Przeraźliwie silny jest opór przed przyjęciem doświadczenia Zagłady. Nie chcemy się do niego zbliżyć. Moglibyśmy osmalić sobie włosy, rzęsy, poparzyć palce. Będziemy więc Holokaust tak długo cukrować, aż nabierze aromatu naszego bohaterstwa i naszej niezłomności
Rok 2018 przyniósł wzmożenie partyjno-państwowej propagandy „na odcinku” Zagłady Żydów i stosunków polsko-żydowskich podczas okupacji. Działania władz, mające na celu porządkowanie i dyscyplinowanie polskiej pamięci, odbiły się szerokim echem na trzech kontynentach.
Wizerunek Polski jako kraju praworządnego, respektującego fundamentalne wartości demokratyczne i elementarne prawo do wolności badań naukowych został poważnie nadszarpnięty.
Chodzi tu przede wszystkim o skandal wokół nowelizacji ustawy o IPN, wprowadzającej sankcje karne „za szkalowanie dobrego imienia Polski i Polaków” oraz „przypisywanie Polakom odpowiedzialności za zbrodnie III Rzeszy”. Intencje ustawodawcy zostały odczytane jako próba nałożenia knebla publicystom i historykom. Badanie i upowszechnianie wiedzy o historii Holokaustu bez państwowego imprimatur miało być karane więzieniem.
Pod ogromnym naciskiem środowisk historyków Zagłady z całego świata, ale przede wszystkim dzięki politycznej presji Stanów Zjednoczonych i Izraela władze ostatecznie wycofały się z zapisu o penalizacji, ogłaszając jednocześnie, że odniosły w tej sprawie wielki sukces. Najwyraźniej sukces ten mierzony jest dudniącym echem powtarzanej w światowych mediach niezliczoną ilość razy formuły „polskie obozy zagłady” oraz głębią kompromitacji państwa polskiego.
O ustawie PiS o IPN pisaliśmy w OKO.press obszernie i wielokrotnie. Oto tylko kilka z naszych tekstów:
Władze nie zrezygnowały jednak z forsowania własnej polityki historycznej i propagowania „polskiej wrażliwości” w podejściu do Holokaustu na arenie międzynarodowej i krajowej. Przeciwnie, wydaje się, że działania te zostały zintensyfikowane.
Dowiedzieliśmy się w tym roku, że potrzebna będzie nowa przewodnicząca Międzynarodowej Rady Oświęcimskiej, bo sprawująca tę funkcję od 2014 roku prof. Barbara Engelking, następczyni Władysława Bartoszewskiego, w niedostatecznym stopniu wyraża „polską wrażliwość” w Auschwitz.
Prof. Engelking od 15 lat kieruje Centrum Badań nad Zagładą Żydów przy IFiS PAN, jest autorką, współautorką i redaktorką wielu książek i prac naukowych tłumaczonych na angielski, francuski, niemiecki, hebrajski i japoński. Ma niewątpliwie inną wrażliwość niż dr hab. Tomasz Panfil, profesor nadzwyczajny (to trafne określenie!) Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego im. św. Jana Pawła II, pełniący obowiązki naczelnika Biura Edukacji Narodowej w lubelskim oddziale IPN.
Ów heraldyk z KUL-u edukuje Polaków, uspokajając ich w „Gazecie Polskiej”, że „po agresji Niemiec [na Polskę w 1939] sytuacja Żydów nie wyglądała bardzo źle; wprawdzie władze okupacyjne objęły ich nakazem pracy, nakazały noszenie opasek z gwiazdą Dawida, obciążyły potężnymi podatkami, rozpoczęły wyznaczanie stref tylko dla Żydów, ale jednocześnie zezwoliły na tworzenie judenratów, czyli organów samorządu”.
Doceniając wysiłki dr hab. Panfila na niwie edukacyjnej pani minister Edukacji Narodowej, przyznała mu w 2017 roku Medal Komisji Edukacji Narodowej. W wypadku Panfila liczy się więc nie tylko odpowiednia wrażliwość, lecz także wartości edukacyjne i narodowe.
Prezes Instytutu Pamięci Narodowej Jarosław Szarek zaatakował dwutomową książkę „Dalej jest noc. Losy Żydów w wybranych powiatach okupowanej Polski”, pod redakcją Barbary Engelking i Jana Grabowskiego, zarzucając jej autorom kłamstwa i zapowiadając, że IPN da tej publikacji stanowczy odpór. Czekamy.
Książka liczy 1694 strony (w tym 260 stron bibliografii, indeksów osobowych i geograficznych) i jest efektem wieloletnich prac zespołu naukowców skupionych wokół Centrum Badań nad Zagładą Żydów IFiS PAN. Naukowcy wykorzystali źródła zgromadzone w archiwach polskich, izraelskich, amerykańskich, niemieckich, ukraińskich, białoruskich i rosyjskich oraz objęli kwerendą dokumentację Polskiego Państwa Podziemnego, władz emigracyjnych, żydowskich organizacji samopomocy społecznej, polskiej i niemieckiej administracji, żandarmerii, policji granatowej, przebadali prasę konspiracyjną i „gadzinową”, relacje żydowskie i polskie, zeznania składane w powojennych procesach lub przed organami badania zbrodni hitlerowskich w Polsce, a także akta niemieckich dochodzeń i procesów przeciwko sprawcom Zagłady.
Zarzut kłamstwa pojawił się tuż po premierze książki i przed jakąkolwiek próbą podjęcia merytorycznej debaty na ten temat.
Jako kandydat na prezesa IPN pan Szarek podważył wcześniejsze ustalenia tej instytucji w sprawie Jedwabnego, składając przed komisją sejmową oświadczenie, że „wykonawcami tej zbrodni byli Niemcy, którzy wykorzystali w tej machinie własnego terroru — pod przymusem — grupkę Polaków”. Niewątpliwie wiedział, co mówi. Oprócz studiów nad inwigilacją młodzieży akademickiej Krakowa w latach 1970-1980 przez SB, zajmuje się wraz z żoną pisaniem książeczek dla dzieci na temat historii Polski („Elementarz małego Polaka”, „Bohaterskie zwierzaki”, „Nasza wspaniała ojczyzna”, „Poczet wielkich Polaków na 1050-lecie chrztu Polski”, „Święty Jan Paweł II” czy „Polska gola!” — by wymienić tylko niektóre).
Słuszną wersję historii Zagłady opowiadać mają nowe muzea. Powstaje Muzeum Getta Warszawskiego, które według ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego oraz wicepremiera Piotra Glińskiego ma być symbolem „miłości i braterstwa” między Polakami i Żydami. Miłość jest tu niewątpliwie słowem-kluczem.
Piotr Gliński dał się już poznać jako człowiek wysokich napięć i gorących namiętności. Z prawdziwą pasją zabrał się za prostowanie Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku. Rozbił zespół znakomitych specjalistów pracujących pod kierownictwem prof. Pawła Machcewicza i tworzących to muzeum przez lata.
Po personalnej czystce wystawa poddana została rekonstrukcji i repolonizacji, ponieważ nie wyrażała dostatecznie silnie polskiego heroizmu i męczeństwa, polskiego punktu widzenia, a także nie gloryfikowała wychowawczej funkcji wojny. Taką miażdżącą ekspertyzę wydał m.in. wybitny historyk II wojny światowej red. Piotr Semka. Musieli odejść twórcy ekspozycji, powrócili natomiast rzekomo wygnani z gdańskiego muzeum bohaterowie: św. Maksymilian Kolbe, Irena Sendlerowa, rotmistrz Witold Pilecki. Wrócili na plakacie przygotowanym przez nowych gospodarzy muzeum, firmując swymi twarzami hasło „Świat byłby lepszy, gdyby ludzie z innych krajów byli bardziej podobni do Polaków”.
Mogę się tylko domyślać, jakie są intencje ministra Glińskiego, który obdarowuje nas nowym Muzeum Getta Warszawskiego, ale odwołałbym się do słynnego cytatu z „Eneidy” Wergiliusza:
Timeo Danaos et donna ferentes — strzeż się Greków, nawet gdy przynoszą dary.
Odnoszę wrażenie, że chodzi o to, by intencje władz wydawały się czyste i szlachetne, szczególnie w kontekście antysemickiego wylewu nienawiści, który trwa od czasu nowelizacji ustawy o IPN. Trudno sobie wyobrazić szlachetniejszy cel, niż upamiętnienie Żydów, którzy za murami getta ginęli z głodu, chorób i na skutek straszliwych warunków bytowych, zostali zgładzeni w Treblince, spłonęli w powstaniu w getcie — pierwszym akcie zbrojnego oporu w okupowanej przez Niemców Europie.
Cóż może być bardziej szlachetnego od upamiętnienia heroizmu tych Polaków, którzy w czasie Zagłady ratowali Żydów?
O heroizmie Sprawiedliwych opowiada Muzeum Polaków Ratujących Żydów podczas II wojny światowej im. Rodziny Ulmów w Markowej czy Kaplica Pamięci ku Czci Polaków Ratujących Żydów w sanktuarium pw. Maryi Gwiazdy Nowej Ewangelizacji i św. Jana Pawła II w Toruniu (ciekawe, że w jej przebogatej i pełnej przepychu scenografii nie pojawia się słowo „Żyd”).
Również w Toruniu ma powstać gigantyczne Muzeum Pamięć i Tożsamość im. św. Jana Pawła II. Minister Kultury i Dziedzictwa Narodowego, wznoszący w Warszawie muzeum miłości polsko-żydowskiej, przekazał założonej przez o. Tadeusza Rydzyka toruńskiej Fundacji „Lux Veritas” 70 milionów złotych na ten cel. Poczesne miejsce na tej ekspozycji ma zająć opowieść o polskich Sprawiedliwych i ratowaniu Żydów.
Muzeum Getta Warszawskiego ma już swojego głównego historyka. Został nim profesor Uniwersytetu Hebrajskiego w Jerozolimie Daniel Blatman, wybitny badacz Holokaustu, autor cennej książki o marszach śmierci, opartej na bogatym materiale źródłowym i w swym monograficznym zamierzeniu pionierskiej („The Death Marches. The Final Phase of Nazi Genocide”, Harvard University Press 2011).
Zastanawiam się, dlaczego prof. Blatman zdecydował się firmować swoją twarzą i swoim autorytetem inicjatywę ministra, który zmasakrował Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku. Badacz Zagłady to przecież także badacz II wojny światowej i nie wyobrażam sobie, żeby prof. Blatman nie wiedział, co się z Muzeum II Wojny w Gdańsku stało, tym bardziej, że przeciwko prowadzonemu z czysto politycznych pobudek niszczeniu muzeum protestowały głośno takie światowe autorytety jak profesorowie Norman Davies i Timothy Snyder.
O tym, jak widzi swoją rolę w muzeum, Blatman opowiadał podczas konferencji prasowej. Chciałby rozświetlić te tematy, które do tej pory są spowite cieniem, niedotykane, zaniedbane, wokół których wytworzyły się nieporozumienia. Chodzi m.in. o „problem Żyda religijnego w obliczu Zagłady”, o „rolę poszczególnych podziemnych organizacji żydowskich w walce o przetrwanie”, o uświadomienie sobie, że „mur nie powstał z woli ani Polaków, ani Żydów”, chodzi też o „zakończenie tego, co możemy nazwać »konkurencją o skalę doświadczenia ofiary nazizmu«, zakończenie konkurowania o to, kto bardziej ucierpiał, a kto mniej ucierpiał, bo przecież ofiar było wiele”.
Ponieważ się znamy, zapytałem prof. Blatmana, czy zdaje sobie sprawę z tego, co czyni. Ale on powiedział, że ma misję i chce nam pokazać, jak powinno się mówić o Holokauście. Kilkakrotnie prosiłem, by jako główny historyk wskazał w kierowanym przez siebie zespole kogoś, kto specjalizuje się w problematyce Holokaustu i historii getta warszawskiego. Nie odpowiedział. Odniosłem wrażenie, że jedną z głównych motywacji zaangażowania się w Muzeum Getta Warszawskiego jest jego ostry konflikt z Instytutem Yad Vashem w Jerozolimie. Moje „intymne związki” z Yad Vashem mają według niego ograniczać mi pole widzenia.
Prof. Blatman jest żarliwym oponentem języka, w jakim Yad Vashem mówi o Holokauście i chciałby w Warszawie wprowadzić inny, nowy sposób narracji. Prof. Blatman ma zdecydowanie lewicowe przekonania, jest odważnym krytykiem nacjonalistycznego rządu Benjamina Netanjahu i orędownikiem praw Palestyńczyków. Teraz postanowił przenieść się pod skrzydła narodowo-katolickiej, populistycznej formacji, budującej krok po kroku własną wersją historii Holokaustu. Najwyraźniej izraelski historyk żywi niewzruszone przekonanie, że w Polsce dobrej zmiany będzie niezależny, samorządny i suwerenny. Gorąco mu tego życzę.
Dzień po dniu tworzy się alternatywną historię Zagłady i stosunków polsko-żydowskich.
Operacja ta ma oficjalną sankcję państwową, czynne wsparcie prezydenta i premiera, jest chroniona ustawowo i realizowana przez agendy rządowe, media publiczne, armię publicystów niezłomnych, wyklętych i niepokornych oraz inicjatywy obywatelskie typu Reduta Dobrego Imienia – Polska Liga Przeciw Zniesławieniom. Władza produkuje swoją wiedzę, a spora część obywateli chętnie przyjmuje kreowaną w ten sposób wizję Polski i Polaków. Pojawiają się więc dwa pytanie: jaki jest myślowy rodowód tej operacji oraz dlaczego jest tak skuteczna?
Ukazała się właśnie książka Piotra Foreckiego „Po Jedwabnem. Anatomia pamięci funkcjonalnej” (Wydawnictwo IBL PAN), w której autor — sięgając od gazet i czasopism po radio, film i telewizję; od subtelnych rozważań intelektualistów po dokumenty sejmowe i akty prawne — analizuje procedury manipulowania pamięcią o Zagładzie w przestrzeni publicznej. Odsłania zarówno genezę, jak i mechanizmy tego, co określa zapożyczonym z krytyki feministycznej terminem backlash.
Chodzi o działania mające charakter kontruderzenia i będące ofensywną reakcją obronną na wszystko, co zagraża jedynie słusznej wersji historii i narodowej tożsamości. Śledzi konsekwencje debaty, jaka rozpętała się po publikacji książki Jana Tomasza Grossa o zbrodni w Jedwabnem, która debatą być przestaje, a przeobraża się w wielonurtowe i wielokierunkowe działania różnych ludzi, środowisk i instytucji, pragnących powrócić do tego, co było przed Grossem, a jego samego zneutralizować, unieważnić i odrzucić.
Ta obrona przez atak ma swoje słowa-klucze: „patriotyzm afirmatywny” przeciwko „patriotyzmowi krytycznemu”; „wspólnota dumy” przeciwko „pedagogice wstydu”.
Ideowych źródeł tego projektu szuka Forecki m.in. w tekstach ludzi związanych z krakowskim Ośrodkiem Myśli Politycznej, tworzącym konserwatywny think tank Prawa i Sprawiedliwości (Dariusz Gawin, Dariusz Karłowicz, Marek Cichocki czy Tomasz Merta), którzy wystąpili z projektem nowej polityki historycznej.
Tomasz Merta „patriotyzm krytyczny” proponował zastąpić „patriotyzmem afirmatywnym”, czyli czerpaniem z przeszłości tego, co pozytywne, chlubne, wzmacniające poczucie wspólnoty narodowej. Wiedział, że ta afirmacja „narusza równowagę między tym, co w przeszłości dobre, i tym, co wstydliwe”, ale jej wartość płynie „nie ze zgodności z zasadami warsztatu pracy historyka, ale ze zdolności do organizowania wspólnoty. W tym sensie doświadczenia pozytywne okazują się ważniejsze od negatywnych i haniebnych, a bohaterowie od zdrajców i tchórzy”. Postulat Merty legitymizuje działania, które wierność prawdzie historycznej składają na ołtarzu spoistości narodowej wspólnoty. Przypomina mi się odważna reinterpretacja nazistowskiego hasa „Ein Reich, ein Volk, ein Führer”, którą popisał się w wywiadzie dla „Tygodnika Powszechnego” (26.06.2016) dr Michał Łuczewski, dyrektor programowy Centrum Myśli Jana Pawła II: „Jeden Bóg, jeden Kościół i jeden Lud Boży”.
Przeprowadzona przez Niemców Zagłada Żydów dokonała się na polskiej ziemi i w polskiej obecności. Dlatego jest także jednym z kluczowych polskich doświadczeń XX wieku. Ale jest też częścią historii świata, należy do dziedzictwa całej ludzkości.
Nie może być zatem upaństwowiona, zmonopolizowana i ujęta w ramy partyjnej, ideologicznej czy religijnej ortodoksji.
Mieszkańcy okupowanej przez Niemców Polski byli nie tylko biernymi świadkami Zagłady, lecz także część z nich wzięła w niej pośredni lub bezpośredni udział, podobnie jak część z nich stawiła Zagładzie opór, starając się ratować Żydów. Możemy bez końca spierać się o liczbę tych, którzy ratowali i tych, którzy okradali, wydawali i mordowali.
Pogłębiająca się z roku na rok wiedza o czasach Zagłady w Polsce skłania jednak do wniosku, że — niestety — tych drugich było więcej, że więcej wyrządzono Żydom zła niż dobra. Żadne zaklęcia, wyrazy oburzenia, protesty, oskarżenia nie mogą tego zmienić. Stoimy na gruncie faktów. Wiemy bowiem, „że wzrok, dotyk ani słuch nie kłamie” — jak pisał Czesław Miłosz wiosną 1943 roku w wierszu „Nadzieja”, kiedy płonęło warszawskie getto i kręciła się karuzela. Od nas zależy, co z tą wiedzą zechcemy zrobić.
Nie jest to wiedza radosna. Możemy się od niej odwrócić, wyprzeć, udawać, że nas to nie dotyczy, albo tak ją oszlifować, by stała się dla nas wiedzą krzepiącą i bezpieczną. Wcześniej jednak trzeba zniszczyć historyczne relacje, świadectwa i dokumenty zdeponowane w archiwach, zastępując je podróbkami; wmówić żyjącym jeszcze ofiarom i świadkom, że nie widzieli tego, co widzieli; wykopać szczątki żydowskich ofiar z anonimowych grobów rozsianych po Polsce i włożyć tam kamienie. Tego oczywiście zrobić się nie da. Pozostają więc tylko zaklęcia, mistyfikacje, odprawianie publicznych rytuałów (Narodowy Dzień Pamięci Polaków ratujących Żydów pod okupacją niemiecką obchodziliśmy po raz pierwszy 24 marca 2018 roku).
Czy jako naród mamy aż tak ogromne deficyty emocjonalne, jesteśmy aż tak bardzo niedopieszczeni, niedocenieni, lekceważeni i pokrzywdzeni, że musimy nieustannie prowadzić zmasowaną ofensywę godnościową? Czy aż tak bardzo nas nie ma, że budujemy atrapy, bo — jak Eliotowscy „wydrążeni ludzie / chochołowi ludzie / Razem się kołyszemy / Głowy napełnia nam słoma / nie znaczy nic nasza mowa”?
Mam wrażenie, że grzęźniemy w błocie, które oblepia nas coraz bardziej i — jak w koszmarnym śnie — nie możemy się poruszyć. Wydrążeni ludzie stoją na straży naszej narodowej wspólnoty i poczucia dumy, a internetowi hejterzy zalewają nas nienawiścią i pogardą wobec wszystkich, którzy tej wspólnocie narodowej zagrażają, z odsyłaniem do gazu włącznie. Mamy epidemię przewlekłej choroby oczu — zwyrodnienia plamki, w międzynarodowym skrócie AMD (od angielskiej nazwy: Age-related Macular Degeneration). Prowadzi ona do uszkodzenia siatkówki, w konsekwencji nawet do utraty wzroku.
Myślę, że część z nas jest dotknięta specyficzną odmianą AMD zmysłu moralnego. Nasze serca tracą ostrość widzenia, niedługo w ogóle oślepną. Panika moralna, w jaką wpadamy, wybucha zawsze wtedy, kiedy na scenie publicznej pojawia się temat Zagłady Żydów. Padają oskarżenia o kłamliwe obarczanie Polaków winą za niepopełnione zbrodnie. A ja się pytam: czyż można jeszcze bardziej, jeszcze żarliwiej, jeszcze dobitniej „przyznawać się do winy” każdym swoim słowem, każdym zachowaniem, każdym atakiem i każdą potwarzą?
W 1956 roku Witold Gombrowicz zapisał w „Dzienniku”:
„Katolicyzm taki, jaki urobił się historycznie w Polsce, rozumiem jako przerzucenie na kogoś innego — Boga — ciężarów nad siły. Jest to zupełnie stosunek dzieci do ojca.
Dziecko jest pod opieką ojca. Ma go słuchać, szanować i kochać. Wypełniać jego przykazania. Więc dziecko może pozostać dzieckiem, ponieważ wszystka „ostateczność” przekazana jest Bogu-Ojcu i jego ziemskiej ambasadzie, Kościołowi. Polak uzyskał w ten sposób świat zielony — zielony, gdyż niedojrzały, ale zielony także dlatego, że w nim łąki, drzewa są kwitnące, nie zaś czarne i metafizyczne. Żyć na łonie natury, w świecie ograniczonym, pozostawiając czarny wszechświat Bogu”.
Przeraźliwie silny jest opór przed przyjęciem doświadczenia Zagłady. Nie chcemy się do niego zbliżyć. Moglibyśmy osmalić sobie włosy, rzęsy, poparzyć palce. Będziemy więc Holokaust otorbiać i oswajać, polerować i szlifować tak długo, aż zajaśnieje biało-czerwonym blaskiem chwały Sprawiedliwych wśród Narodów Świata. Będziemy go tak długo cukrować, aż nabierze aromatu naszego bohaterstwa i naszej niezłomności. Czarne mleko poranku wypija za nas ktoś inny. Czarną grozę Zagłady zostawiamy żydowskiemu Bogu. Polski Bóg nas kocha i broni od złego. Śnijmy spokojnie nasz sen o Bezgrzesznej. Nasi opiekunowie zadbają, abyśmy nie obudzili się z tego snu do dorosłego życia na jawie.
Prof. dr hab. Jacek Leociak — historyk literatury, pracuje w Instytucie Badań Literackich PAN, kierownik Zespołu Badań nad Literaturą Zagłady IBL PAN, Centrum Badań nad Zagładą Żydów przy Instytucie Filozofii i Socjologii PAN. Opublikował m.in. książki "Młyny Boże. Zapiski o Kościele i Zagładzie", "Spojrzenia na warszawskie getto", „Ratowanie. Opowieści Polaków i Żydów”.
Prof. dr hab. Jacek Leociak jest historykiem literatury, kierownikiem Zespołu Badań nad Literaturą Zagłady IBL PAN, jest także członkiem zespołu Centrum Badań nad Zagładą Żydów przy Instytucie Filozofii i Socjologii PAN.
Prof. dr hab. Jacek Leociak jest historykiem literatury, kierownikiem Zespołu Badań nad Literaturą Zagłady IBL PAN, jest także członkiem zespołu Centrum Badań nad Zagładą Żydów przy Instytucie Filozofii i Socjologii PAN.
Komentarze