Polska cierpi z powodu błędów Unii w sprawie szczepionek? Spójrzmy: Polska i Niemcy zaszczepiły taki sam odsetek obywateli, choć to Berlin wyłożył 1,5 mld dolarów na rozwój szczepionek, a niemieccy naukowcy jako pierwsi opracowali skuteczne antidotum na koronawirusa
Podczas gdy w Stanach Zjednoczonych Joe Biden ogłasza jeden sukces szczepionkowy za drugim, strategia szczepionkowa Unii Europejskiej jest w ciągłym ogniu krytyki. Jarosław Kaczyński na wirtualnym spotkaniu Klubów "Gazety Polskiej" ogłosił, że Unia zawiodła podczas zakupu szczepionek przeciwko COVID-19, a Polska płaci za błędy unijnych urzędników. Weryfikujemy słowa prezesa.
Jeśli chodzi o tempo szczepień, nie ma co owijać w bawełnę: Amerykanie zostawili Europejczyków daleko w tyle. Za oceanem wykonano już niemal 150 milionów szczepień (stan na 30 marca). Stale rośnie też ich tempo – średnia tygodniowa wynosi już niemal 3 miliony podanych szczepionek dziennie.
W efekcie Joe Biden musiał zrewidować szczepionkowy cel, który wyznaczył na początku swojej kadencji – 100 milionów dawek na pierwsze 100 dni prezydentury.
Wynik ten Stany Zjednoczone osiągnęły już 58 dni po przeprowadzce Bidena do Białego Domu. Nowy cel – 200 milionów dawek na 100 dni prezydentury – również jest w zasięgu ręki.
Już prawie 30 proc. Amerykanów otrzymało przynajmniej jedną dawkę. Od 19 kwietnia program szczepień ma zostać otwarty dla 90 proc. Amerykanów, choć wiele stanów już teraz otwiera system szczepień dla wszystkich dorosłych – i to otwiera naprawdę, nie tak jak rząd PiS dla 40-latków.
Na tym tle państwa Unii Europejskiej rzeczywiście wypadają marnie. W pierwszym kwartale roku (do 4 kwietnia) Bruksela przekaże do państw członkowskich 107 milionów dawek. Ale póki co wykonano niewiele ponad 70 milionów zastrzyków. W efekcie odsetek obywateli Unii zaszczepionych przynajmniej jedną dawką wynosi zaledwie 11,4 proc. (stan na 30 marca). Oczywiście nie jest to wynik zły w porównaniu z większością państw – także tych wysoko rozwiniętych – świata, ale z pewnością daleki od poziomu, do którego Europa aspiruje.
Zanim jednak przyjrzymy się problemom, sprawdźmy, czy Polska bez UE faktycznie mogłaby sobie poradzić lepiej.
Unia Europejska zawiodła, jeżeli chodzi o zakupy szczepionek. Błędy, które popełniono przy zawieraniu umów, wołają o pomstę do nieba. Płacimy za to, bo przecież zaszczepionych mogło być dzisiaj w Polsce dużo więcej
Łącząc siły, państwa unijne zyskały nie tylko silną kartę przetargową względem koncernów farmaceutycznych, ale uniknęły wyniszczającego wyścigu po szczepionki. Preparaty zamawia Komisja Europejska w imieniu państw członkowskich, a następnie rozdziela proporcjonalnie do ludności.
Pewne różnice między państwami członkowskimi wynikają z dobrowolnej rezygnacji części państw z przysługującej im puli. Polska na przykład zrezygnowała z części swojej puli szczepionek AstraZeneca, co w obliczu opóźnień z dostawami nie ma praktycznie negatywnych skutków, oraz części dostaw, które do UE miałyby trafić dopiero pod koniec roku. Jednak niektóre stolice zaryzykowały i postawiły na tańsze szczepionki AstraZeneca, rezygnując z preparatów BioNTech, które stanowią fundament unijnej kampanii szczepionkowej.
Kto korzysta na takim modelu, a kto traci? Nie ma wątpliwości, że wspólne zakupy faworyzują państwa mniej zamożne – takie właśnie jak Polska. Dzięki temu mogą one niejako podczepić się po państwa bogatsze, które na wolnym rynku byłyby w stanie płacić za szczepionki dużo wyższe stawki. W efekcie Polska i Niemcy zaszczepiły taki sam odsetek swoich obywateli, choć to Berlin z własnego budżetu wyłożył 1,5 miliarda dolarów na badania i rozwój szczepionek, a niemieccy naukowcy z BioNTech jako pierwsi na świecie opracowali skuteczne antidotum na koronawirusa.
Unijna strategia szczepionkowa to imponujący przykład europejskiej solidarności. Dzięki oparciu się pokusie szczepionkowego nacjonalizmu uniknęliśmy scenariusza UE różnych prędkości, która niechybnie prowadziłaby do napięć i konfliktów.
Z pandemii wyjdziemy wszyscy razem równym lub prawie równym krokiem. Warto o tym pamiętać, gdy rząd PiS obwinia Brukselę za problemy ze szczepionkami. Gdyby nie wspólne unijne zakupy, to Polska mogłaby być dziś skazana na desperackie próby kupna szczepionek z Rosji i Chin lub niewielkie dostawy z międzynarodowej z inicjatywy COVAX mającej zapewnić dostęp do szczepionek państwom mniej rozwiniętym.
Kolejnym plusem unijnej strategii jest zawartość szczepionkowego portfela UE. Wypełniony jest on bowiem różnymi walutami, czyli preparatami rożnych producentów. Bruksela podpisała umowy łącznie z sześcioma koncernami farmaceutycznymi i przeprowadziła rozmowy wstępne z dwoma kolejnymi. Łączne zamówienia wynoszą 2,6 miliarda dawek i kilkukrotnie przewyższają liczbę ludności Unii.
Dzięki temu państwa unijne miały pewność, że bez względu na to, który preparat jako pierwszy zostanie dopuszczony do obiegu, szybko trafi on do obywateli, a dziś mogą opierać się na dostawach z różnych źródeł.
Nie ma więc wątpliwości, że wbrew słowom prezesa Kaczyńskiego Polska jest beneficjentem unijnej strategii szczepionkowej.
Niemniej warto przyjrzeć się też powodom, dla których Unia została w tyle w porównaniu w USA czy Wielka Brytanią. I czy być może nie odnajdziemy tu winnych nie tylko w Brukseli, ale i w Warszawie oraz innych stolicach.
Przede wszystkim w Unii nie działaliśmy tak zdecydowanie jak Amerykanie. Waszyngton już w lutym 2020 r. podpisał pierwsze umowy o wsparciu badań nad szczepionką.
Choć Donald Trump bagatelizował zagrożenie, a jego dywagacje o piciu wybielacza jako antidotum na koronawirusa mogły tylko szokować, amerykańska administracja za kulisami nie próżnowała.
W maju oficjalnie ruszyła Operation Warp Speed, której celem było przyśpieszenie badań i zwiększenie mocy produkcyjnych.
Komisja Europejska rozpoczęła negocjacje z firmami farmaceutycznymi dopiero pięć miesięcy później. Dlaczego tak późno? Wydaje się, że łagodny przebieg pandemii późną wiosną i latem uśpił czujność europejskich polityków. Sam premier Morawiecki mówił wówczas, że nie ma się czego bać. Poważniejsze kroki w celu zdobycia szczepionek podjęły w tym czasie tylko Niemcy, Włochy, Francja i Holandia. Dopiero, gdy inne państwa dostrzegły aktywność tej czwórki, zwróciły się do Komisji Europejskiej z prośbą, aby ad hoc przejęła pałeczkę.
Choć to formalnie Komisja miała przewodniczyć negocjacjom, rządy państw członkowskich nie obdarzyły jej pełnym zaufaniem. Do zespołu negocjacyjnego powołano przedstawicieli 7 państw, w tym Polski, którzy wspólnie z główną negocjatorką Sandrą Galliną co tydzień składali raport reprezentantom wszystkich pozostałych państw.
Dopiero, gdy w owym komitecie sterującym osiągnięto konsensus – choćby w sprawie ceny, wysokości zamówień czy odpowiedzialności koncernów za ewentualne skutki uboczne – można było podpisać umowę.
Owszem, trzeba mieć zastrzeżenia do Komisji, że w czasie negocjacji nie wykazała się konieczną determinacją i zdecydowaniem, ale gdy Jarosław Kaczyński twierdzi, że negocjacje po stronie UE prowadziły dzieci, to o zaniedbania oskarża nie tylko Komisję Europejską, ale i własny rząd. I to oskarża podwójnie: Polska nie tylko jak wszystkie inne państwa członkowskie miała swojego przedstawiciela w komitecie sterującym, ale także w samym zespole negocjacyjnym!
Ta kolektywna opieszałość Europejczyków sprawiła, że późno zaczęto także pracować nad zwiększeniem mocy produkcyjnych. BioNTech dopiero we wrześniu dzięki wsparciu niemieckiego rządu mógł przystąpić do przystosowania dodatkowej fabryki do produkcji szczepionek. Nie jest to jednak proces szybki, więc pierwsze wyprodukowane w niej dawki dotrą do potrzebujących dopiero w drugiej połowie kwietnia. To pokazuje także, że postulowane niekiedy zawieszenie ochrony patentowej nie rozwiązałoby problemu ograniczonej podaży szczepionek.
Nawet, gdybyśmy zmusili firmy do podzielenia się recepturą i technologią z innymi producentami, zanim ruszyłyby one z produkcją upłynęłyby miesiące.
Najpoważniejszym jednak czynnikiem, który sprawił, że Ameryka odjechała Europie, było całkowicie odmienne podejście do eksportu szczepionek. Waszyngton wykorzystał bowiem prawo uchwalone na potrzeby produkcji wojskowej z czasów wojny w Korei w 1950 roku i uniemożliwił eksport szczepionek poza granice Stanów Zjednoczonych.
„Nie chcieliśmy ryzykować pieniędzy podatników, aby na koniec okazało się, ze jesteśmy na końcu kolejki po produkt, w który zainwestowaliśmy” - mówił Bloombergowi wysoki urzędnik w Departamencie Zdrowia z czasów administracji Trumpa.
W efekcie za oceanem nie zostają tylko preparaty wyprodukowane wyłącznie w USA, ale także takie, które w dużej mierze mogą być produkowane w Europie, a do Stanów trafią na ostatni etap produkcji, czyli przelewane do fiolek. Taki los może spotkać dopuszczone niedawno w Europie szczepionki Johnson&Johnson.
Unia Europejska tak zdecydowanych ograniczeń nie wprowadziła. Początkowo polegano tylko na umowach z producentami oraz terminach i zobowiązaniach w nich zapisanych. Szybko okazało się, że to nie wystarczy. Jednak Unia reagowała ciągle dość wstrzemięźliwie. W styczniu 2021 r.pod wpływem kontrowersji wokół obniżenia dostaw przez szwedzko-brytyjski koncern AstraZeneca zdecydowano się co prawda wprowadzić możliwość wstrzymania eksportu uderzającego w realizację unijnych umów (na tej podstawie zablokowano transport ćwierć miliona szczepionek do Australii), jednak nie sięgnięto po ostrzejsze mechanizmy.
Dopiero „odkrycie” 29 milionów dawek szczepionki pochodzących z holenderskiej fabryki, w przypadku której AstraZeneca ociągała się z uzyskaniem unijnej certyfikacji, pchnęło UE do wprowadzenia „wzajemności eksportowej” z Wielką Brytanią i zwiększenia presji na AZ. O całkowitym zakazie eksportu jednak (przynajmniej na razie) nie ma mowy.
Każdy czytelnik może sam ocenić, czy takie podejście to naiwność, dobroduszność czy przywiązanie do zasad wolnego rynku, ale w efekcie między 1 grudnia a 25 marca z UE do 33 państw świata wyjechało 77 milionów szczepionek! Odpowiedzialność za takie podejście ponosi jednak nie tylko Bruksela, ale i państwa członkowskie, które na każdym etapie były zaangażowane w proces wykuwania unijnej strategii.
Szukając odpowiedzi na pytanie, czemu Unia Europejska została w tyle za Amerykanami i Brytyjczykami, trzeba odwołać się do fundamentów, na których została zbudowana wspólnota europejska. W UE władza nie jest skupiona w jednym ręku, tylko rozproszona pomiędzy brukselskie instytucje i 27 rządów państw członkowskich. Szybkie i stanowcze działanie nie leżą w naturze Unii.
Pomstujący dziś na UE politycy z prezesem Kaczyńskim na czele doskonale to wiedzą, bo sami dbają o to, aby decydujące słowo należało zawsze do państw członkowskich.
Mimo to w kryzysowej sytuacji woleli skryć się za plecami UE niż działać na własną rękę. Brakuje im odwagi, aby wyposażyć instytucje wspólnotowe w większe uprawnienia, aby mogły działać bardziej stanowczo, a jednocześnie wiedzą, że bez wsparcia Unii nie mieliby na szczepionkowym bazarze szans.
W II kwartale 2021 r. do państw UE ma trafić 360 milionów dawek. To około 5 razy więcej niż dotychczas. Udział Polski w tych dostawach wyniesie 8,5 proc. Pozwoli nam to do połowy roku zaszczepić 55 proc. całej ludności. Bez wsparcia UE o takim tempie moglibyśmy tylko marzyć.
Politolog, działacz społeczny i publicysta. Współzałożyciel i prezes think tanku Global.Lab. Ukończył studia w Instytucie Stosunków Międzynarodowych na Uniwersytecie Warszawskim. Studiował też na Uniwersytecie w Bonn oraz na Freie Universität w Berlinie. Współpracował m.in. z Fundacją im. Friedricha Eberta, Helsińską Fundacją Praw Człowieka i Polską Akcją Humanitarną. Członek Amnesty International.
Politolog, działacz społeczny i publicysta. Współzałożyciel i prezes think tanku Global.Lab. Ukończył studia w Instytucie Stosunków Międzynarodowych na Uniwersytecie Warszawskim. Studiował też na Uniwersytecie w Bonn oraz na Freie Universität w Berlinie. Współpracował m.in. z Fundacją im. Friedricha Eberta, Helsińską Fundacją Praw Człowieka i Polską Akcją Humanitarną. Członek Amnesty International.
Komentarze