Nie wystarczy „posprzątać po PiS". Próba przywrócenia rozwiązań sprzed zamachu na demokrację może być dla ludzi niezrozumiała i nieskuteczna. A gdyby tak zorganizować Polskę od nowa? Tak, by jej siłą napędową stały silne samorządowe województwa, których władza centralna nie zawłaszczy?
Grupa stu kilkudziesięciu ekspertów ze stowarzyszenia Inkubator Umowy Społecznej (IUS) przedyskutowała przez sześć lat, zebrała materiały i dane. I zaproponowała nowy pomysł na organizację państwa. Taką, którego PiS (ani nikt inny) nie mógłby okupować i dzielić.
Warunkiem powodzenia projektu jest oczywiście zwycięstwo opozycji w jesiennych wyborach. I to, że zechce ona rozmawiać o tym, co zrobić, by za cztery lata PiS nie odkręcił zmian na „swoje”.
Wszystko to jest zawarte w książce „Umówmy się na Polskę”
Grubej – 450 stron – którą właśnie wydał Znak.
Przedstawiamy w OKO.press tę propozycję w ramach cyklu pokazującego, jakie projekty naprawy Rzeczypospolitej powstają w Polsce przed wyborami 2023
Istota pomysłu IUS, o którym Czytelnicy mogli już słyszeć, gdyż cztery lata temu wybuchła o to polityczna awantura, zakłada decentralizację decyzji ważnych dla obywateli i wzmocnienie centrum państwa przez powierzenie mu najważniejszych decyzji strategicznych dotyczących bezpieczeństwa (wolności od przemocy i zabezpieczenia społecznego).
Samorządne województwa mają odpowiadać na potrzeby lokalnych społeczności. Bo te społeczności są różne i należy to uszanować.
„NIEDZIELA CIĘ ZASKOCZY" to cykl OKO. press na najspokojniejszy dzień tygodnia. Chcemy zaoferować naszym Czytelniczkom i Czytelnikom „pożywienie dla myśli" - analizy, wywiady, reportaże i multimedia, które pokazują znane tematy z innej strony, wytrącają nasze myślenie z utartych ścieżek, zaskakują właśnie
Autorzy przedstawili pięć wizji województw, które po decentralizacji mogłyby rozwijać się w różny sposób, ale ze wspólnym celem. Zrobili to na podstawie szczegółowych danych regionalnych i wiedzy o swoim terenie. Zrobili to ludzie o różnych poglądach ideowych.
Tym bardziej warte uwagi jest to, że zechcieli nad pomysłem razem pracować. Nie zniechęciło ich osiem lat centralizacji państwa PiS
Ta idealna lepsza Polska miałaby zacząć się po wyborach 2023, ale w pięciu opowieściach z książki „Umówmy się na Polskę” jesteśmy już gdzieś w połowie lat 20. Polska wyszła z kryzysu, Ukraina wygrała wojnę i wchodzi do Unii Europejskiej. Województwa samorządowe dysponują dochodami z PIT i CIT, mogą – w granicach wskazanych przez Konstytucję i sądy – stanowić prawo miejscowe.
W książce w różnych miejscach Polski spotykają się ludzie i opowiadają sobie, co się dzieje w ich województwach. Rozmawiają:
gdzie ściągają ludzie z całej Europy, bo dobrze się tam żyje. Powstała tam już progresywna wspólnota otwarta na innych. Rozwija innowacyjne usługi opiekuńcze (na które dzisiejsze, wcale nie futurystyczne Gdańsk, Sopot i Gdynia już stawiają), wspomagane elektroniką i łączące pokolenia (seniorów i dzieciaki). Zalegalizowało związki partnerskie (choć nie małżeństwa – na to nie pozwala Konstytucja). I jest dumne ze swojej wielowiekowej wielokulturowej, hanzeatyckiej i kaszubskiej przeszłości. W związku z tym obywateli obsługuje w smartfonie, w czterech językach. Praca hybrydowa i urlopy rodzicielskie są wspierane, dzięki czemu rodzi się więcej dzieci. Pigułki „dzień po” dostępne są przez aplikację.
Jeśli chodzi o podatki – bo nowe województwa mają prawo do całego PITu i CITu, Pomorze używa maksymalnych w Polsce stawek, ale przewiduje ulgi na CIT dla odpowiedzialnego biznesu.
stawiającym na tradycyjną, wielopokoleniową rodzinę i rodzinne firmy. Województwie, w którym sklepy w niedzielę są zamknięte, a sprzedaż alkoholu ograniczona. Które napisało sobie preambułę do konstytucji województwa z odwołaniem do wartości chrześcijańskich.
Województwo stawia na turystykę, rolnictwo i handel. Rozwija wiec publiczne usługi transportowe. Zdecentralizowało lokalną administrację, bo przemieszczanie się między Suwałkami, Łomżą i Białymstokiem nie sprawia kłopotów, a stymuluje ruch (sfinansowała to konserwatystom z Podlasia Unia Europejska). Rozwija też usługi zdrowotne – w tej sprawie dogadało się już z rządzonym przez lewicę Zachodnim Pomorzem. Bo choć oba województwa wychodziły z różnych założeń aksjologicznych, to w sumie chodziło im o to samo: o jakość usług.
Jeśli chodzi o PIT i CIT – to przewidziane są podlaskie ulgi w PIT. Za długotrwałość związków małżeńskich.
które wprowadziło wyraźnie progresywną skalę podatkową, ale też zasadę, że przedsiębiorcy przestrzegający praw pracowniczych, mają płacić mniej. To województwo wspiera związki zawodowe, bo wie, że to podnosi standardy pracy.
Lewica, która dziś nie ma szans na wdrożenie swoich programów centralnie, więc redukuje się do roli błyskotliwych i zgryźliwych komentatorów, w „Polsce marzeń” dostała szansę na działania.
Na wymarzonym – ale ze względu na tamtejszy układ sił politycznych – wcale nie nierealnym lewicowym Pomorzu Zachodnim władze publiczne stawiają na publiczną służbę zdrowia. Bo leczenie nie może zależeć od zasobności portfela.
Władze rozwijają usługi komunikacyjne (jest to region on najwyższym wykluczeniu transportowym). Ustawiły też (mamy gdzieś rok 2025) tak podatki od nieruchomości, by przestało się opłacać żyć z wielu mieszkań, zaś 500+ zastąpiły bonem opiekuńczo-edukacyjnym. A na koniec wprowadziły progresywną, wyrównującą szanse edukację.
„Jednym z powodów, dla których zmiany zostały społecznie zaakceptowane, a włodarze nie zostali wywiezieni na taczce, była udana decyzja personalna. Stanowisko wicewojewody do spraw finansów, pracy i rozwoju koalicja powierzyła nie ekonomiście, nieumiejącemu mówić językiem normalnych ludzi, ale znanemu w całej Polsce wytrawnemu politykowi”.
gdzie „cywilizowany” PiS dogadał się z PSL, Hołownią i konserwatywnym skrzydłem PO. Postawiło na tradycyjne wartości. Oraz bogacenie się i rozwój na wzór Bawarii.
I w związku z tym województwo postawiło na
Szybko odkryło, że nie da się rozwijać regionu, nie likwidując wykluczenia transportowego (samochód nie może być – tak jak teraz – jedynym środkiem transportu), a zbyt słabe powiaty powinno się zastąpić silnymi związkami gminnymi. To na pewno pomogłoby na przykład Sanokowi i Lesku.
Aby przeprowadzić reformy edukacji, podkarpacka chadecja zaproponowała podatek edukacyjny w wysokości 1% i obciążyła nim wszystkie dochody przedsiębiorstw z województwa, jednocześnie oferując ulgi za zatrudnienie absolwentów podkarpackich szkół wyższych.
która obniżyła podatki (15 procent. PIT, CIT, bez progresji. Tyle, co minimalna unijna stawka CIT, z podwyżką jednakowoż dla przedsiębiorców produkujących znaczny ślad węglowy). Jednocześnie zniosła podatkowe wyjątki dla rolników.
Zniosła też wiele nakazów i zakazów. Wprowadziła zasadę, że przepisy wprowadzane przez administrację wygasają po pewnym czasie same z siebie – więc trzeba się zastanowić, czy je wznawiać.
Sprywatyzowała państwowe spółki, a ze szkół, teatrów i muzeów zrobiła spółki pożytku publicznego, po to, by świadczyły usługi wyższej jakości. A majątku nie rozsprzedała, tylko stworzyła z niego fundusz zasilający województwo. Zmniejszyła administrację dzięki uproszczeniu przepisów. I wprowadziła ukochany przez wielu bon edukacyjny.
„Tradycja prywatnej własności, dobrej organizacji tak mocna, że na wschodzie mówią o nas »wy to takie Niemce«”.
Aha, i jeszcze liberalna na maksa Wielkopolska pozwoliła pić alkohol w miejscach publicznych oraz kupować marihuanę. „Bo wolni ludzie mają prawo decydować o swoim zdrowiu”.
To piękna bajka: bez muru na granicy z Białorusią i zamaskowanych strażników łamiących prawa człowieka. Bez lekarza, do którego jest 100 kilometrów bez PKS albo kolei. Bez ferm hodowlanych zatruwających okolicę, bo właściciel ma plecy w powiecie i wyżej. Bez rodzinnej pamięci o mordach na południowo-wschodnim pograniczu. Bez skomercjalizowanych mieszkań, w których mieszkają ludzie, którzy nie mają na czynsz – ale nie mogą się wyprowadzić, bo nie ma mieszkań socjalnych. Bez osób z niepełnosprawnościami i seniorów zostawionych bez wsparcia.
Do tego jest to Polska zamieszkała przez ludzi stosunkowo młodych. To oni oprowadzają nas po swoich wymarzonych województwach. A przecież prawdziwa, statystyczna Polska to ludzie w mocno średnim wieku. Tacy, co to wiedzą, bo od 30 lat się czymś zajmują, „i nikt im nie będzie mówił”. Mieliby teraz zaczynać od nowa?
Ale bajki są od tego, by brzydota świata nie zasłaniała istoty rzeczy:
różne regiony Polski doszły do tego samego, czyli lepszych usług publicznych i rozwoju regionu, unikając wojen plemiennych o handel w niedzielę, aborcję i edukację antydyskryminacyjną.
W czasie warszawskiej promocji książki 11 maja publiczność nie dowierzała: przecież proponujecie rozpad państwa. Federalizację. I jak to ma być, że w niektórych regionach państwa wpływ na władze publiczne ma mieć Kościół?
Może nam się to nie podobać, ale dla dużej części społeczeństwa Kościół jest ważny. Chodzi jednak o to, by konserwatyści nie próbowali wprowadzać takich rozwiązań odgórnie i centralnie dla wszystkich, ale lokalnie – odpowiadali autorzy „Polski marzeń”.
Poza tym – jak tłumaczyli redaktorzy książki, profesorowie Maciej Kisilowski i Anna Wojciuk, o żadnej federalizacji nie ma mowy. Większość dochodów i podatków pozostanie w centrum (PIT i CIT to ledwie 1/5 wpływów państwa). Za to władza centralna nie będzie zajmować się sprawami ważnymi, ale nie strategicznymi.
Jesteśmy ofiarami mitu o zjednoczonej, homogenicznej Polsce, której wolę odczytuje władza centralna. Choć – jak zauważają autorzy książki, członkowie Inkubatora Umowy Społecznej (IUS) – same mapy z wynikami wyborczymi pokazują trwałe, strukturalne różnice w wyborach politycznych. „Historyczne, ideologiczne i tożsamościowe różnice między Polską progresywną a Polską konserwatywną są równie trwałe i politycznie istotne jak różnice językowe, etniczne czy religijne w wielu innych państwach".
Tymczasem nasza debata polityczna kręci się wokół tematu, jak wykorzystać ordynację i odebrać „tamtym” władzę, by wszystko i wszędzie zrobić „po swojemu” – bo wtedy będzie na pewno „dobrze”.
To jest bez sensu – twierdzi IUS. Polska była i jest domem dla ludzi, którzy bardzo odmiennie wyobrażają sobie dobre życie.
„Geograficznie nasz kraj leży na styku kultur i tradycji – kultur Wschodu i Zachodu, tradycji katolickiej, protestanckiej i prawosławnej, wpływów różnych modeli państwa i społeczeństwa”.
„A skoro konfliktu nie rozwiążą perswazja ani darwinizm społeczny, bo ani jedna strona nie przekona drugiej, ani też żadna ze stron nie wymrze, skoro kompromis co do fundamentalnych wartości zazwyczaj jest niemożliwy albo nietrwały, skoro wszelkie wielkie narodowe pojednania trwały nie dłużej niż wzruszenia, które je wywołały, to pozostaje postawić realistyczną diagnozę, która zresztą stanowi motto Inkubatora: »Zgoda. Jesteśmy różni«”.
Każdy Szwajcar wie, że przyszłość państwa zależy od utrzymania równowagi pomiędzy niemiecko-, francusko- i włoskojęzycznymi obywatelami i regionami. Wyobraźmy sobie, że pewnego dnia niemieckojęzyczni Szwajcarzy uznają francusko- czy włoskojęzycznych rodaków za „element animalny”, który pilnie trzeba zgermanizować?
Tymczasem wszystkie rządowe koncepcje rozwoju Polski – plan Hausnera, plan Boniego czy plan Morawieckiego – łączyło przekonanie, że dalszy rozwój Polski można zaprojektować w Warszawie na podstawie jednego schematu.
Decentralizacja miałaby obniżyć polaryzację i zwiększyć wpływ obywateli na decyzje. A przede wszystkim uwzględnić fakt, że Polacy są różni. Czy nadal więc tak jak to robimy od 30 lat, będziemy dalej dążyć do dominacji poprzez spacyfikowanie tych, z którymi się nie zgadzamy, wierząc, że pewnego dnia wygramy i te inne poglądy znikną lub staną się marginalne?
„Reformy przywracające państwo prawa są konieczne, ale niewystarczające. Celem strategicznym reformy powinno być obniżenie ponoszonych przez nas wszystkich kosztów toczących się waśni politycznych”.
IUS zwraca uwagę, że nasz system polityczny pozwala przedstawicielom nie więcej niż 30 proc. wyborców traktować przeciwników jako „element animalny”. To jest dysfunkcjonalne. I tu – a nie w złej woli Jarosława Kaczyńskiego – leży przyczyna upadku instytucji państwa prawa. Powstanie „rodzimego modelu reżimu hybrydowego, łączącego elementy demokracji i autorytaryzmu” było niejako wpisane w model ustrojowy przyjęty w Konstytucji 1997 roku.
Jeśli ta analiza jest słuszna, to ani konkretna partia, ani konkretni politycy nie są w stanie w ramach obecnie obowiązujących reguł pokonać impasu polskiej demokracji. Po prostu monopolizacja kontroli na szczeblu centralnym w łatwy sposób prowadzi dziś do sytuacji, w której wygrywając wybory, można przejąć pełnię władzy.
IUS proponuje więc, by ten poziomy, „warszawski” podział władz na ustawodawczą, wykonawczą i sądowniczą wzmocnić podziałem pionowym –
większą równowagą między władzą centralną w Warszawie a władzą samorządową w gminach i województwach w całej Polsce.
Analiza problemów i propozycja rozwiązań są szczegółowe. Wnikliwe Czytelniczki i Czytelników pozostaje nam odesłać do projektowanych tam nowych modeli organizacyjnych wielu instytucji. Jest tam też opisane, jak krok po kroku można by Polskę przeorganizować – stopniowo, bez rewolucji, ale konsekwentnie. Poczynając od jesieni 2023 roku.
O ile udałoby się doprowadzić do porozumienia narodowego w tej sprawie.
Nie chodzi tu o „rozbicie Polski”. Ale – jak przekonuje IUS – „o systemowe zmuszenia nas wszystkich do słuchania drugiej strony w naszych aksjologicznych, ideowych i tożsamościowych podziałach”. Pomysł IUS polega na bardziej zbalansowanym podziale władzy między centrum a władze lokalne czy regionalne.
Pomysł na Polskę, w której ludzie są różni, polega na przekazaniu samorządowym województwom dochodów z PIT i CIT, części majątku Skarbu Państwa i prawa do stanowienia prawa miejscowego.
To samorządy wojewódzkie zajmowałyby się dostarczaniem podstawowych usług i tym, jak wygląda życie lokalnych wspólnot. Rząd nie miałby nic do tego. Nie byłoby już dotychczasowego dualizmu: wybieralnych marszałków województw samorządowych, którym na ręce patrzy wojewoda-przedstawiciel rządu.
Wyraźne odróżnienie władzy państwowej w Warszawie i samorządowej wszczepiło niestety polskim elitom politycznym przeświadczenie, że interes Polski reprezentowany jest tylko przez centrum. IUS proponuje zaś znacznie głębsze włączenie samorządów, szczególnie wojewódzkich i gminnych, w mechanizmy rządzenia krajem.
(I to akurat może być pewien problem zwłaszcza dla tych, którzy o Unii nie uczyli się w szkole)
Unia, podobnie jak każda organizacja zarządzająca różnorodnymi interesami członków, ma na uwadze ograniczoną liczbę priorytetów do realizacji. Tym się zajmuje Komisja Europejska.
Głównym forum, na którym funkcjonuje sieć różnych interesów i poglądów państw członkowskich Unii, jest Rada Europejska. W sprawach najważniejszych gromadzi ona głowy państw lub szefów rządów państw członkowskich.
Ciało ustawodawczego, ale składającego się z przedstawicieli władzy wykonawczej niższego szczebla, czyli z wojewodów samorządowych. Mieliby głos „ważony liczebnością reprezentowanej populacji”.
Samorządowe województwa przejęłyby większość zadań państwa, które dziś mielą się na szczeblu centralnym. Mielą, bo setki departamentów ministerialnych co i raz układanych na nowo w nowe ministerialne lenna, to nie jest efektywna administracja centralna. Rząd miałby się zająć rzeczami najważniejszymi, od których zależy istnienie i rozwój państwa.
Ministerstw byłoby tylko siedem. Każdym kierowałby wicepremier z ekipą dwóch–trzech ministrów odpowiedzialnych za kluczowe priorytety oraz kilku sekretarzy i podsekretarzy stanu zajmujących się kwestiami wymagającymi bieżącego administrowania.
Premier miałby swoje zaplecze w postaci Kancelarii.
Tu autorzy IUS zaznaczają, że w odchudzonej administracji centralnej powinien obowiązywać bezwzględny wymóg znajomości angielskiego na poziomie C1 (ministrom można załatwiać tłumaczy, ale nie urzędnikom). IUS obstaje przy angielskim jako drugim języku administracji: nie może to być ani niemiecki, ani francuski. To angielski, „pierwszy język europejskiej i globalnej komunikacji”,
pozwoli realizować istotne dla państwa polityki.
Przekazanie PIT i CIT jest możliwe – centrum żyje dziś głównie z podatków pośrednich. Sytuacja, gdy samorząd dostaje z centrum jakieś pieniądze, ale z dokładnymi instrukcjami, jak je wydawać, jest nie do utrzymania. Nierówności w dochodach między regionami wyrównywałby Narodowy Fundusz Spójności.
IUS ma pomysł na całą Polskę, ma też pomysł na naprawę sądów. A ich główny problem opisuje jako alienację. To, że obywatel stający przed sądem nie rozumie, co tam się dzieje i nie ma poczucia, że rozstrzygnięcie jest fair. A sąd nie widzi powodu, by to objaśnić.
Receptą na to ma być wprowadzenie odpowiedzialności sędziów wobec lokalnej wspólnoty.
Odbywałoby się to w momencie powołania na sędziego – potem sędzia byłyby oczywiście niezależny. Mogłoby to wyglądać tak: wsparty przez legalna Krajową Radę Sądownictwa kandydat na sędziego stawałby przed zgromadzeniem wybieranych w wyborach powszechnych wójtów z regionu, w którym chciałby sądzić. Odpowiadałby na pytania wójtów-senatorów wojewódzkich, a także przedstawicieli organizacji pozarządowych w publicznym, transparentnym wysłuchaniu. Przedstawiałby się obywatelom, dla których sprawować będzie wymiar sprawiedliwości.
KRS zachowałaby wyłączne prawo nominowania sędziów, a opinia samorządowców nie byłaby całkowicie wiążąca. W przypadku odrzucenia trzech kolejnych kandydatów KRS mogłaby przedstawić prezydentowi tego, który uzyskał największe poparcie (mierzone liczbą reprezentowanych przez senatorów wojewódzkich mieszkańców).
Żeby ten model sprawnie działał, trzeba w budować w instytucje państwa referenda lokalne. Te dotyczyć będą konkretnych, a nie abstrakcyjnych, napędzających wojnę polityczną kwestii. Powinny być głównie elektroniczne (z systemem wsparcia dla osób cyfrowo wykluczonych).
„Rzeczywiste zwiększenie wpływu obywateli opłaci się wszystkim formacjom politycznym. Dla Platformy i PSL-u to szansa powrotu do obywatelskich i ludowych źródeł tych formacji. Dla Lewicy – możliwość szerszego wpływania na politykę, jako że społeczne, redystrybucyjne hasła tej formacji są generalnie w Polsce popularne. Prawica też powinna cieszyć się z nowych możliwości przezwyciężenia rzekomego »imposybilizmu« w zakresie uwzględniania konserwatywnych postulatów w polityce publicznej, jakie da zdecentralizowana demokracja obywatelska.
Podobną funkcję spełniać będzie System Obywatelskiej Oceny Usług i Prawa. Poprzez internetową aplikację obywatele mogliby dokonywać oceny prawa miejscowego. A także na bieżąco oceniać jakość usług publicznych oraz interakcje z administracją samorządową”.
IUS pokazuje, co należy zrobić. Ale czy to możliwe? Jeśli opozycja wygra i nie zajmie się programem „Cela plus", to rozmowa o nowym ustroju jest możliwa. Moglibyśmy wspólnie stworzyć kraj, w którym ludzie nie boją się, że nie będzie dla nich miejsca po wyborach – mówią Kisilowski i Wojtczuk.
„Ten, kto wyciągnie rękę do zmiany, kto pierwszy zrozumie, że potrzebujemy nowego ustroju, będzie na pozycji wygranej”. Oczywiście, zauważa Kisilowski, najlepiej byłoby, gdyby politycy powiedzieli szalonym profesorom, co to książkę napisali: a my mamy lepszy pomysł.
A mają?”
Z wykształcenia historyczka. Od 1989 do 2011 r. reporterka sejmowa, a potem redaktorka w „Gazecie Wyborczej”, do grudnia 2015 r. - w administracji rządowej (w zespołach, które przygotowały nową ustawę o zbiórkach publicznych i zmieniły – na krótko – zasady konsultacji publicznych). Do lipca 2021 r. w Biurze Rzecznika Praw Obywatelskich. Laureatka Pióra Nadziei 2022, nagrody Amnesty International, i Lodołamacza 2024 (za teksty o prawach osób z niepełnosprawnościami)
Z wykształcenia historyczka. Od 1989 do 2011 r. reporterka sejmowa, a potem redaktorka w „Gazecie Wyborczej”, do grudnia 2015 r. - w administracji rządowej (w zespołach, które przygotowały nową ustawę o zbiórkach publicznych i zmieniły – na krótko – zasady konsultacji publicznych). Do lipca 2021 r. w Biurze Rzecznika Praw Obywatelskich. Laureatka Pióra Nadziei 2022, nagrody Amnesty International, i Lodołamacza 2024 (za teksty o prawach osób z niepełnosprawnościami)
Komentarze