0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Ilustracja: Weronika Syrkowska / OKO.pressIlustracja: Weronika...

Kostium czarownicy to typowy gadżet halloweenowy. Nawiązuje jednak bardziej do postaci z baśni niż realnych osób. W historycznych polowaniach na czarownice nie było nic magicznego ani zabawnego.

Podobnie we współczesnych politycznych nagonkach, tak chętnie określanych polowaniami na czarownice. Czytając o takich aktach nienawiści nad Wisłą, niejeden z nas powie: „Nic dziwnego, że tacy jesteśmy – w końcu to w Polsce spalono na stosie ostatnią czarownicę w Europie”.

Nie jest to jednak prawda. Owa egzekucja, symbol ciemnoty i zacofania, nie odbyła się w Polsce.

Przeczytaj także:

Los włóczęgi z Warmii

Pozornie wszystko się zgadza. Nieszczęsna kobieta nazywała się Barbara Zdunk i spalono ją w Reszlu. Sęk w tym, że do egzekucji doszło w 1811 roku, gdy miasto to znajdowało się w granicach Prus. Ponadto spalenie na stosie nie oznaczało wcale, że Zdunk skazano za czary.

Akta procesowe Zdunk znajdowały się w pruskim archiwum królewieckim, które częściowo uległo zniszczeniu, a wskutek II wojny światowej trafiło do Berlina, gdzie latami czekało na inwentaryzację.

Badacze sprawy Barbary korzystają więc głównie z przedwojennej, pochodzącej z 1937 roku pracy niemieckiego historyka Adolfa Poschmanna „600 Jahre Rößel” („600 lat Reszla”). A także z powojennej książki „W cieniu samotnych wież” polskiego historyka i muzealnika Władysława Ogrodzińskiego, opartej na relacjach badaczy reszelskich i wydanej w 1962 roku.

Z lektur tych oraz z analiz współczesnych naukowców wyłania się następujący obraz.

Barbara urodziła się w roku 1769 niedaleko Bartoszyc. Pochodziła z chłopskiej rodziny Urbanów. Bartoszyce, wówczas Bartenstein, leżały w granicach Prus. Urbanowie byli więc poddanymi pruskimi, prawdopodobnie mieli jednak polskie korzenie, jak wielu mieszkańców Mazur, Warmii i Barcji.

Jeszcze jako dziewczynka Barbara zostawiła dom rodzinny i szukała szczęścia w świecie. Wyszła za mąż za żołnierza nazwiskiem Zdunk (Sdunk). Małżeństwo okazało się nieudane, podobnie jak wszystkie związki Barbary z kolejnymi mężczyznami. Doczekała się kilkorga nieślubnych dzieci, lecz nie szczęścia.

Ostateczny cios zadał trzydziestoparoletniej Barbarze feralny związek z dużo od niej młodszym parobkiem Jakobem Austerem, również pędzącym życie włóczęgi. To, jak doszło do tragedii, jest przedmiotem spekulacji.

Reszel w ogniu

Według jednej wersji w nocy z 16 na 17 września 1807 roku Barbara po kłótni z niewiernym kochankiem podpaliła dom, w którym Jakub nocował w Reszlu. Według innej wersji tylko zbeształa Austera, natomiast pechowo dla niej w tym samym czasie ogień w mieście podłożyli... polscy żołnierze.

Ilustracja: Weronika Syrkowska / OKO.press

Jak to możliwe?

Trwały wojny napoleońskie. W lipcu 1807 roku Francja zawarła w Tylży pokój z Rosją i Prusami. Na jego mocy z polskich ziem wydartych przez Prusy w II i III rozbiorze Rzeczypospolitej utworzono Księstwo Warszawskie.

Pruskie władze zostały więc upokorzone. Polska wracała zaś de facto na mapę Europy. Z obu stron wywołało to potrzebę zemsty. Reszel znajdował się na Warmii, zajętej przez Prusaków podczas I rozbioru. Nie wszedł więc w skład Księstwa Warszawskiego.

Mogli jednak tam zamarudzić polscy żołnierze ze zwycięskiej armii Napoleona i podpalić miasto, które nie powróciło do „macierzy”. Z drugiej strony, pożar Reszla mógł wywołać wśród mieszkańców potrzebę znalezienia kozła ofiarnego.

Zwłaszcza że trzytysięczne miasto ucierpiało niedługo wcześniej wskutek zarazy, zmarła tam wtedy jedna szósta mieszkańców. Barbara Zdunk – prowadząca się „niemoralnie”, sprawiająca wrażenie umysłowo ociężałej, a na dodatek mająca polskie korzenie – stanowiła idealną kandydatkę na ofiarę.

Pożar objął sześć budynków, zginęło dwoje ludzi. Kiedy zatrzymano Barbarę, ta ponoć nie wypierała się winy. Auster zniknął z pola widzenia, nie zdołano go odnaleźć i wydobyć zeznań. Albo więc Zdunk faktycznie była podpalaczką, albo winę skutecznie jej wmówiono – co nierzadko zdarzało się podczas tortur i maltretowania podejrzanych.

Droga na wzgórze szubieniczne

Jakkolwiek było, proces Zdunk ciągnął się kilka lat i zamienił życie nieszczęśliwej kobiety w piekło. „W więzieniu przebywała przez cztery lata, przy czym dozorcy skorzystali ze sposobności i urządzili w turmie jednoosobowy tylko wprawdzie, ale dochodowy zapewne dom publiczny”, opisywał historyk Paweł Jasienica w „Polskiej anarchii” (wydanej pośmiertnie w roku 1988).

Efekty szybko stały się widoczne: w 1809 roku Barbara powiła dziecko mistrzowi piekarskiemu Hirschowi, który bywał w jej celi na zamku w Reszlu. Oczywiście ojciec nie miał zamiaru łożyć na dziecko, skoro dozorcy więzienni stręczyli uwięzioną także innym mieszkańcom.

Drugie dziecko, urodzone przez więźniarkę, zmarło. Pojawiło się podejrzenie dzieciobójstwa. Barbara wprawdzie od tego się wybroniła, jednakże w wyobraźni reszlan jej postać mogła powoli nabierać wszelkich „typowych” cech przypisywanych czarownicy: przybłęda, podpalaczka, seksualnie niewyżyta, morderczyni dzieci.

Tyle że pruskie sądy unikały już zarzutów o czary. Zdunk skazano nie za czarostwo, lecz za podpalenie. Sprawa przeszła przez wszystkie instancje sądowe, a wyrok ostatecznie zatwierdził król Fryderyk Wilhelm III. Egzekucję wykonano 21 sierpnia 1811 roku na wzgórzu szubienicznym pod Reszlem.

Czarny PR Polski

Barbarę najpierw uduszono, a potem na oczach gawiedzi jej zwłoki strawiono w ogniu – jako podpalaczki. Z tego stosu wziął się jednak ów pokutujący do dzisiaj mit, że Zdunk skazano jako czarownicę.

Mit, który szkodził też w ostatnich dziesięcioleciach Polsce, ponieważ Reszel leży obecnie w polskich granicach, a mało kto na Zachodzie orientuje się w niuansach naszej historii i kolejnych zmianach terytorialnych. Prusy kojarzono zaś z państwem nowoczesnym – nie z „ciemnogrodem”, tak często umiejscawianym nad Wisłą.

„Z jakiej przyczyny nikt nie dostrzega stosu Barbary Zdunk, podpalonego w sierpniu 1811 roku z wyroku pruskiego sądu i ministra? Bo ludzie wolą podziwiać blask bijący z mogiły Immanuela Kanta. Z Reszla do Królewca blisko” – grzmiał Paweł Jasienica.

Pisarz domagał się przywrócenia prawdy o tragicznym epizodzie z początków XIX wieku.

„O Barbarze Zdunk cicho na świecie. Jakżeby to było inaczej, gdyby skazał ją sąd polski... Ale to się zdarzyć nie mogło w żaden sposób. Ostatni przedstawiciele władzy polskiej w Reszlu i reszcie Warmii, biskupi Stanisław Adam Grabowski oraz Ignacy Krasicki, przez trzydzieści lat swych rządów nie zatwierdzili ani jednego wyroku śmierci. Stos Barbary Zdunk zapłonął w czterdzieści zim po zajęciu Warmii przez Prusy. Zwalić odpowiedzialność na polskie tradycje – nie sposób”.

Faktem jest, że przez pokolenia Polska uchodziła za kraj, gdzie było mniej polowań na czarownice niż w sąsiednich państwach, gdzie przypadki takie szły w dziesiątki tysięcy.

Ten obraz zmienił się dopiero w wieku XVIII, gdy Europa zapominała już o stosach, a w Polsce dewocja i fanatyzm religijny zaczęły brać górę. Niemniej jednak po interwencji króla Stanisława Augusta procesy o czary zostały oficjalnie zniesione w Rzeczypospolitej w roku 1776. Na to, by takimi sprawami zajmowały się polskie sądy jeszcze później, na krótko przed upadkiem kraju, brak dowodów.

Za to w Szwajcarii jeszcze w roku 1782 w miejscowości Glarus ścięto głowę Annie Göldi, służącej oskarżonej o paktowanie z diabłem. I to prawdopodobnie był ostatni proces o czary w Europie.

Nie licząc oczywiście dosyć anegdotycznych dochodzeń w Wielkiej Brytanii podczas II wojny światowej, gdy za rzekome nawiązywanie kontaktów ze zmarłymi, wykorzystywanie naiwnych i wieszczenie na temat dalszego przebiegu wojny zatrzymano spirytystki Helenę Duncan oraz Jane Rebeccę Yorke.

Debunking

To w Polsce spalono na stosie ostatnią czarownicę w Europie.
Nie jest to prawda. Owa egzekucja, symbol ciemnoty i zacofania, nie odbyła się w Polsce, wykonano ją w Prusach. Kobietę skazano za podpalenie a nie za czary. Wyrok zatwierdził król Fryderyk Wilhelm III

Piekło na Helu

Warto zaznaczyć, że w Prusach doszło do samosądu na kobiecie oskarżonej o czary jeszcze w wieku XIX. Stało się to na ziemiach „polskojęzycznych”, a dzisiaj należących do Polski.

Jak pisze m.in. historyczka Bożena Ronowska, w 1836 roku we wsi Ceynowa (obecnie okolice Chałup, na Helu) zlinczowano niejaką Krystynę Halmann. Była to pokojówka, pracującą w rezydencji miejscowego pana. Utopiono ją podczas „próby wody”, czyli tradycyjnej metody „sprawdzania” czarownic.

Jak wyglądała egzekucja Halmann?

Ronowska wskazuje, że sprawdzali to hitlerowscy archiwiści, swego czasu zbierający dane o dawnych procesach czarownic. Dołączyli oni do zgromadzonej kartoteki – z braku akt sądowych – fragment z książki Karla Girtha „Czarownica z Helu” z 1892 roku.

„Mężczyźni i kobiety z wioski schwytali w księżycową noc bezbronną dziewczynę, którą związaną wrzucili do łodzi i wypłynęli na morze. Po pół godziny trzymania jej na wodzie (…) gdzie księżyc i ciemne fale na szarym tle głębokie. Patrzyli w srebrzystej poświacie księżyca czy tonie, dziewczyna utrzymywała się na powierzchni wody, zebrani ludzie ze strachu zaczęli krzyczeć: »do wody z czarownicą! Zabić ją! Sprawdźmy, czy diabeł jej pomoże, do wody z jego żoną!«.

Z łodzi poleciało ciemne ciało, krzyczące przed upadkiem w fale. Wszyscy usłyszeli plusk i jedno bulgotanie, po dłuższej chwili wszystko ucichło. Wkrótce jednak przyszła na nich myśl, że ubrania grube, wełniane, jakie noszą kobiety, rzucone na powierzchnię wody tak szybko nie mogły zassać wody.

Gdy kobieta wynurzyła się ponownie, rozległ się krzyk: »Wynurzyła się, widać jak pływa!« (…), więc bili ją wiosłami. Ktoś uczynił znak krzyża (…) Księżyc wyglądał spokojnie, nikt nie bał się tego, co uczynił. Po chwili wszyscy ujrzeli jeszcze ciemne ciało na powierzchni oceanu, które zaraz na dno opadło. A rybacy popłynęli do brzegu zadowoleni z procesu, jaki uczynili nad tą czarownicą”.

Mordercy zostali osądzeni

Dręczycielom kobiety przewodzić miał miejscowy uzdrowiciel Kamiński lub jeden z rybaków. O co konkretnie oskarżyli Krystynę Halmann uczestnicy linczu?

„Zarzucono jej rzucenie uroku na Johanna Konkel, niechodzenie do kościoła oraz to, że na jej kominie siadały czarne wrony. Sprawa ta była głośna w całych Prusach i stała się przedmiotem drobiazgowego postępowania sądowego jako przykład trwałości wiary w czary wśród ludu, co skłoniło władze do analizy stanu katolickiego szkolnictwa pod tym kątem.

Mordercy zostali osądzeni, a Kamińskiego skazano na 25 lat więzienia. To ostatni odnotowany przypadek uśmiercenia kobiety pod zarzutem czarów w Prusach” – pisał Dariusz Łukasiewicz w pracy „Zło niechrześcijańskie i nieludzkie”.

Więcej niż metafora

Sprawę z Helu wspominał w 1922 roku, choć mało precyzyjnie, Stefan Żeromski w wielowątkowej książce „Wiatr od morza” – uznawanej za głos za polskością Pomorza, przez pokolenia poddawanego germanizacji.

O strasznym losie Barbarze Zdunk, wplątanej w obyczajowe, etniczne, polityczne i prawne zawiłości swej epoki, polska literatura piękna wciąż wypowiada się dość dyskretnie. Dziś terminu „polowanie na czarownice” najczęściej używa się metaforycznie.

Tymczasem takie nadużycia, chociaż zniknęły z Europy, wciąż zdarzają się w innych częściach świata.

Procesy o czary trwają

„Procesy o czary trwają także i obecnie, choć w dużej mierze są to samosądy lub quasi procesy. W 2021 roku co najmniej w 41 krajach kobiety, ale także mężczyźni i dzieci, były oskarżane, torturowane i zabijane jako rzekome czarownice.

Najliczniejsze oskarżenia miały miejsce w Kongo, Papui-Nowej Gwinei, Indiach i Południowej Afryce. Podobne akty przemocy miały również miejsce w Meksyku i w Gwatemali. Jako kontynent dominuje Afryka” – mówił prof. Jacek Wijaczka, autor książki „Czarownicom żyć nie dopuścisz”, w wywiadzie dla portalu Ciekawostki Historyczne.

„Według niemieckiego historyka od lat zajmującego się tematyką polowania na czarownice, Wernera Tschachera, w ostatnich 60 latach życie straciło więcej rzekomych czarownic i czarowników, niż miało to miejsce w czasie trwającego około 350 lat europejskiego polowania na czarownice”.

Cykl „SOBOTA PRAWDĘ CI POWIE” to propozycja OKO.press na pierwszy dzień weekendu. Znajdziecie tu fact-checkingi (z OKO-wym fałszometrem) zarówno z polityki polskiej, jak i ze świata, bo nie tylko u nas politycy i polityczki kłamią, kręcą, konfabulują. Cofniemy się też w przeszłość, bo kłamstwo towarzyszyło całym dziejom. Rozbrajamy mity i popularne złudzenia krążące po sieci i ludzkich umysłach. I piszemy o błędach poznawczych, które sprawiają, że jesteśmy bezbronni wobec kłamstw. Tylko czy naprawdę jesteśmy? Nad tym też się zastanowimy.

;

Udostępnij:

Adam Węgłowski

Dziennikarz i autor książek. Był redaktorem naczelnym magazynu „Focus Historia”, zajmował się m.in. historycznymi śledztwami. Publikował artykuły m.in. w „Przekroju”, „Ciekawostkach historycznych” i „Tygodniku Powszechnym”. Autor kryminałów retro, powieści z dreszczykiem i książek popularyzujących historię.

Komentarze