0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. Tomasz Pietrzyk / Agencja Wyborcza.plFot. Tomasz Pietrzyk...

Przyczyn czarnej listy fatalnych działań policji w ostatnim czasie może być wiele: od braku nadzoru, awansowania ludzi, których akurat nie powinno się promować, po upolitycznienie i poczucie bezkarności.

1 grudnia 2023 we Wrocławiu policja zatrzymała poszukiwanego listem gończym Maksymiliana F. – miał odbyć karę pół roku więzienia za oszustwa. Na komisariacie rozpoczęto z nim czynności, ale nie było miejsca na tzw. dołku. Dlatego dwójka funkcjonariuszy dostała zadanie przewiezienia go na inny komisariat w nieoznakowanym aucie. Konwojowany postrzelił obu funkcjonariuszy w głowy i zbiegł. Złapano go następnego dnia. Obaj policjanci zmarli.

Kto i jaki popełnił błąd?

Co dzieje się w policji, że mamy tak długą, czarną serię dramatycznie złych decyzji mundurowych?

O tym rozmawiamy z Dariuszem Nowakiem, młodszy inspektorem w stanie spoczynku, w latach 90. rzecznikiem Komendanta Głównego Policji, a przez 17 lat – rzecznikiem Małopolskiego Komendanta Wojewódzkiego Policji. Obecnie Nowak pracuje jako doradca prezydenta miasta Krakowa ds. bezpieczeństwa i monitoringu wizyjnego.

Na zdjęciu: Komisariat Policji Wrocław-Fabryczna, na którym służyli dwaj policjanci zastrzeleni przez Maksymiliana F.

Cena za błąd

Krzysztof Boczek: Dwójka policjantów postrzelonych nie żyje. Co poszło nie tak?

Dariusz Nowak: Z tego co wiemy, zawiodło abecadło policyjne. Każdy policjant wie, że jeżeli kogoś wsadza się do radiowozu – bez względu na jego status, czy jest podejrzanym, oskarżonym czy skazanym – podstawową rzeczą jest przeszukanie takiej osoby. I nie ma znaczenia, że ten człowiek wcześniej został zatrzymany przez innych policjantów i być może nawet został już przeszukany. Przepisy bardzo wyraźnie mówią, że i takiego trzeba dokładnie przeszukać. Bo może być zagrożeniem dla policjantów albo dla siebie – może na przykład uszkodzić siebie fragmentem żyletki czy długopisu.

To jest abecadło policyjne.

Gdy jakaś załoga przejmuje takiego człowieka, to dyżurny w komendzie powinien im zrobić odprawę – przypomnieć o zasadach przewożenia, zasadach bezpieczeństwa i z kim mają do czynienia. Myślę, że tego tutaj zabrakło. A w tym przypadku sytuacja była jasna – mieli do czynienia z kimś niebezpiecznym, bo poszukiwanym listem gończym.

Dawniej, jeśli zatrzymywano kogoś za sprawy gospodarcze, oszustwa, można było go traktować bardziej na luzie, nawet z nim pogadać. Dzisiaj nie ma już takiej kategorii, bo wiadomo, że podobnie może reagować ten zatrzymywany za oszustwa, jak i ten, który jest bandytą zatrzymywanym za zabójstwo. Wszystkich trzeba traktować według takich samych procedur w kwestiach przeszukiwania czy konwojowania.

Jeżeli kogoś przewozimy w samochodzie operacyjnym – tam nie ma szyby oddzielającej tył od przodu – to ta ostrożność powinna być tym większa.

Ja najpierw zrozumiałem, że funkcjonariusze siedzieli w aucie obok siebie z przodu…

Ja też.

No właśnie. Ale to policja potem zdementowała. Teraz mówią, że jeden prowadził, a drugi siedział obok przewożonego. To jest w porządku. Natomiast zatrzymanego trzeba skuć z rękami na plecach.

A on był skuty z przodu?

Tego się domyślamy, to nie zostało zdementowane.

Policjant też powinien trzymać rękę na jego kajdankach – gdyby zatrzymany się szarpał, walczył, można je podnieść razem z jego barkami i mieć nad nim jakąś kontrolę. Drugi policjant ma wtedy czas, by zatrzymać samochód i pomóc koledze.

To jest zadziwiające, że on (zabójca – red.) miał przy sobie broń. Wiemy, że czarnoprochową, czyli wyprodukowaną przed 1885 rokiem lub jej repliką. To broń sporych rozmiarów, najczęściej rewolwery, które znamy z westernów. Trudno taką schować.

Czyli nie miał jej w skarpecie?

Raczej nie, chyba za pazuchą.

Chyba że ta broń była w radiowozie już wcześniej, bo ktoś chciał się jej pozbyć i ją tam zostawił. To jest tylko hipoteza, której na tę chwilę nie możemy wykluczyć.

To byłby bardzo dziwny zbieg okoliczności, bo zabójca wcześniej w internecie groził, że zabije policjantów.

To prawda. Ale w tej pracy bierze się pod uwagę warianty nawet najbardziej kosmiczne, a później się je eliminuje.

Innymi słowy, zawiniła dwójka policjantów, która zginęła – nie trzymali się procedur?

Bezpośrednio tak. I za ten błąd zapłacili najwyższą cenę – życie.

Przeczytaj także:

Mentalna demoralizacja

Jak to jest możliwe, że zwykłych demonstrantów, aktywistów, skuwają kajdankami – widziałem to wiele razy – z rękami z tyłu. Także dziewczyny, nawet gdy miały rękę w ortezie! A tu mamy przestępcę poszukiwanego listem gończym i skuwają go z przodu?

Czy to była rutyna tych policjantów? Ja myślę, że tak, mieli bardzo dużo lat pracy za sobą – jeden 26 lat, a drugi 19. Postąpili na zasadzie „tysiąc razy przewoziłem, zatrzymywałem, nic się nie stało, to i tym razem jakoś się uda i nic złego nie może się wydarzyć”. Policjant nie przewidział, nie przemyślał i doszło do sytuacji, która zdarzy się raz na ileś tysięcy razy.

Zwrócił pan uwagę, gdzie to miało miejsce?

Chodzi o co?

O komendę we Wrocławiu. Znanych jest sześć przypadków, gdy w ciągu ostatnich 2-3 lat, zatrzymywani przez policję zmarli/zginęli we Wrocławiu lub okolicach.

Też o tym słyszałem, wszyscy znamy sprawę Igora Stachowiaka (z 2016 roku – red.).

Trudno tutaj mówić o przypadku. Być może brakuje tam ludzi, szkoleń i doświadczonych policjantów. Wrocław jest przy granicy, wiele osób ma możliwość zdobycia lepiej płatnej pracy, być może nabór przez te ostatnie lata był tam słaby.

Ale w tej sytuacji mamy doświadczonych funkcjonariuszy.

Być może z wrocławską policją stało się coś, co spowodowało, że przestała działać w oparciu o przepisy, reguły postępowania, o kontrole, przekazywanie informacji… W którymś momencie przestali to robić i nie wiedzieli, że jest taka procedura.

Zawsze były tzw. patrole oficerskie – wchodziły do jednostki o 2-3 nad ranem i sprawdzały, co się w niej dzieje. Jak wygląda przetrzymywanie osób, doprowadzanie ich itd. Być może tego zabrakło. A skoro nie ma nadzoru, to hulaj dusza, piekła nie ma. Ludzie robią to, co im wygodne.

Myśli pan, że bezkarność też leży u podstaw serii tych czarnych wydarzeń?

Niestety tak.

Była tendencja do tego, że bez względu na to, co się dzieje, to zwieramy szyki, choć całe miasto, a nawet Polska już wie, że było inaczej. My nadal obstajemy przy tym, że wszystko było w porządku.

Policja przez to stała się niewiarygodna.

A jednocześnie panuje w niej przekonanie, że bez względu na to, co się wydarzy, konsekwencje ich nie spotkają.

Taka instytucja staje się niewiarygodna nie tylko dla społeczeństwa, ale też dla ludzi w środku – policjantów. Kłamiemy, zwieramy szyki, nie mówimy prawdy i tym samym demoralizujemy się.

Moim zdaniem nastąpiła tego typu mentalna demoralizacja.

Zawiódł przekaz informacji

31-letnia Malwina ze Świdnicy zmarła w maju, dzień po zatrzymaniu przez policję we Wrocławiu. O jej śmierci bliscy dowiedzieli się po dwóch miesiącach, kiedy chcieli zgłosić jej zaginięcie.

To jest po prostu niewiarygodne! Teraz wszyscy będą przekonani, że nie poinformowano rodziny, by ukryć tę informację o zgonie. Z pewnością tę dziewczynę spotkała jakaś krzywda…

Tak. Pobito ją – sekcja potwierdziła, że miała 51 urazów.

No właśnie. I prawdopodobnie to stało się na komisariacie, tak?

Tego nie wiem. Prokuratura umorzyła postępowanie w sprawie nieumyślnego spowodowania jej śmierci.

Zawiódł przekaz informacji w policji. Wiele rzeczy udałoby się w porę wyjaśnić, gdyby był jasny przekaz. Ale każda rzecz jest przeciągana w czasie. Tłumaczą: „dla dobra śledztwa nie mówimy”, „wyjaśnimy to”, „w tej chwili wygląda, że jest to w porządku”...

Kiedy zaś są sytuacje zapalne, nie można czekać z wyjaśnieniem. Trzeba to robić tu i teraz. Pokazać ludziom, że jest inaczej, niż mogą sądzić. Bo za 2-3 dni plotka, legenda zrobią swoje.

Według mnie zawiódł sposób komunikowania się policji ze społeczeństwem. Nie było jasnych komunikatów, odnosiło się wrażenie, że policja znów coś ukrywa, a takiej instytucji się nie wierzy.

Policja daje czasem jasne komunikaty – na przykład po protestach przeciwko zaostrzeniu prawa aborcyjnego mówili, że oni wcale nie biją kobiet.

To trochę tak jak z tym billboardem Narodowego Banku Polskiego – piszą na nim, że „wszystko jest zgodne z prawem”, a to może oznaczać, że właśnie nie jest.

Wyjść z otwartą przyłbicą

Zna pan policję od 30 lat. Pamięta pan taką czarną serię, by w ciągu 2-3 lat zmarło aż 6 osób zatrzymywanych? Od 2018 roku w całej Polsce było 36 takich przypadków.

Takiej serii nie pamiętam. Ale tego rodzaju nadzwyczajne wypadki, negatywne informacje były bardzo częste, gdy pracowałem w Komendzie Głównej – byłem rzecznikiem m.in. gen. Papały, którego zastrzelono. Praktycznie występowały nawet codziennie.

Wtedy staraliśmy się, by maksymalnie szybko te historie były wyjaśniane, by wokół nich nie narosła legenda, której się nie da się potem wyprowadzić.

Jeżeli policjanci byli winni, to natychmiast szedł komunikat o ich ukaraniu, wydaleniu ze służby itd.

A słyszał pan, że ponoć ustępujący komendant główny, Szymczyk miał zarządzić, że bronimy policjantów do upadłego?

Nie wiem, czy tak powiedział.

Interesuję się policją na co dzień. Obserwuję ją, wypowiadam się o niej, rozmawiam o niej z sąsiadami, czy kolegami, którzy nadal w niej pracują. Ci ludzie mają świadomość, że tam się kłamie, że zaciera różnego rodzaju historie „dla dobra śledztwa”. Wszyscy widzą, że ta instytucja ma coś do ukrycia. To jest fatalne.

W latach 90. pokutowało przekonanie, że policja z natury kłamie. Ponieważ byłem człowiekiem, który budował nową policję, to wyszliśmy z założenia, że nie wolno kłamać. Bo jesteśmy instytucją, która jest szczegółowo obserwowana przez społeczeństwo, dziennikarzy, samych policjantów…

A jednak u każdego mojego przełożonego – a miałem ich w sumie dwunastu i każdy był generałem – była tendencja do tego, by pewne rzeczy ukryć. Na zasadzie: „uda się”. Bo jeśli tego nie zrobimy, to będzie o tym głośno, „nie będę mógł awansować, znajdę się na marginesie, będę obserwowany”. To naturalna tendencja w policji, która często bierze górę. Za wszelką cenę starają się coś ukryć, a to się nie udaje, bo prędzej czy później wszystko wyjdzie na jaw.

Gdy wydarza się coś spektakularnego, to trzeba wyjść z otwartą przyłbicą – najlepiej, by zrobił to komendant, nie zasłaniając się rzecznikiem – i uderzyć się w piersi. Powiedzieć: tak, zrobiliśmy źle, ale wyciągniemy z tego konsekwencje.

A tu człowiek umiera, a żadnych konsekwencji nikt nie wyciąga.

To jeden z powodów, dla którego młodzi ludzie dzisiaj nie chcą iść do policji – instytucji, która jest podejrzewana o różne rzeczy, o której mówi się źle, bo uczestniczy w czymś, co jest przez ludzi piętnowane.

Służenie pewnej grupie, skutkujące utożsamianiem policji z partią, przekonanie, że nie jest policją państwową, powodowało demoralizację wśród policjantów. „Przyszedłem do policji, by łapać bandytów, a tu muszę ochraniać kolejny pomnik albo miesięcznicę”.

Co ma zrobić taki człowiek? Zwolnić się? Wielu tak robi, ale wielu też ma kredyty, rodziny więc zostają i liczą, że się coś zmieni, że przeczekają.

Odbudować morale

Szef policji odpala w gabinecie granatnik i nie ponosi za to żadnych konsekwencji – to też demoralizujące dla formacji?

Chyba wszyscy policjanci widzą, że to, co się stało, ośmiesza komendanta i całą tę formację. I to musi być demoralizujące dla funkcjonariuszy. Bo skoro w poważnej sytuacji próbują ci wmawiać, że wszystko jest OK, to ten policjant na dole, który ma coś na sumieniu, też będzie siebie usprawiedliwiał: „a co ja niby takiego zrobiłem?”.

Teraz komendant Szymczyk odchodzi – jest szansa na jakiekolwiek zmiany w policji?

Odbudowanie morale policyjnego, etosu dowódcy, oficera, człowieka honoru będzie niezmiernie trudne. Przez pewien czas sytuacja będzie nawet trudniejsza niż obecnie.

Bo policja przez te lata zbudowała nieznaną ścieżkę awansu. Dziś rozmawiałem z policjantem na służbie. Na palcach jednej ręki może policzyć tych, którzy są fachowcami, w swoim środowisku są uznawani za ludzi, którzy powinni awansować.

Normą są awanse wynikające nie wiadomo z czego. Panuje przekonanie, że awansują ci, którzy są w dobrych układach z komendantem, ślepo i posłusznie wykonują polecenia, którzy donoszą, albo wkradli się w łaski polityków. A tacy akurat nie powinni awansować.

Z czasów mojej pracy w policji pamiętam sytuację, w której ktoś został komendantem wojewódzkim tylko dlatego, że biegał za wojewodą. Wszyscy wtedy łapali się za głowę, bo ten człowiek nie dorósł do tego awansu.

Chciałby pan być rzecznikiem KGP w czasach dobrej zmiany?

Nie.

Czemu?

Musiałbym mówić rzeczy, które nie licują z godnością i z moim przekonaniem.

Zawsze tak było, że każda kolejna władza chciała mieć swojego komendanta. I te pokusy były, są i będą. To się akurat nie zmieni.

;
Krzysztof Boczek

Ślązak, z pierwszego wykształcenia górnik, potem geograf, fotoreporter, szkoleniowiec, a przede wszystkim dziennikarz, od początku piszący o podróżach i rozwoju, a od kilkunastu lat głównie o służbie zdrowia i mediach. Zaczynał w Gazecie Wyborczej w Katowicach, potem autor w kilkudziesięciu tytułach, od lat stały współpracownik PRESS, SENS, Służba Zdrowia. W tym zawodzie ceni niezależność.

Komentarze