0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. Patryk Ogorzałek / Agencja Wyborcza.plFot. Patryk Ogorzałe...

Od początku pełnoskalowej agresji rosyjskiej na Ukrainę zanotowano wjazd do Polski ponad 11 039 mln osób oraz 9 285 mln wyjazdów do Ukrainy. Bilans ruchu granicznego wynosi 1,8 mln.

JESTEŚMY TU RAZEM

Powoli wyczerpują się zasoby dobrej woli i możliwości pomocy ukraińskim rodzinom, które ratując się przed rosyjską agresją, próbują w Polsce mieszkać, pracować i uczyć się. Państwo nie wspiera już Polek i Polaków, którzy przyjmują uchodźców. Czas na nowo ułożyć relacje i szukać rozwiązań. Chcemy w OKO.press opisywać historie gości z Ukrainy, usłyszeć je od was. Czekamy też na listy polskich pracodawców, gospodarzy, wszystkich osób, które chcą napisać komentarz lub zgłosić pomysł. Piszcie na adres [email protected].

МИ ТУТ РАЗОМ

Поволі вичерпуються ресурси доброї волі та можливості допомоги українським родинам, які, рятуючись від російської агресії, намагаються жити, працювати та навчатися в Польщі. Держава більше не підтримує польок та поляків, які приймають біженців. Настав час заново формувати стосунки та шукати рішення. В OKO.press ми хочемо описати історії гостей з України, почути їх від вас. Також чекаємо на листи від польських роботодавців, господарів та всіх, хто бажає написати коментар чи подати ідею. Пишіть на [email protected].

Liczba wyjazdów z Polski zaczęła rosnąć po rocznicy pełnoskalowej wojny. Kilka dni przed 24 lutego 2023 roku w Ukrainie mówiło się o możliwym ataku w dniu rocznicy. Według danych Straży Granicznej 23 lutego 2023 roku różnica wjazdów do Polski z Ukrainy i do Ukrainy z Polski wynosiła około 10 tys. osób. Opisywaliśmy to jako „lęk rocznicowy”. Potem przez kolejne dni ruch wyglądał mniej więcej zrównoważony: około 20 tys. osób w obie strony, czyli jak do tej pory.

4 i 5 marca liczba wyjazdów z Polski przewyższyła liczbę przyjazdów. Na przykład 5 marca było to 4 tysięcy. Można to było wiązać ze zmianą przepisów o pomocy obywatelom Ukrainy, zgodnie z którą od marca uchodźcy i uchodźczynie powinni dopłacać do pobytu w miejscach zbiorowego zakwaterowania (zwolnione z opłat są np. osoby starsze czy osoby z niepełnosprawnością). Dla ludzi budujących życie od początku w nowym kraju często to są nieosiągalne kwoty. W OKO.press problem opisywała Julia Theus.

Kwietniowy skrok

Ale w ciągu ostatnich dni liczba przekroczeń granicy polsko-ukraińskiej zwiększyła się naprawdę znacząco. Liczba powrotów do Ukrainy przewyższa liczbę wjazdów do Polski już niemal dwukrotnie. Pokazują to dane Straży Granicznej z pierwszych dni kwietnia.

  • 1 kwietnia funkcjonariusze SG odprawili w przejściach granicznych na kierunku z Ukrainy do Polski 25,7 tys. osób, a z Polski do Ukrainy odprawiono prawie 41,3 tys. osób.
  • 2 kwietnia: 22,6 tys. osób i 45,3 tys. osób;
  • 3 kwietnia: 19,7 tys. osób i 34,3 tys. osób, odpowiednio.

Tak dzieje się z kilku powodów

Po pierwsze, idą Święta Wielkanocne

W Ukrainie w tym roku są obchodzone tydzień po świętach katolickich, 16 kwietnia. Wczesne wyjazdy są związane z rozpoczęciem w Niemczech ferii wielkanocnych, ponieważ granicę przekraczają w większości Ukraińcy i Ukrainki mieszkający w tym kraju. Ogólnie okres ferii obejmuje okres 3-14 kwietnia, w zależności od regionu. Z tego powodu można traktować Polskę jako kraj przejazdowy.

Nadejście wiosny oznacza, że rosyjskie ostrzały nie zamrożą Ukrainy

Jesienią 2022 roku, po tym jak Rosja przyjęła strategię zniszczenia ukraińskiej infrastruktury krytycznej, władze ukraińskie prosiły swoich obywateli, którzy przez wojnę wyjechali, o pozostanie za granicą na okres zimowy. Część Ukraińców sama wyjechała z kraju z obawy przed zimą i przez częste przerwy w dostawie prądu.

Przeczytaj także:

Kolejną przyczyną wyjazdów jest wspomniany już obowiązek płacenia za zamieszkanie

Niektórzy uchodźcy i uchodźczynie nie potrafili aktywizować się na rynku pracy w Polsce, a nie mieszczą się w tzw. wyjątkach tej nowelizacji i nie otrzymują żadnych świadczeń. O problemach takich osób też już pisaliśmy.

Prof. Maciej Duszczyk, ekspert z zakresu migracji z Uniwersytetu Warszawskiego mówi, że osoby z Ukrainy podejmują decyzje o wyjeździe, żeby pozbyć się PESEL UKR, czyli specjalnego statusu, który obywatele Ukrainy otrzymywali w związku z konfliktem wojennym na terytorium ich kraju.

„To jest związane z możliwością uzyskiwania od 1 kwietnia pozwoleń na pobyt czasowy.To dotyczy samodzielnych, dorosłych kobiet, zatrudnionych na rynku pracy, które zdecydowały się pozostać w Polsce” – mówi prof. Duszczyk.

Ukraińscy pracodawcy wzywają swoich pracowników do powrotu

Niektóre uchodczynie i uchodźcy (nawet ci starsi) są wzywani przez pracodawców, ponieważ pracowali na ważnym przedsiębiorstwie, np. elektrowni jądrowej. Żeby nie stracić miejsca pracy w Ukrainie (a za granicą nie mogą znaleźć pracy), decydują się na powrót.

Są też inne życiowe powody

Komuś nie pasuje system medyczny za granicą, ktoś długo nie widział męża i relacje na odległość robią się coraz bardziej napięte. Ukraińcy, którzy mieszkali do inwazji za granicą, nie byli w nim dwa lata i nie widzieli swojego zrujnowanego miasta. Pokonują strach i jadą na tydzień do Charkowa, żeby odwiedzić bliskich, zobaczyć szkołę czy miejsce pracy, którego już nie ma.

W końcu Ukraińcy wracają, bo tęsknią za domem

Zwłaszcza osoby starsze, które nie mogą odnaleźć się w nowym kraju, mimo nawet dobrych warunków, jakie dostali. Ktoś wraca do zniszczonych domów, sadzi kwiatki w swoim ogrodzie i jest szczęśliwy. Odczuwa wolność, której nikt nie może odebrać temu narodowi. Dla nas, ludzi mieszkających w miarę bezpiecznym i pokojowym świecie, może wydawać się to niepojęte, jak można wrócić do kraju, w którym toczy się wojna. Wiele przyczyn nie wiemy.

Warto zaznaczyć, że nie wszystkie osoby, które przekraczają granicę, mają obywatelstwo ukraińskie. Do Ukrainy jadą też cudzoziemcy: wolontariusze, politycy, dziennikarze. Statystyki musiałyby to uwzględniać.

Bez Ukraińców nie poradzimy

Według danych Ministerstwa Rodziny i Polityki Społecznej od początku wojny w Ukrainie – co najmniej 650 tys. uchodźczyń i uchodźców jest oficjalnie zatrudnionych. Nie wiadomo zatem, ile osób pracuje na innych umowach lub na „czarno”. Ukraińcy pracują w wielu sferach, w niektórych stanowią nawet większość. Kierowcami taksówek często są Ukraińcy, facebookowe ogłoszenia zapraszają do mycia okien lub sprzątania panie z Ukrainy, przy dostawach i na budowach też są Ukraińcy.

Manicure, depilacja, torty – to także Ukrainki.

Oczywiście prace, które są wykonywane przez obywateli tego kraju, nie ograniczają sie tylko do sfery usług. Ukraińcy w Polsce pracują też w laboratoriach, szpitalach, korporacjach międzynarodowych i zakładają własne organizacje pozarządowe.

Na codzień łatwo to przegapić. Co wydarzyłoby się jednak w Polsce, gdyby w jednym dniu te wszystkie osoby porzuciły nasz rynek pracy?

W redakcji doszliśmy do wniosku, że dobrym przykładem są osoby wspierając i troszczące się o osoby z niepełnosprawnościami i seniorów. Naszym dziadkiem, mamą, bratem. Kiedy, załóżmy, pani Marija zgłasza, że chciałaby na miesiąc pojechać do domu na święta, rodzina ma poważny kłopot. Musimy znaleźć kogoś na zastępstwo, bo w rodzinie nie ma nikogo, kto mógłby opiekować się bliskim całodobowo.

Za statystykami ukryte są ludzkie losy

60-letnia Natalia jest jedną z kropeczek, które tworzą statystyki SG. Oto jej historia.

Iwanków, obwód kijowski. 22 lutego 2022 roku. Natalia jest na zwolnieniu lekarskim. W Ukrainie wszystkie rozmowy dotyczą możliwej wojny. Większość nie wierzy, że Rosja napadnie. Dla Natalii wojna zaczęła w 2014 roku. Wtedy z przyjściem wiosny, do jej Doniecka przyszedł russkij mir.

Od 2010 roku Natalia z mężem mieszkała na dwa domy: dwa tygodnie w Iwankowie, pracowali z mężem w Czarnobylu, dwa w Doniecku. Pomiędzy nimi odległość około 700 km. Po wydarzeniach 2014 roku osiedlają się w Iwankowie, do domu jeżdżą raz na rok, zobaczyć, czy wszystko w porządku. Zabierają zwierzaki i samochód.

– Był przestrzelony, ale mąż go wyremontował – mówi Natalia.

Syn z żoną wyjeżdżają do Mariupola do rodziny, potem próbują załapać się w Kijowie. Nie udaje się, wracają na Doniecczyznę, są pobliżu domu.

Od tego czasu uciekali dziewięć razy.

Rosyjska okupacja

Iwanków to wieś typu miejskiego, znajdująca się za 80 km od Kijowa i 50 km od Czarnobyla. To jedna z pierwszych największych miejscowości, przez którą przeszła kolumna rosyjskich pojazdów.

Pod okupacją znalazło się ponad 10 tys. osób, wśród nich Natalia z mężem. Pół roku wczesniej wreszcie kupili mieszkanie w Iwankowie. Prawie skończyli remont.

– W pierwszym dniu ostrzelali trzy samochody z ludźmi. W pierwszym była młoda rodzina z dzieckiem. Jechali naprzeciwko Rosjan. Rozstrzeliwali wszystkich, kto zbliżał się do pojazdów. Potem tłumaczyli: A może oni mieli materiały wybuchowe. W drugiej jechał prawosławny ksiądz – kontynuuje swoją opowieść Natalia – w ostatniej mężczyzna, który pracował w Czarnobylu. Byłoby z nim wszystko dobrze, jednak wrócił do domu, żeby otworzyć wolierę z psami, żeby nie zdechły z głodu. Zabrał psy i po drodze trafił na kolumnę pojazdów. Przeżył tylko syn i jeden pies. Byli ranni, czekali wieczoru, żeby wyleźć z samochodu.

Rosjanie zabijali, przeprosili i poszli

Do ludzi też strzelali. Kobieta, 65 lat, szła z torbą, wydała się im podejrzała, przestrzelili jej nogi. Innemu mężczyźnie zrobili to samo.

Rosjanie nie pozwalali i na korytarz humanitarny. Zbierają mieszkańców Iwankowa na placu obok administracji, żeby „porozmawiać”. Kobiety wyzywają ich:

– Co robicie? Po co do cywili strzelacie?

– Nie trzeba się buntować. Jesteśmy żołnierzami, mamy rozkaz.

– Zwykłych ludzi zabijać?

– Kiedy jadą nasze pojazdy, trzeba odejść i podnieść ręce do góry, oni tego nie robili – tłumaczyli się żołnierze FR.

Przywozili pomoc humanitarną, Ukraińcy nie brali. Wyładowali paczki pośrodku ulicy i pojechali. Tylko nieliczni, którzy nie mieli co jeść, przyszli po produkty.

– Jakiś ich generał został ranny, uszkodzono mu jelita. Nasi lekarze w szpitalu go załatali – mówi Natalia. – Potem dowiedzieliśmy się, że dał rozkaz, by mieszkańców Iwankowa nie dotykać. Natomiast z sąsiedniej wsi dwóch czy trzech chłopców zabrali, bo czołgi filmowali. Nikt ich po tym nie widział.

Zostały zniszczone wsie

1 kwietnia Ukraincy wyzwolili Kijowszczyznę. Kilka dni przed tym Rosjanie znowu zebrali Ukraińców na placu, jednak innym, mniejszym, na końcu miejscowości. Prosili o przebaczenie, doradzali, żeby nie wychodzić z domu, póki nie przyjdzie ukraińskie wojsko, oraz nie chodzić po polnych drogach, bo wszystko jest zaminowane.

W reportażach ukraińskich mediów można zobaczyć, jak Iwanków wygląda po okupacji. Domów na ulicy 8 marca na obrzeżach miejscowości prawie nie ma. Jak i mostu przez rzekę Teteriw, który wysadzili SZU, żeby wojsko rosyjskie nie dostało się do stolicy.

Tetiana Swyrydenko, wójcina iwankowskiej wspólnoty terytorialnej, mówi, że z 80 wsi, niektóre istnieją tylko na mapach. Starte z powierzchni ziemi Pidhajne, Zachariwka. W Kuchariach, gdzie było 780 podwórek, zostało 10 domów.

Wyprawa do Doniecka

W Doniecku Natalia z mężem odłożyli pieniądze na czarną godzinę. Rano 24 lutego telefonuja do syna i mówią, gdzie tego szukać. Dzięki temu rodzina syna utrzyma sie przez jakiś czas. Synowa wyjeżdża z dzieckiem do Rostowa, syn Natalii zostaje.

W samozwańczych „republikach”: trwa pobór do wojska, więc syn ukrywa się, chociaż od czasów szkolnych ma problemy ze zdrowiem. Wtedy Natalia straciła pracę, przez rok nie pracowała, rodzina nie miała pieniędzy na wszystkie badania, więc syn dostał dokument z dopiskiem „ograniczona przydatność w czasie wojny”. To oznacza, że może być mobilizowany, jednak nie do wszystkich rodzajów wojsk.

– Gdyby go dobrze zbadali, to nie byłby zdolny do armii – mówi Natalia.

Jesienią synowa decyduje się na odwiedziny męża i rodziny, która została w Doniecku. Miała być tydzień, zostaje na półtora miesiąca.

Jak się przekracza linię frontu?

– Tam jest niebezpiecznie. Chciałam, żeby przyjechała do nas. Powiedziałam do męża: Jadę do dzieci. Zapytał: Dojedziesz? Ja: Nawet, gdybym miała umrzeć, dojadę. Mąż: Jeśli już umierać, to razem – przypomina Natalia. Tylko niedawno przyznał się jej, że myślał, że wraca do domu umierać.

Mimo wojny na Telegramie istnieją kanały przewoźników, którzy potrafią zawieść ludzi na tereny okupowane i wywieźć stamtąd.

– To są chłopcy z Doniecka, młodzi, jak zaczęła się wojna w 2014 roku, to mieli po 12 lat. Jakoś skończyli szkołę, wszystko co umieją, to jeździć – opowiada Natalia. – Zadzwoniłam do nich, żeby zawieźli mnie do Doniecka.

Z Natalią i mężem jedzie kobieta, która opowiada, jak w 2014 roku w jej dom, gdzie była matka, przyleciał pocisk, po tym matka nie wstaje, ma zaburzenie pamięci. Siostrę z mężem okupanci bardzo pobili. Kobieta opiekowała się wszystkimi.

– Zdałam sobie sprawę, że jesteśmy szczęściarzami, ponieważ wszyscy żyjemy – mówi Natalia. – Tylko gdzieś dach załataliśmy, okna wymieniliśmy, ale to drobiazgi.

Pod domem Natalii Rosjanie strzelają z Grada

Droga do Doniecka zajęła trzy dni. Dom Natali znajduje się dwa kilometry od lotniska. Do tej pory pozostawał cały. Tam spędzają kilka dni. Codzienne ostrzały. Syn Natali nie chce daleko wyjeżdżać.

– Niech pani zrozumie, nie jest to łatwo wyjeżdżać z domu. Co zabierać? Najcenniejsze dla mnie to moje książki, które zbierałam całe życie. Z zawodu jestem felczerką, mam dużo książek medycznych, fitoterapeutycznych.

Pół do czwartej nad ranem. Od wybuchu budziła się cała rodzina. Dom drży. Natalia patrzy przez okno. Obok ich domu okupanci strzelają z Grada.

– Mam, boisz się? – pyta syn.

– Boję się, że oni pojadą, a do nas przyleci. Chcę was wywieść stąd, żebyście żyli.

Donieck - Rostów - Moskwa - Łotwa - Litwa - Polska

Pozostanie w Doniecku okazało się niemożliwe. Natalia chciała wyjechać do Niemiec. Droga do Warszawy zajmuje trzy doby. Decydują się na odpoczynek. Jest koniec grudnia.

Syn z żoną mają nieważne paszporty. W Warszawie składają wnioski o nowe, trzeba czekać ponad dwa miesiące.

"Zostaliśmy w Polsce, jednak bariera językowa tu mniejsza. Niemieckiego nikt z nas nie zna"

– mówi Natalia.

W Polsce mają znajomych, też są z Doniecka. Po okupacji Doniecczyzny wyjechali do obwodu chersońskiego. W 2022 roku jeszcze raz przeżyli okupację. Z trójką dzieci przez Rosję wyjechali do Polski i mieszkali w Namysłowie. Pomogli Natali z mężem znaleźć hostel dla uchodźców. Syna z rodziną przyjęli w swoim mieszkaniu, póki ci nie znaleźli mieszkania na wynajem.

Mąż Natali wraca do Czarnobyla

65-letni mąż Natali pracuje w Czarnobylu, w jednym z najważniejszych przedsiębiorstw, zajmującym się składowaniem odpadów radioaktywnych. Pilnie został wyzwany do pracy.

– Jak porządni ludzie zgłosiliśmy, że wkrótce opuścimy hostel. Mąż miał wracać do Ukrainy, a ja miałam zamieszkać z dziećmi. Jednak następnego dnia nam powiedzieli, żebyśmy się dzisiaj wyprowadzili, bo na nasze miejsca już jadą ludzie, którzy będą pracować. Zebraliśmy rzeczy i poszliśmy do syna. Spaliśmy na kuchni na kanapie. 5-letni wnuk miał spać z rodzicami, jednak ciasno im było, więc synowa wylądowała na podłodze. Potem znajomi dali nam materac nadmuchiwany, po kolej spaliśmy na nim.

Syn Natalii od razu po przyjeździe zaczął szukać pracy.

– Najbardziej popularne miejsce pracy w Namysłowie to fabryka lodów. Wszyscy chcą tam się dostać – opowiada Natalia. – Syna prosili, by poczekał dwa tygodnie. To dużo, kiedy masz rodzinę, małe dziecko. Znajomy pomógł z pracą na budowie. Pierwsze dwa dni było trudno, a potem mu się spodobało. Z wykształcenia jest psychologiem, a jego drugi zawód to projektant. Przed wojną pracował w Doniecku, wykonywał prace projektowe takie jak oświetlenie lotniska. Potem zrobili kilka instalacji dla ogródków restauracji.

Wracać pod ostrzał czy dać się poniewierać w polskich urzędach?

Rodzina chciała złożyć wniosek, żeby syn mógł otrzymać świadczenia 40 złotych za zakwaterowanie uchodźców. Znajomi mówili, że pieniądze mogą dostać nie tylko Polacy, goszczący Ukraińców, ale też Ukraińcy, którzy przyjęli uciekających przed wojną.

– Pani urzędniczka, jak usłyszała, co chcemy, zezłościła się. Miała tak niemiły wyraz twarzy, że dostałam gęsiej skórki. Nie zrozumiałam - może miała jakiś specjalny stosunek do nas albo coś jej się nie podobało?

Chcieliśmy dostać odmowę w formie pisemnej. Pani powiedziała nam, że nie dostaniemy pomocy, bo jesteśmy rodziną. Czytaliśmy w ustawie, że to nie ma znaczenia.

Myśleliśmy, że to kierowniczka, bo tak się zachowywała… Ale przyszliśmy jeszcze raz i z innego gabinetu wyszła pani, pokazaliśmy dokumenty, ona kiwnęła, że wszystko dobrze. Okazało się, że to kierowniczka

– opowiada Natalia i tłumaczy się: – Te pieniądze, co mieliśmy ze sobą, wydaliśmy na jedzenie i opłatę mieszkania.

Kiedy były trudności z urzędem, syn nie miał pracy, denerwował się. Mówił, że wraca do domu. Lepiej pod ostrzałem, niż kiedy tobie niby współczują, a naprawdę wsadzają kij w szprychy.

Syn chciał właśnie do Doniecka. Bałam się, że oni zabiorą go do ich armii. Oprócz tego tam wtedy pod koniec tygodnia mężczyzna z naszej ulicy został zabity, w dom niedaleko od naszego trafił pocisk, dziecko zostało ranne.

Powrót do Iwankowa. Dzieci zostają w Polsce

15 stycznia mąż Natalii wrócił do Iwankowa, Natalia dołączyła do niego po miesiącu.

– Dostał zapalenie płuc, przyplątały się inne choroby. Nie leczył się, dobrze, że przyjechałam – mówi Natalia. – Syn dostał się do fabryki lodów, synowa zajmuje się domem, pilnuje dziecka, sama uczy się polskiego. W innych krajach, chociaż może to dlatego, że tam bariera większa, ale jakoś pomagają ludziom uczyć się języka. W fabryce z synem pracują nasi, Białorusini, rozmawiają między sobą po rosyjsku, ktoś posługuje się surżykiem, z kim po polsku rozmawiać?

Syn Natalii zarabia 3 tys. złotych, za wynajem oddaje 2350. Próbowali dostać świadczenie, synowa ma trzecią grupę inwalidzką. Po ukończeniu szkoły zachorowała na nowotwór. Została wyleczona, ale po terapii zdiagnozowano jej wadę serca. (Lekarze nawet zabronili jej rodzić. Zaryzykowała. Połowę ciąży spędziła w szpitalu).

Nie udało się. Natalia z mężem mają emerytury wyższe niż zwykłe, bo pracują w Czarnobylu, wysyłają część pieniędzy dzieciom do Polski.

– Dochód naszych dzieci nie pokrywa wszystkich wydatków, więc pomagamy– mówi Natalia.

Synowa z wykształcenia jest biolożką. Przed wojną w Doniecku pracowała jako ekspertka niezależnej ekspertyzy środowiskowej, a potem w związku z ucieczkami przez wojnę nie mogła znaleźć pracy.

Problem czerwonej szminki

– Jest utalentowana. Dobrze rysuje, śpiewa, pisze wiersze. Zrobiła kursy z makijażu i tak dorabiała: robiła makijaże oraz szkolenia dla dziewczyn – opowiada Natalia. – Jak przyjechaliśmy do Polski, synowa chodziła w czerwonym płaszczu, malowała usta czerwoną szminką. Mówi: Dziwnie na mnie patrzą tutaj. Nie wiedzieliśmy, że tutaj kobiety mają inne podejście do kosmetyków. Wolą skromniejszy makijaż. A po wyrazistym makijażu poznaje się "kobiety łatwo dostępne". Przestała używać tej szminki.

Mąż Natalii w hostelu poznał rodzinę z Ukrainy. Ona pracuje w fabryce lodów i w salonie urody. Przyjechała z siostrą, obie mają dzieci. Wkrótce okazało się, że trudno pracować, kiedy jest dwójka dzieci.

– Dogadały się, że będą pracować na zmianę. Póki jedna jest w pracy, druga opiekuje się dziećmi, gotuje. Ta znajoma mówiła, że zapyta w salonie, może synowej znajdzie pracę – mówi Natalia.

W Polsce Natalii się spodobało, podziwia lasy, zadbane domy i czyste ulice, jednak mówi: – Nigdy nie myślałam, że będę tak tęsknić za domem. Odczułam to dopiero w innym kraju.

;
Na zdjęciu Krystyna Garbicz
Krystyna Garbicz

Jest dziennikarką, reporterką, „ambasadorką” Ukrainy w Polsce. Ukończyła studia dziennikarskie na Uniwersytecie Jagiellońskim. Pisała na portalu dla Ukraińców w Krakowie — UAinKraków.pl oraz do charkowskiego Gwara Media.

Komentarze