiony Morza Egejskiego i Śródziemnego płoną, część kraju nad Morzem Czarnym przeżywa katastrofalne powodzie. 22 lipca ewakuowano 200 osób, ponad 3 tysiące odbiorców nie miało prądu. Sześć osób zginęło.

Błyskawiczne powodzie w Chinach i Indiach

Ponad 50 osób zginęło z kolei w chińskiej błyskawicznej powodzi w prowincji Henan. Straty są szacowane na 10 miliardów dolarów amerykańskich. Od niedzieli 18 lipca do wtorku (20 lipca) spadło prawie 640 mm deszczu. To tyle, ile zazwyczaj spada w rok.

20 lipca w ciągu godziny spadło ponad 200 mm deszczu.

Wśród ofiar żywiołu jest 12 pasażerów metra w stolicy regionu Zhengzhou, którzy zostali uwięzieni w wagonach zalewanych przez wodę, z coraz mniejszym dopływem powietrza. Kiedy sytuacja się uspokoiła, setki osób złożyły symboliczne kwiaty przy wejściu do stacji metra.

W samym Zhengzhou z powodu powodzi przesiedlono aż 400 tysięcy osób. Media podały, że skutki katastrofy dotknęły około 1,2 mln Chińczyków.

Po monsunowych deszczach w zachodnim stanie Maharasztra w Indiach zginęło ponad 200 osób. Już kilkadziesiąt osób straciło życie w osuwiskach, a te wciąż zagrażają ponad 100 wioskom. W mieście Mahad woda osiągnęła poziom, jakiego mieszkańcy nie obserwowali od lat i całkowicie zalała parterowe budynki.

„Monsunowe powodzie, które przechodzą przez Indie, są zjawiskiem niespotykanym, ale można było je przewidzieć” – napisała na Twitterze Roxy Koll, klimatolożka z Indyjskiego Instytutu Meteorologii Tropikalnej. Badania opublikowane w czasopiśmie „Nature and Communications” dowodzą, że w latach 1950-2015 nastąpił trzykrotny wzrost ekstremalnych opadów deszczu w środkowych Indiach.

200 ofiar powodzi w Europie

Również powodzie w Niemczech, Belgii i Holandii spowodowały ogromne zniszczenia. Zginęło w sumie około 200 osób.

Pisaliśmy w OKO.press o tym, jak wyglądały zdjęcia z najmocniej dotkniętych katastrofą obszarów: podmyte, zawalone domy, oderwane ściany, przerwane drogi, mosty złamane w połowie, jakby były zwykłym kawałkiem drewna. W miastach leżały potłuczone, zmiażdżone samochody, a obok nich – sterty desek, śmieci i gruzu. Ucierpiały też zwierzęta, przede wszystkim te dziko żyjące.

O powody błyskawicznej powodzi w części Europy zapytaliśmy prof. Mirosława Miętusa z IMGW-PIB.

„Od 6 do 12 lipca nad zachodnią częścią kontynentu utrzymywała się deszczowa pogoda. Największa akumulacja opadów wystąpiła na terenie Szwajcarii, na wschodzie Francji i na południowym zachodzie Niemiec” – wylicza naukowiec. „Następnie w ciągu kolejnych dni: od 13 do 15 lipca, znad wschodniej Francji do centralnych i wschodnich Niemiec przemieszczał się wolno rozległy układ niskiego ciśnienia. Przyniósł on bardzo silne, długotrwałe opady w zachodnich regionach Niemiec oraz na pograniczu Francji, Luksemburga, Belgii i Holandii. Taki rozwój sytuacji spowodował powodzie w rejonach leżących nad rzekami. Należy podkreślić, że główną przyczyną była właśnie bardzo wolna wędrówka niżu i co za tym idzie, wysokie sumy opadów na obszarach przez niego objętych” – tłumaczy.

Jak dodaje, w ciągu trzech dni, od 13 do 15 lipca, najwyższe zmierzone sumy opadów wyniosły nawet 150 mm na zachodzie Niemiec i od 100 do 200 mm w Belgii.

Niebezpieczny weekend

Czy sierpień będzie spokojniejszy? Patrząc na prognozę dla Polski, można powiedzieć, że na pewno nie rozpocznie się spokojnie.

IMGW przewiduje, że pierwszy dzień sierpnia na południu, wschodzie i w centrum Polski możemy spodziewać się intensywnych opadów deszczu i burz z gradem. W czasie burz porywy wiatru lokalnie nawet do 100 km/h.

„Znów będzie niebezpiecznie” – ostrzega Instytut.

;

Udostępnij:

Katarzyna Kojzar

Absolwentka Uniwersytetu Jagiellońskiego i Polskiej Szkoły Reportażu. W OKO.press zajmuje się przede wszystkim tematami dotyczącymi ochrony środowiska, praw zwierząt, zmiany klimatu i energetyki.

Komentarze