Ta rozmowa jest kolejnym przykładem, że Polska zdała egzamin z pomagania uchodźcom wojennym tylko dzięki społeczeństwu obywatelskiemu. Komu ono pomaga, skoro większość z nas myśli, że uchodźców jest mniej, zaadaptowali się i punkty recepcyjne można zamykać?
„Nigdy nie przypuszczałem, że dożyję czasów z opowieści mojej mamy, która przeżyła Powstanie Warszawskie. Jako dziecko z siostrą i tysiącami mieszkańców Warszawy trafiła w 1944 r. do obozu przejściowego w Pruszkowie. Zapytałem ją kiedyś: dlaczego nie mogłaś wrócić do Warszawy po wojnie? Odpowiedziała:
Powoli wyczerpują się zasoby dobrej woli i możliwości pomocy ukraińskim rodzinom, które ratując się przed rosyjską agresją, próbują w Polsce mieszkać, pracować i uczyć się. Państwo nie wspiera już Polek i Polaków, którzy przyjmują uchodźców. Czas na nowo ułożyć relacje i szukać rozwiązań. Chcemy w OKO.press opisywać historie gości z Ukrainy, usłyszeć je od was. Czekamy też na listy polskich pracodawców, gospodarzy, wszystkich osób, które chcą napisać komentarz lub zgłosić pomysł. Piszcie na adres [email protected].
Поволі вичерпуються ресурси доброї волі та можливості допомоги українським родинам, які, рятуючись від російської агресії, намагаються жити, працювати та навчатися в Польщі. Держава більше не підтримує польок та поляків, які приймають біженців. Настав час заново формувати стосунки та шукати рішення. В OKO.press ми хочемо описати історії гостей з України, почути їх від вас. Також чекаємо на листи від польських роботодавців, господарів та всіх, хто бажає написати коментар чи подати ідею. Пишіть на [email protected].
Przecież tam nic nie było. Do Warszawy nie było po co wracać.
Tak jest w tej chwili z ludźmi, którzy do nas przychodzą. Pokazują nam zniszczony dorobek życia. To się będzie odradzać latami. Musimy im dawać im nadzieję”– mówi Cezary Czarnecki, prezes Fundacji Humanitarni.
Fundacja została zarejestrowana w styczniu 2023 roku, ale aktywiści działają na rzecz uchodźców i uchodźczyń wojennych ponad rok. Pomaganie zaczęło się od spontanicznej inicjatywy sąsiadów, którzy wyszli ze stoliczkami, z kawą, herbatą obok Konsulatu Ukrainy w Warszawie.
To miejsce z czasem stało się inicjatywą Namiot Wsparcia.
Tutaj uchodźcy z Ukrainy, ale nie tylko (miejsce jest przyjazne dla ludzi różnych wyznań i narodowości) mogą zjeść ciepły posiłek, opowiedzieć o swoich problemach. Humanitarni tworzą przyjazną przestrzeń też dla integracji Polaków i Ukraińców. Udzielają pomocy bezinteresownie, w imię dobroci.
„Czarek jest aktywistą ekologicznym, Ania działała dla osób w kryzysie na granicy białoruskiej, ja zajmuję się prawami zwierząt. Łączy nas potrzeba niesienia pomocy i obrony słabszych” – wyjaśnia Jowita Malczewska.
Powinniśmy zrozumieć dramat ludzi, którzy stracili wszystko i nie mają dokąd wrócić. Są w jeszcze gorszej sytuacji niż rok temu, ponieważ pomoc zmalała, a sami nie dają rady siebie utrzymywać w obcym kraju. Organizacje, które nadal pomagają uchodźcom w potrzebie mówią o systemowych rozwiązaniach. Natomiast aparat państwowy umywa ręce.
Cykl OKO.press „Jesteśmy tu razem” o Ukraińcach i Ukrainkach w Polsce znajdziecie tutaj.
Działacie cały czas, mimo że widzimy spadek zainteresowania wojną.
Jowita: W zasadzie 90 proc. tej pomocy, która była w kwietniu-maju, już nie ma. Jesteśmy jednym z nielicznych punktów, które zajmują się tymi ludźmi i starają się pomóc.
Dla nas wojna się nie skończyła. Zagrożenie wojenne dla narodu ukraińskiego jest cały czas. Widzimy, z jaką traumą wojenną przychodzą do nas, z jakimi trudnościami zarówno w Ukrainie, jak i tutaj w Polsce ci ludzie się mierzą. Nie możemy ich tutaj zostawić i stwierdzić: dobrze przestajemy pomagać. Inwestujemy w relacje międzyludzkie.
Może pani wyjaśnić, dlaczego to jest tak ważne?
Jowita: Polska poprzez tę wojnę i po niej się zmieni, czy ludzie tego chcą czy nie. Zróbmy, co się da, żeby społeczeństwo, które się wyłoni po tej zawierusze wojennej, nie było podzielone, wrogie, nieżyczliwe.
Żeby ludzie nie wypatrywali tylko, kto komu co zabiera i kto tutaj ma prawa.
W tym procesie, jeśli ma być skuteczny, muszą wziąć udział obie strony.
Często komentatorzy zapominają, że uchodźcy nie znaleźli się tutaj dobrowolnie. To nie jest tak, że oni chcieli zostawić wszystko, co mieli w Ukrainie, przyjechać tutaj i prosić o pomoc, czekać na wsparcie, obijać się po jakichś hostelach. To nie jest tak, że oni sobie tutaj przeczekają, a później wrócą, jak gdyby nigdy nic. Tamtego życia już nie ma i nie będzie.
Głęboko wierzymy w to, że taka narracja, że „to nie nasza wojna” jest fałszywa. Ukraina również walczy za nas.
Istnieją prorosyjskie siły, które próbują przekonać Polaków, że nie powinni się zbytnio przejmować wojną w Ukrainie. Były nawet billboardy w polskich miastach z taką treścią, organizowane manifestacje.
Jowita: Tak. Czy oni uważają, że to będzie fajnie mieć takiego krwawego tyrana na naszej granicy i wspierającego Niemcy na przykład czy Francję?
Ważna dla nas jest sieć dobra. Tworzymy społeczność, w której wszyscy się wzajemnie wzmacniamy i nakręcamy do większej empatii i wsparcia. Nie chcemy tylko siedzieć i narzekać, jaki ten świat jest zły. Chcemy działać w zgodzie z tym, jak chcielibyśmy, żeby on wyglądał.
Jakie są potrzeby osób, które przychodzą do Namiotu?
Anna: Duża część osób, które przychodzą do nas, to są osoby starsze, ludzie schorowani, którzy nie aktywują się na rynku pracy w Polsce. W Ukrainie mieli dom, ogródek, jakąś emeryturę. Byli się w stanie utrzymać. W Polsce, zwłaszcza w Warszawie, jest im ciężko. Ciepły obiad w naszym Namiocie to ogromne odciążenie z ich budżetu.
Tak samo mamy z małymi dziećmi. Mówi się, że można wysłać dziecko do żłobka. Dziecko chodzące do żłobka choruje mniej więcej co drugi tydzień. Mamy nie mogą pójść do pracy, gdy są tutaj same.
To są osoby z niepełnosprawnością lub rodzice dzieci z niepełnosprawnością. Świadczenia owszem dostają: 500 plus na dziecko, o ile dziecko nie ma 18 lat. Znam jednak rodziny z dziećmi, które już skończyły 18 lat. I jak mają się utrzymać?
Jowita: Jest jeszcze jedna niedostrzegana grupa. Głównie kobiety – ale również mężczyźni między 45. a 60. rokiem życia lat. Nie otrzymują żadnych świadczeń. Natomiast z racji na stan zdrowia i nieznajomość języka mają kłopoty ze znalezieniem jakiejkolwiek pracy, nie mówiąc o pracy zgodnej z ich kwalifikacjami. Nie ma w Warszawie tyle pracy przy sprzątaniu. Często to są też osoby, które z powodu traumy wojennej nie do końca mogą pójść do pracy.
Anna: Polacy zapominają, że dla 80-letniej pani z Bachmutu, która uciekła przed rokiem, sytuacja się nie zmieniła. Jej dom nadal nie istnieje, a ona nadal jest emerytką. Jest jeszcze bardziej chora i podłamana psychicznie. Dla niej wojna się nie skończyła i kryzys uchodźcy trwa w najlepsze, chyba nawet jeszcze gorzej niż rok temu. Nie ma już skąd wziąć tej pomocy, a nie pójdzie do pracy. Kto ma pomóc tym ludziom? Urząd miasta sugeruje, że można ich skierować do opieki społecznej. Ale kilogram ryżu czy drobna zapomoga to za mało. Ci ludzie muszą codziennie żyć, jeść.
Jowita: To są osoby, które nie znają naszych systemów i prawa.
Anna: Taka paninie sprawdzi w Googlu, gdzie jest opieka społeczna, nie ma internetu, nie ma smartfona.
Niektórym uchodźcom dopiero niedawno udało się wyjechać z terenów okupowanych. Żeby wydostać się stąd, sprzedają swój majątek. Czytali w internecie o ogromnym wsparciu Polaków. Jadą przekonani, że je dostaną. Oczekują takiego samego poziomu pomocy, jak dostali ich rodacy, którzy wyjechali w zeszłym roku. Ale kiedy przyjeżdżają do Polski, okazuje się, że na nich tutaj nikt nie czeka. Są zagubieni i przerażeni nową rzeczywistością, nie mówiąc już o traumie pookupacyjnej.
Jowita: Są ciśnięci w nowe piekło, kiedy zupełnie w obcym kraju, w którym nie rozumieją nic, mają nagle ogarnąć życie.
Cezary: Staramy się dawać nadzieję, wiarę, miłość. Tylko miłością możemy nakarmić większą ilość osób, nie mogąc nakarmić wszystkich.
Mówimy o zmniejszaniu pomocy, a jak Namiot sobie radzi? Z czego się utrzymujecie? Czy dostaliście może jakieś wsparcie od państwa?
Jowita: Zacznijmy od tego, kto nam pomaga. Na przykład konsulat, dając nam wodę i prąd. Bez tego nasz funkcjonowanie nie byłoby możliwe. Pomaga nam kilka zaprzyjaźnionych firm i NGO-sów. Ciekawe, że najczęściej są to firmy i NGO-sy, w których jest wolontariusz/ wolontariuszka, która z nami współpracowała w Namiocie Wsparcia. Sam namiot otrzymaliśmy dzięki pomocy ówczesnego ambasadora Ukrainy w Polsce, Andrija Deszczycy.
Działamy w większości dzięki darom i pieniadzom od prywatnych osób. Mamy też dobre relacje z innymi punktami pomocowymi. Na przykład przy Dworcu Wschodnim jest ośrodek zajmujący się relokacją międzynarodową uchodźców, współprowadzony przez Fundację Asymetryści. Pomaga nam też Polskie Stowarzyszenie na rzecz Osób z Niepełnosprawnością Intelektualną, które znacząco wspiera Ukrainki i Ukraińców na wiele sposobów. A także jedna ze wspólnot chrześcijańskich.
Natomiast nie dostaliśmy nic od żadnej instytucji rządowej czy samorządowej. Przez długi czas funkcjonowaliśmy jako grupa nieformalna, więc występowanie do urzędów było z powodu prawnego mocno utrudnione. Dlatego założyliśmy fundację.
Nie mamy pretensji do darczyńców. Wykonali wspaniałą, wielką robotę. Nie mogą tego cały czas ciągnąć. Próbowaliśmy uzyskać dofinansowanie naszej działalności, no i niestety było to bardzo duże rozczarowanie. W budżecie jednostki urzędowej zajmującej się sprawami migracji nie ma środków dla NGO-sów w 2023 roku. Kwtota, o jaką prosiliśmy - 12 tys. - jest nieosiągalna. Nawet nowy namiot – bo nasz namiot już jest mocno wysłużony, nawet namiot do doprowadzenia działalności humanitarnej – również jest poza zasięgiem.
Więc nadal funkcjonujemy tak, jak do tej pory.
Czy nie łatwiej byłoby dołączyć do większej organizacji pomocowej i działać razem? Dlaczego Państwo tak cenią tę niezależność?
Jowita: Kiedy pojawiają się powiązania z rządem, samorządem, zaczyna pojawiać się polityka. A kiedy pojawia się polityka, to zaczyna ona ograniczaćmożliwości, dyktować, kto może a kto nie może być darczyńcą.
To nie jest tak, że my to robimy, żeby dopieścić sobie ego. Chcemy chronić ten punkt i ludzi, którzy z niego korzystają.
Cezary: Od samego początku wszystko poświęciliśmy, zrezygnowaliśmy z aspiracji zawodowych, innych form aktywności. Tak jak wiele osób z organizacji nam przychylnych. Dzielą ten świat tak, jak my: przed wojną i to, co w tej chwili jest. To jest źródło, które daje nam siłę, że nie jesteśmy ostatnim takim przyczółkiem, który został odstawiony na bocznicę. Natomiast niezależność kosztuje.
Jowita: Robi się sytuacja, że dla oddolnych, czysto ludzkich inicjatyw po prostu nie ma żadnego wsparcia. A robimy w zasadzie to, co powinien robić system.
Cezary: Jesteśmy trochę poza systemem.
Wysyłamy zapytania o jakąś formę dofinansowania, na razie nam idzie jak po grudzie. Chcielibyśmy część z tych ewentualnych grantów przeznaczyć na zajęcia z młodzieżą, zajęcia terapeutyczne, integracyjne.
Jakie są jeszcze wasze potrzeby?
Jowita: Mamy pomysły na rozszerzenie naszej pomocy. Do tego potrzeba bardziej stabilnego obiektu w postaci na przykład kontenera gastronomicznego w odpowiednich wymiarach. To spory koszt.
A dlaczego Państwu zależy właśnie na takim przenośnym obiekcie. Nie myśleliście o wynajmie jakiegoś miejsca gdzieś w pobliżu konsulatu? Rozumiem, że chcecie nadal być obok ukraińskiej placówki dyplomatycznej?
Jowita: Miasto zaproponowało, że znajdzie nam lokal, po czym oznajmiło, że nic nie mają. Ale hesteśmy otwarci na taką opcję. Natomiast to nie może być lokal gdzieś na obrzeżach Warszawy, bo nikt tam nie dojedzie.
Anna: Też kwestia ceny wynajmu. Kontener jest dla nas bardziej ekonomiczną opcją.
Jowita: Potrzebujemy też osoby, której moglibyśmy zapłacić za to, żeby zajęła się wyszukiwaniem grantów, instytucji, które pomagają. Sami fizycznie nie jesteśmy w stanie tego docisnąć. A bez tego nie będziemy mieć finansowania.
Do nas przychodzą też wolontariuszki z Ukrainy, dla których jest to forma wspierania swojego narodu. To też świadczy o tym, że takie punkty mają sens i są potrzebne.
Anna: Nam zależy, żeby włączyć uchodźczynie w nasze społeczeństwo. Przecież ukraińska kultura, kuchnia, muzyka, sztuka… Jesteśmy Słowianami, nas dużo łączy. Osoby, które przyjechały, mogą działać razem z Polakami. Ale dopóki nasz lokal będzie wyglądał tak, jak wygląda – to jest niemożliwe.
Oprócz tego to nie miasto nam pomaga, to my pomagamy miastu. Za ten skrawek ziemi, na którym stoi nasz podniszczony namiot, co miesiąc musimy płacić około 1200 zł. To są opłaty za tak zwane zajęcie pasa zieleni. Robimy zrzutki, zaprzyjaźniony NGO i jedna firma kilkukrotnie wspomogli nas opłaceniem.
Cezary: To jest kolejny nonsens systemowy, żeby za pomoc humanitarną za aktywizm w warunkach wyższej konieczności odprowadzać podatek do Ratusza.
Od początku pomagania musieliście płacić?
Cezary: W sierpniu, kiedy były największe upały, pojawił się urzędnik. Mówię, anioł spadł nam z nieba i pewnie za chwilę dostaniemy z Ratusza jakąś wodę. Powiedział, że trzeba będzie odprowadzać podatki za pas zieleni. Jest taki przepis i ktoś go odkopał.
Jowita: Prowadzimy działalność całkowicie niekomercyjną, nie zarabiamy ani złotówki, dokładamy prywatne pieniądze.
Cezary: To był dodatkowy stres. Nie dość, że w czerwcu była fala zamknięć punktów pomocowych typu Zachodni i Centralny. Zostaliśmy bez wsparcia dużej organizacji The World Central Kitchen, bo zakończyła działalność. Ale jakoś tam zawsze bez wyciągania ręki do instytucji radziliśmy sobie.
Musimy znaleźć te 1200 zł, zamiast wydać je na obiady dla potrzebujących. Niedobrze, że się przyzwyczajamy do tego, bo powinniśmy krzyczeć o tym.
Cieszymy się z każdego rodzaju pomocy. Nieważna jest ilość, jakością dla nas są ludzie, którzy nic nie muszą, ale chcą nadal pomagać. To jest właśnie symbol człowieczeństwa i solidarności XXI w.
Ważne, żeby hasła na flagach i banerach o wsparciu dla narodu ukraińskiego nie spowszedniały. Ta wojna trwa, my zaś gdziekolwiek jesteśmy i cokolwiek robimy, powinniśmy pomagać osobom najsłabszym z Ukrainy w Polsce. Jako Fundacja Humanitarni tak też czynimy.
Mówiliście, że Namiot nie dostał żadnej pomocy od instytucji państwowych. Czy urzędnicy, samorządowcy proponowali Państwu jakieś rozwiązania, doradzali, jak się utrzymać?
Anna: To, że staliśmy się fundacją, w ogóle nie było żadnym argumentem dla urzędu.
Jowita: Mimo że wcześniej deklarowali, że takim argumentem będzie, jeżeli zyskamy osobowość prawną, to dofinansowanie się znajdzie.
Anna: Słynnym już argumentem urzędu było, że punkty, które istnieją w Warszawie są całkowicie wystarczające. Ale większość z nich już nie działa.
Jowita: Porad nie mieli dla nas żadnych. Na wszystko, o co prosiliśmy, było prędzej czy później odpowiedź: „Nie”.
Cezary: Pieniądze publiczne powinny być zarządzane w sposób transparentny. Niestety życie pokazuje nam przykłady, że różnie z tym bywa. Wierzę jednak, że małe organizacje, społeczności, ludzie oddani sprawie zburzą mury fasadowości i nastąpi przemiana w sposobie myślenia.
Teraz możemy jedynie apelować do jednostek podległych rządowi i samorządom, by systematycznie sprawdzały miejsca, do których przekazywane jest wsparcie pod kątem podmiotowości uchodźczyń/ów wojennych: tzn. jak te osoby czują się w ośrodkach, jak są w nich traktowani, czy mają zabezpieczenie w podstawowe produkty potrzebne do życia, czy mogą liczyć na szybką opiekę medyczną, psychologiczną w tych punktach. Różne rzeczy słyszymy na mieście.
To nie jest tak, że coś się skończyło i możemy zająć się już innymi tematami. Tutaj jest potrzebne konkretne wsparcie ze strony instytucji. Natomiast jeżeli rzeczywiście nikt nie chce pomóc, to niech nie przeszkadza. My robimy swoją robotę dalej.
Jest dziennikarką, reporterką, „ambasadorką” Ukrainy w Polsce. Ukończyła studia dziennikarskie na Uniwersytecie Jagiellońskim. Pisała na portalu dla Ukraińców w Krakowie — UAinKraków.pl oraz do charkowskiego Gwara Media.
Jest dziennikarką, reporterką, „ambasadorką” Ukrainy w Polsce. Ukończyła studia dziennikarskie na Uniwersytecie Jagiellońskim. Pisała na portalu dla Ukraińców w Krakowie — UAinKraków.pl oraz do charkowskiego Gwara Media.
Komentarze