0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. Dawid Zuchowicz / Agencja Wyborcza.plFot. Dawid Zuchowicz...

Różnica jest widoczna gołym okiem, bo rozporządzenie MEN z 22 marca 2024 roku, które ogranicza obowiązkowe prace domowe w szkołach podstawowych, już w tytule głosi, że jest nowelizacją „oceniania, klasyfikowania i promowania uczniów i słuchaczy w szkołach publicznych*” (podkr. – OKO.press).

Przeczytaj także:

A to oznacza, że kontrowersyjne ograniczenia nie dotyczą szkół społecznych i prywatnych. I tym samym szybko rosnącego sektora szkół społecznych nie dotyczą zastrzeżenia wobec projektu MEN, o których – doceniając ogólną ideę, by ulepszyć system prac domowych – pisaliśmy już parokrotnie:

  • że trudno będzie zrealizować program i skutecznie przygotować uczniów do egzaminów bez zadawanych do domu zadań z matematyki czy prac z polskiego;
  • że pogłębią się różnice między dziećmi z rodzin o większym i mniejszym kapitale kulturowym, bo te drugie, częściej niż te pierwsze, oleją prace nieobowiązkowe, a rodzice ich nie zachęcą i nie przypilnują;
  • że sztywne rozporządzenie narusza autonomię i poczucie zawodowej godności nauczycielek i nauczycieli. Widać to było w odpowiedziach na pytania sondy przeprowadzonej w marcu 2024 przez organizacje społeczne;
  • że powstanie chaos i fikcja. Nauczycielki chcąc osiągnąć efekt edukacyjny znajdą sposoby na obejście zakazów, np. matematycy zwiększą liczbę kartkówek i sprawdzianów i będą wskazywać na „zadania, z którymi należy zapoznać się w domu”;

Wszystko to może przyspieszyć migrację ze szkół publicznych do społecznych, bo zwiększy się konkurencyjność tych drugich, które już obecnie znacznie lepiej wypadają na egzaminach**. Według GUS w roku szkolnym 2022/2023 niepubliczne szkoły podstawowe stanowiły już 11,2 proc. wszystkich, a wśród szkół ponadpodstawowych – aż 26,6 proc. placówek. Ten trend trwa mimo rosnących opłat za edukację niepubliczną.

Rozmawiamy o tym z trzema nauczycielkami. A potem przedstawiamy Informator rządowego Instytutu Badań Edukacyjnych, który ma objaśnić szkołom, jak rozumieć zakazy prac domowych.

Dyrektorka szkoły na Bałutach: „Trochę nie fair”

Bożena Będzińska-Wosik, dyrektorka szkoły podstawowej na łódzkich Bałutach (400 uczniów) i ekspertka ruchu SOS dla Edukacji, jest zaniepokojona nierównością ukrytą w ministerialnym rozporządzeniu. „Nie daje się równych szans dzieciom ze szkół publicznych, bo te ze szkół społecznych będą miały więcej zadań domowych i będą siłą rzeczy uczyć się więcej, a więc i lepiej przygotowywać do egzaminów. To trochę nie fair”.

Zdaniem dyrektorki, decyzję, jak, czego i ile zadawać, należałoby zostawić szkołom, bo to nauczyciele i same dzieci najlepiej wiedzą, co powinny ćwiczyć i doskonalić.

"W mojej szkole – mówi dyr. Będzińska-Wosik – nie ma ocen...

... za prace domowe? – dopytuję.

Nie, w ogóle nie stawiamy stopni. Ale prace domowe mieliśmy do tej pory obowiązkowe. Nie ma co oszukiwać ani dzieci, ani rodziców: chcemy, żeby wszyscy nasi uczniowie byli jak najlepiej przygotowani do egzaminów. Nie każde dziecko, zwłaszcza w młodszych klasach, jest w stanie wziąć odpowiedzialność za swoją naukę, zwłaszcza jeśli rodzice mniej się o nie troszczą. Bez prac domowych i, co kluczowe, dobrze sprawdzonych, z porządną oceną opisową, wiele dzieci nie będzie robiło postępów.

Według dyr. Będzińskiej-Wosik ograniczenie jest nieuzasadnione także dlatego, że prace domowe wyzwalają kreatywność. A teraz nauczyciel ma dostać gotowca: to wolno zadawać, a tego już nie.

Wychowawczyni klasy IV: Trochę jak z Czarnkiem

Maria Kowalewska, wychowawczyni IV klasy warszawskiej szkoły podstawowej nr 70 z oddziałami integracyjnymi, aktywistka Wolnej Szkoły, jest zdumiona, że po latach walki z Lex Czarnek, ministerstwo nowej koalicji narusza autonomię szkół i ogranicza nauczycielkom prawo do uczenia w taki sposób, który uważają za właściwy, żeby dzieci jak najwięcej skorzystały.

MEN twierdzi, że podejmuje walkę z korepetycjami, ale zdaniem Marii Kowalewskiej efekt będzie odwrotny, bo rodzice będą chcieli wyrównać straty w edukacji swoich dzieci. Z polskiego dzieci w SP nr 70 mają regularnie zadawane prace domowe, najpierw charakterystyki, potem rozprawki. „Te prace były zawsze sprawdzane, opatrywane komentarzami, dzieci uczyły się pisać, znajdywały swój styl. Teraz polonistki mówią, że w ogóle nie będą zadawały, skoro ma to być tylko dla chętnych. Bo to nie w porządku wobec uczniów słabszych, którzy po prostu niczego nie napiszą. A pisanie prac w szkole, to trochę za mało”.

Kowalewska sądzi, że odpowiedzią rodziców będzie ćwiczenie umiejętności językowych czy matematycznych przy pomocy korepetytora, a jak sobie ktoś skalkuluje inaczej, przeniesie dziecko do szkoły niepublicznej.

„Rozmawiałam z rodzicami w mojej klasie IV. Byli poruszeni, mówili, że ich dzieci będą dalej odrabiać w domu lekcje i żeby pilnować, żeby nie były wyśmiewane, że są kujonami. Rodzice podkreślali, że tych prac domowych nie było aż tak dużo: tygodniowo kilka zadań z matematyki, ćwiczenia z angielskiego, praca z polskiego raz na jakiś czas. Dzieci czuły się z tym bezpiecznie. W klasie IV dziecko dopiero uczy się odpowiedzialności, trzeba je wdrożyć do systematycznej nauki w domu”.

Kowalewska: „Uderzyło mnie porównanie jednego z rodziców: tak jak Covid-19 ograniczył naukę dzieci, tak teraz rozporządzenie przyniesie podobne skutki. Szkoda, że ministerstwo nie spytało rodziców o zdanie”.

Dyrektorka szkoły społecznej: publicznym wolno mniej

Anna Sobala-Zbroszczyk, dyrektorka Liceum Społecznego nr 2 w Warszawie cieszy się, że ekspertyza prawna STO (Społecznego Towarzystwa Oświatowego zrzeszającego szkoły społeczne) jest jednoznaczna: rozporządzenie o pracach domowych nie obowiązuje w szkołach niepublicznych. To nie dotyczy bezpośrednio jej szkoły, bo ograniczenia nie objęły na razie szkół ponadpodstawowych, ale wypowiada się w imieniu ruchu. „Nasze szkoły będą działać jak do tej pory, tym skuteczniej zabiegając o uczniów i namawiając rodziców na przysyłanie do nas dzieci, że nie podlegamy ograniczeniom”.

Czy to oznacza, że szkoły niepubliczne będą skuteczniej przygotowywać do egzaminów i staną się atrakcyjniejszym wyborem dla ambitnych rodziców? – pytam.

Dyr. Zbroszczyk mówi, że za wcześnie na takie wnioski, bo nie wiadomo, czy i jak nauczycielki i nauczyciele szkół publicznych poradzą sobie z ograniczeniami, „jak do tego podejdzie system”.

Ale można mówić o konkurencyjności szkół niepublicznych w tym sensie, że staną się one – na tle szkół publicznych – jeszcze bardziej wolne, kształtowane przez szkolną społeczność.

„Ustawodawca wysłał sygnał, że szkołom publicznym wolno mniej, że są zależne od decyzji władz”.

Informator IBE, czyli co się zmienia

Na stronach rządowego Instytutu Badań Edukacyjnych ukazały się zapowiadane przez MEN Informatory dotyczące prac domowych dla klas I-III oraz IV-VIII. Ich szczegółowe omówienie przekracza ramy tego tekstu, publikujemy tylko kilka uwag.

IBE precyzyjnie objaśnia rozporządzenie MEN:

1) W klasach I-III szkoły podstawowej (od połowy kwietnia 2024 roku):

  • Nauczyciel może zadać pracę domową, która ma na celu usprawnianie motoryki małej ucznia. Takie ćwiczenia są obowiązkowe. Nauczyciel może (ale nie musi) wystawić za nie ocenę.
  • Nauczyciel nie może zadać innej pracy domowej pisemnej ani pracy domowej praktyczno-technicznej.
  • Prace pisemne i praktyczno-techniczne powinny być wykonywane w czasie zajęć szkolnych, pod nadzorem nauczyciela. Są oceniane.

2) W klasach IV-VIII szkoły podstawowej (od września 2024 roku)

  • Nauczyciel może zadać uczniowi pracę domową pisemną lub praktyczno-techniczną, ale nie jest ona obowiązkowa.
  • Nauczyciel nie wystawia za nią stopnia.
  • Nauczyciel ma obowiązek sprawdzić pracę domową i udzielić uczniowi informacji zwrotnej wskazując uczniowi, co robi dobrze, co i jak wymaga poprawy oraz jak powinien dalej się uczyć.

IBE uzasadnia te zmiany zgodnie z narracją MEN: chodzi o odciążenie dzieci, które powinny mieć więcej czasu wolnego, rodzice też przestaną się męczyć odrabianiem prac domowych razem z dziećmi i nie będą potrzebne korepetycje (bez wyjaśnienia – dlaczego).

Jak widać, wyłomem w zasadzie dobrowolności prac domowych są zadania z tzw. małej motoryki („rysowanie w liniach wzorów literopodobnych i szlaczków”).

Wolno będzie więc zadać napisanie kilku linijek literki „a”, ale już nie zdania „Ala ma kota”, bo to byłaby praca pisemna.

Co więcej, MEN wraca tu do odrzucanej zasady wymuszania prac domowych oceną – za szlaczki można wystawić stopień.

IBE tłumaczy, że „na etapie edukacji wczesnoszkolnej uczniowie nabywają podstawowe umiejętności, takie jak czytanie, pisanie, liczenie (...) Z uwagi na znaczenie umiejętności związanych z pisaniem, są one dla ucznia obowiązkowe. Dopuszcza się również ustalenie oceny, co powinno zwiększyć motywację do podejmowania wysiłku. Prace domowe mogą przyczynić się również do budowania systematyczności i nawyku uczenia się”.

Wszystko prawda, tylko dotyczy to także np. ćwiczeń z pisania zdań, a potem tekstów, nie mówiąc o zadaniach z matematyki. Dlaczego można zadawać i oceniać tylko szlaczki?

Jak i co zadawać? Szukanie objazdów

IBE podkreśla, że zgodnie z uzasadnieniem do rozporządzenia, „proponowane zmiany nie oznaczają zniesienia obowiązku uczenia się w domu [...] czytania lektur, przyswojenia określonych treści, słówek itp. Zmiany te mają na celu jedynie ograniczenie zadawania pisemnych i praktyczno-technicznych prac domowych”.

Informator jest de facto poszukiwaniem sposobu, jak jednak zadawać, zwłaszcza że prace, które nie są zakazane (pisemne i praktyczno-techniczne), zadawać można.

Nie jest jasne, czy to, co niezakazane, jest tylko dozwolone, czy też może być obowiązkowe.

„Sposobów samodzielnego uczenia się jest wiele, a prace domowe pisemne czy praktyczno-techniczne nie wyczerpują możliwych propozycji” – pisze IBE.

I argumentuje w poprzek narracji o szkodliwym wpływie prac domowych: „Właściwie dobrana do potrzeb i możliwości dziecka praca domowa jest okazją do integrowania wiedzy. Powinna służyć rozwijaniu osobowości ucznia, jego zdolności poznawczych, odpowiedzialności, samodzielności i kreatywności oraz kształtowaniu postawy proaktywnej przygotowującej do całożyciowego uczenia się”.

IBE podaje naprawdę ciekawe przykłady prac domowych. W pracy badawczej w klasie II „Jestem wiosennym hodowcą” uczennica prowadzi kartę obserwacji zmian rośliny, którą nauczycielka sprawdza, udzielając informacji zwrotnej. Czyli dziecko coś pisze (na szczęście), ale można od biedy uznać, że nie jest to praca pisemna.

W klasie III praca domowa „Detektywi na tropie” polega na znalezieniu w domu produktów zbożowych z pszenicy, owsa, żyta, kukurydzy i opisaniu ich w „kartach detektywistycznych” tekstem i grafiką. Można pisać? Można.

Podobnie kreatywni są autorzy i autorki IBE w proponowaniu zadań domowych dla klas IV-VIII. To wszystko chwalebne zamierzenia, zwłaszcza gdyby były wpisane w projekt wzbogacania prac domowych z udziałem samych zainteresowanych, a nie karkołomny pomysł odgórnych zakazów.

IBE oczekuje więcej od rodziców

IBE zdaje sobie sprawę z „obaw rodziców, że ograniczenie prac domowych osłabi zaangażowanie ucznia w samodzielne uczenie się”.

Stawia więc rodzicom dodatkowe wymagania: „Chcemy podkreślić znaczenie rodziców we wspieraniu tego procesu w nowej sytuacji prawnej. Ograniczenie prac domowych do tych, które ćwiczą motorykę małą, nie powoduje, że rodzic traci możliwość wspierania dziecka w rozwoju. Warto stale podkreślać w rozmowach z rodzicami, że różne formy prac i ćwiczeń po lekcjach są formą kontynuacji nauki i stanowią ważny aspekt uczenia się samodzielności, odpowiedzialności i systematyczności. Rolą rodzica jest wspieranie, motywowanie i stwarzanie odpowiednich warunków do tego, by dziecko podejmowało wysiłek wykonywania różnych zadań i ćwiczenia różnych umiejętności”.

Autorzy i autorki najwyraźniej apelują do rodziców, by wyrównali stratę edukacyjną:

„Brak prac domowych nie wyklucza więc rodzica, który nadal może z zaangażowaniem pomagać dziecku w nauce, w pogłębieniu tematu czy wspólnym poszukiwaniu odpowiedzi na nurtujące pytania”.

Czy to nie przerzucanie odpowiedzialności?

Zyskają chętni rodzice i dzieci, a kto straci?

To zwiększenie roli rodzica oznacza jednak, że wpływ środowiska domowego wzrośnie: dzieci z domów o niższym kapitale kulturowym stracą, bo zaangażowanie taty czy mamy będzie mniejsze, a pomoc korepetytora rzadsza.

IBE próbuje też uspokajać nauczycieli: „Nowe przepisy oświatowe nie odbierają nauczycielowi możliwości, by wzmacniał samodzielność ucznia w uczeniu się i jego wytrwałość. Wręcz przeciwnie, wprowadzenie pracy domowej jako aktywności do wyboru przez ucznia, czyli dla chętnych, a także powiązanie jej z przekazywaniem informacji zwrotnej, zwiększa szanse kształtowania pozytywnego podejścia do uczenia się”.

I dalej wskazuje na zyski z tego, że uczeń sam zdecyduje, że wykona w domu dodatkowe zadanie, poczynając od tego, że zwiększy swoje poczucie autonomii, wytrwałość, działanie obliczone na cel itd.

Wszystko jakże słuszne, tylko – to zadanie domowe dla IBE – który uczeń podejmie łatwiej taką decyzję? Zaopiekowany i „dopilnowany”, który uczy się dobrze, czy też uczeń z kłopotami, pochodzący z domu o mniejszym potencjale kulturowym i rodzicach mniej troskliwych?

I czy ten drugi na pewno zyska samodzielność, wytrwałość i umiejętność uczenia się?

Co muszą szkoły publiczne, a czego nie

DGP i Portal Samorządowy podały newsa o nierówności w zadaniach domowych we wtorek 2 kwietnia, powołując się na prawo oświatowe, które wśród wymogów stawianych szkołom niepublicznym nie wymienia oceniania. Szkoły społeczne i prywatne muszą stosować takie same jak publiczne zasady klasyfikowania i promowania, obowiązuje je ta sama podstawa programowa, ten sam ramowy plan nauczania (ile godzin na jaki przedmiot), ale nie ma mowy o ocenianiu.

Art. 14.

3. Szkołą niepubliczną niebędącą szkołą artystyczną jest szkoła, która:

1) realizuje programy nauczania uwzględniające podstawę programową kształcenia ogólnego, a w przypadku szkoły prowadzącej kształcenie zawodowe – również podstawy programowe kształcenia w zawodach szkolnictwa branżowego;

2) realizuje obowiązkowe zajęcia edukacyjne w okresie nie krótszym oraz w wymiarze nie niższym niż łączny wymiar poszczególnych obowiązkowych zajęć edukacyjnych określony w ramowym planie nauczania szkoły publicznej danego typu;

3) stosuje zasady klasyfikowania i promowania uczniów oraz przeprowadzania egzaminów, o których mowa w ust. 1 pkt 5;

4) prowadzi dokumentację przebiegu nauczania ustaloną dla szkół publicznych;

5) w przypadku szkoły prowadzącej kształcenie zawodowe – kształci w zawodach określonych w klasyfikacji zawodów szkolnictwa branżowego;

6) zatrudnia nauczycieli obowiązkowych zajęć edukacyjnych, o których mowa w pkt 2, posiadających kwalifikacje określone dla nauczycieli szkół publicznych; przepisy art. 15 zatrudnienie w placówce publicznej osoby niebędącej nauczycielem ust. 2, 4 i 6 stosuje się odpowiednio;

7) stosuje organizację roku szkolnego ustaloną dla szkół publicznych.

*Dokładniej – jest to kilkupunktowa nowelizacja rozporządzenia z listopada 2023 roku w sprawie oceniania, klasyfikowania i promowania uczniów i słuchaczy w szkołach publicznych.

**Nawet niekoniecznie dlatego, że szkoły publiczne gorzej uczą. Do szkół społecznych zapisywane są dzieci z zamożniejszych domów, bardziej zadbane edukacyjnie, które „same z siebie” lepiej wypadają na egzaminach. Teraz ten proces „selekcji” może się pogłębić.

Na zdjęciu: Młodzież szkolna podczas konferencji prasowej min. Barbary Nowackiej na temat nowych przepisów dotyczących prac domowych, Szkoła Podstawowa nr 223 im. Partyzantów Ziemi Kieleckiej, Warszawa, 3 kwietnia 2024

;

Udostępnij:

Piotr Pacewicz

Naczelny OKO.press. Redaktor podziemnego „Tygodnika Mazowsze” (1982–1989), przy Okrągłym Stole sekretarz Bronisława Geremka. Współzakładał „Wyborczą”, jej wicenaczelny (1995–2010). Współtworzył akcje: „Rodzić po ludzku”, „Szkoła z klasą”, „Polska biega”. Autor książek "Psychologiczna analiza rewolucji społecznej", "Zakazane miłości. Seksualność i inne tabu" (z Martą Konarzewską); "Pociąg osobowy".

Komentarze