Trudno powiedzieć czy rozgrywane politycznie w Polsce przez lata in vitro będzie tematem obecnej kampanii. Na razie posłanka Solidarnej Polski, nieznana ze znajomości biologii i medycyny, straszy ciężkimi chorobami, jakie rzekomo grożą dzieciom z in vitro. Ile w tym prawdy?
Posłanka Solidarnej Polski Maria Kurowska od jakiegoś czasu zaskakuje swoimi wypowiedziami na tematy naukowe. We wrześniu 2021 podczas posiedzenia sejmowej Komisji Ochrony Środowiska, Zasobów Naturalnych i Leśnictwa wypowiedziała się na temat starych drzew.
Przekonywała, że należy je wycinać. Jak pszenicę.
„Nie tylko, że nie produkują tlenu. Wręcz przeciwnie. One wyciągają z atmosfery tlen” – twierdziła.
„Dopóki drzewa prowadzą proces fotosyntezy, dopóty odbywa się produkcja tlenu” – komentował na łamach „Gazety Wyborczej” tę wypowiedź biolog środowiskowy Mirosław Ruszała. „Im potężniejsza korona drzewa i więcej liści, tym więcej tlenu powstaje. Młode drzewa szybko przyrastają, ale wartość dla produkcji tlenu mają właśnie te duże, a nawet olbrzymie, po prostu mają więcej liści”.
Na początku marca 2023 pani poseł, zwracając się do dziennikarzy, ogłosiła, że zeroemisyjność doprowadzi do „zagłodzenia przyrody”.
„Dwutlenek węgla zawsze był w powietrzu i będzie. On jest niezbędny do życia ludzkiego i życia roślin.
Gdyby nie dwutlenek węgla, to tlen nie mógłby dochodzić do każdej naszej komórki, bo czynnikiem niosącym tlen jest hemoglobina i dwutlenek węgla”.
„Dwutlenek węgla to podstawowe pożywienie dla roślin” – dodała posłanka. - „To dzięki energii słonecznej rośliny pobierają dwutlenek węgla w połączeniu z wodą i z tego produkują związki organiczne, które są ich budulcem. Chcemy zagłodzić planetę? Jeżeli będzie zeroemisyjność, nie będzie dwutlenku węgla, to tylko zagłodzimy przyrodę”.
Wypowiedź Marii Kurowskiej o zeroemisyjności była szeroko komentowana w mediach tradycyjnych i społecznościowych. W OKO.press jej absurdalne twierdzenia analizował Michał Rolecki:
21 marca 2023 „Nasz Dziennik” opublikował całostronicowy artykuł „Kłamstwa o in vitro”, w którym możemy przeczytać następującą wypowiedź posłanki Kurowskiej:
„Jest coraz więcej badań naukowych potwierdzających, że dzieci poczęte metodą in vitro są narażone na wiele poważnych chorób. To są choroby nowotworowe, ale także całe spektrum chorób kardiologicznych i schorzeń genetycznych. O tym, oczywiście się nie mówi, bo najważniejsze jest to, żeby kliniki zajmujące się in vitro mogły zarobić".
„Nikt nie myśli o dramacie rodziców, dramacie dzieci” – alarmuje Maria Kurowska.
Zajmowaliśmy się w OKO.press również poprzednimi „ekologicznymi” wypowiedziami posłanki Solidarnej Polski. Tym razem jednak sprawa jest poważniejsza. Dotyczy bowiem ogromnej rzeszy Polaków zmagających się z niepłodnością.
Cykl „SOBOTA PRAWDĘ CI POWIE” to propozycja OKO.press na pierwszy dzień weekendu. Znajdziecie tu fact-checkingi (z OKO-wym fałszometrem) zarówno z polityki polskiej, jak i ze świata, bo nie tylko u nas politycy i polityczki kłamią, kręcą, konfabulują. Cofniemy się też w przeszłość, bo kłamstwo towarzyszyło całym dziejom. Rozbrajamy mity i popularne złudzenia krążące po sieci i ludzkich umysłach. I piszemy o błędach poznawczych, które sprawiają, że jesteśmy bezbronni wobec kłamstw. Tylko czy naprawdę jesteśmy? Nad tym też się zastanowimy.
Jako biolog z wykształcenia i dziennikarz naukowy z zawodu od lat śledzę rozwój technik in vitro. Przyglądam się tej dziedzinie niebezkrytycznie, zdając sobie sprawę, że może się ona wiązać z pewnym ryzykiem zdrowotnym.
Dziennikarzowi jednak trudno wypowiadać się w tak delikatnym i niełatwym zagadnieniu, dlatego o pomoc poprosiłem dr. Katarzynę Kozioł, specjalistkę endokrynologii ginekologicznej i rozrodczości, współzałożycielkę Przychodni Lekarskiej nOvum w Warszawie i byłą prezeskę Polskiego Towarzystwa Medycyny Rozrodu i Embriologii (PTMRiE), członkinię Polskiego Towarzystwa Ginekologów i Położników (PTGiP), Europejskiego Stowarzyszenia Rozrodu Człowieka i Embriologii(ESHRE), a także Amerykańskiego Stowarzyszenia Medycyny Rozrodu (ASRM), Starszego Embriologa Klinicznego certyfikowanego przez ESHRE.
„Trudno chyba w tym wypadku twierdzić, że posłanka kompletnie minęła się z prawdą?" – pytam na wstępie dr Kozioł.
„Rzeczywiście nie można powiedzieć, że pani Kurowska całkowicie się myli, tylko nie dotyczy to samego zapłodnienia pozaustrojowego, ale ogólnie problemu niepłodności"– słyszę w odpowiedzi. „Coś dzwoni, tylko nie wiadomo, w którym kościele” – mówi obrazowo ekspertka.
„Ogólnie rzecz biorąc, sprawa jest jasna” – dodaje (jak zwykle bardzo rzeczowo) dr Kozioł. „Na stronie Europejskiego Stowarzyszenia Rozrodu Człowieka i Embriologii (ESHRE), najpoważniejszej europejskiej instytucji naukowej zajmującej się m.in. wspomaganym rozrodem, od kwietnia 2009 roku wisi oficjalne stanowisko w tej sprawie.
Brzmi ono następująco:
„Ogólnie w populacji wszystkich urodzonych dzieci występują wady wrodzone u ok. 3 proc. Natomiast u dzieci, które przyszły na świat dzięki różnym technikom wspomaganego rozrodu, czyli po leczeniu niepłodności tymi technikami, ten procent wzrasta do 4,5. A zatem ryzyko jakiejkolwiek wady wrodzonej u dzieci po zabiegu in vitro lub innej techniki wspomaganego rozrodu jest o ok. 40-50 proc. wyższe niż u tych, poczętych w sposób naturalny.
Co ważne - taką samą zależność znaleziono u par, które starają się przez długi czas o ciążę, ale bez użycia zapłodnienia pozaustrojowego (in vitro). Innymi słowy, to długi okres niepłodności sprzyja temu wzrostowi. A zatem wydaje się, że jest to bardziej związane ze stanem zdrowotnym rodziców, którzy bez powodzenia starają się o dziecko, a nie z samą techniką leczenia.
Ostatnie dane z USA potwierdzają również te wnioski”.
Stanowisko ESHRE pochodzi sprzed prawie 14 lat. Tymczasem posłanka Kurowska mówi, że „jest coraz więcej badań naukowych".
„To prawda, badań jest coraz więcej – o czym za chwilę. Ale stanowisko ESHRE się nie zmieniło. Jest nadal aktualne" – mówi dr Kozioł. „Jeden z ważnych przekrojowych artykułów, który próbuje podsumować nowe liczne doniesienia w tej sprawie, pochodzi z roku 2019”. To tekst z „Human Reproduction Update”, Vol.25, No.2 pp. 137–158. Napisało go dziewięcioro autorów z krajów skandynawskich, którzy analizują i cytują łącznie 191 prac.
„Artykuł zatytułowany jest: »Zdrowie dzieci poczętych za pomocą technik wspomaganego rozrodu«. Zaś jego podtytuł brzmi: »The Chicken or the Egg« – Jajko czy kura" – opowiada dr Kozioł.
„Autorzy próbują więc odpowiedzieć na pytanie, czy ewentualne kłopoty zdrowotne dzieci z in vitro są konsekwencją samej techniki leczenia niepłodności metodą zapłodnienia pozaustrojowego, czy też tego, że leczeni w ten sposób z powodu niepłodności rodzice już na wstępie są nosicielami jakieś choroby lub problemu zdrowotnego, które nawet nie są wykrywane, bo to mogą być jakieś drobne, niedające widocznych konsekwencji mutacje (zmiany genetyczne w pojedynczym genie), które jednak nie pozwalają im zajść naturalnie w ciążę".
„I oni o tę ciążę się starają. Ale im dłużej to trwa, im dłuższy jest okres niepłodności i rośnie wiek przyszłych rodziców, tym większe jest ryzyko jakiegoś problemu zdrowotnego u dziecka. Podkreślmy - te ryzyka są nadal niezwykle małe – wspomniane 4,5 proc. versus 3 proc. w ogólnej populacji dzieci poczętych naturalnie. I dodajmy, że chodzi tu o wszystkie, także najdrobniejsze wady rozwojowe” – tłumaczy ekspertka.
„Autorzy przekrojowego artykułu podkreślają, że w cytowanych przez nich pracach nie ma właściwej grupy kontrolnej” – podkreśla dr Kozioł. „Czyli liczy się częstość wystąpienia jakichś wad lub chorób u dzieci w stosunku do grupy zdrowych ludzi, którzy nie mieli żadnych problemów z zajściem w ciążę i mają dziecko. Tymczasem by udowodnić, że to właśnie zapłodnienie pozaustrojowe jest tym liczącym się czynnikiem ryzyka, powinniśmy mieć grupę kontrolną porównywalną zdrowotnie z tą, która podchodzi do zapłodnienia in vitro.
Czyli powinniśmy tak naprawdę porównywać dzieci po zapłodnieniu pozaustrojowym z tymi poczętymi naturalnie, ale po wielu latach bezskutecznych starań”.
„Niestety, tę drugą grupę bardzo trudno znaleźć. Bo najpierw ci rodzice nie mogą doczekać się dziecka. A jak już cudem, po latach, się doczekają, to wymykają się spod kontroli, ponieważ po prostu nie są już brani pod uwagę jako jakaś szczególna grupa do sprawdzenia stanu zdrowia ich dzieci” – tłumaczy lekarka.
„Reasumując - wyciąganie wniosków na temat częstości problemów zdrowotnych dzieci poczętych metodą in vitro versus naturalną jest z góry obarczone trudnym do pokonania błędem metodologicznym”.
„Bo w rzeczywistości grupa ludzi niepłodnych, która podchodzi do zapłodnienia pozaustrojowego, nie jest grupą zdrową” – podkreśla dr Kozioł. „A szczególnie do zapłodnienia metodą ICSI [Introcytoplasmic Sperm Injection], kiedy wskazaniem do niego jest poważny problem z męską płodnością [mężczyzna ma albo bardzo mało plemników, albo w nasieniu nie ma ich w ogóle i szuka się ich wtedy zabiegowo (przeprowadzając biopsję) w najądrzach bądź jądrach. ICSI polega na wprowadzeniu pipetką pojedynczego plemnika do komórki jajowej pod mikroskopem].
„U potomstwa tych ojców - szczególnie potomstwa męskiego – występuje więcej takich wad” – dodaje ekspertka. „Chodzi szczególnie o wady układu moczowo-płciowego. Autorzy najczęściej piszą o spodziectwie [ujście zewnętrzne cewki moczowej znajduje się w nieprawidłowym położeniu na brzusznej powierzchni prącia; wadę tę można stosunkowo łatwo skorygować]”.
„Prawdę mówiąc nie dziwię się, że chłopcy urodzeni dzięki metodzie ICSI, których ojcowie prawie nie produkują plemników, mają problemy zdrowotne. Można by oczekiwać, że sami będą mieć kłopot z płodnością" – pytam.
„Rzeczywiście, jeśli ICSI wykonuje się z powodu męskiej niepłodności, to męscy potomkowie mają też często mniejszą liczbę plemników”
– odpowiada dr Kozioł.
„Ale to na razie młodzi mężczyźni, więc trochę za wcześnie na takie analizy [pierwszą ciążę z ICSI uzyskano w 1991 roku, w Polsce cztery lata później, właśnie w Przychodni nOvum].
„Te kłopoty z płodnością po ICSI nie przekładają się na dziewczynki. One mają generalnie prawidłowe jajniki i liczbę komórek jajowych” – dodaje lekarka.
A co ze wspomnianymi przez posłankę Kurowską problemami kardiologicznym i nowotworami?
„W artykule przeglądowym jest również analizowany problem wad serca” – zaznacza dr Kozioł. „Ryzyko ich wystąpienia u dzieci po zapłodnieniu pozaustrojowym albo po długotrwałym leczeniu niepłodności rośnie o 12 proc. w stosunku do ryzyka w całej populacji. Ale de facto to bardzo niewielka różnica - 0,8-procentowe ryzyko bez in vitro, a po zapłodnieniu pozaustrojowym nieco powyżej 0,9 proc.
„Jeśli zaś chodzi o zwiększoną częstość występowania nowotworów u dzieci, odpowiedź autorów tej analizy jest zdecydowanie negatywna. Nie ma zwiększonego ryzyka”
– zapewnia lekarka.
„Co istotne, w tych wszystkich badaniach (nie tylko pod kątem nowotworów) – część obliczeń ryzyka dotyczyło wspólnie ciąż bliźniaczych i pojedynczych. A potem, jak skorygowano te dane tylko do ciąż pojedynczych, to zwiększone ryzyko nagle zanikało” – mówi dr Kozioł.
„Był taki czas, kiedy kobietom podawało się więcej niż jeden zarodek, by zwiększyć szansę zajścia w ciążę. Ale to z kolei skutkowało częściej ciążami mnogimi, co samo w sobie jest czynnikiem ryzyka różnych problemów zdrowotnych u dzieci. Dziś najczęściej podaje się tylko jeden zarodek, żeby tych problemów uniknąć” – tłumaczy lekarka.
„Czy autorom przeglądówki udało się dojść do konkluzji »Jajko, czy kura«? Co bardziej się liczy - same techniki »robienia dzieci w laboratorium« czy obciążenia zdrowotne rodziców?" – dopytuję na koniec.
„Nie ma konkluzji. Trzeba dalej tę sprawę monitorować "– słyszę w odpowiedzi.
„Dodajmy, iż wspomniane wyniki mogą być też trochę zafałszowane [in plus] z racji tego, że wyczekane ciąże po zapłodnieniu in vitro są częściej nadzorowane medycznie. I ponieważ wszyscy, także rodzice bardzo kontrolują stan zdrowia dzieci, łatwiej i wcześniej można wykryć w tym wypadku jakąś wadę czy problem zdrowotny niż w całej populacji” – mówi dr Kozioł.
„Ale bez wątpienia pewne ryzyko problemów zdrowotnych u dzieci po leczeniu niepłodności jest nieco większe niż w przypadku zdrowych par, które doczekują się potomstwa bez przeszkód”.
„W klinikach wspomaganego rozrodu – a przynajmniej w tych, które znam - informuje się szczegółowo przyszłych rodziców o takim ryzyku, czyli nieco większej częstości możliwych problemów zdrowotnych ich przyszłych dzieci. Z mojego doświadczenia wynika, że pacjenci podchodzą do tego bardzo rozsądnie. Zdają sobie sprawę, ze to ryzyko nadal jest małe i nie można go całkowicie wyeliminować, nawet jak się jest zupełnie zdrowym i nie ma się kłopotów z płodnością.
Tym bardziej że jeśli się starają bardzo długo i zamiast u nas będą się leczyć bez stosowania technik wspomaganego rozrodu, np. stosując naprotechnologię i np. po 10 latach leczenia naprotechnologicznego jakimś cudem urodzi im się dziecko, to muszą liczyć się z takim samym zwiększeniem ryzyka problemów zdrowotnych jak po zapłodnieniu in vitro”.
Jest coraz więcej badań naukowych potwierdzających, że dzieci poczęte in vitro są narażone na wiele poważnych chorób. To są choroby nowotworowe, ale także całe spektrum chorób kardiologicznych i schorzeń genetycznych. O tym, oczywiście się nie mówi,
Zainteresowanych odsyłam na stronę ESHRE, na której możemy się doczytać, że na świecie urodziło się już ponad 10 mln dzieci in vitro. A także do szeroko omawianej tu publikacji "Human Reproduction Update".
W większości krajów dyskusja nad dobrodziejstwem zapłodnienia pozaustrojowego odbyła się dawno temu. Polska debatowała nad tym latami. W końcu, w czerwcu 2015 roku, doczekaliśmy się ustawy o leczeniu niepłodności, która opisuje m.in. zasady kwalifikacji pacjentów i prowadzenia leczenia metodami wspomaganego rozrodu.
Niepłodność dotyczy dziś blisko 20 proc. społeczeństwa w wieku rozrodczym. W Polsce to ok. 1,5 mln par.
Leczenie niepłodności nie jest tanie. Niestety, w naszym kraju podchodzi się do tego problemu nie naukowo, lecz ideologicznie. Rządy PiS nie finansują technik in vitro z budżetu, dlatego jedyną pomoc w tej mierze oferują obecnie niektóre samorządy. Dla porównania – Hiszpania finansuje z budżetu trzy próby zapłodnienia pozaustrojowego.
W Sejmie 23 marca 2023 został złożony obywatelski projekt ustawy ws. refundacji pozaustrojowego zapłodnienia. Posłanki KO poinformowały, że zebrano pod nim pół miliona podpisów.
Dwa dni przed złożeniem projektu „Nasz Dziennik” opublikował wspomniany tekst, z którego pochodzi wypowiedź posłanki Kurowskiej.
„W najbliższych dniach Platforma Obywatelska złoży w Sejmie projekt ustawy o finansowaniu z budżetu państwa procedury in vitro. Według partii Donalda Tuska ma to być remedium na zapaść demograficzną kraju. Eksperci nie mają wątpliwości, że tłumaczenie poparcia dla nieetycznego programu troską o przyszłość Polski jest przykładem cynizmu i fałszu” – pisze „Nasz Dziennik”.
Nie wiem, jak nazwać w tym kontekście wypowiedź posłanki Marii Kurowskiej. Sądzę jednak, że po pierwsze z wypowiedziami stricte medycznymi warto uważać, jeśli nie jest się specjalistą.
Po drugie warto też pamiętać, że nikt, kto nie akceptuje in vitro (z jakiegokolwiek powodu), nie musi z tej techniki korzystać. Natomiast dobrze się dwa razy zastanowić, zanim zacznie się straszyć jej konsekwencjami zdesperowane pary.
Wreszcie życzę (szczerze) pani Kurowskiej, żeby nikt z jej bliższej i dalszej rodziny, a także przyjaciół, nie miał najmniejszych problemów z płodnością.
Zdrowie
Maria Kurowska
Prawo i Sprawiedliwość
Rząd Mateusza Morawieckiego
ciąża
dzieci
in vitro
program refundacji in vitro
Biolog, dziennikarz. Zrobił doktorat na UW, uczył biologii studentów w Algierii. 20 lat spędził w „Gazecie Wyborczej”. Współzakładał tam dział nauki i wypromował wielu dziennikarzy naukowych. Pracował też m.in. w Ambasadzie RP w Waszyngtonie, zajmując się współpracą naukową i kulturalną między Stanami a Polską. W OKO.press pisze głównie o systemie ochrony zdrowia.
Biolog, dziennikarz. Zrobił doktorat na UW, uczył biologii studentów w Algierii. 20 lat spędził w „Gazecie Wyborczej”. Współzakładał tam dział nauki i wypromował wielu dziennikarzy naukowych. Pracował też m.in. w Ambasadzie RP w Waszyngtonie, zajmując się współpracą naukową i kulturalną między Stanami a Polską. W OKO.press pisze głównie o systemie ochrony zdrowia.
Komentarze