Tragiczne w skutkach pomyłki z dzikiem, karanie spacerowiczów za „utrudnianie polowań”, blokowanie mieszkańcom wstępu do lasu, zapraszanie osób z zagranicy do zabijania za pieniądze. Tak dziś działają w Polsce myśliwi. A jak powinni? Szukamy odpowiedzi
„Łowiectwo nie powinno być zabijaniem dla przyjemności” – mówi Marcin Kostrzyński, były myśliwy, wiceprezes Fundacji Niech Żyją!.
„W Skandynawii jest duże poparcie dla myśliwych – dlatego, że tam myśliwi polują dla mięsa, a nie dla trofeum. Niemcy polują głównie dla trofeum i dla przyjemności zabijania. I my w Polsce ten niemiecki model przejęliśmy. Jest to model bardzo zły, pod każdym względem. Nie tylko środowiskowym, ale również społecznym: to on powoduje, że niechęć społeczeństwa do myśliwych jest tak duża” – dodaje.
Na pytanie, co nowy rząd powinien w pierwszej poprawić w systemie gospodarki łowieckiej, odpowiada:
„Właściwie łatwiej byłoby odpowiedzieć na pytanie, co nie jest priorytetem. Tam właściwie wszystko trzeba by było zmienić. Nic nie działa tak, jak działać powinno”.
U progu nowych rządów przyglądamy się tej władzy, która w Polsce nigdy się nie zmienia – władzy myśliwych. Czy politycy będą mieli odwagę zmierzyć się patologiami polskiego łowiectwa? Z jego – niekiedy fatalnymi – przyrodniczymi i społecznymi skutkami? Czy będą odwracać wzrok? Sprawdzamy, co należałoby zrobić, żeby chronione zwierzęta nie padały ofiarą pasjonatów okrutnego sportu, a obywatele wchodzili do lasu bez obawy, że krewki łowczy „pomyli ich z dzikiem”.
W pierwszej części naszego cyklu zajmujemy się bezpieczeństwem. Eksperci, z którymi rozmawiamy, przedstawiają konkretne postulaty:
Lubelski Ruch Antyłowiecki prowadzi listę osób, które zostały zabite przez myśliwych. Sprawcy tłumaczą się zazwyczaj wspomnianą już „pomyłką z dzikiem”. Od 2003 do listopada 2023 zarejestrowano aż 69 takich spraw, w tym m.in.:
Wyroki za te zabójstwa – jeśli zapadają – są zazwyczaj bardzo łagodne. Myśliwi dostają wyroki w zawieszeniu, czasami muszą zapłacić również grzywnę. Przykład? W lutym 2017 roku w Żukowicach (woj. dolnośląskie) 26-letni myśliwy zastrzelił mieszkańca pobliskiej wsi, Edwarda. W sądzie tłumaczył, że „mężczyzna był na czworakach i buchtował w polu jak dzik”.
To kuriozalne tłumaczenie sądu nie przekonało, myśliwy został uznany za winnego. Jednocześnie sąd za zabójstwo pana Edwarda wyznaczył zaledwie karę roku więzienia w zawieszeniu na trzy lata oraz 10 tys. zł nawiązki. Sąd apelacyjny wyrok podtrzymał.
„Pomyłka z dzikiem nie może być czynnikiem łagodzącym” – uważa Marcin Kostrzyński z Fundacji Niech Żyją! – „Powinien być osobny paragraf, z którego odpowiadaliby myśliwi strzelający do nierozpoznanego celu. Bez taryfy ulgowej, bez wyroków w zawieszeniu. Jeśli myśliwy zabija żonę, odpowiada za zabójstwo. Jeśli pomylił ją z dzikiem, to powinien odpowiadać z osobnego paragrafu za oddanie strzału do nierozpoznanego celu” – podkreśla.
Marcin Kostrzyński postuluje również, żeby polowania odbywały się jedynie w dni robocze.
„Nie może być tak, że mała grupa 40 tysięcy aktywnych myśliwych terroryzuje 40 milionów osób, które mieszkają w Polsce” – mówi. „Stąd propozycja: zakaz polowań w weekendy i dni wolne od pracy. Wtedy będzie można bezpiecznie, swobodnie, bez obawy o swoje bezpieczeństwo wyjść do lasu na spacer” – dodaje.
W swoich pomysłach na przyszłość łowiectwa idzie o krok dalej i proponuje zakaz polowań zbiorowych. "Polegają na tym, że linia myśliwych jest ustawiona w lesie, a naganiacze naganiają zwierzęta w stronę myśliwych. To powoduje pomyłki, wiele zwierząt zostaje rannych. Niektóre w panice uciekają na drogę, pod samochody. To kompletnie niepotrzebne.
Polowania zbiorowe to przeżytek, spadek po czasach, kiedy nie było dostępu broni o dużym zasięgu i skuteczności. Były dubeltówki, skuteczne na 30-50 metrów. Żeby podejść do zwierzyny tak blisko, potrzebny był naganiacz – stąd polowania zbiorowe, które powinny odejść do przeszłości" – wyjaśnia.
Krzysztof Wychowałek z Ośrodka Działań Ekologicznych „Źródła” zwraca z kolei uwagę na to, że pierwszym krokiem do zadbania o bezpieczeństwo w lasach jest odpowiednie informowanie o polowaniu.
Według prawa łowieckiego (art. 42ab) „dzierżawca albo zarządca obwodu łowieckiego przekazuje co najmniej na 14 dni przed planowanym terminem rozpoczęcia polowania zbiorowego — wójtom (…) właściwym ze względu na miejsce wykonywania polowania, informację w postaci papierowej lub elektronicznej o planowanym terminie, w tym godzinie rozpoczęcia i zakończenia, oraz miejscu tego polowania”.
Nie później niż 5 dni od dnia otrzymania tej informacji, wójt, burmistrz lub prezydent musi podać termin i miejsce polowania zbiorowego do informacji publicznej.
„W praktyce wygląda to tak, że myśliwi zgłaszają cały kalendarz polowań, który jest publikowany na stronie internetowej gminy w formie pokreślonego długopisem pdf-a. Jeśli jest opublikowany we wrześniu, to w grudniu trudno już go znaleźć” – mówi Wychowałek w rozmowie z OKO.press. W informacjach bardzo często brakuje konkretnych godzin polowań.
Nie można dowiedzieć się również, gdzie takie polowanie się odbywa – podane są obwody łowieckie, które zwykłemu spacerowiczowi nic nie mówią.
Myśliwi są zobowiązani również do oznaczenia terenu polowania. Ustawiają specjalne tabliczki na drogach wjazdowych do lasu. „Nie są jednak w stanie umieścić ich na każdej ścieżce. Naprawdę łatwo wejść na teren polowania zbiorowego, nie mijając żadnej tablicy” – mówi Wychowałek.
„Ogromnym problemem jest również to, że do publicznej wiadomości podawane są jedynie informacje o polowaniach zbiorowych. Polowania indywidualne nie muszą być nigdzie ogłaszane. Koła łowieckie prowadzą książki polowań, ale można wnioskować o dostęp do niej już po fakcie. Jeśli chciałbym się dowiedzieć o takim polowaniu wcześniej – to nie mam takiej możliwości” – wyjaśnia.
Zdaniem Krzysztofa Wychowałka rozwiązaniem mogłaby być też aplikacja, która pokazywałaby dokładnie, w którym miejscu są myśliwi. Miałaby obejmować zarówno zbiorowe, jak i indywidualne polowania. „To wymagałoby współpracy między Ministerstwem Cyfryzacji i Klimatu, ale jest możliwe do zrobienia. PZŁ już teraz dysponuje aplikacją z elektroniczną książką ewidencji polowań” – mówi.
Choć myśliwi są zobowiązani do poinformowania o polowaniu, to za brak takiej informacji nie grozi żadna kara. Jednocześnie rok pozbawienia wolności lub grzywna grozi każdemu, kto „utrudnia” polowanie. To efekt nowelizacji prawa łowieckiego z początku 2020 roku. W wyniku ustawy nazywanej lex Ardanowski (od nazwiska ówczesnego ministra rolnictwa) dodano zapis:
„[Kto:] celowo utrudnia lub uniemożliwia wykonywanie polowania – podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do roku”.
Jak to wygląda w praktyce? Wystarczy znaleźć się w pobliżu myśliwych albo iść na spacer do lasu podczas polowania, żeby zostać oskarżonym o „utrudnianie”. W OKO.press opisywaliśmy sprawę grupy osób (w tym operatora kamery OKO.press), którym groziła kara na przeszkadzanie w polowaniu na ptaki na stawach w Kośmidrach na Śląsku. Tymczasem – jak wyjaśniali oskarżeni – nikt z nich nie wszedł na teren polowania. Stali na ścieżce w pobliżu stawów.
„Ten zapis powinien być jak najszybciej wycofany” – mówi Krzysztof Wychowałek.
Sam był oskarżony przez Prokuraturę Rejonową w Zgierzu o „imitowanie grzybobrania”, mającego utrudniać polowanie. Sąd Rejonowy w Zgierzu umorzył postępowanie w tej sprawie, stwierdzając brak znamion czynu zabronionego. Orzeczenie jest prawomocne. „To jedyny przypadek w polskim prawodawstwie, że można zostać ukaranym za utrudnianie realizowania czyjegoś hobby” – ironizuje Wychowałek i dodaje:
"Proszę zwrócić uwagę, że ustawa nie tłumaczy, czym jest »utrudnianie«.
Dzwonią do nas właściciele działek, które znajdują się w obwodach łowieckich i pytają, czy wystarczy ogrodzić teren, żeby myśliwi na niego nie wchodzili. Nie wystarczy, a co więcej – to też może być uznane za utrudnianie. Na szczęście tylko teoretycznie, bo do tej pory takiej sprawy jeszcze nie było" – mówi.
Nowy rząd również powinien zająć się kwestią ustalania obwodów łowieckich – dodaje. Tak, żeby właściciele działek mogli w łatwy sposób zakazać polowań na swoim terenie.
Sprawa obwodów łowieckich ciągnie się już od ponad 10 lat i wciąż nie została odpowiednio rozwiązana. Przypomnijmy:
Według obowiązującego prawa po ustaleniu obwodów łowieckich nie ma możliwości zgłoszenia takiej uwagi. Jeśli więc kupimy albo odziedziczymy działkę już po ustaleniu obwodów, nie mamy prawa głosu.
„Jest jednak możliwość złożenia oświadczenia o zakazie polowania. To wynik innego wyroku, wydanego przez Europejski Trybunał Praw Człowieka w Strasburgu”- dodaje Krzysztof Wychowałek. „Jednak w polskim prawie jest to zapis tak skonstruowany, żeby zniechęcić większość osób do składania oświadczeń. Jeśli wniesiemy o zakaz polowania, nie przysługują nam odszkodowania za szkody rolnicze. Co więcej, oświadczenie trzeba złożyć, stawiając się przed starostą osobiście. Nie można załatwić tego przez EPUAP. A to nie koniec – według prawa łowieckiego takie oświadczenie może złożyć wyłącznie osoba fizyczna. W lesie, który należy do naszego stowarzyszenia, nie możemy wprowadzić zakazu polowania – bo stowarzyszenie, właściciel gruntu, nie jest osobą fizyczną” – wyjaśnia Wychowałek.
Dwa lata temu Ośrodek Działań Ekologicznych „Źródła” sprawdził, ile osób złożyło takie oświadczenie. Było ich aż 1040. „Wiemy, że teraz jest więcej. W tym momencie jesteśmy w trakcie liczenia” – mówi Krzysztof Wychowałek.
Stowarzyszenie już złożyło w tej sprawie petycję do nowej ministry klimatu.
Domagają się, żeby procedura zakazywania polowań była bardziej dostępna i prostsza.
„Sama Urszula Zielińska, dziś wiceministra klimatu i środowiska, jeszcze jako posłanka poprzedniej kadencji, składała w tej sprawie interpelację” – mówi Wychowałek. Uproszczenie tej procedury byłoby pierwszym krokiem. Jednak kwestia wyznaczania obwodów łowieckich wymaga gruntownych zmian.
„Trzeba porządnie, a nie pozornie i po łebkach, uwzględnić prawo własności. Jak to zrobić? To będzie trudne. Być może należy uzyskiwać zgodę wszystkich właścicieli – to by posypało założenia obecnie funkcjonującej gospodarki łowieckiej. Ale może to już czas? Bo pomysł na to, jak wyznaczać obwody, sięga czasów Bieruta” – mówi.
Inną pamiątką po dawnych czasach są polowania dewizowe – płatne polowania dla osób z zagranicy. Przyjezdni mają wyznaczone stawki za zabicie lub ranienie zwierzęcia.
Na takie polowania zezwala art. 43 prawa łowieckiego: „Cudzoziemiec lub obywatel polski, który przebywa z zamiarem stałego pobytu za granicą, niebędący członkiem Polskiego Związku Łowieckiego bądź niespełniający warunków określonych w art. 42a, może wykonywać polowanie po wykupieniu polowania u przedsiębiorcy, o którym mowa w art. 18, albo na podstawie zgody ministra właściwego do spraw środowiska”.
„To oznacza, że w polowaniach dewizowych mogą brać udział osoby, które nie spełniają norm, nie mają wymaganego stażu, zdanych egzaminów łowieckich. Mają za to 1000 euro, za które zabijają zwierzęta i mogą zabrać trofea” – mówi Krzysztof Wychowałek.
„To podważa całą narrację myśliwych dotyczącą gospodarki łowieckiej – tego, że człowiek musi kontrolować populacje zwierząt, że to służba społeczna, obowiązek nakładany przez państwo. Ja tych wyjaśnień nie przyjmuję, ale nawet jakbym przyjmował, to bym zauważył, że polowania dewizowe się zupełnie w tę »służbę« nie wpisują. Żadne inne formy gospodarki nie przewidują takiej możliwości, nie można sobie zapłacić i przyjechać do rzeźni, żeby zabijać świnie” – dodaje.
Jego zdaniem art. 43 prawa łowieckiego powinien zostać całkowicie usunięty.
Zgadza się z tym Marcin Kostrzyński. „Dlaczego nadal to robimy? W latach 80. potrzebowaliśmy dewiz i dlatego organizowaliśmy polowania dla bogatych ludzi z Europy Zachodniej, którzy w dolarach płacili za zabicie najpiękniejszych zwierząt” – wyjaśnia.
„Dziś przyjeżdżają zarówno z zachodu, jak i ze wschodu, zabijając nasze najpiękniejsze zwierzęta. Ten najpiękniejszy jeleń czy dzik nie zostawi już swoich genów w przyrodzie. W ten sposób będzie degradowała populacja. Zostaną tylko pieniądze, które nawet nie trafiają do polskiego społeczeństwa” – dodaje.
Zarabiają na nich firmy organizujące wyjazdy dla polujących z innych krajów, Lasy Państwowe i Polski Związek Łowiecki. Zapytaliśmy PZŁ o roczne wpływy do kół łowieckich z polowań dewizowych. Czekamy na odpowiedź. W 2016 roku było to 72,5 mln zł.
Kostrzyński zaznacza, że razem z polowaniami dewizowymi powinny zostać zlikwidowane prowadzone przez LP lub PZŁ Ośrodki Hodowli Zwierzyny.
„To kłamliwa nazwa. Żaden ośrodek hodowli – to miejsca rzeźni” – mówi. „Ośrodki nawet nie przynoszą dochodów, bo wydatki na karmienie dzikich zwierząt, przeznaczonych do obsługi polowań dewizowych, pochłaniają większość wpływów za zabite zwierzęta. Z punktu widzenia ekonomicznego – bez sensu. Z etycznego – niedopuszczalne” – podkreśla.
W kolejnych tekstach o przyszłości łowiectwa będziemy zajmować się postulowanym przez myśliwych dopuszczeniem dzieci do udziału w polowaniach, badaniami, które powinni przechodzić myśliwi, a także polowaniami na ptaki i zabijaniem chronionych gatunków.
Ekologia
Prawa człowieka
Lasy Państwowe
Ministerstwo Klimatu i Środowiska
Polski Związek Łowiecki
myśliwi
polowania
Absolwentka Uniwersytetu Jagiellońskiego i Polskiej Szkoły Reportażu. W OKO.press zajmuje się przede wszystkim tematami dotyczącymi ochrony środowiska, praw zwierząt, zmiany klimatu i energetyki.
Absolwentka Uniwersytetu Jagiellońskiego i Polskiej Szkoły Reportażu. W OKO.press zajmuje się przede wszystkim tematami dotyczącymi ochrony środowiska, praw zwierząt, zmiany klimatu i energetyki.
Komentarze