0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: 15.10.2025 Piotrkow Trybunalski , Premier Donald Tusk w czasie spotkania z mieszkancami . Fot. Marcin Stepien / Agencja Wyborcza.pl15.10.2025 Piotrkow ...

Mijają właśnie dwa lata od wyborów 15 października 2023 roku, w których Koalicji Obywatelskiej, Trzeciej Drodze i Lewicy udało się odsunąć PiS od władzy po 8 latach rządzenia.

Nie, ta rocznica wyborów nie jest jeszcze półmetkiem rządów Koalicji 15 Października – ta data przypadnie w grudniu, bowiem przez prawie 2 miesiące od przegranych wyborów obóz PiS usiłował ignorować polityczne realia. Skutkowało to powołaniem z pomocą prezydenta Andrzeja Dudy tak zwanego trzeciego rządu Mateusza Morawieckiego, który po dwóch tygodniach konwulsji przestał ostatecznie istnieć 11 grudnia 2023 roku. Donald Tusk wygłaszał w Sejmie swoje exposé dopiero dwa dni później.

Formalnie jest więc o prawie dwa miesiące za wcześnie, by rozliczać rząd Donalda Tuska i Koalicji 15 Października z pierwszych dwóch lat sprawowania władzy. OKO.press zamierza to zrobić we właściwym terminie.

Jesteśmy jednak mniej więcej w połowie kadencji Sejmu. I dokładnie dwa lata od wyborów, które dały ogromną nadzieję na fundamentalne zmiany w Polsce wyborcom partii będącym wówczas w opozycji wobec PiS.

To właśnie ta nadzieja skutkowała gigantyczną jak na dotychczasowe polskie standardy mobilizacją elektoratów partii opozycji opowiadającą się za liberalną demokracją. I ostatecznie ich zwycięstwem nad niepokonanym przez osiem lat obozem Jarosława Kaczyńskiego.

15 października był więc w 2023 roku świętem zwycięskiej nadziei.

W roku 2025 tej rocznicy nikt już nie świętuje. Nie tylko dlatego, że radość zwycięstwa jest już tylko mglistym wspomnieniem, a w nastrojach wyborców i polityków koalicji przeważa pesymizm, defetyzm i poczucie nadchodzącej klęski. Ale przede wszystkim dlatego, że nadzieja została porzucona.

Jak się porzuca nadzieję?

Głównym tematem politycznym ostatnich dni jest kwestia „wyłączenia Polski z paktu migracyjnego Unii Europejskiej”. To temat w stu procentach narzucony i rozdęty przez prawicę, w czym niemałą rolę odegrał osobliwy list, w którym Karol Nawrocki ogłaszał Ursuli von der Leyen, że „Polska nigdy nie zgodzi się na przyjęcie migrantów”.

Donald Tusk i najważniejsi politycy jego obozu biernie poddali się tej narracji i usiłują płynąć z prądem. Nie podjęli nawet pojedynczej próby przypomnienia faktów – i tego, jak w trakcie prowadzonych ponad rok temu negocjacji dotyczących paktu migracyjnego zabiegali o to, by uwzględnić w nich zaangażowanie Polski i innych krajów na rzecz uchodźców z Ukrainy. W efekcie mechanizm paktu migracyjnego został skonstruowany w sposób jak najbardziej korzystny dla Polski. W OKO.press dokładnie wyjaśniła to Paulina Pacuła.

Przeczytaj także:

Czy pod naporem prawicowych okrzyków premier Donald Tusk pochwalił się realnym sukcesem swych negocjatorów i przy okazji spróbował wyjaśnić obywatelom, na czym mniej więcej polega pakt migracyjny? Ależ skąd!

„Mówiłem, że nie będzie w Polsce relokacji migrantów i nie będzie! Załatwione” – pisał premier w środę na platformie X, próbując się wpasować w prawicową opowieść o „wyłączeniu Polski z paktu migracyjnego”. Identycznie działał dzień wcześniej, w trakcie spotkania z wyborcami w Raciborzu. „Póki będę w Polsce odpowiadał za rządzenie, to niezależnie od tego, jak będą wyglądały dalsze etapy paktu migracyjnego, Polska ma sposoby i nie będzie przyjmowała w mechanizmie relokacji żadnych migrantów. Ani jednego migranta. I temat jest z naszego punktu widzenia zamknięty”.

Nie pierwszy to taki przypadek i zapewne nieostatni.

Od miesięcy, a ściślej mówiąc, od końca 2024 roku, wyborcy partii Koalicji 15 Października mniej lub bardziej bezradnie przyglądają się temu, jak najważniejsi politycy ich obozu reaktywnie poddają się narracjom prawicy. Tak właśnie wygląda porzucanie nadziei.

Znamy nawet moment i okoliczności, w których nadzieja została po raz pierwszy na dobre porzucona.

„Bo jest pozamiatane”

Było to mniej więcej w okresie, w którym przypadały ostatnie wybory prezydenckie w Stanach Zjednoczonych, a zatem jesienią 2024 roku. Ludzie z kręgu stanowiącego ekspercko-analityczne zaplecze Platformy Obywatelskiej byli wtedy całkowicie przekonani, że wynik Donalda Trumpa będzie bezpośrednio (sic!) przekładał się na sytuację polityczną w Polsce.

„Jak Trump wygra, to będzie ostatecznie pozamiatane” – mówił mi wtedy jeden z nich. Nie chodziło mu wcale o Stany Zjednoczone i sytuację Demokratów, tylko o Polskę i Europę. Pytałem, dlaczego właściwie wygrana Trumpa miałaby oznaczać zmianę politycznego trendu w Polsce, skoro jego przegrana w 2020 roku jakoś nie wiązała się z sukcesami polskiego obozu demokratów – z Rafałem Trzaskowskim jako kandydatem na prezydenta na czele. Rok, w którym przegrał Trump, był tym samym rokiem, w którym w Polsce na drugą kadencję wybrany został Andrzej Duda.

Nie uzyskałem wtedy żadnej rzeczowej odpowiedzi. „Będzie pozamiatane”, „Sam zobaczysz” – powtarzał ten rozmówca. Towarzyszyło temu przekonanie, że trendy i tematy polskiej, europejskiej i światowej polityki będzie kształtować w najbliższych latach jedynie prawica. I że stronie liberalnej i lewicowej pozostanie tylko polityka reaktywna przerywana próbami łapania spadających noży – czyli podczepiania się pod narracje prawicy. To przekonanie niewątpliwie zwyciężyło w wojnie o dusze liderów koalicji 15 Października.

Tuż po zwycięstwie Trumpa nastąpił gwałtowny zwrot w polityce uprawianej przez Platformę Obywatelską. Był to ostry skręt na prawo inaugurujący kampanię prezydencką Rafała Trzaskowskiego. Wywodzący się z liberalno-lewicowej Warszawy polityk z dnia na dzień musiał stać się posługującym się sprawnie językiem antyimigranckim obrońcą polskich granic i honoru polskiego munduru, zupełnie jakby walczył o głosy wyborców prawicy w prawyborach wewnątrz Prawa i Sprawiedliwości.

To wtedy porzucone zostały polityczne tematy i wartości, z którymi 15 października szli do urn wyborcy Koalicji 15 października. Agata Szczęśniak i Natalia Sawka nazwały w OKO.press ten moment początkiem „epoki lodowcowej”. To dlatego, że do symbolicznej zamrażarki trafiły nie tylko bliskie lewicy czy szerzej strony liberalno-lewicowej tematy związane z prawami kobiet czy mniejszości, ale nawet sztandarowe dla Platformy projekty mające uzdrowić sądownictwo czy też media publiczne. W partyjnej retoryce przedstawiano to tak, że miały one poczekać na prezydencki podpis Rafała Trzaskowskiego. Dziś czekają w najlepszym razie na weto Karola Nawrockiego, o ile kiedykolwiek w ogóle zostaną uchwalone przez Sejm.

Ta strategia obowiązywała aż do wyborów prezydenckich. A siłą inercji obowiązuje nadal.

Cena za porzucenie nadziei była słona.

Płacą koalicjanci...

Koalicja – jako całość sił opowiadających się za demokracją liberalną – ma za sobą przegrane wybory prezydenckie. Choć zwycięstwo Karola Nawrockiego nastąpiło niemal dosłownie o włos, to jednak wypadkowa uwarunkowań ustrojowych i woli politycznej obozu, którego reprezentantem jest Nawrocki, czyni praktycznie niemożliwymi wszelkie bardziej gruntowne reformy polskiego państwa, które miałyby zostać przeprowadzone przez koalicję 15 Października.

Sytuacja dawnej Trzeciej Drogi jest katastrofalna. Polska 2050 przez dwa lata, które minęły od wyborów 2023 roku, traciła powolutku wyborców, by na koniec stracić lidera. Z notowaniami na poziomie niższym niż 2 proc. Polska 2050 nie wydaje się być partią, której samodzielna obecność w Sejmie miałaby potrwać dłużej niż jedną kadencję. Już teraz część działaczy partii rozważa akces do KO.

Umizgi Polskiego Stronnictwa Ludowego do prawicy przyniosły w efekcie jedynie dobrą pozycję Władysława Kosiniaka-Kamysza w sondażach zaufania i długą serię wewnątrzkoalicyjnych klinczy i sporów skutkujących odpływem wyborców również innych partii. Rola ludowców w Koalicji 15 Października wydaje się mniej więcej tak konstruktywna, jak konstruktywna była rola ziobrystów w koalicji Zjednoczonej Prawicy. Nagroda w postaci 1,5-2-procentowych notowań w sondażach preferencji partyjnych okazała się również zadziwiająco podobna do tej, jaką swego czasu otrzymali ziobryści.

W konsekwencji PSL nie może nawet śnić o samodzielnym przekroczeniu progu wyborczego, ludowcy wydają się skazani na start w następnych wyborach w roli przybudówki Platformy Obywatelskiej.

Lewica – ta koalicyjna – przez ostatnie 2 lata również wyborców traciła. Obecnie w sondażach jest raz tuż nad progiem, a raz tuż pod nim. Niemal idealnie równo maszeruje w tej chwili z Lewicą koalicyjną lewica niekoalicyjna, czyli Razem. Dla przykładu, w ostatnim sondażu Opinii24 dla Faktów TVN Nowa Lewica ma 5,4 proc. a Razem i 5,2 proc.

Płaci koalicyjny lider...

W kondycji względnie nieodległej od tej z 2023 roku wydaje się pozostawać jedynie Koalicja Obywatelska. Z notowaniami na poziomie 30 procent (a nawet więcej) i wciąż jeszcze w niektórych sondażach pierwszym miejscem dla laika może sprawiać wrażenie ugrupowania niemal nietkniętego rozczarowaniem elektoratu. Ów laik nie dostrzeże jednak tego, że stało się to kosztem notowań pozostałych partii koalicji.

Platforma pozostaje silna słabością swoich partnerów – tracąc jednak zarazem z oczu perspektywę utrzymania władzy po kolejnych wyborach. Do tego bowiem potrzebni by byli silni partnerzy.

Płaci też oczywiście rząd. Według CBOS od maja odsetek przeciwników rządu Donalda Tuska w comiesięcznym badaniu tego ośrodka każdorazowo przekracza 45 proc. W tym samym czasie (i oczywiście również w sondażach CBOS) zwolenników rządu notowano jedynie niewiele ponad 30 proc, choć w ostatnim październikowym badaniu odsetek ten spadł do zaledwie 29 proc. Wielokrotnie już posługiwaliśmy się w naszych analizach w OKO.press wymownym porównaniem – dokładnie tak kształtowały się oceny gabinetu Mateusza Morawieckiego w ostatnim roku jego rządów – zakończonym wyborczą klęską 15 października 2023 roku.

Czy w dwa lata po tamtych wyborach wyborcy partii opowiadających się za demokracją liberalną mają gdzie jeszcze szukać nadziei? Paradoksalnie, wygląda na to, że nie bez pewnego trudu, ale jednak tak.

„Pozamiatane”? Zdecydowanie nie wszędzie

Oczywiście, można wymieniać kraje, w których w ostatnich latach i miesiącach zwyciężali prawicowi populiści – Stany Zjednoczone i Donald Trump, Słowacja i Robert Fico z Robertem Pellegrinim, Czechy i Andrej Babiš. Tę listę ma na ustach każdy polityk Koalicji Obywatelskiej, który w rozmowach z dziennikarzami rozkłada ręce, ogłaszając, że inaczej niż na prawo skręcać się nie da, bo taki jest ogólnoświatowy trend. Tak bowiem nadal jest – oni wszyscy wciąż rozkładają ręce. Bo jest „pozamiatane”.

Tyle tylko, że ci sami rozmówcy milkną, kiedy przytacza im się inne przykłady. Na przykład Norwegię – w której, choć jeszcze latem na czoło sondaży wysunęła się partia skrajnej prawicy, ostatecznie jesienią przy ogromnej mobilizacji społeczeństwa, wybory wygrała centrolewicowa koalicja pod egidą Partii Pracy. Albo Rumunię, gdzie tegoroczne wybory prezydenckie – po unieważnieniu na skutek rosyjskiej ingerencji poprzednich – przegrał właśnie prawicowy populista Georg Simion. Albo wreszcie Niemcy, gdzie w lutym populiści z AfD mimo bezpośredniego wsparcia Elona Muska i właścicieli innych Big Techów i coraz bardziej niepokojących sondaży nie uzyskali w wyborach żadnego realnego wpływu na władzę, czego na serio obawiano się już w Europie.

Jest wreszcie jeszcze jeden obszar – bardzo, ale to bardzo istotny – w którym można szukać zaprzeczeń tezy o paneuropejskim triumfie prawicowego populizmu, na który to triumf skazana miałaby być również Polska.

To nastroje związane z Europą i Unią Europejską. W tej wydawałoby się najczarniejszej godzinie, w warunkach realnego zagrożenia z zewnątrz, pod naporem rosyjskiej dezinformacji sączącej się z mediów społecznościowych i wspieranej przez część algorytmów BigTechów, w obliczu sukcesów populistycznej prawicy i jej nowych mediów, nastroje antyunijne i antyeuropejskie mają się zadziwiająco kiepsko.

W tegorocznym Eurobarometrze, czyli rozległym badaniu nastrojów politycznych i społecznych Europejczyków, odnotowano, że odsetek zwolenników Unii Europejskiej po raz kolejny wzrósł. 52 proc. Europejczyków pozytywnie postrzega Unię Europejską, 32 proc. badanych odbiera UE neutralnie, a tylko 16 proc. ma do Unii negatywny stosunek – takie były paneuropejskie wyniki badania. Polska uplasowała się nieco powyżej tej unijnej średniej. 53 procent polskich respondentów deklarowało pozytywny stosunek do Unii, 32 procent neutralny, a jedynie 10 proc. negatywny.

Z tego samego badania wynika, że Europejczycy – w tym Polacy – chcą, żeby znaczenie UE i jej wpływ na politykę międzynarodową rosło, a nie malało.

W dodatku aż 90 proc. badanych uważa, że państwa członkowskie powinny być bardziej zjednoczone w odpowiedzi na współczesne wyzwania. Przeciwnego zdania jest jedynie 9 proc. respondentów.

To zdecydowanie nie są warunki, w których premier Polski miałby powody, by wstydzić się swych sukcesów negocjacyjnych w kwestii paktu migracyjnego. To nie są też warunki, w których były przewodniczący Rady Europejskiej musiałby podporządkowywać się antyunijnej retoryce prawicy. To nie są wreszcie warunki, w których nie dałoby się budować poparcia nie tyle na polityce reagowania na antyeuropejskie i wsobne prawicowe narracje, ile na budowaniu narracji własnych.

***

„Koalicjanci podciągną szyki i jedziemy dalej. Pamiętajmy: pesymizm to strata czasu” pisał w rocznicową środę Donald Tusk na platformie X, chwaląc się korzystnym dla swej partii wynikiem sondażu wykonanego przez ośrodek o lekko mieszanej reputacji.

View post on Twitter

Trudno powiedzieć, czy był w tym element autoironii. Bo to przecież pesymizm i defetyzm spod znaku „już pozamiatane” doprowadził koalicję do miejsca, w którym obecnie się ona znajduje. Strofowanie poturbowanych koalicjantów może być zawsze jakąś lekko masochistyczną rozrywką, której premierowi nie wypada odmawiać, ale jednak znacznie bardziej efektywne byłoby wysłanie spindoktorów koalicji na wizyty studyjne do Norwegii i Rumunii oraz posadzenie ich z ołówkiem i bez chata GPT nad gruntowną lekturą Eurobarometru i innych badań realnych, paneuropejskich trendów. Wyborcy Koalicji 15 Października z pewnością chcieliby jeszcze odzyskać nadzieję.

;
Na zdjęciu Witold Głowacki
Witold Głowacki

Dziennikarz, publicysta, rocznik 1978. Pracowałem w "Dzienniku Polska Europa Świat" (obecnie „Dziennik Gazeta Prawna”) i w "Polsce The Times" wydawanej przez Polska Press. W „Dzienniku” prowadziłem dział opinii. W „Polsce The Times” byłem analitykiem i komentatorem procesów politycznych, wydawałem też miesięcznik „Nasza Historia”. Współprowadziłem realizowany we współpracy z amerykańską fundacją Democracy Council i Departamentem Stanu USA cykl szkoleniowy „Media kontra fake news”, w ramach którego ok 700 dziennikarzy mediów lokalnych z całej Polski zostało przeszkolonych w zakresie identyfikacji narracji dezinformacyjnych i przeciwdziałania im. Wydawnictwo Polska Press opuściłem po przejęciu koncernu przez kontrolowany przez rząd PiS państwowy koncern paliwowy Orlen. Wtedy też, w 2021 roku, wszedłem w skład zespołu OKO.press. W OKO.press kieruję działem politycznym, piszę też materiały o polityce krajowej i międzynarodowej oraz obronności. Stworzyłem i prowadziłem poświęcony wojnie w Ukrainie cykl „Sytuacja na froncie” obecnie kontynuowany przez płk Piotra Lewandowskiego.

Komentarze