0:000:00

0:00

Wicepremier Piotr Gliński mówił o mediach w RMF24 rano 13 października. Całej rozmowy można odsłuchać na stronie radia. Gliński komentował doniesienia o planach Orlenu, który (podobno) zamierza kupić gazety lokalne wydawane przez koncern Polska Press (to m.in. małe tygodniki lokalne, jak i duże regionalne gazety: "Gazeta Krakowska", Głos Wielkopolski", "Dziennik Bałtycki"). Przy okazji narzekał na niesprawiedliwy, jego zdaniem, podział rynku mediów w Polsce:

„Bardziej się obawiałem tego, że po 1989 roku w Polsce rynek medialny został skonstruowany w ten sposób, że olbrzymia część społeczeństwa nie miała wpływu na ten rynek (…)

To była patologia, ponieważ rynek został podzielony między oligarchów postkomunistycznych i kapitał zagraniczny. Także byłą gazetę rządową, jak politycy poprzedniej opcji zrobili z »Rzeczpospolitą« — sprywatyzowali pod śmietnikiem i dla siebie”.

Wypowiedź ta jest szczególna, ponieważ każde zdanie z niej zawiera nieprawdę.

* nieprawda, że po 1989 roku „olbrzymia część społeczeństwa” nie miała wpływu na rynek medialny;

* nieprawda, że rynek „został podzielony między oligarchów komunistycznych i kapitał zagraniczny”;

* opis prywatyzacji „Rzeczpospolitej” jest nieprawdziwy.

Po 1989 roku w Polsce rynek medialny został skonstruowany, że olbrzymia część społeczeństwa nie miała wpływu na ten rynek (…) To była patologia, ponieważ rynek został podzielony między oligarchów postkomunistycznych i kapitał zagraniczny.
Prawica zawsze miała swoje media w III RP
RMF24,13 października 2020

Co znaczy „repolonizacja” według PiS

Zanim jednak wyjaśnimy, na czym polegają nieprawdziwe twierdzenia w wypowiedzi Glińskiego, trzeba zwrócić uwagę na kontekst tej wypowiedzi. Od początku rządów PiS politycy i polityczki tej partii swoje pomysły przejęcia kontroli nad niezależnymi mediami uzasadniają rzekomym niesprawiedliwym podziałem mediów dokonanym w latach 90.

W 2017 roku prezes TVP Jacek Kurski w ten sposób tłumaczył zamianę mediów publicznych w tubę propagandową: skoro inne media są antyrządowe (według Kurskiego), to media państwowe powinny być prorządowe (i na tym polega pluralizm).

Podobne wątki w wypowiedziach przedstawicieli partii rządzącej powracały wielokrotnie. We wrześniu 2020 posłanka Joanna Lichocka, współautorka planów „dekoncentracji” i „repolonizacji” mediów (trzymanych na razie przez PiS w szufladzie, ale podobno gotowych) skarżyła się na „niszczenie mediów prawicowych” w latach 90.

Pokazywaliśmy wówczas, że to była nieprawda - media prawicowe nie były niszczone, tylko upadały z powodu nieudolnego zarządzania.

Dodajmy wreszcie, że z punktu widzenia PiS „repolonizacja” oznacza oddanie mediów pod kontrolę rządzącej partii. W marcu 2019 roku poseł PiS Janusz Szewczak uznał, że kupienie Radia Zet przez Agorę - wydawcę m.in. „Gazety Wyborczej” - to „zaprzeczenie repolonizacji mediów”. Tymczasem wcześniej „Zetka” była w 100 proc. własnością kapitału zagranicznego, a Agora to polski kapitał (w przytłaczającej większości).

Przypomnijmy również, że wykupywanie mediów prywatnych przez spółki związane z władzą - a potem wymiana redakcji i zamiana tytułów w narzędzia rządowej propagandy - to scenariusz zrealizowany na Węgrzech Orbána. Pisaliśmy o tym m.in. tutaj.

Według Indeksu Wolności Prasy 2020, opublikowanego przez organizację „Reporterzy bez Granic”, Polska drastycznie spadła w rankingach wolności pracy za rządów PiS - z 18. miejsca w 2015 roku na 62. dzisiaj. Poprzednio była w nich tak nisko za pierwszych rządów PiS (w 2006 roku).

Fantazje o uciśnionej prawicy

Wróćmy teraz do wypowiedzi Glińskiego. Co to znaczy, że po 1989 roku „ogromna część społeczeństwa” nie miała wpływu na rynek medialny? III RP miała pluralistyczny krajobraz medialny, od prawicy po lewicę, chociaż nie wszystkim wiodło się na tym rynku równie dobrze.

Przypomnijmy, że media prawicowe istniały od początku III RP. Radziły sobie średnio. W wielu tych projektach prywatni właściciele utopili, dodajmy, bardzo dużo pieniędzy.

Przypomnijmy:

  • na początku lat 90., po podziale komunistycznego koncernu medialnego RSW, kontrolowana przez Jarosława Kaczyńskiego Fundacja Prasowa Solidarność przejęła bardzo poczytny wówczas dziennik - „Express Wieczorny”. Szczegóły opisała w 2019 roku „Polityka”. Nieudolnie zarządzane pismo upadło w 1993 roku;
  • w październiku 1989 Jarosław Kaczyński został redaktorem naczelnym „Tygodnika Solidarność”, głównego pisma „S” w 1981 roku, reaktywowanego w 1989 roku i początkowo bardzo popularnego;
  • w lutym 1991 Kaczyński odchodzi do pracy w kancelarii prezydenta Wałęsy. Przejęte przez dziennikarzy związanych z prawicą pismo systematycznie traciło czytelników i znaczenie;
  • w 1996 roku Tomasz Wołek założył dziennik „Życie” (tzw. „Życie z kropką”), w którym pracowało wielu znanych dziś dziennikarzy i publicystów (np. Łukasz Warzecha czy Piotr Zaremba). Po początkowym sukcesie pismo systematycznie traciło czytelników i reklamodawców. Upadło w grudniu 2002, a wcześniej dziennikarzom przestano wypłacać pensje;
  • w lipcu 2005 roku redaktorem naczelnym założonego kilka miesięcy wcześniej opiniotwórczego tygodnika „Ozon” został Grzegorz Górny, wcześniejszy redaktor naczelny „Frondy”. Pismo zmieniło profil z liberalnego na wyraziście prawicowy – tracąc przy okazji większość czytelników. Upadło w sierpniu 2006;
  • w kwietniu 2006 roku niemiecki koncern Axel Springer zaczął wydawać „Dziennik”, który w założeniu miał być prawicową konkurencją dla „Gazety Wyborczej”. Premierze towarzyszyła wielka kampania reklamowa, a wydawca zainwestował w niego dziesiątki milionów złotych;
  • mimo początkowych sukcesów i ogromnego budżetu „Dziennik” szybko tracił czytelników, a w 2009 roku połączył się z „Gazetą Prawną”, zmieniając profil na prawno-biznesowy.

W „Dzienniku” pisało wielu prawicowych publicystów, a samo pismo popierało pierwsze rządy PiS. Np. Michał Karnowski opublikował w 2007 roku głośny reportaż o gospodarskiej wizycie premiera Jarosława Kaczyńskiego pod tytułem „Jarosław Kaczyński chce być żelaznym kanclerzem IV RP” (polecamy lekturę, robi wrażenie nawet na osobach oglądających TVP Jacka Kurskiego).

Cechą wspólną tych przedsięwzięć było przede wszystkim niekompetentne zarządzanie oraz złe rozpoznanie gustów czytelników.

Kapitał zagraniczny finansował więc - i to szczodrze - nieudane przedsięwzięcia medialne prawicy, takie jak „Dziennik”.

Przeczytaj także:

Postkomuniści i „Rzeczpospolita”

Nie jest także jasne, kogo ma na myśli Gliński mówiąc o „postkomunistycznych oligarchach”. Np. założyciele i udziałowcy spółki Agora SA wywodzili się z szeregów antykomunistycznej opozycji.

Być może chodzi Glińskiemu o Zygmunta Solorza i Mariusza Waltera, twórców telewizji komercyjnych (obaj byli oskarżani o związki z tajnymi służbami PRL). Prawica kontrolowała jednak przez lata TVP (np. za rządów Wiesława Walendziaka na początku lat 90.), a poza tym na telewizji media się nie kończą. Prawicowe projekty telewizyjne kończyły się zawsze finansową klapą - Polacy po prostu nie chcieli tego oglądać.

Sprawa prywatyzacji „Rzeczpospolitej” również wymaga komentarza. W 2011 roku przedsiębiorca Grzegorz Hajdarowicz kupił od Skarbu Państwa 49 proc. akcji dziennika „Rzeczpospolita” (wcześniej kupił 51 proc. udziałów od norweskiego właściciela Orkla Media). W „Rzeczpospolitej” pracowało wówczas wielu prawicowych dziennikarzy, a sam dziennik wyraźnie sympatyzował z PiS.

Hajdarowicz zmienił redaktora naczelnego (był nim wówczas Paweł Lisicki, dzisiejszy naczelny „Do Rzeczy”) i wdrożył program oszczędnościowy w redakcji. Prawica uważała wtedy, że Skarb Państwa sprzedał swoje udziały zbyt tanio, i że w gruncie rzeczy chodziło o zakneblowanie redakcji wrogiej rządom PO-PSL. To okazało się nieprawdą - gazeta nadal była krytyczna wobec rządzących.

Np. mimo zmian dokonanych w redakcji przez Hajdarowicza to w „Rzeczpospolitej” ukazał się 30 października 2012 roku najsławniejszy fake news w historii III RP - artykuł Cezarego Gmyza o rzekomym odnalezieniu śladów trotylu na wraku TU-154, który rozbił się w Smoleńsku, godzący politycznie w Platformę Obywatelską.

Gmyz twierdził bowiem, że rząd Tuska wiedział o tym i zatajał te informacje przed opinią publiczną.

Po przejęciu władzy przez PiS (w 2016 roku) wszczęto z fanfarami śledztwo w sprawie prywatyzacji „Rz”, nikomu jednak nie postawiono zarzutów. Nie należy się zatem nabierać na słowa Glińskiego: prywatyzacja „Rz” nie dokonała się „pod śmietnikiem”, ale zgodnie z prawem, a pierwszym jej krokiem była sprzedaż 51 proc. udziałów przez zagranicznego właściciela gazety.

Udostępnij:

Adam Leszczyński

Dziennikarz OKO.press, historyk i socjolog, profesor Uniwersytetu SWPS w Warszawie.

Komentarze