Nie udało się im „załapać" na ewakuację z kabulskiego lotniska do Polski albo dalej w świat. Klepią biedę w sąsiednich państwach albo ukrywają się przed talibami w Afganistanie
Noktowizyjna fotografia nie zarejestrowała innych barw poza odcieniami czerni i zieleni. Niewiele da się dostrzec w tle: kawałek suchej ziemi, w oddali ledwo dostrzegalne kształty wozów bojowych. Słabo widoczny pas w dolnej części zdjęcia może być rampą. Wyraźnie da się zauważyć jedynie znajdującą się w centrum fotografii postać: mężczyznę średniej postury, w pełnym umundurowaniu, z podniesionym nad oczy noktowizorem. W prawej ręce trzyma karabin, jedną nogą wkracza na rampę. To major generał Chris Donahue, pseudonim Flatliner, ostatni żołnierz armii Stanów Zjednoczonych opuszczający Afganistan, w chwili wchodzenia na pokład samolotu transportowego Boeing C-17.
Po niemal dwudziestoletniej misji wylatuje z tego kraju. Wzrok ma wbity w ziemię, nieobecny. Trudno nie zauważyć podobieństw ze zdjęciem z lutego 1989 roku, na którym Borys Gromow, ostatni żołnierz armii radzieckiej, przekracza pieszo most do Uzbekistanu, zostawiając za sobą komunistyczny ład, który rozsypie się zaledwie trzy lata po wycofaniu się Sowietów. Fotografia Donahue to finalny obraz kolejnej nieudanej obcej interwencji w Afganistanie; tym razem zainicjowanej przez Stany Zjednoczone, mającej obalić talibów i urządzić kraj na demokratyczną modłę. Po dwóch dekadach starań ostatni amerykański żołnierz wylatuje, zostawiając za sobą państwo ponownie rządzone przez religijnych fundamentalistów.
„NIEDZIELA CIĘ ZASKOCZY” to cykl OKO.press na najspokojniejszy dzień tygodnia. Chcemy zaoferować naszym Czytelniczkom i Czytelnikom „pożywienie dla myśli” – analizy, wywiady, reportaże i multimedia, które pokazują znane tematy z innej strony, wytrącają nasze myślenie z utartych ścieżek, niepokoją, zaskakują właśnie.
Ale chociaż Donahue opuścił Afganistan w ostatnich dniach sierpnia, nie zniknęły stamtąd wszystkie osoby powiązane z NATO. Zastępy mniej prominentnych polityków, dziennikarzy, pracowników społecznych i służb mundurowych, działających w strukturach blisko współpracujących z siłami Sojuszu Północnoatlantyckiego zostały w kraju. Wielu z nich przez lata pomagało także Polskiemu Kontyngentowi Wojskowemu w Ghazni. To uczyniło z nich cel dla talibów jeszcze przed obaleniem rządu w Kabulu. Gdy w sierpniu 2021 roku republika upadła, a oni nie znaleźli się na listach ewakuacyjnych, musieli na własną rękę szukać drogi ucieczki z kraju.
Więcej niż o sobie, Hamid* opowiada o swoim ojcu.
Mówi o nim jako o generale Muhammadzie Husajnie, choć na tę pozycję awansowano go pośmiertnie. Był wiceszefem policji w Ghazni przez większość okresu, w którym stacjonował tam Polski Kontyngent Wojskowy. Hamid wspomina, że ojciec blisko współpracował z naszymi wojskami: regularnie spotykał się z ich przedstawicielami i brał udział we wspólnych operacjach, kiedy tylko było to możliwe. Jego syn podejrzewa, że chęć do kooperacji z siłami NATO wzbudzała wrogość nie tylko talibów, ale także innych policjantów.
Muhammad Husajn był ponadto Hazarą: przedstawicielem szyickiej mniejszości w większości sunnickim kraju, której prześladowania mają tam długą i krwawą historię. Hamid wierzy, że pochodzenie ojca, współpraca z Polakami, prodemokratyczne poglądy oraz konflikt z władzami prowincji przyczyniły się do jego przedwczesnej śmierci: „Kiedy w Afganistanie ginie na polu bitwy ktoś tak wysoko postawiony, zawsze kryje się za tym jakiś sekret”.
28 kwietnia 2013 roku Hamid określa mianem „czarnej niedzieli” dla swojej rodziny.
To wtedy talibowie rozpoczęli ogólnokrajową ofensywę. Muhammad Husajn miał pomóc w odbiciu zajętego przez nich dystryktu Zana Khan. W drodze pojazd, którym się poruszał, został wysadzony przy pomocy zdalnie odpalanego ładunku. W eksplozji zginęło także dwóch innych funkcjonariuszy.
Talibowie natychmiast wzięli odpowiedzialność za atak. W trakcie pogrzebu, który przyciągnął tłumy – w tym przedstawicieli parlamentu, wojska i policji – Hamid zapowiadał znad grobu ojca, że siły koalicji i tak nigdy nie pozwolą fundamentalistom ponownie przejąć władzy w Afganistanie. Wiedział jednak, że po zabiciu Muhammada Husajna stanie się dla nich kolejnym celem: „Tutaj gdy pozbywasz się swojego wroga, starasz się także zlikwidować ryzyko zemsty ze strony jego krewnych”. Z tego też powodu przedstawiciele talibów wkrótce po zamachu wyrazili chęć wzięcia za żony matkę Hamida oraz jego dwóch sióstr, wówczas zaledwie kilkuletnich.
On sam w 2014 roku rozpoczął karierę w policji, gdzie pracował przez sześć lat. W tym czasie, zgodnie z jego przewidywaniami, talibowie próbowali się go pozbyć. Najbliżej było w 2018 roku, kiedy Hamid wraz ze swoją ciężarną żoną został zaatakowany na drodze z Kabulu do Bamianu; udało im się uciec w aucie podziurawionym kulami. Pomimo tego twierdzi, że przed upadkiem rządu nie myślał o wyjeździe z Afganistanu: „To miejsce moich urodzin, tu pochowałem mojego ojca. To mój kraj”.
Kiedy 15 sierpnia 2021 roku upadła republika, zrozumiał, że w ojczyźnie kontrolowanej przez talibów nie przetrwa długo.
Ale pomimo bliskiej współpracy ojca z polskim wojskiem i pozycji zastępcy głównego komendanta policji w Ghazni, Hamid nie znalazł się na liście Afgańczyków ewakuowanych przez Polskę. Przez ponad miesiąc ukrywał się, pięciokrotnie zmieniając miejsce zamieszkania. Poszukując go, talibowie zatrzymali i torturowali jego brata; został wypuszczony dopiero po interwencji lokalnych duchownych, jako że nie jest w żaden sposób zaangażowany w sprawy polityczne. W październiku Hamidowi w końcu udało się przedostać do jednego z ościennych państw.
To nie oznacza bynajmniej, że jest bezpieczny. Obecnie żyje za granicą ze swoją rodziną, w tym z małym synem, ale obawia się deportacji, które spotykają uchodźców bez ważnych wiz. Wiza jest bowiem wydatkiem, na którym obecnie ich nie stać. Hamid mówi, że wszelkie oszczędności, które zabrali z Afganistanu, już się skończyły, i że obecnie jedyny przychód jego rodziny pochodzi ze sprzedaży dywanów, utkanych przez matkę i siostry. „Jakoś udaje nam się przetrwać”, twierdzi ze smutkiem. Doskonale zdaje sobie sprawę, że powrót do ojczyzny jest wykluczony:
dla kobiet oznaczałby wydanie za mąż za talibów, dla niego samego – więzienie lub śmierć.
Dlatego też próbuje przedostać się dalej – do bezpieczniejszego kraju. Miał nadzieję, że kontakty ojca z wojskiem umożliwią mu wyjazd do Polski i kontaktował się w tej sprawie z Ministerstwem Obrony Narodowej oraz Ministerstwem Spraw Zagranicznych. Udał się także do UNHCR (Wysoki Komisarz Narodów Zjednoczonych do Spraw Uchodźców), przedstawiając swoją historię i dokumenty ją poświadczające. Zapewniono go, że jego sprawa zostanie przekazana dalej, ale od tamtego czasu nic nie udało się zrobić. Jak słyszał, urząd nie przyjmuje podań od personelu militarnego i służb porządkowych.
Do polskich instytucji wysłał natomiast list przedstawiający historię swojej rodziny, podpartą zdjęciami oraz dokumentacją, w tym kondolencjami od kontyngentu w Ghazni. List kończy się słowami: „Uniżenie prosimy przyjaciół z międzynarodowej społeczności, przez wzgląd na pamięć naszego zmarłego ojca, o uratowanie naszych żyć”.
Hamid wciąż czeka na odpowiedź.
Gdyby dożył sierpnia 2021 roku, Muhammedowi Husajnowi zapewne udałoby się trafić na listę ewakuacyjną, gdy z Afganistanu wycofywał się personel Sojuszu Północnoatlantyckiego. Jego syn nie miał jednak na tyle bliskich kontaktów z Polakami. Te w trakcie ewakuacji były nieodzowne, bowiem nawet biorąc pod uwagę opieszałe działania innych państw (na przykład Stany Zjednoczone przyznały niedawno, że współpracowników należało zacząć ratować zdecydowanie wcześniej – i że z prośbą o to zgłaszało się kilka organizacji pozarządowych), Polska podjęła decyzję o wysłaniu samolotów wyjątkowo późno. Według informacji podanych w mediach społecznościowych przez premiera Morawieckiego, o aktywnym udziale w ewakuacji zdecydowano dopiero w niedzielę 15 sierpnia – w dniu, w którym talibowie zajęli Kabul.
Początkowe doniesienia mówiły, że z Afganistanu miało do nas przylecieć zaledwie około 100 osób, blisko współpracujących z Polskim Kontyngentem Wojskowym lub polską placówką dyplomatyczną.
Ostatecznie ewakuowaliśmy jedenaście razy tyle.
Sam proces powstawania listy, koordynowany przez ambasadę w Delhi, był bowiem bardzo chaotyczny i w dużej mierze zależał właśnie od kontaktów samych Afgańczyków. Jeden z uratowanych w sierpniu 2021 roku uchodźców wspomina, że o ucieczce decydowało to, kto w odpowiednim momencie odezwał się do polskich służb, posiadał dokumenty poświadczające tożsamość, został zaakceptowany drogą mailową – i komu udało się dostać na kabulskie lotnisko.
Efektem była operacja prowadzona na wariackich papierach. Ewakuację afgańskich współpracowników naszego kontyngentu wojskowego organizowała polska ambasada w Delhi, do kontaktu używając czatu na WhatsAppie – dowiadujemy się od anonimowego źródła, które znalazło się na rzeczonej grupie: „Kto został do niej dodany, miał szanse się wydostać. Trzeba było znać kogoś, kto zna kogoś, kto jest na grupie, zakładano bowiem, że jeśli osoba była na tyle bliskim współpracownikiem Wojska Polskiego, by ją teraz ratować, to na pewno jest też wystarczająco blisko, by mieć takie kontakty. Weryfikacja była minimalna”.
Z relacji Marcina Krzyżanowskiego, konsula RP w Afganistanie w latach 2008-2011, wyłania się obraz dalszej części procesu: osoby stawiające się na lotnisku musiały posługiwać się kodami i symbolami, umożliwiającymi ich identyfikację w tłumie uchodźców, niekoniecznie posiadały natomiast dokumenty potwierdzające tożsamość. W chaotycznym, błyskawicznie zainicjowanym procesie takie osoby jak Hamid i jego rodzina nie mieli większych szans, by – pomimo powiązań z Polską i oczywistego zagrożenia ze strony talibów – uciec z kraju, nad którymi ci przejmowali kontrolę.
Tym, którym nie udało się uciec, pozostały dwie opcje: polskie ambasady w Teheranie i w Delhi. Krzyżanowski zaznacza jednak: „Teoretycznie pomoc można uzyskać w obydwu, praktycznie tylko w tej drugiej”. Uciekający muszą przejść przez standardową procedurę wizową, przy której mają możliwość uzyskania zwolnienia z opłaty w wysokości 80 euro.
Najpierw jednak trzeba mieć paszport, który jest drogi. Potem trzeba przekroczyć granicę, której pilnują talibowie.
Ci sami, przed którymi ukrywa się potencjalny uciekający. Jeśli chciałby skorzystać z pomocy przemytników, musi słono zapłacić – to kolejny wydatek, na który osoby ukrywające się przed odwetem nowej władzy Afganistanu nie mogą sobie pozwolić. Aktualne podejście organizatorów ewakuacji do pozostawionych samym sobie ekswspółpracowników Krzyżanowski określa mianem paragrafu 22: „Skoro udało im się uciec, to najwidoczniej nie byli w tak dużym niebezpieczeństwie. A nawet jeśli, to teraz są poza Afganistanem, więc nic im już nie grozi. Czemu mieliby potrzebować naszej pomocy?”. Jego ostateczna prognoza napawa jednak nadzieją: „Nie da się ocenić tego z odpowiednią dokładnością, ale gdybym musiał, powiedziałbym, że około osiemdziesięciu procent współpracowników znalazło ratunek”.
Nieład polskiej operacji ewakuacyjnej był raczej regułą niż wyjątkiem. Szybkość ofensywy talibów i nagłość, z jaką posypał się afgański rząd, zaskoczył także inne zachodnie wywiady, w tym amerykański czy niemiecki. Skutkiem tego proces ewakuacji nie był solidnie skoordynowany, a każdy kraj działał w dużej mierze na własną rękę. W drugiej połowie sierpnia 2021 roku lotniskiem w Kabulu rządził nieład po niemal każdej ze stron. „Proces ewakuacji był zepsuty”, mówi otwarcie Insaf, kolejny uchodźca, który w obawie przed nowymi władcami Afganistanu musiał uciekać do jednego z sąsiednich państw.
Insaf jest uprzejmy. Każde jego słowo, nawet jeśli powtarza je wielokrotnie, jest pełne ciężaru i smutku. Mówi do mnie per bracie i, mimo że to powszechne, czuję szczególną bliskość niesioną przez ten zwrot. Wyraża się obszernie i kwieciście, często tożsamo, choć ostrożnie, by nie powiedzieć zbyt dużo. Jest poszukiwany przez talibów. Nigdy nie poprosił o pomoc wprost. Najpierw chciał, by przekazać strukturom NATO wiadomość od niego. „Mam pewną poufną sprawę. Czy jako rzetelny dziennikarz możesz pomóc mi w tej kwestii? Znam pewien sekret dotyczący upadku rządów Republiki, Irańczycy chcą mnie zniszczyć, by pozostał on w tajemnicy. Odkryję ją temu państwu członkowskiemu NATO, które pomoże mi i mojej rodzinie uciec z naszego miejsca ukrycia”. Niedługo później odkrywa ją przede mną. Obrazowość, z jaką zdradzał swój sekret, zdawała się być głośniejsza od jakiejkolwiek prośby.
Gdy pytam o jego aktualną sytuację, niemal słyszę, jak spuszcza wzrok. Przerwy między jego zdaniami są teraz dłuższe, oddycha podczas nich głęboko, jakby był zdenerwowany. Po chwili mówi: „Opowiem ci o wszystkim. Wierzę ci. Ale to, o czym rozmawiamy teraz, jest bolesne. Jeśli chcę mówić prawdę, nie mogę być niespokojny. Uwierz mi bracie, muszę usiąść na chwilę sam w kącie i się rozpłakać”.
Żegnamy się krótko. Kilka dni później Insaf zdobywa się na powrót do tematu. Wylicza, dlaczego znajduje się na celowniku talibów: „Sprawowałem publiczny urząd. Wielokrotnie wypowiadałem się w mediach przeciwko nim. Walczyłem o uzbrojenie mieszkańców Jaghori i Malistanu aż do przedednia upadku republiki. Przez dziesięć lat w całości finansowałem edukację dwunastu ubogich dziewcząt, sierot. Oskarżyli mnie o bycie chrześcijaninem i nawracanie tamtych dziewczyn”. Insaf, podobnie jak Hamid, jest Hazarem. „Szczerze mówiąc, bracie, ja i moi bliscy po pierwsze wierzymy w człowieczeństwo, dopiero potem w religię, niezależnie od tego, którą wyznajesz” – dodaje.
„Podczas ofensywy na Ghazni w 2018 r., talibowie okradli mój dom. Moja rodzina przeniosła się wówczas do Kabulu. Tam, trzy lata później, zaatakowali nasze mieszkanie. Znowu udało mi się uciec. Za wysoką cenę dostałem się ciężarówką do granicy. Stamtąd szedłem. Proces ewakuacji po upadku republiki był zepsuty. Wraz z osobami, które potrzebowały ratunku, ewakuowano wielu ludzi niebędących w niebezpieczeństwie. Duża liczba tych, którzy – jak ja – służyli społeczeństwu, teraz nie zna swojej przyszłości i żyje w strachu. Od czasu ucieczki muszę się ukrywać. Kontaktowałem się z rządem kanadyjskim, włoskim, niemieckim, brytyjskim, polskim. Każdy mnie odsyła w nieskończoność do innej instytucji bądź każe przesłać nieistniejące dokumenty. Skąd mam mieć wizę? Nie mam wizy. Właśnie próbuję ją zdobyć”.
Kolejne słowa wypowiada z większą dobitnością:
„Bóg jeden wie: ja już nie mam życia. Najgorsze jest to, że nie wiem, jaka przyszłość czeka moje dzieci.
Tracę wzrok od ciemności, w której przebywam. Nie mogę korzystać z prądu za dnia, bo wzrośnie zużycie. Sprzedaliśmy trochę biżuterii mojej żony. Starczy nam na piętnaście dni. Bracie, potrzebujemy ratunku. Tu jest piekło. Bracie, bądź pewien, że jeśli tu zostanę, zostanę zabity”.
O ile sytuacja afgańskich uchodźców w Europie jest kiepska ze względu na trudności ze znalezieniem zakwaterowania czy pracy, problemy z komunikacją czy programy pomocowe o ograniczonej skuteczności, w ościennych krajach Afganistanu jest ona dramatyczna. Północni sąsiedzi – Turkmenistan, Uzbekistan oraz Tadżykistan – zacieśnili ochronę granic i zapowiedzieli, że nie będą wpuszczać uciekinierów. Afgańczycy, którym udało się tam przedostać, żyją w ciągłym strachu przed deportacją, ponieważ rządy tych krajów nie przyznają im statusu uchodźców i mogą po prostu odmówić przedłużenia wiz, czyniąc ich pobyt nielegalnym. W Tadżykistanie przymusowe wydalenia rozpoczęły się w sierpniu ubiegłego roku: UNHCR donosił wówczas o wyrzuceniu z kraju pięciu osób, w tym matki z trójką dzieci.
Nieco lepiej jest w Iranie, gdzie jeszcze przed przejęciem władzy przez talibów istniała duża społeczność afgańskich uchodźców. Według najbardziej aktualnych danych, w państwie tym rezyduje obecnie około trzech milionów uciekinierów z Afganistanu. Oficjalnie zarejestrowanych jest 800 tysięcy; to posiadacze karty Amayesh, umożliwiającej dostęp do edukacji, ubezpieczenia zdrowotnego, usług bankowych, i pozwalającej ubiegać się o tymczasowe zezwolenie na pracę. Rejestracja w systemie to jednak kosztowny proces. Według raportu UNHCR z ubiegłego roku odnowienie Amayesh pochłania 8% rocznych przychodów afgańskich uchodźców w Iranie. Tym Afgańczykom, którzy nie dopełnią tego obowiązku – a ich liczbę szacuje się na ponad dwa miliony – grozi nie tylko odcięcie od usług publicznych, ale także deportacja. Szczególnie że w obliczu upadku rządu w Kabulu Teheran zacieśnił ochronę granic i ogłosił, że „pojemność kraju jest ograniczona”.
Najbardziej dramatyczna jest sytuacja w Pakistanie, dokąd od sierpnia 2021 roku uciekło ponad 250 tysięcy Afgańczyków.
W ostatnich miesiącach ich położenie znacznie się pogorszyło. Wielu nie udało się przedłużyć tymczasowej wizy, część nie posiada żadnych dokumentów potwierdzających ich status. Według prawa przebywają więc w Pakistanie nielegalnie. Na początku roku władze w Karaczi rozpoczęły proces masowych deportacji, w samym tylko styczniu odsyłając ponad 600 osób z powrotem do Afganistanu. Organizacje pozarządowe donoszą jednak, że represje dotykają nie tylko nieudokumentowanych uchodźców. Raport The Guardian wspomina o nadużyciach pakistańskiej policji (m.in. o odbieraniu wiz), zatrzymaniach i aresztowaniach. Na Twitterze z kolei pojawiły się fotografie ukazujące afgańskie dzieci w Karaczi, związane ze sobą i legitymowane przez funkcjonariuszy. Ten atak na uchodźczą społeczność najprawdopodobniej spowodowany jest wzrostem aktywności talibów w Pakistanie. Tamtejsze władze uważają, że wśród uchodźców łatwo mogą się ukryć bojownicy.
Dla byłych współpracowników NATO, którym nie udało się zbiec do żadnego z sąsiednich krajów, sytuacja jest jeszcze gorsza.
Jednym z nich jest Baset. Odpowiada na pytania w podobny sposób, co Insaf: długo, ale ostrożnie, przez co wielokrotnie się powtarza, jakby odbijając się wciąż od informacji, których czuje, że nie powinien udzielać. Nawet gdy opowiada o najtrudniejszych sprawach, utrzymuje spokojny ton. „W dniu upadku Republiki zadzwonił do mnie przyjaciel: «Kabul pada, musisz uciekać».
Natychmiast pojechaliśmy z rodziną na lotnisko. Nie udało nam się nawet przecisnąć przez tłum.
Nie udało mi się skontaktować z nikim, kto mógłby nam pomóc. Wróciłem tam ponownie dwa dni później. Spędziłem trzy doby przed wrotami lotniska, ale na nic się to nie zdało. Po ataku bombowym sytuacja się pogorszyła. Zrobiłem, co mogłem, by nawiązać kontakt z polskimi siłami, też bezskutecznie. Próbowałem więc przekroczyć granicę lądową, by wydostać się z Afganistanu, bez powodzenia. Talibowie zidentyfikowali mnie jako byłego współpracownika zagranicznych sił. Wiedzieli, że pomagałem Polakom w Ghazni. Zaczęli mnie śledzić. Od tamtej pory jestem stale w trakcie ucieczki. Błąkam się i chowam po różnych miejscach”.
Z tym samym, smutnym spokojem opowiada o warunkach, w których żyje aktualnie. „Wychodzę z domu przed świtem i wracam późno w nocy, by nikt mnie nie spostrzegł. Niedawno był Nouruz, potem Id al-Fitr. Nie mogłem odwiedzić swojej rodziny. Co, gdyby ktoś mnie rozpoznał i wydał talibom? Talibowie wiedzą, że jestem byłym współpracownikiem. Talibowie zabijają byłych współpracowników.
Niedawno mój przyjaciel został stracony na podstawie zarzutów o współpracę z Polakami. Ile czasu minie, zanim podzielę jego los?”.
Tak samo jak Insaf, o polskich wojskach mówi tylko dobrze. Za każdym razem, gdy pojawia się ich temat, reaguje z emocją, która na tle jego stałego stonowania brzmi jak entuzjazm. Po kilkukrotnym powrocie do tej kwestii wyznaje: „Za współpracę dostałem nawet identyfikator i certyfikat z podziękowaniami” – mówi, co wydaje mi się w aktualnej sytuacji ujmujące. „Mam też kilka wspólnych zdjęć z tamtego czasu. Niestety części musiałem się pozbyć w trakcie mojej ucieczki, ale w razie konieczności mogę podzielić się tymi, które mi zostały”. Pod koniec rozmowy pytam, czy mogę mu jakoś pomóc. Bez krzty ironii czy zgorzknienia odpowiada: „Proszę przekazać ciepłe i serdeczne słowa pozdrowień naszym polskim przyjaciołom. Nasze pełne nadziei oczy są zwrócone ku wam”.
Ale w kwestii pomocy dla Afgańczyków Polska, przynajmniej na szczeblu rządowym, na razie zdaje się nie wykazywać szczodrością. Kraj ten nie znalazł się na liście dziesięciu priorytetowych państw, które wspieramy w ramach Wieloletniego Programu Współpracy Rozwojowej, rozplanowanej na lata 2021-2030. Ani Ministerstwo Obrony Narodowej, ani Ministerstwo Spraw Zagranicznych nie odpowiedziało również na nasze pytania o inicjatywy mające pomagać Afgańczykom współpracującym do 2021 roku z NATO czy Wojskiem Polskim. Zresztą nawet jeśli takie inicjatywy istnieją, dotarcie do samych uchodźców jest zadaniem niezwykle trudnym, bowiem ci, którzy zdecydowali się na ucieczkę do innych krajów Azji Centralnej, Pakistanu czy Iranu, w obliczu coraz częstszych deportacji starają się pozostawać w ukryciu.
Społeczność międzynarodową od udzielania pomocy humanitarnej Afganistanowi może odstraszać obawa, czy nie trafi ona ostatecznie w ręce talibów. Unia Europejska rozwiązała ten problem, kierując wszystkie fundusze wyłącznie przez sprawdzone organizacje charytatywne działające na miejscu. Podobny model wykorzystują Stany Zjednoczone, które na przestrzeni pierwszych kilkunastu miesięcy od wycofania się amerykańskich wojsk wysłały pomoc o łącznej wartości ponad miliarda dolarów. Ramiz Alakbarov, wysłannik do Afganistanu z ramienia ONZ, zaznaczył w lutym tego roku, że przypadki ingerencji talibów w trakcie rozporządzania środkami są stosunkowo rzadkie i zazwyczaj mają związek z wprowadzonymi przepisami, zakazującymi Afgankom pracy w organizacjach pozarządowych. W odpowiedzi na tę właśnie ustawę szereg zachodnich fundacji, a także rząd niemiecki, zawiesiły działanie programów pomocowych.
Te jednak będą niezbędne, bo kryzys w Afganistanie nadal się pogłębia. Wpływają na to nie tylko rządy talibów, ale także zmiany klimatu, długotrwałe susze oraz powodzie. Według Biura Narodów Zjednoczonych ds. Koordynacji Pomocy Humanitarnej, wsparcia potrzebuje tam ponad 28 milionów ludzi – to ponad połowa populacji kraju. Alakbarov otwarcie stwierdził, że stawką w walce z tą katastrofą jest los całego pokolenia Afgańczyków.
Pod koniec naszych rozmów Insaf przesyła krótkie nagranie. W chwiejnym kadrze pokazuje się małe, zagracone podwórko: widać blachy, worki, wiadra, rury. Na piaszczyste podłoże pada cień Insafa. „Drodzy przyjaciele, którzy słyszycie moje słowa”, poznaję jego głos. „Oto los uchodźcy, którego goni policja ze względu na brak dokumentów tożsamości, w kraju, w którym szukał schronienia, bo z winy terrorystów nie ma już dla niego życia w ojczyźnie”. Ostre światło słońca na chwilę przesłania obraz. „Gdy przychodzi policja, ukrywamy się tutaj”, mówi, a nagranie wyostrza się ponownie, odkrywając ukryte w cieniu, połączone z podwórkiem pomieszczenie. To pełna krów stodoła. „W czterdziestostopniowym upale. Przy tym smrodzie. Z tymi komarami. To nasz los, to nasz los”, powtarza tę frazę jeszcze kilkukrotnie. „Kto usłyszy nasze wołanie? Kto rozwiąże nasz problem?”.
Kilka chwil później wysyła jeszcze jedną wiadomość. To wiersz jego autorstwa:
Jeśli zjawię się w twoich progach, uwierz mi, Eliasie Z miłością i sympatią zawołaj mnie, Eliasie Niesprawiedliwość losu nazwała mnie zwierzęciem – Ty spójrz swym ludzkim wzrokiem, Eliasie Jestem bezradny, oszołomiony, wszyscy śmieją się ze mnie Niech nie zaśmieje się nikt, kto człowiekiem
*imiona afgańskich rozmówców zostały zmienione dla ich bezpieczeństwa. Z tych samych względów nie podajemy ich obecnego miejsca pobytu.
Na zdjęciu: Afgańczycy usiłujący uciec z kraju, lotnisko w Kabulu, 16 sierpnia 2021.
magister filologii tureckiej Uniwersytetu Jagiellońskiego, niezależny dziennikarz, którego artykuły ukazywały się m.in. na łamach OKO.Press, Nowej Europy Wschodniej czy Krytyki Politycznej. Zainteresowany przede wszystkim wpływem globalnych zmian klimatycznych na najbardziej zagrożone społeczności, w tym uchodźców i mniejszości, a także sytuacją w Afganistanie po przejęciu władzy przez talibów.
magister filologii tureckiej Uniwersytetu Jagiellońskiego, niezależny dziennikarz, którego artykuły ukazywały się m.in. na łamach OKO.Press, Nowej Europy Wschodniej czy Krytyki Politycznej. Zainteresowany przede wszystkim wpływem globalnych zmian klimatycznych na najbardziej zagrożone społeczności, w tym uchodźców i mniejszości, a także sytuacją w Afganistanie po przejęciu władzy przez talibów.
Student iranistyki i prawa na Uniwersytecie Jagiellońskim. O Bliskim Wschodzie pisze w Laboratorium Działań dla Pokoju Salam Lab. Fan prawa karnego, boksu tajskiego i dziennikarstwa gonzo.
Student iranistyki i prawa na Uniwersytecie Jagiellońskim. O Bliskim Wschodzie pisze w Laboratorium Działań dla Pokoju Salam Lab. Fan prawa karnego, boksu tajskiego i dziennikarstwa gonzo.
Komentarze