Referendum “konsultacyjne” nie może zmienić Konstytucji, bo PiS nie ma na to dość szabel w Sejmie. Dlatego 15 pytań prezydenta to w istocie nie pytania, ale hasła wyborcze. Tuż przed wyborami samorządowymi mają przekonać Polaków, że obóz władzy jest gwarantem ich dobrobytu, a opozycja wręcz przeciwnie
W referendum “konsultacyjnym” w sprawie zmiany konstytucji wcale nie chodzi o zmianę konstytucji. Może PiS-owi do tego celu przydać się po ewentualnej wygranej w wyborach parlamentarnych, oswajając z samą ideą zmiany konstytucji, ale w tej kadencji Sejmu nie ma na nią szans. Nie pozwala na to sama konstytucja.
Procedura poprawiania ustawy zasadniczej jest precyzyjnie opisana w jej artykule 235.
Zgodnie z nim, jeśli prezydent chce zmienić ustawę zasadniczą, musi najpierw przesłać swój projekt zmian do Sejmu. Dopiero kiedy zagłosuje za nim co najmniej ⅔ posłów w obecności połowy ich ustawowej liczby na sali i połowa ustawowej liczby senatorów, prezydent może dodatkowo zażądać przeprowadzenia referendum zatwierdzającego przegłosowane zmiany. I to tylko wtedy, gdy dotyczą przepisów znajdujących się w rozdziale I (“Rzeczpospolita”), II (“Wolności, prawa i obowiązki człowieka i obywatela”) lub XII (“Zmiana konstytucji”). Zostają przyjęte, jeśli opowie się za nimi większość, niezależnie od frekwencji.
Żeby zrealizować taki scenariusz, Andrzej Duda musiałby przekonać do swoich pomysłów PiS, obecnych i byłych posłów Kukiz’15 i jeszcze co najmniej kilkudziesięciu posłów z innych kół i klubów.
Mało to realne, dlatego prezydent chce przeprowadzić referendum w innym trybie, opisanym w art. 125 konstytucji.
To procedura przeprowadzania referendów “w sprawach o szczególnym znaczeniu dla państwa” znacznie prostsza niż ta z art. 235. Jeśli prezydent chce takiego referendum, wystarczy, że zgodzi się na nie większość z przynajmniej połowy ustawowej liczby senatorów, i referendum można ogłaszać. Jest tu za to dodatkowa trudność: żeby referendum było wiążące, musi wziąć w nim udział więcej niż połowa uprawnionych.
Zmiana konstytucji oczywiście jest sprawą ważną dla państwa, nie oznacza to jednak, że można ją zmienić, omijając wymóg zdobycia ⅔ głosów w Sejmie. Nawet jeśli naród na wszystkie 15 pytań o zmiany w konstytucji odpowiedziałby twierdząco, wciąż byłoby konieczne wypełnienie procedury z art. 235: złożenie do Sejmu projektu zmian, głosowanie w Sejmie i Senacie oraz ewentualne przeprowadzenie referendum zatwierdzającego.
Po co więc organizować referendum, którego wynik zgodnie z konstytucją i tak nie będzie ważny? Niektórzy ostrzegali - jak na przykład Stanisław Skarżyński rok temu w OKO.press - że prezydent na spółkę z PiS i tym razem może chcieć bezczelnie złamać przepisy konstytucji i stwierdzić, że ma do tego pełne prawo, bo taką wolę wyraził naród.
Sądząc po treści pytań, bardziej prawdopodobne wydaje się jednak, że prezydent chce przeprowadzić referendum nie po to, żeby zmienić konstytucję, ale by móc ogłosić, że wbrew woli narodu nie udało jej się zmienić, bo nie pozwoliła na to opozycja.
Gdyby naprawdę prezydent przy pomocy tego referendum chciał dokonać niekonstytucyjnej zmiany konstytucji, przynajmniej część pytań dotyczyłaby kwestii utrudniających obecnie PiS-owi sprawowanie władzy, np. niezależności sądów, trwania kadencji prezesów Sądu Najwyższego i Naczelnego Sądu Administracyjnego, struktury Krajowej Rady Sądownictwa. Nic podobnego wśród prezydenckich pytań się jednak nie pojawia.
Na pierwszy rzut oka można odnieść wrażenie, że prezydent nie chce tym referendum ugrać niczego dla siebie ani dla partii, że pytania zostały skrojone pod potrzeby ludu. Choć lepiej byłoby powiedzieć: pod potrzeby elektoratu., bo trudno pozbyć się wrażenia, że poszczególne pytania są adresowane do różnych grup wyborców, że mają im coś obiecać, uspokoić ich lub nastraszyć.
Ewidentnie straszeniu opozycją mają służyć pytania o wpisanie do konstytucji “zasady nienaruszalności praw nabytych takich jak świadczenia 500 plus” i “zagwarantowanie szczególnej ochrony prawa do emerytury dla kobiet od 60. roku życia, a dla mężczyzn od 65. roku życia”. Nieraz już politycy PiS przestrzegali wyborców, że jeśli wybiorą PO, PSL lub Nowoczesną, wprowadzone za obecnych rządów przywileje zostaną odebrane.
Tego, że Platforma chciałaby cofnąć cofnięcie reformy emerytalnej lub zmienić zasady 500+, nie można wykluczyć. Pomysły prezydenta na zatamowanie tych planów są jednak absurdalne.
Zasada nienaruszalności praw nabytych, która miałaby zabezpieczyć 500+ już obowiązuje, wywodzona jest z art. 2 konstytucji. PiS już pokazał, że nie ma dla niej szacunku, po raz kolejny obniżając emerytury i renty funkcjonariuszom służb PRL.
Z kolei wpisanie do konstytucji różnego wieku emerytalnego dla kobiet i mężczyzn łamałoby zakaz dyskryminacji zapisany m.in. w Traktacie UE (szerzej pisał o tym dla OKO.press dr Krzysztof Śmiszek). Niedawno zresztą ze względu na ten zakaz PiS musiał wycofać się ze zróżnicowania wieku przechodzenia sędziów stan spoczynku.
Dopisanie do konstytucji zasady nienaruszalności praw nabytych byłoby więc zbędne, a ochrony obecnego wieku emerytalnego niemożliwe. Oba pytania mają więc jedynie charakter propagandowy: mają wzbudzić poczucie zagrożenia i zarazem zapewnić, że PiS jest jedynym siłą zdolną przed tym zagrożeniem ochronić.
Straszakiem podobnego typu jest także pytanie o zagwarantowanie w konstytucji jej nadrzędności nad prawem europejskim i międzynarodowym. I tutaj żaden dopisek nie jest potrzebny, bo nikt nie ma wątpliwości co do takiej właśnie hierarchii źródeł prawa. Samo postawienie pytania przyda się za to PiS-owi do straszenia Unią jako agresorem, ograniczającym naszą suwerenność.
Propagandowy efekt referendalnych pytań ma oddziaływać nie tylko na twardy elektorat PiS. Znajdzie się tu także coś nawet dla wyborców zatroskanych o stan praworządności w Polsce oraz o stan naszych relacji międzynarodowych. Do nich zapewne są kierowane uspokajające pytania o konstytucyjne zagwarantowanie miejsca Polski w NATO i Unii Europejskiej. Kiedy opozycja będzie grzmieć, że rządy PiS prowadzą wprost do wyprowadzenia nas z UE, prezydent Duda z szelmowskim uśmieszkiem będzie mógł powtórzyć to, co mówił w dniu ogłaszania pytań referendalnych: że on sam chciałby, by wystąpienie z Unii wymagało zmiany konstytucji. Niestety taki przepis konstytucji nie ochroni nas, jeśli to Unia zawiesi Polskę w prawach członka, do czego może doprowadzić wszczęta wobec Polski procedura z art. 7 Traktatu o UE.
W pozostałych pytaniach Andrzej Duda obiecuje co nieco także mniejszym grupom wyborców, m.in. rolnikom („szczególną ochronę polskiego rolnictwa i bezpieczeństwa żywnościowego Polski”), zwolennikom demokracji bezpośredniej (gwarantowane referendum po zebraniu miliona podpisów), biskupom (chrześcijańskie dziedzictwo Polski w preambule), ojcom, walczącym o prawo do opieki nad dziećmi (zrównanie ich praw z matkami), działaczom „Solidarności” (ochronę pracy „jako fundamentu społecznej gospodarki rynkowej”).
Pytania te mają formę obietnic, bo choć nie mogą zmienić konstytucji, mogą mieć wpływ na wynik wyborów. Przede wszystkim wyborów samorządowych, które według planów prezydenta mają odbyć się w tym samym czasie, co referendum „konsultacyjne”: w listopadzie 2018 r.
Referendum mogłoby pomóc PiS-owi w ustawieniu opozycji na czas kampanii wyborczej w pozycji chłopca do bicia. W prowadzonej równolegle kampanii referendalnej opozycja na pewno sprzeciwiłaby się konstytucyjnym pomysłom prezydenta, a wtedy PiS mógłby powiedzieć, że jest antypolska, bo odmawia Polakom zagwarantowania emerytur, 500+, obecności w UE i NATO i bezpieczeństwa żywieniowego.
Połączenie kampanii wyborczej z kampanią referendalną dałoby też PiS-owi dodatkowe środki techniczne. Ustawa o referendum ogólnokrajowym zapewnia partiom, klubom parlamentarnym oraz organizacjom pozarządowym darmowy czas antenowy w mediach publicznych na emisję spotów. Muszą co prawda wyprodukować je na własny koszt, ale - jak już przekonaliśmy się na przykładzie kampanii “Sprawiedliwe sądy” - po to powstała Polska Fundacja Narodowa, żeby PiS nie musiał nadwyrężać partyjnej kasy zbędnymi wydatkami.
Co więcej, w kolejnym kroku prezydent może naprawdę skierować do Sejmu projekt zmian w Konstytucji. A jeśli frekwencja w referendum przekroczyłaby 50 proc., zgodnie z konstytucją jego wynik byłby wiążący. Według ustawy o referendum (art. 67) zobowiązuje to “właściwe organy sejmowe” do "realizacji wiążącego wyniku referendum zgodnie z jego rozstrzygnięciem przez wydanie aktów normatywnych bądź podjęcie innych decyzji” w ciągu 60 dni. Kiedy posłowie opozycji odrzucą prezydencki projekt, politycy obozu rządzącego z pewnością nie zmarnują okazji do wypomnienia im “złamania konstytucji”.
Prezydenckie referendum “konsultacyjne” jest więc w istocie propagandową pułapką na opozycję.
Pułapką całkiem sprytnie pomyślaną, bo - sądząc po pierwszych reakcjach - już zaczęła działać. Komentatorzy traktują pytania prezydenta jako być może absurdalne, ale sformułowane zupełnie serio propozycje zmiany konstytucji.
Nie można dać się na to nabrać. Im subtelniejsze będą dywagacje nad sensownością poszczególnych zmian w konstytucji, tym łatwiej będzie przedstawić je PiS-owi jako przejaw małostkowości opozycji i elit w kontraście do ich własnej wielkoduszności i hojności.
Pułapkę zastawioną przez prezydenta trzeba rozbroić, pokazując, że obietnice zawarte w jego pytaniach referendalnych są obietnicami bez pokrycia. Albo że oferta prezydenta jest oszustwem. I nie tylko dlatego, że nie może zmienić konstytucji bez głosów ⅔ posłów.
Na różne sposoby oszukują wyborców także poszczególne pytania. Część z nich obiecuje to, co już w Konstytucji RP jest zapisane.
Poza wymienionymi m.in. ochrona pracy (art. 24) i “zapewnienie szczególnej opieki zdrowotnej kobietom ciężarnym, dzieciom, osobom niepełnosprawnym i w podeszłym wieku” (art. 68 ust. 3). Inne obiecują tak mgliście, że nie niosą żadnej treści i bardzo łatwo będzie PiS-owi z nich się wykręcić, np. ze wzmocnienia pozycji rodziny i pozycji prezydenta czy z zapewnienia “bezpieczeństwo żywieniowego Polski”.
Andrzej Duda przy pomocy referendum próbuje oszukać Polaków podobnie jak Bronisław Komorowski, który po pierwszej, przegranej z Dudą turze wyborów prezydenckich ogłosił referendum m.in. w sprawie jednomandatowych okręgów wyborczych, by zjednać sobie wyborców Pawła Kukiza. Chyba nikt nie dał się na to nabrać, frekwencja wyniosła zaledwie 7,8 proc. Jeśli Polacy zorientują się, że Duda chce powtórzyć ten manewr, czeka go los poprzednika.
Od 2023 r. reporter Frontstory. Wcześniej w OKO.press, jeszcze wcześniej w Gazecie Wyborczej. Absolwent filozofii UW i Polskiej Szkoły Reportażu. Był nominowany do nagród dziennikarskich.
Od 2023 r. reporter Frontstory. Wcześniej w OKO.press, jeszcze wcześniej w Gazecie Wyborczej. Absolwent filozofii UW i Polskiej Szkoły Reportażu. Był nominowany do nagród dziennikarskich.
Komentarze