0:00
0:00

0:00

Wzrost aktywności obywatelskiej i poczucia odpowiedzialności za państwo wśród przeciwników PiS – to także efekt rządów tej partii w Polsce. Z reakcji obywateli na polityczny kryzys, wywołany przez rządzących, możemy już dziś być dumni. Niestety, za wyborcami na razie nie nadążają sami politycy.

Kryzys społeczno-polityczny, który od 2016 r. funduje nam PiS, i który (wszystko na to wskazuje) potrwa jeszcze przynajmniej trzy lata, dla opowiadających się po stronie opozycji może być też lekcją. Bardzo trudną, ale niezbędną do rozwoju. Prawdziwym wyzwaniem. Czy politycy opozycji są w stanie mu sprostać? Tak, jeśli wezmą przykład z obywateli.

Tekst publikujemy w naszym cyklu „Widzę to tak” – od czasu do czasu pozwalamy sobie i autorom zewnętrznym na bardziej publicystyczne podejście do opisu rzeczywistości. Zachęcamy do polemik

Kryzys to też szansa na rozwój

Każdy kryzys, zarówno ten osobisty, jak i społeczny, można przeżyć na kilka sposobów. Po pierwsze: skrajnie trudna sytuacja może nas zwyczajnie załamać i przerosnąć. Wtedy traumatyczne przejścia trwale zmieniają czyjeś życie na gorsze. Społecznie dzieje się tak, gdy wspólnota rozpada się, dochodzi do dramatycznego wewnętrznego konfliktu, znika to, co dotychczas łączyło.

Wydaje się, że po przegranych przez opozycję wyborach prezydenckich wielu komentatorów właśnie w ten sposób widzi obecną sytuację w Polsce. Rozpad, chaos, emigracja, w najlepszym przypadku – utrata znaczenia i brak jakiegokolwiek wpływu.

Przeczytaj także:

Ale jest też druga metoda radzenia sobie z kryzysem. To traktowanie go jako (najtrudniejszej!) lekcji. Obserwowanie, mimo silnych emocji, co się rozpadło i dlaczego, jakie braki się ujawniły i jakie zmiany są niezbędne, by w przyszłości takiej sytuacji zapobiec. To nie jest łatwa droga, ale w przeciwieństwie do poprzedniej daje nadzieję, a jej efektem jest wewnętrzny rozwój. Człowiek wychodzi z traumy dojrzalszy i bardziej świadomy.

Kryzys państwa, który zafundował nam PiS, to dla środowiska opozycyjnego właśnie taka lekcja - i to lekcja podwójna, do odrobienia zarówno na poziomie obywatelskim, jak i politycznym.

Obserwując zmiany społeczne w ostatnich latach w Polsce mam wrażenie, że na poziomie obywatelskim w znacznym stopniu odrobiono już pracę domową. To w tej przestrzeni od 2016 r. zdarzyło się bardzo dużo dobrego. Wysiłkiem wielu ludzi, którzy obronę wartości demokratycznych uznali za swój priorytet. Brzmi paradoksalnie, ale być może bez kryzysu, wywołanego przez PiS, do tego poziomu obywatelskiej aktywności dochodzilibyśmy przez dziesięciolecia.

Sytuacja wygląda inaczej, jeśli chodzi o opozycyjnych polityków (en masse). Oni zachowali swój tradycyjny sposób myślenia i działania, w efekcie zostali daleko w tyle za obywatelami. Dopóki nie zrozumieją, w czym rzecz, i nie przekształcą dotychczasowych struktur partyjnych, dopóty opozycja nie wygra wyborów. I nie chodzi o nowe szyldy, tworzone odgórnie ruchy czy stowarzyszenia – lecz o prawdziwą, wewnętrzną zmianę.

Jak PiS zmobilizował swoich przeciwników

Spójrzmy najpierw, jak pod wpływem kryzysu przekształciła się aktywność obywatelska. Przede wszystkim dla wyraźnie większej grupy osób (w porównaniu do 2015 r.) sprawy polityczne stały się ważne na co dzień – widać to choćby w rekordowej frekwencji wyborczej. To oczywiście wpływ silnych emocji, jakie polityka dziś wywołuje.

PiS od początku starał się sterować emocjami swoich wyborców, ale chyba nie do końca ma świadomość, że jednocześnie skutecznie zmobilizował przeciwników i obudził środowiska wcześniej nieaktywne politycznie.

Sztandarowym przykładem są prawnicy, zwłaszcza sędziowie i prokuratorzy, przez lata stojący z boku, pilnujący swego miejsca jako władzy niezawisłej i niezależnej, a więc także wówczas niezaangażowanej w sprawy bieżące.

Ten układ zmieniły dopiero działania PiS-u, i to do tego stopnia, że część prawników zaczęła aktywnie uczestniczyć w debacie publicznej, zabierając głos nie tylko ws. reform wymiaru sprawiedliwości, tworząc własne organizacje czy włączając się aktywnie w edukację młodzieży.

Opór prokuratorów wobec upolityczniania ich pracy przez rządzących, decyzje i wyroki sędziów dotyczące spraw bieżących i politycznych, ba, nawet same uzasadnienia wyroków – to dziś ważne elementy polskiego społeczeństwa obywatelskiego.

A wszystko zaczęło się od protestów w obronie wolnych sądów. Pamiętacie zapewne, że na pierwszych demonstracjach w wielu miastach nie było prawników, a jeśli byli, to nie zabierali głosu.

Dziś część z nich jest na pierwszej linii obywatelskiej straży demokracji. Publicznie mówią o tym, co złego dzieje się w kraju, kontaktują się z instytucjami i organizacjami europejskimi (za co zresztą ponoszą konsekwencje dyscyplinarne). Z pozycji „stoimy z boku, bo nas to nie dotyczy” przeszli na pozycję „stoimy na czele, mimo poważnych konsekwencji, bo demokracja jest wartością”.

To także w wyniku kryzysu w państwie zaczęliśmy czytać (niektórzy ponownie, niektórzy po raz pierwszy) Konstytucję Rzeczypospolitej Polskiej. Cytować ją, nosić ze sobą, przywoływać podczas protestów. Hasło „Konstytucja” na koszulce stało się na tyle silne, że bywa uznawane za agitację wyborczą.

Oddolne ruchy obywatelskie chcą mieć wpływ na polityków

Powstały też nowe organizacje obywatelskie, zaczynając od Komitetu Obrony Demokracji. Ten społeczny ruch miał rozmaite losy i jest różnie oceniany. Jego pierwszy lider okazał się niewiarygodny, organizacja się podzieliła.

Ale to właśnie KOD był jednym z pierwszych dowodów zachodzącej zmiany wśród obywateli. Pamiętacie jeszcze, że na początku niewielu komentatorów było w stanie uwierzyć, że KOD nie powstał po to, by wystartować w wyborach? Nie wierzono w to, bo nie istniały wtedy duże, ogólnopolskie ruchy, których celem nie byłaby klasyczna, parlamentarna polityka.

Dziś wiemy, że KOD do Sejmu nie poszedł, za to wielokrotnie wspierał wszystkie partie opozycyjne.

Z perspektywy Warszawy może to wyglądać inaczej, ale w innych regionach każda z minionych kampanii wyborczych byłaby znacznie trudniejsza, gdyby nie działacze KOD-u, Obywateli RP i pokrewnych organizacji.

Jest też Strajk Kobietkolejny oddolny ruch, wolontariacki, skupiający się (zwłaszcza na początku) na tych pomysłach rządzących, które są adresowano do kobiet, jak ograniczenie i tak restrykcyjnego prawa do aborcji, łącznie z karaniem kobiet więzieniem. I znów okazało się, że nie chodzi o to, by zdobywać parlamentarne mandaty czy budować własną partię – lecz by z poziomu obywatelskiego mieć wpływ na to, co robią politycy.

Później to raczej partie opozycyjne zabiegały, by ktoś spośród obywatelskich liderów znalazł się na ich listach wyborczych, a nie odwrotnie.

Do nowych organizacji czy ruchów (jest ich wiele, nie jestem w stanie wymienić wszystkich) często dołączali ludzie, którzy wcześniej nie angażowali się politycznie, m.in. dlatego, że nie znajdowali dla siebie miejsca w jedynych strukturach, które dawały możliwość takiej aktywności – w partiach. Dziś mają znacznie więcej możliwości działania.

Politycznie najlepiej wyczuł to Hołownia

Świadomość zagrożenia demokratycznych wartości, stale podsycana przez rządzących, obudziła nie tylko obywatelską aktywność, ale i poczucie odpowiedzialności. Istotę tej zmiany, jej „użyteczność” w kampanii wyborczej najlepiej wyczuł Szymon Hołownia.

Okazało się, że zaangażowani obywatele są gotowi wspierać ważne inicjatywy oraz polityków - zarówno swoim czasem, jak i pieniędzmi. Bez takiego nastawienia ludzi Hołownia nie byłby w stanie przeprowadzić swojej kampanii. Zebranie przez niego siedmiu milionów zł było wydarzeniem bezprecedensowym w polskiej polityce.

Dodajmy do tego:

- przekazywanie przez zwolenników opozycji pieniędzy na obywatelską (znowu!) inicjatywę wywieszania billboardów przypominających o tzw. „palcu posłanki Lichockiej” i dwóch mld zł dotacji na państwową telewizję;

- masowy udział w zbiórce pieniędzy na działalność Europejskiego Centrum Solidarności w Gdańsku (gdy nie dostało ono dotacji od rządu);

- rekordową zbiórkę „Zapełnijmy po brzegi ostatnią puszkę prezydenta Pawła Adamowicza na WOŚP” (zebrano wówczas prawie 16 mln zł za pośrednictwem Facebooka, była to największa zbiórką przez FB w rejonie Europy, Bliskiego Wschodu i Afryki);

- finansowanie opozycyjnych mediów przez osoby prywatne – tak funkcjonuje przecież OKO.press (serdecznie dziękujemy!), ale także Radio Nowy Świat, zbudowane na fali sprzeciwu wobec zniszczenia przez władze kultowej radiowej Trójki.

I inne wydarzenia, jak potężna mobilizacja podczas zbiórki podpisów pod kandydaturą Rafała Trzaskowskiego na prezydenta RP, czy wywieszanie banerów kandydatów opozycyjnych na ogrodzeniach prywatnych nieruchomości i na balkonach.

Jeszcze kilka lat temu opozycja nie mogła liczyć na tego rodzaju zaangażowanie osób spoza kręgu członków własnej partii – teraz zaś to sami wyborcy musieli wywrzeć presję na Koalicję Obywatelską w wyborach do parlamentu w 2019 r., by akcja banerowa czy w ogóle szersze włączanie sympatyków w akcje wyborcze stało się nową normą.

A partie w swoim starym stylu…

Tyle że świadomi obywatele czują się odpowiedzialni nie tylko za dawanie opozycji pieniędzy czy swego czasu, ale też za to, co robi opozycja.

I tu dochodzimy do kluczowego dziś problemu:

partie, nieprzyzwyczajone do nowych oczekiwań swoich wyborców, nie potrafią się z nimi porozumieć. Błądzą na oślep, czasem trafiając na właściwą ścieżkę, czasem zaś spadając prosto w przepaść, jak w sprawie podwyżek dla prezydenta, posłów i senatorów.

Skąd ten problem?

Moim zdaniem bierze się on ze specyficznego stylu myślenia (a co za tym idzie, także działania) wysoko postawionych działaczy partyjnych. Opiera się on na dwóch podstawowych założeniach:

  1. To władze partii podejmują decyzje. Tych decyzji nie należy podważać.
  2. Sympatycy mają pomagać, a nie przeszkadzać.

Przekładając to na praktykę: władze partyjne wiedzą, co robić – a jak nie wiedzą, to i tak się nie przyznają, bo wtedy ujawniłyby swoją słabość (także słuchając ekspertów). Należy więc wspierać każde partyjne działanie, nie krytykować, nie wyrażać publicznie swoich oczekiwań, bo jeszcze można by osłabić partię, a tego przecież nikt nie chce.

Upraszczam, ale wcale nie nadmiernie. Polskie partie polityczne są hierarchiczne. Nie ceni się w nich otwartej debaty, wymiany myśli, nie organizuje burz mózgów (zwłaszcza z osobami z zewnątrz), nie zdradza politycznej kuchni, choć ta jest najbardziej emocjonująca.

Dla takiego sposobu myślenia najlepiej jest, jeśli obywatele nie wtrącają się za bardzo w robienie polityki, nawet jeśli skutkuje to niższą frekwencją wyborczą. Stały, wysoki poziom mobilizacji politycznej – paradoksalnie - wcale nie pomaga w zachowaniu hierarchicznego status quo.

Obywatele wspierają, ale i wymagają

Taki układ działał, dopóki zwolennicy obecnej opozycji mieli do polityki stosunek letni, a nie gorący. Gdy emocje i zainteresowanie wzrosły, obywatelska aktywność zaczęła skutkować realnymi represjami, wzrosło poczucie odpowiedzialności za własne państwo – sympatycy zaczęli się angażować, ale i wymagać.

Chcą wspierać swoich polityków, ale oczekują od nich świadomości, wyczucia nastrojów, słuchania obywateli i wkładania w polityczną pracę wysiłku.

Nie akceptują lekceważenia i pazerności.

Chcą mieć wpływ na kształt list wyborczych (artykułują to od dawna choćby Obywatele RP).

Chcą, by ich politycy liczyli się z ich zdaniem.

Tego z kolei obawiają się politycy, zwłaszcza ci wielokadencyjni. Warto zauważyć, że wśród parlamentarzystów, którzy od razu opowiedzieli się przeciwko podwyżkom, znaczną część stanowili ci, którzy po raz pierwszy zasiadają w parlamencie. Nie zdążyli jeszcze przyswoić sobie partyjnego stylu myślenia, dlatego lepiej wyczuwają elektorat.

Ci, którzy zostali wybrani kolejny raz, często mają inną perspektywę. Mamy robić to, czego chcą ludzie? To populizm – protestują często w nieoficjalnych rozmowach. Tymczasem nie o populizm chodzi.

Słuchanie ludzi nie oznacza, że zawsze trzeba zrobić to, czego ludzie oczekują – ale że podejmie się decyzję z wiedzą o ich potrzebach i oczekiwaniach. Że nawet robiąc inaczej będzie wiadomo, jakie argumenty za tym przemawiały. I że zainteresowani będą mogli o tym z politykiem porozmawiać.

Warunek jest jeden: politycy muszą być z wyborcami w stałym kontakcie. A to oznacza, że partie powinny wreszcie nadać komunikacji z obywatelami priorytet – tak jak to zrobiły niektóre środowiska sędziowskie czy prokuratorskie, które musiały przejść własną drogę, by zrozumieć, jak ważna jest otwarta komunikacja.

Partyjni działacze powinni pozbyć się syndromu oblężonej twierdzy i przyjąć, że ludzie mają swoje racje, co więcej – że trzeba tych racji słuchać.

Nałóżcie buty Franka Sterczewskiego!

Jest już za kim iść na tej drodze. Wystarczy nałożyć symboliczne już buty posła Franka Sterczewskiego, albo stanąć razem z posłankami (np. Urszulą Zielińską czy Magdaleną Filiks) wśród wyłapywanych przez policję protestujących.

Albo naprawdę usłyszeć to, co mówią o swoich kampaniach europarlamentarzyści: Elżbieta Łukacijewska czy Bartosz Arłukowicz, nie poprzestając na hasłowym wniosku: „trzeba chodzić po domach i rozmawiać”.

I przestać tych polityków lekceważyć wewnątrz partii. Paradoksalnie bowiem politycy wyczuwający elektorat, często mają niską pozycję w partiach, a więc bez wewnętrznego wsparcia nie są w stanie przekonać innych do swoich pomysłów.

Potrzeba tego rodzaju zmian dotyczy wszystkich organizacji opozycyjnych, nawet tych najmłodszych, jak Razem czy Wiosna. Przekonanie, że my, w partii, wiemy lepiej, wydaje się bowiem łączyć je wszystkie.

Tymczasem lepiej wiedzą świadomi obywatele – bo to oni, bez żadnej osłony politycznej, ponoszą konsekwencje wszystkich zmian, wprowadzanych przez kolejne rządzące ekipy.

Dziś nie chodzi więc o to, by istniejące partie zmieniały nazwy, ani o to, by wiceprzewodniczący Platformy zakładał stowarzyszenie. Chodzi o zmianę sposobu myślenia i działania. Bez niej nie pomoże żaden nowy ruch czy nowe logo. Bez niej będzie jedynie stanie w miejscu i nakładanie kolejnych masek na te same, zużyte mechanizmy.

Głęboka zmiana – taka, jaka zaszła wśród obywateli. To właśnie jej potrzebują politycy opozycji.

;
Na zdjęciu Anna Mierzyńska
Anna Mierzyńska

Analizuje funkcjonowanie polityki w sieci. Specjalistka marketingu sektora publicznego, pracuje dla instytucji publicznych, uczelni wyższych i organizacji pozarządowych. Stała współpracowniczka OKO.press

Komentarze