0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Agnieszka Sadowska / Agencja Wyborcza.plAgnieszka Sadowska /...

„W dniu 1 maja na terytorium Polski próbowało nielegalnie przedostać się z 71 cudzoziemców - m.in. ob. Somalii, Indii” – raportowała Straż Graniczna w niedzielę. SG jednocześnie informuje o dwóch próbach siłowego przekroczenia granicy, jedna została podjęta przez osiemnasto-, a druga trzydziestoosobową grupę. „W patrole rzucano kamieniami, petardami i laserami”.

Owe „próby nielegalnego przekroczenia granicy” to oficjalny powód, dla którego na Podlasiu, a także części Lubelszczyzny, nadal obowiązuje – de facto – stan wyjątkowy, choć formalnie jest to strefa objęta zakazem przebywania, wprowadzona na mocy rozporządzenia MSWiA. Zakaz obowiązuje do 30 czerwca, ma umożliwić „zakończenie prac związanych z budową wskazanego systemu ochrony granicy państwowej”.

W te oficjalne powody mało kto wierzy. Obrońcy praw człowieka, prawnicy pracujący w organizacjach pozarządowych, związki zawodowe dziennikarzy oraz redakcje, a także aktywiści udzielający pomocy humanitarnej na terenach pogranicznych, od początku nie mieli żadnych wątpliwości – chodziło i nadal chodzi o pozbycie się świadków.

Zresztą sam Mariusz Błaszczak mówił wprost, że stan wyjątkowy – a więc i później "strefa" – został wprowadzony po to, aby wojskowi i funkcjonariusze SG „mogli spokojnie wykonywać swoje obowiązki”.

A jednym z obowiązków straży granicznej – według polskich władz – jest push-back, czyli wywożenie ludzi do lasu.

Polska Agencja Prasowa zsumowała statystyki podawane przez Straż Graniczną. Z wyliczeń wynika, że tylko w kwietniu SG odnotowała ponad tysiąc prób nielegalnego przekroczenia granicy, przy czym należy podejrzewać, że nie chodzi tu o tysiąc osób próbujących granicę przekroczyć, a raczej o tysiąc prób podejmowanych przez grupy liczące po kilka, kilkanaście osób. Z doniesień aktywistów wiemy, że takie grupy podejmują wielokrotne próby, będąc sukcesywnie przez straż graniczną odpychane, lub wywożone z powrotem, jeśli zostaną zatrzymane już na terenie Polski.

Przeczytaj także:

„Od początku roku było to ponad 4,3 tys. takich przypadków. W tym roku rekordowy pod tym względem był dotąd 21 marca; wówczas SG zatrzymała łącznie w ciągu doby 134 osoby. W poprzedni poniedziałek [25 kwietnia] były to 103 osoby” – podaje PAP.

Oddolna pomoc

Jak wygląda takie zatrzymanie? O tym w rozmowie z OKO.press opowiadał czterdziestoletni obywatel Jemenu.

„Gdy tylko wyszliśmy z lasu, to nas zgarnęli. Zabrali na posterunek i dali do podpisania papiery. Jeden dokument był po angielsku: informował mnie o wydaniu zakazu wstępu na teren Unii Europejskiej przez trzy lata. Prosiłem o kontakt z prawnikiem, o telefon do ambasady Jemenu, ale mi odmówili i dali do podpisania drugi dokument. Ten był całkowicie w języku polskim, rozpoznałem na nim tylko moje dane z paszportu. Powiedziałem im, że nie wiem, co to jest i że nie znam się na prawie, więc bez prawnika nie będę niczego podpisywał”.

Mężczyzna następnie został wywieziony na granicę, gdzie kazano mu przejść przez wyciętą dziurę w ogrodzeniu, a następnie iść z powrotem do Białorusi. Po spotkaniu pograniczników mężczyzna został pobity oraz zabrany w inne miejsce na granicę, gdzie kazano mu iść w stronę Polski.

Aktywiści zrzeszeni w Grupie Granica, a także działacze Fundacji Ocalenie nie tylko udzielają migrantom i uchodźcom pomocy humanitarnej oraz prawnej, ale także monitorują i dokumentują push-backi. Dzięki ich działaniom mamy chociaż częściowy obraz tego, co dzieje się na naszej wschodniej granicy, która jednocześnie jest zewnętrzną granicą Unii Europejskiej.

Grupa Granica informuje, że od 1 grudnia do 22 kwietnia o pomoc prosiło ją ponad 2150 osób, a udało się dotrzeć – z uwagi na obowiązującą zakaz pozbywania w strefie przygranicznej – jedynie 1080 osobom. Między 19 a 25 kwietnia GG otrzymała wezwania pomocy od 149 osób.

„Dostarczaliśmy między innymi jedzenie, picie oraz ubrania wycieńczonym i zziębniętym migrantom i migrantkom. We współpracy z lekarzami i ratownikami podejmowaliśmy interwencje medyczne w terenie lub w formie teleporady. Udzielaliśmy również pomocy prawnej w dostępie do postępowań uchodźczych w Polsce” – piszą aktywiści.

„Skala przemocy ze strony służb wobec osób migrujących jest nadal bardzo duża. Codziennie narażane jest ich życie i zdrowie. Przypomnijmy, że jedynie pomiędzy 12 a 18 kwietnia dostaliśmy wezwania o pomoc od 180 osób. Wśród nich było 36 dzieci. W ostatnich tygodniach wiele interwencji dotyczyło osób z grup zaliczanych do kategorii szczególnie wrażliwych: kobiet, dzieci oraz osób z niepełnosprawnościami, które zgodnie z prawem międzynarodowym automatycznie powinny być objęte jak największą ochroną”.

„Polskie służby odmawiają im jednak tej ochrony, stosując wobec nich niekonstytucyjne i brutalne wywózki; w ostatnich tygodniach odnotowaliśmy m.in. przypadki wypychania za granicę kobiet w ciąży, dzieci, osób chorych, starszych i z niepełnosprawnościami”.

Aktywiści opisują wydarzenia z marca i kwietnia, czyli z okresu, na który przypadało najwięcej prób przekroczenia granicy oraz zatrzymań, jak wynika z raportów udostępnianych przez straż graniczną.

Śledztwo "Der Spiegel" ujawnia

Podobnie sytuacja wygląda na innych odcinkach zewnętrznych granicy Unii Europejskiej. W ostatnim tygodniu redakcja tygodnika "Der Spiegel", przewodnicząc śledztwu dziennikarskiemu prowadzonemu przez kilka zagranicznych redakcji, dostarczyła nowych dowodów, które jasno pokazują, że push-back to powszechnie stosowana praktyka, choć nadal ukrywana.

Dziennikarze przeanalizowali dane z wewnętrznej bazy danych Frontexu, w której rejestrowane są wszystkie zdarzenia z zewnętrznych granic Unii Europejskiej oraz ujawnili, że

Frontex odpowiada za przynajmniej 975 push-backów na Morzu Egejskim między marcem 2020 roku a wrześniem 2021.

Co więcej, te push-backi są skrupulatnie odnotowywane w bazie pod hasłem „prevention of departure” – co należy przetłumaczyć, jako zapobieganie wypłynięcia.

Oficjalnie Frontex zawiadamia bazę o zmierzającej na wody terytorialne łodzi z migrantami i uchodźcami. Baza kontaktuje się z Turcją, Turcja wysyła łodzie swojej straży przybrzeżnej – wspieranej finansowo przez UE w zamian m.in. za tę współpracę – a następnie szalupa z uchodźcami zostaje przechwycona na wodach tureckich i zawrócona na ląd. W ten sposób Frontex zapobiega wypłynięciu łodzi z wód terytorialnych należących do Turcji.

Tyle teoria, a praktyka?

"Der Spiegel" zgromadził liczne dowody w formie relacji świadków, zdjęć oraz nagrań wideo, które pokazują, że „zapobieganie wpłynięcia” wygląda zupełnie inaczej.

Tygodnik opisuje zdarzenie z 28 maja 2021 roku, gdy do brzegu greckiej wyspy Lesbos dobiła łódź z ponad 50 osobami. Wyszli na brzeg, a następnie ukrywali się w okolicznych lasach, wysłali lokalizację – tzw. pinezkę – do Aegan Boat Report, miejscowej organizacji niosącej pomoc ludziom na morzu. „Jesteśmy w lesie, pomóżcie nam. Boimy się”. Kilka godzin później część osób z grupy znalazła się z powrotem na morzu. Jedynie 17 z grupy udało się dotrzeć do jednego z obozów dla uchodźców, gdzie mogli złożyć wnioski o ochronę międzynarodową.

W bazie Frontexu to zdarzenie figuruje, jako „zapobieżenie wypłynięcia”. Nie ma słowa o tym, że ludzie dostali na ląd, nie ma też słowa o tym, w jaki sposób część grupy znalazła się z powrotem w łodzi na morzu.

"Der Spiegel" dysponuje relacją z innego zdarzenia, która rzuca więcej światła na praktykę push-backu stosowanego na Morzu Egejskim. 13 maja 2020 roku do brzegu greckiej wyspy Samos zbliżyła się łódź wraz z 30 uchodźcami i migrantami. W grupie znajdował się Palestyńczyk Amjad Naim. Naim opowiedział dziennikarzom Der Spiegel, że tuż przed przybiciem do brzegu ich łódź została namierzona przez nadlatujący helikopter, a następnie łódź greckiej straży przybrzeżnej.

Mężczyźni zostali zatrzymani przez zamaskowanych funkcjonariuszy, silnik w ich szalupie został zniszczony, a następnie zostali odholowani w głąb morza, gdzie po kilku godzinach przechwyciła ich turecka straż przybrzeżna. Der Spiegel opublikował wideo z holowania łodzi, które przekazał dziennikarzom Amjad Naim.

Dziennikarze odszukali to zdarzenie w bazie Frontexu. Również ono zostało opisane jako „zapobieżenie wpłynięcia” i również w tym wypadku nie ma słowa o tym, co działo się u brzegu greckiej wyspy Samos. Według wpisu w bazie łódź, którą płynął Amjad Naim nie wpłynęła nawet na greckie – i tym samym unijne – wody.

Jedyne przypadki, gdy w bazie odnotowywane są „nielegalne przekroczenia granicy” to te, gdy przybywającym na greckie wyspy ludziom udaje się złożyć wniosek o ochronę międzynarodową. Dziennikarze zauważyli także pojedyncze kwestionowanie wpisów o zapobieganiu wpłynięcia, ale nie były one nigdy ani korygowane, ani wyjaśniane.

Der Spiegel pisze, że celem stworzenia bazy była skrupulatna dokumentacja działań Frontexu, tymczasem służy ona do tuszowania nielegalnych działań, czyli stosowana push-backu na szeroką skalę. A wpisy w bazie są zatwierdzane w siedzibie głównej Frontexu, która mieści się w Warszawie.

Bez zmian

W następstwie rewelacji ujawnionych przez Der Spiegel oraz wobec piętrzących się zarzutów o nadużycia w zarządzaniu agencją i nadużyć finansowych do dymisji podał się jej szef Fabrice Leggeri. Leggeri zarządzał Frontexem od 2015 roku, w trakcie jego kadencji polityka graniczna Europy zmieniła się radykalnie. Od ratowania ludzi na morzu oraz merkelowskiego "harzliche wilkommen" UE przeszła do walki z przemytnikami ludzi – jak określane są organizacje patrolujące Morze Śródziemne, ale i coraz częściej aktywiści w podlaskich lasach – oraz budowę „Twierdzy Europa”, czyli zbrojenia granic stawiania murów, co jak na dłoni widać na granicy polsko–białoruskiej.

Próżno jednak mieć nadzieję, że wraz z odejściem Leggeriego cokolwiek na zewnętrznych granicach Unii Europejskiej się zmieni. Mimo licznych wyroków sądów, tak krajowych, jak i międzynarodowych, które jasno wskazują, że push-backi są nielegalne, służby poszczególnych państw stosują je w zasadzie bezkarnie. I będą je stosować, tak długo, jak długo będą tego wymagać politycy.

Komentarze