0:000:00

0:00

W najnowszym sondażu Ipsos dla OKO.press* sprawdziliśmy, jaki stosunek do publicznej i niepublicznej oświaty mają Polki i Polacy. Przy okazji udało nam się zbadać, z czym mogą utożsamiać sukces edukacyjny i jakie są ich aspiracje. Zadaliśmy pytanie:

Czy gdyby pieniądze nie były przeszkodą posłałaby Pan/Pani dziecko do płatnej szkoły społecznej lub prywatnej?

Wyniki są porażające.

Aż 55 proc. badanych odpowiedziała twierdząco, z czego co czwarta osoba wybrała odpowiedź "zdecydowanie tak".

Odsetek negatywnych odpowiedzi wyniósł 35 proc.

Ze szkół Zalewskiej zabraliby dziecko nawet wyborcy PiS

Szkołę prywatną najchętniej wybraliby młodzi (18-29 lat), dla których wspomnienia edukacji wciąż są żywe. W tej grupie odsetek pozytywnych odpowiedzi wynosi aż 65 proc.

Chęć ucieczki z publicznej oświaty deklarują też ci, wśród których statystycznie znajdziemy najwięcej osób posiadających dzieci w wieku szkolnym lub młodsze. W sondażu Ipsos nie było co prawda pytania filtrującego, które pozwoliło nam zbadać, jaką popularnością mogłyby cieszyć się szkoły płatne wśród rodziców.

Przyjmujemy jednak, kierując się danymi demograficznymi, że najwięcej z nich znajdziemy wśród osób w wieku 30-59 lat.

Wśród trzydziesto- i pięćdziesięciolatków na edukację niepubliczną wskazuje odpowiednio 62 i 60 proc. pytanych. Dla czterdziestolatków wybór jest mniej oczywisty: 48 proc. na "tak" do 44 proc. na "nie".

Najmniejszym uznaniem niepubliczne placówki cieszą się wśród najstarszych.

Ten rozdźwięk (20 pkt. proc.) pomiędzy najstarszymi i najmłodszymi, to nie tylko kwestia bezpośredniego kontaktu z systemem edukacji. Badania jasno wskazują, że szkołę oceniamy najczęściej przez pryzmat własnych doświadczeń. A to oznacza, że dzisiejsza szkoła publiczna wypada w oczach absolwentów dużo gorzej niż ta sprzed lat. Choć trzeba też brać poprawkę na to, że najstarsze pokolenie nie uczyło się w systemie, który dzielił się na szkoły publiczne i niepubliczne.

Na płatną edukację najczęściej wskazywali mieszkańcy największych miast, w których oferta edukacyjna jest najbogatsza (62 proc.), a także mieszkańcy mniejszych ośrodków miejskich (20-100 tys. mieszkańców).

Wśród tych drugich ważny mógł być aspekt aspiracyjny. Jak jeszcze dokładnie pokażemy dalej, w Polsce powszechne jest przekonanie, że prywatna szkoła — w systemie edukacji nastawionym na ostrą selekcję, rywalizację i rankingi — po prostu zapewnia lepszy start.

Najmniej placówkami niepublicznymi zainteresowani są mieszkańcy wsi, a i tak — gdyby pieniądze nie były przeszkodą — wybrałoby je 48 proc. pytanych.

Bardzo ciekawie rozkładają się też głosy w podziale na elektoraty. Zdziwią się ci, którzy myśleli, że wyborca Lewicy będzie z definicji przywiązany do usług publicznych. Płatną edukację w tej grupie wybrałoby 59 proc. badanych, więcej niż wśród wyborców Koalicji Obywatelskiej (56 proc.).

Zaskoczeniem są też odpowiedzi wyborców PiS.

Aż 44 proc. z nich wolałoby, żeby ich dziecko nie chodziło do szkół zreformowanych przez minister Annę Zalewską.

Tyle samo wybrałoby publiczny system edukacji, a 13 proc. (być może nie chcąc wystawiać złej recenzji polityce edukacyjnej partii, na którą głosowali) odpowiedziało: "trudno powiedzieć".

Ten wynik ciekawie kontrastuje z pytaniem o ocenę "deformy" minister Anny Zalewskiej. W 2019 roku w sondażu Ipsos dla OKO.press przeważająca większość elektoratu rządzącej partii (77 proc.) była przychylna zmianom wprowadzonym przez PiS.

Dlaczego chcą uciekać z systemu?

Na wyniki, które otrzymaliśmy, trzeba patrzeć dwutorowo.

Po pierwsze, jest to niewątpliwie ponura recenzja publicznego systemu oświaty rozchwianego nieudaną reformą, a także pandemią.

Nawet jeśli ktoś nie ma bezpośredniego kontaktu ze szkołą, w ciągu ostatnich pięciu lat wielokrotnie słyszał o chaosie wywołanym likwidacją gimnazjów, anachronicznej i przeładowanej podstawie programowej czy masie zadań domowych, którymi dręczeni są uczniowie.

Powszechna jest też wiedza o największym w historii strajku nauczycieli, problemach z nauczaniem zdalnym, znikających z systemu uczniach czy kryzysie zdrowia psychicznego dzieci i młodzieży.

Przeczytaj także:

Czy to dlatego ludzie chcieliby uciekać z publicznych szkół?

Część faktycznie może poszukiwać wybawienia od presji, nudy, tłoku, przeładowanej podstawy programowej, punktozy, a czasem — konserwatyzmu czy homofobii.

Wtedy na pierwszy plan w ofercie wysuwają się szkoły, które wyróżniają się inną kulturą pracy: zindywidualizowanym podejściem do ucznia, dbaniem o rozwój kompetencji społecznych, troską o dobrostan psychiczny, a także nauką krytycznego myślenia czy przekazywania nowoczesnej wiedzy np. z zakresu ludzkiej seksualności.

Innymi słowy, zawiedzeni mogą znaleźć w szkołach społecznych i prywatnych to, na co w szkole publicznej często albo nie ma czasu albo wręcz przyzwolenia.

Badani mogą też podejrzewać, że w płatnych szkołach znajdą mniej wypalonych nauczycieli: takich, którzy nie są przytłoczeni obowiązkami biurokratycznymi, mogą pracować w mniejszych grupach ze wsparciem zespołów pedagogicznych i specjalistów, a także są lepiej opłacani.

Szkoły niepubliczne mogą być też w końcu lepszym wyborem dla uczniów ze specjalnymi potrzebami edukacyjnymi lub dla dzieci cudzoziemców.

To oczywiście uogólnienia, ale w części na pewno wyjaśniają, dlaczego tak duża grupa osób byłaby gotowa szukać alternatywny do publicznej szkoły.

Jest też drugi aspekt, który wynika z aspiracji i ustawienia całego systemu edukacji na wczesną selekcję uczniów.

W tym scenariuszu, wyjęcie dziecka z publicznej szkoły ma być gwarantem sukcesu edukacyjnego mierzonego osiągnięciami na egzaminach czy maturze.

Chodzi więc o marzenie o elitarnej szkole, która skupia się na "najzdolniejszych uczniach" i nie traci czasu na wyrównywanie szans. Tu warto zaznaczyć, że dość powszechne przekonanie o tym, że uczniowie ze środowisk defaworyzowanych szkodzą tym z wyższym zapleczem społeczno-ekonomicznym, nie broni się w badaniach.

Szkoła niepubliczna, czyli co?

Pierwsze niepubliczne szkoły w Polsce powstały w 1989 roku, w następstwie wyroku Naczelnego Sądu Administracyjnego, który stwierdził, że bezpłatność szkoły publicznej jest prawem, a nie obowiązkiem obywateli.

Zaczęło się od 32 placówek. Z danych ministerstwa edukacji narodowej z 2018 roku wynika, że obecnie w kraju istnieje 1 552 niepublicznych szkół podstawowych, w których uczy się już ponad 155 tys. dzieci (4,4 proc. wszystkich uczniów klas I-VIII).

Za to do niepublicznych szkół średnich w 2018 roku uczęszczało 30 tys. uczniów (6,6 proc. wszystkich licealistów).

Szkoły niepubliczne w Polsce można podzielić ze względu na organ prowadzący:

  • społeczne — zakładane przez stowarzyszenia, fundacje, związki wyznaniowe. Nie są prowadzone dla celów komercyjnych, zyski z czesnego są reinwestowane w rozwój szkoły, a jego wysokość często ustalają sami rodzice. Rodzice często mają też wpływ na szkolny program.
  • prywatne — tworzone przez spółki lub osoby prywatne. Czesne i sposób zarządzania budżetem ustala właściciel.

Można też wyszczególnić ich rodzaje: międzynarodowe, językowe, katolickie, Waldorfskie, Montessori i wiele, wiele innych.

Największą migrację do niepublicznego systemu oświaty obserwowano po reformie edukacji PiS. We wrześniu 2018 roku do prywatnych i społecznych szkół podstawowych w Warszawie przeniosło się 1,5 tys. uczniów.

Podobne tendencje obserwowały inne samorządy, najczęściej w dużych miastach: 1,5 tys. więcej uczniów w niepublicznych placówkach we Wrocławiu, 1,3 tys. — w Lublinie, 800 — w Gdańsku, 450 - w Poznaniu.

Ile wynosi czesne? To zależy od: regionu, w którym szkoła funkcjonuje (najwięcej płaci się dużych miastach), kwestii budżetowych (czy ma miks dochodowy: część pieniędzy z subwencji oświatowej, część z czesnego), czy ma przynosić zyski, i wreszcie — jaka jest jej renoma.

Jak piszą entuzjaści edukacji niepublicznej na portalu "Our Kids", za szkołę niepubliczną w Polsce można zapłacić od 200 do nawet 10 tys. zł. miesięcznie (międzynarodowa szkoła w stolicy). Trzeba też liczyć się dodatkowymi opłatami za: zajęcia pozalekcyjne, wyjazdy szkolne czy mundurki.

Edukacja dwóch prędkości

Czy faktycznie dzieci ze szkół niepublicznych osiągają lepsze wyniki?

Szkoły samorządowe wypadają szczególnie blado, gdy porównamy wyniki egzaminów w części matematycznej i językowej. Średni wynik egzaminu ósmoklasisty w szkołach niepublicznych w 2018 roku z matematyki był o 12 pkt. proc. wyższy niż ich kolegów z placówki publicznej. W teście z języka angielskiego różnica rośnie do 16 pkt. proc.

Źródło: Our Kids, na podstawie danych CKE, źródło

Wyniki z 2020 roku jeszcze mocniej pokazały, że edukacja w Polsce ma dwie prędkości.

Na pierwszym miejscu w rankingu CKE z uśrednionym wynikiem 62,1 proc. znalazło się województwo mazowieckie. Gdy spojrzymy na mapę okaże się, że średni wynik warszawskich uczniów (68 proc.) jest o kilkanaście punktów procentowych wyższy niż ich kolegów i koleżanek z innych powiatów.

Co więcej, z roku na rok maleje też liczba uczniów, którzy plasują się pośrodku stawki. Szczególnie widać to w kompetencjach językowych: uczniowie dzielą się na tych, którzy dostają maksymalny zakres punktacji, i tych, którym brakuje podstawowych umiejętności.

Jak na tym tle wypadają placówki niepubliczne?

Wśród 50 stołecznych szkół z najlepszymi wynikami zaledwie cztery są publiczne, reszta to placówki społeczne i prywatne.

Nie wszystkie z nich są szkołami kameralnymi, które w roczniku gromadzą nie więcej niż kilkanaście osób. Coraz częściej mowa o trzydziestu, czterdziestu, a czasem nawet osiemdziesięciu ósmoklasistach przystępujących do egzaminu.

W zestawieniu stworzonym na podstawie danych CKE znalazły się tylko szkoły, w których do egzaminu w 2020 roku przystąpiło conajmniej 15 uczniów.

Co więcej, w roku szkolnym 2017/2018 na liście laureatów konkursów przedmiotowych z języka polskiego uczniowie szkół społecznych i prywatnych stanowili połowę nagrodzonych, mimo że w ich placówkach uczy się zaledwie 6 proc. uczniów mazowieckich szkół.

Za to w Małopolsce "w konkursach dla szkół podstawowych średnio 30–45 proc. laureatów uczy się w szkołach pobierających czesne. Zaś z fizyki aż 64 proc. laureatów przygotowały szkoły niepubliczne".

Premia za kapitał społeczno-ekonomiczny

By zobaczyć, jak radzą sobie uczniowie niepublicznych szkół średnich, można zajrzeć do rankingu "Perspektywy". W 2021 w pierwszej pięćdziesiątce "złotych szkół" w Polsce, tych z najbardziej wyśrubowanymi wynikami, znalazło się siedem placówek niepublicznych. To także wysoki wynik, biorąc pod uwagę, że właśnie na tym etapie edukacji ustawiony jest próg selekcji.

Jednak licea publiczne wcale nie potrzebują zaporowego czesnego, by odsiewać kandydatów. Jak powstaje bowiem zestawienie "Perspektyw"? Nie dowiemy się z niego, jaka kultura przekazywania wiedzy panuje w szkole. Nie poznamy też faktycznego progresu edukacyjnego młodzieży, czyli porównania kompetencji na wejściu i wyjściu ze szkoły.

Liczą się tylko wyniki końcowe, czyli egzamin maturalny oraz laureaci olimpiad.

I od lat ranking działa jako samonapędzająca się przepowiednia. Innymi słowy, sam fakt, że operuje taką, a nie inną metodologią, wpływa na sposób funkcjonowania szkół i ich postrzeganie.

Im wyższy wynik szkoły, tym lepsi uczniowie powalczą o rekrutację.

Cały proceder prowadzi do segregacji. W złotych szkołach rankingowych nie ma miejsca na klasy mieszane, które jak wynika z badań PISA, nie wpływają negatywnie na wyniki najlepszych uczniów, za to bardzo pomagają podciągnąć się uczniom nieuprzywilejowanym.

Co więcej, próg selekcji tak naprawdę przenosi się do szkoły podstawowej, bo jeśli dziecko ma powalczyć o jak najlepszy wynik na maturze, z "inwestycją" nie ma, co zwlekać.

I tu dotykamy kolejnego systemowego problemu: zamożność coraz bardziej decyduje o szansach edukacyjnych dzieci i młodzieży w Polsce. I nie chodzi tylko o migracje do szkół niepublicznych. Rodzic, który chce zapewnić dziecku lepszy start, może też zainwestować w zajęcia dodatkowe lub korepetycje.

Jak wynika z badań CBOS zleconych przez Fundację im. Stefana Batorego już co trzeci rodzic w Polsce płaci za usługi edukacyjne na rynku prywatnym.

Jak to wpływa na dzieci i młodzież?

Badania PiSA wskazują, że aż 25 proc. polskich 15-latków o najniższym zapleczu społeczno-ekonomicznym

nie posiada kompetencji, które umożliwiają skuteczne zdobywanie wiedzy.

Wśród uczniów uprzywilejowanych ten odsetek maleje do 5 proc. W tej grupie co czwarta osoba ma za to szansę wspiąć się na dwa najwyższe poziomy kompetencji, które świadczą o innowacyjności i potencjale rozwojowym młodego pokolenia. Wśród uczniów z rodzin o niższym kapitale społeczno-kulturowym zaledwie 4 proc. cechuje się takimi kompetencjami.

Pełzająca prywatyzacja

Szkoły niepubliczne nie są z definicji złe. W Irlandii większość szkół prowadzona jest przez stowarzyszenia i podmioty prywatne. Ale dostęp do nich jest otwarty: obowiązuje rejonizacja, a za ich utrzymanie płaci państwo.

W takim scenariuszu, gdy wysokie czesne nie stoi na przeszkodzie, można tylko cieszyć się, że dzięki szkołom niepublicznym mamy większą różnorodność i prowadzimy eksperymentalne programy nauczania. I tak też czasem się dzieje. Są w Polsce szkoły społeczne, które dbają o dostępność oferty: rozwijają programy stypendialne, obniżają wysokość czesnego.

Odpływ od szkół publicznych, który dziś obserwujemy, można jednak uznać za jeden z symptomów niekontrolowanej prywatyzacji edukacji w Polsce. A to oznacza, że gdzieś po drodze zgubiliśmy jeden z głównych celów publicznej oświaty, czyli wyrównywanie szans.

Udostępnij:

Anton Ambroziak

Dziennikarz i reporter. Uhonorowany nagrodami: Amnesty International „Pióro Nadziei” (2018), Kampanii Przeciw Homofobii “Korony Równości” (2019). W OKO.press pisze o prawach człowieka, społeczeństwie obywatelskim i usługach publicznych.

Komentarze