Kobiety u Munro zawsze są ludźmi – co znaczy, że są również zdolne do czynów odrażających, egoistycznych i okrutnych. Kanadyjska noblistka wiedziała to prawdopodobnie lepiej niż inni. Prawda wyszła na jaw, gdy głos zabrała wymazana z jej biografii córka
Co mamy zrobić ze sztuką wybitnego twórcy, który dopuścił się godnych potępienia rzeczy? – pyta Claire Dederer w książce „Monsters. A Fan’s Dilemma”. Za punkt wyjścia autorka bierze swoje uczucia fanki: jak pogodzić jej miłość do filmów Polańskiego z wiedzą, że dopuścił się gwałtu na dziecku (szczególnie biorąc pod uwagę, że sama doświadczyła molestowania)?
Dederer określa mianem „potworów” „artystów, których sztuki nie można odseparować od ciemnego aspektu ich biografii”. Pokazuje, że rzekomo intelektualne argumentacje (np. za oddzielaniem sztuki od człowieka albo za bojkotem danej osoby) często są próbami racjonalizacji emocjonalnych reakcji wielbicieli: rozczarowania, poczucia zdrady, chęci wyparcia niewygodnej wiedzy, obrony albo ukarania twórcy, do którego żywimy intensywne uczucia. Autorka porównuje wpływ mrocznego wymiaru życia artysty na odbiór jego twórczości do niewywabialnej plamy na gobelinie. Plama ta nie unieważnia artyzmu potrzebnego do stworzenia dzieła, ale na zawsze zmienia jego odbiór.
W październiku 2023 pisałam esej wokół książki Dederer dla „Miesięcznika Znak”. Jej myślenie wydawało mi się bardzo inspirujące aż do momentu, w którym autorka wzięła na warsztat macierzyństwo. Wskazałam, że analizowana przez nią podwójna moralność ze względu na płeć (mężczyzna jest potworem, gdy gwałci; kobieta, gdy odważy się choćby pomyśleć, że jej twórczość jest ważniejsza od potomstwa), daje o sobie znać również w jej własnym wywodzie (gdy na przykład w kategorii potworności rozpatruje swój wyjazd na rezydencję literacką, w czasie którego dzieci zostały ze swoim tatą).
By pokazać absurdalność takiej (auto)monstrualizacji piszących kobiet, przytoczyłam przykład Alice Munro. Czy naprawdę fakt, że w swoich fikcjach kanadyjska autorka czerpała z doświadczeń autobiograficznych, a więc i obserwacji własnego potomstwa, można stawiać obok czynów mężczyzn molestujących i gwałcących nieletnich?
Nie cofam krytyki Dederer w tej kwestii, ale
dziś musiałabym ten fragment napisać zupełnie inaczej.
Kilka tygodni po śmierci Munro, 7 lipca 2024, na łamach „Toronto Star” ukazał się esej Andrei Skinner zatytułowany „Mój ojczym molestował mnie seksualnie, kiedy byłam dzieckiem. Moja matka, Alice Munro, zdecydowała się z nim zostać”. Poniższa rekonstrukcja zdarzeń opiera się na tym tekście, towarzyszącym mu „W domu Alice Munro czaił się ciemny sekret. Teraz jej dzieci chcą, by świat się dowiedział” Deborah Dundas i Betsy Powell i świadectwach Jenny Munro i Andrew Sabistona.
Urodzona w 1966 roku Andrea Skinner jest najmłodszą córką Jamesa [Jima] Munro i Alice Munro, wówczas pary księgarzy w Victorii w Kanadzie. Ma dwie starsze siostry – Sheilę (1953) i Jenny (1957). Rodzice rozeszli się około 1974 roku (najpierw separacja, potem formalny rozwód). Kiedy dziewczynka miała osiem lat, poznała nowego partnera matki, Geralda [Gerry’ego] Fremlina (Alice przeprowadza się do niego do prowincjonalnego Ontario). Andrea spędziła rok szkolny w Victorii z ojcem, jego nowego partnerką Carole Sabiston, artystką zajmującą się tkaninami, i o rok starszym przyrodnim bratem Andrew. W 1976 pojechała na wakacje do matki i ojczyma. Którejś nocy, kiedy Alice nie było w domu, pięćdziesięciodwuletni Fremlin wślizgnął się do łóżka dziewięciolatki, dotykał jej części intymnych, próbował wcisnąć penis w jej rękę (dziecko udawało sen).
Po powrocie do Victorii dziewczynka, niby pół żartem, wspomniała o zdarzeniu Andrew. Chłopiec przekonał ją, by powiedziała jego matce, swojej macosze. Carole przekazała informację Jamesowi, ale ten podważył wiarygodność córki i zabronił informować Alice, bojąc się jej reakcji (oba związki byłych małżonków były nowe i starali się utrzymywać ze sobą przyjazne stosunki).
Rok później Carole zasugerowała, że Andrea może zostać na wakacje w Victorii – dziewczynka chciała jednak odwiedzić matkę. James powiedział więc o molestowaniu starszej córce, Sheili, nakazując, by pilnowała, żeby Andrea nie zostawała sam na sam z Fremlinem. Partner Munro wciąż jednak znajdował sposoby, by się przy dziewczynce obnażać i masturbować – co miało miejsce przez lata, aż do czasu, gdy dziecko dojrzało i stracił nim zainteresowanie. James nigdy nie pytał córki o to, jak zachowywał się wobec niej Fremlin.
Ona sama nic nie powiedziała matce, bojąc się, że ta uzna ją za winną i że mogłoby to ją zabić.
Andrea cierpiała w milczeniu – od czasu pierwszej napaści zaczęły się ciężkie migreny, potem doszła bulimia i problemy na studiach. Kiedy mając dwadzieścia pięć lat (jest rok 1992) usłyszała, że Alice, przeczytawszy opowiadanie o molestowaniu dziecka w „Marine Life”, zastanawia się, dlaczego nie powiedziało nic matce, zdecydowała się wyjawić sekret. Napisała list – nie w tonie oskarżenia, ale wyznania miłości („Kocham cię bardzo i im bardziej się zbliżasz, tym trudniej mi zachować dystans. Ukrywanie się przed tobą staje się jeszcze boleśniejsze, kiedy nie chcę się ukrywać”). Po jego przeczytaniu Alice zostawiła go do lektury Fremlinowi i wyprowadziła się do mieszkania w Comox (Vancouver)... by przeżywać swój dramat.
Wedle relacji Andrei, Alice miała współczucie dla postaci fikcyjnej, ale nie dla własnej córki. Uważała, że to ona jest ofiarą – została zdradzona przez miłość swojego życia i upokorzona przez byłego męża, który nakazał dzieciom zataić tę wiedzę przed nią. Córce opowiedziała o innych „przyjaźniach” Fremlina z dziećmi. Gdy Andrea próbowała opowiedzieć o swoim cierpieniu, Alice skwitowała to słowami: „Ale byłaś takim szczęśliwym dzieckiem”.
W tym czasie Fremlin groził pasierbicy, że ją zabije, jeśli ta pójdzie na policję. Wysłał list do Jamesa i Carole, w którym przyznał, że doszło do czynności seksualnej, ale z jej inicjatywy. Nawiązując do powieści Nabokova przedstawiał ją jako aktywną uwodzącą Lolitę („seksualnie receptywną i lekko agresywną”), a siebie jako niezdolnego do zapanowania nad sobą Humberta. Przyznawał, że jego seksualność „nie zgadza się z kanonami publicznego poważania” [public respectability]. Bardzo żałował, że zdradził swoją partnerkę (“Czuję się haniebnie i mam głębokie obrzydzenie dla siebie za to, że byłem niewierny wobec Alice”). Groził, że może się zabić.
Po trzech miesiącach pisarka zdecydowała się do niego wrócić. Córce powiedziała, że „dowiedziała się za późno”, kocha za bardzo.
Molestowanie to sprawa tylko między nią a nim; oczekiwanie, że matka podejmie w tej sytuacji jakieś kroki, jest zwalaniem na nią winy za patriarchat.
Alice poleciała do Ontario. Andrea została zmuszona do przejścia nad sprawą do porządku dziennego – przynajmniej na tak długo, jak długo chce zachować relacje z bliskimi. Jakoś ułożyła sobie życie: przeszła terapię, weszła w dobry związek, urodziła bliźniaki. Do ostatecznego zerwania doszło w 2002 roku, gdy powiedziała matce przez telefon, że nie zgadza się na to, by Fremlin miał kontakt z jej dziećmi. Pisarka odparła, że byłoby to dla niej bardzo niewygodne – w końcu to on prowadzi samochód, ona nie. Andrea wybuchła i odcięła się od matki.
Dwa lata później Alice Munro udzieliła wywiadu „New York Times Magazine”, w którym bardzo ciepło wyrażała się o swoim drugim mężu. Po przeczytaniu go Andrea złożyła zeznania na policji, pokazując zachowane listy, które przechowała Jenny. Detektyw, który przyszedł poinformować o oskarżeniu Alice i Fremlina, był świadkiem wybuchu Alice, która wyzwała córkę i zarzuciła jej kłamstwo. Wobec mocnym dowodom Fremlin przyznał się do jednej „nieprzyzwoitej napaści” [indecent assault]. Został skazany na dwa lata więzienia w zawieszeniu, zakaz kontaktu z Andreą i przebywania na placach zabaw dla dzieci.
Ale i po prawomocnym wyroku sprawa nie przedostała się do sfery publicznej, mimo że Andrea poinformowała o niej biografa Alice Munro i różne redakcje.
Około 2006 roku Andrea Skinner przestała się kontaktować również z rodzeństwem. Z czasem nie tylko kwestia molestowania, ale samo jej istnienie zostało spowite rodzinnym i publicznym milczeniem (notka biograficzna Munro na stronie Nagrody Nobla do teraz [31 lipca 2024] wspomina, że miała dwie, a nie trzy córki).
Fremlin zmarł w 2013; Alice, która ostatnie lata życia cierpiała na demencję, 13 maja 2024 roku. Deborah Dundas, autorka reportażu, który towarzyszył wyznaniu Andrei w „Toronto Star”, wspomniała w podcaście CBC „The Current”, że w pierwszej chwili odmówiła propozycji napisania tego tekstu. Nie chciała niszczyć ikony.
Co z tą wiedzą mają zrobić osoby takie ja? Kocham pisarstwo Alice Munro i było to zakochanie od pierwszego opowiadania, kiedy w 2009 roku recenzowałam „Uciekinierkę” wtedy jeszcze nikomu u nas nieznanej Kanadyjki.
Munro jest mistrzynią opowiadania. Cierpliwie tka sieć napięć między pragnieniem, społeczną aspiracją, pożądaniem, rozczarowaniem, świadomością i wyparciem. Świat przedstawiony buduje nieśpiesznie, nielinearnie, dodając kolejne kamyki zdarzeń, emocji, gestów do wielowymiarowej mozaiki... by w finale w paru zdaniach odtworzyć je na zaskakującą głębię, inną geometrię. Wszystko rozgrywa się tu w codzienności – dramaty, drobne epifanie, małe transcendencje.
Czy byłam zaskoczona, gdy pierwszy raz przeczytałam esej Andrei Skinner? Oczywiście. Czy ta historia jest zaskakująca w świetle tego pisarstwa? Absolutnie nie.
Julie S. Lalonde, od dwudziestu lat pracująca z poszkodowanymi przemocą seksualną, podkreśla, że relacje seksualne w rodzinie są „ostatnim tabu ery #metoo”. To, co zdarzyło się Skinner, jest częstsze, niż nam się wydaje. Podobnie jest z reakcją Alice: to, że pedofile-drapieżcy wybierają ten typ dorosłych partnerek, które nie będą umieć zainterweniować, jest jednym z powtarzalnych mechanizmów wykorzystania.
Ale czy z perspektywy dzisiejszej wrażliwości nie jest szokujące, że James, Alice i Fremlin mogli o tym wszystkim mówić i pisać tak otwarcie?
Pociąg dorosłych do dzieci istniał, istnieje i zapewne będzie istnieć, ale dziś trudno wyobrazić sobie, by molestator pisał do ojca poszkodowanej o swoich preferencjach i porównywał siebie do Humberta (który, notabene, w powieści jest figurą żałosną, a Nabokov konstruuje narrację tak, by pokazać, jak pedofil projektuje sobie figurę nimfomanki, by nie widzieć gwałconego przez siebie dziecka – o czym pisze Dederer w swojej książce i Kornelia Sobczak w eseju „Fantazje. Przepisywanie”).
Niszczące uczucia matek do córek motywowane seksualną rywalizacją o mężczyznę są z nami od wieków (o czym jest Królewna Śnieżka?), ale współczesna matka ukryje je raczej pod piętrami wyparć i dziwacznych racjonalizacji. Dziś norma społeczna zakłada, że ochrona dzieci przed molestowaniem i przemocą seksualną jest bezwzględną powinnością dorosłych. Jedynymi dopuszczalnymi społecznie emocjami rodzica, który dowiaduje się o molestowaniu własnego dziecka, są chęć zemsty i bezbrzeżne poczucie winy. Nie ma tu miejsca na to, co robi Alice: powiedzenie pokrzywdzonej córce wprost, że nie czuje się w tej sprawie ani odpowiedzialną, ani do niczego zobowiązaną.
Tyle że ten dzisiejszy stosunek do molestowania dzieci jest relatywnie nowy. W odcinku „Stranger Danger” podcastu „You’re Wrong About” poświęconym krytycznej analizie medialnych przekazów z przeszłości Michael Hobbes i Sarah Marshall przypominają, że w kulturze amerykańskiej nastawienie do wykorzystania dzieci przechodzi fazy: po dekadach lęku (początek XX wieku, lata powojenne) następują takie, w których kwestia nie zajmuje społecznej wyobraźni, a czyny te nie są uważane ze szczególnie odrażające czy szkodliwe. I tak w latach 60. i pierwszej połowie lat 70. w Ameryce molestowanie ze strony bliskich uznawano za rzadkie. Kiedy już sprawa ujrzała światło dzienne, zakładano, że lepiej nie niszczyć rodziny: wszak czyn dorosłego wynikał raczej z chwili słabości i zagubienia niż stałej dyspozycji.
Jeśli „dobry obywatel” został złapany, ale obiecał, że już nigdy tego nie zrobi, szansę na powtórzenie przestępstwa oceniano jako niską.
Do tego zalecano, by nie rozmawiać o sprawie z dzieckiem: jeśli nie będzie wiedziało, że spotkało je coś złego i nie będzie mu się o tym przypominać, to po prostu zapomni.
Dopiero pod koniec lat 70. XX wieku badania ujawniły skalę przemocy, jakiej doświadczają dzieci w domu z rąk rodziców, krewnych i opiekunów. Problem powszechniejszego niż chcielibyśmy wierzyć wykorzystywania seksualnego w rodzinie, po raz pierwszy trafił do publicznej świadomości. Z jednej strony doprowadziło to do uznania wpływu, jaki ma przemoc (w tym ta seksualna) na najmłodszych i ich rozwój.
Z drugiej zrodziło społeczny mit, przenoszący zło na zewnątrz: koniec lat 70. i lata 80. w USA to czas paniki wokół rzekomo olbrzymiego zagrożenia porwania dzieci przez obcych w celach seksualnych (hasło „stranger danger”). Wszak łatwiej fantazjuje się o zbrodniczej siatce pedofilów kuszących dzieci cukierkami na placach zabaw, niż podaje w wątpliwość „przyjazny” dotyk szanowanego trenera, księdza, nauczyciela czy własnego partnera.
Za życia samej Alice, urodzonej w 1931 roku, wiele się zatem zmieniło. Molestowanie Andrei miało miejsce niedługo po rewolucji lat 60. XX wieku prowadzonej pod hasłem odrzucenia represyjnych seksualnych norm. Jak pisał Fremlin w liście do Jenny Munro, on i Alice mieli pedagogiczną teorię, że „Andrea jest osobą, nie dzieckiem, to znaczy nie dzieckiem tak jak my byliśmy dziećmi w represjonującym świecie dorosłych [...] Doszedłem do wniosku, że była mną zainteresowana z własnej inicjatywy. To zdarzenie seksualne było w znacznej mierze w zgodzie z naszą pedagogiczną teorią każącą traktować dzieci jak osoby”.
Może zatem brak reakcji Alice na krzywdę córki wynikał stąd, że krzywda ta znajdowała się poza jej horyzontem poznawczym, wyobraźnią, wrażliwością?
Bea, bohaterka opowiadania „Wandale” z tomu „Jawne tajemnice” (1994) umie pójść za własnym pożądaniem: porzuca „dobrego” mężczyznę dbającego o lokalną społeczność na rzecz Ladnera, odludka zajmującego się preparowaniem zwierząt. Akceptuje jego szorstkość, drobne upokorzenia, to, że musi się „wyleczyć z próżności, oduczyć gadania o byle czym i wyzbyć wszystkich dawnych pojęć o miłości” (przeł. Anna Przedpełska-Trzeciakowska).
Lata później, kiedy Ladner czeka na rutynową operację (w czasie której niespodziewanie umiera), Bea prosi Lizę, która jako dziewczynka z sąsiedztwa spędzała u nich całe dnie, o sprawdzenie, czy zakręciła zawór wody. Młoda kobieta z mężem przyjeżdża na skuterze śnieżnym do domu Bei i Ladnera. Bez słowa wyjaśnienia zaczyna go demolować. Przez telefon mówi Bei, że ktoś się włamał pod ich nieobecność.
Czy Bea podejrzewa, kto naprawdę rozrywał książki i tłukł talerze w ich salonie? Musi się przecież domyślać, co kiedyś działo się między Ladnerem i Lizą. Na pewno pamięta ten dzień nad stawem, kiedy mężczyzna okrutnie przedrzeźniał ją na oczach dziewczynki, potwierdzając jawny tajny pakt zawarty nad jej głową. Parę godzin później Liza przyniosła jej ofiarę przebłagalną, jeden kolczyk, rzekomo po zmarłej matce. Bea przyjęła go, chwaląc dziewczynkę. „Przebaczyła widać Ladnerowi albo postanowiła zapomnieć”.
Kolejny akapit brzmi tak: „Bea mogłaby dawać bezpieczeństwo, gdyby zechciała. Na pewno by mogła. Musiałaby tylko zmienić się w kobietę innego rodzaju, twardą i szybką, taką, co potrafi jasno zakreślać granice, utrzymywać porządek, energiczną i nietolerancyjną. »Dość tego. Nie wolno. Bądź grzeczna«. W kobietę, która mogłaby ich uratować – która mogłaby ich wszystkich uczynić – mogłaby ich zachować w dobroci”.
Dwadzieścia lat później Jenny Munro pisze dla „Toronto Star”: „Jako młoda kobieta często postrzegałam trójkąt Gerry, Alice i Andrea jako bliski i wesoły. Było dużo przekomarzanek i żartów, często seksualnych czy skatologicznych. Gerry dodawał odwagi Andrei, a Mama udawała szok. Wyczuwałam tam napięcie i mrok, to jak Mama zdawała się bezsilna w stawianiu granic”.
W świetle „Wandali”, opublikowanych dwa lata po wyznaniu córki, trudno uznawać, że Alice Munro nie rozumiała dynamiki uruchomianej przez molestowanie. Doskonale umiała opisać wewnętrzną pracę wyparcia Bei (niewysłane listy pisane do Lizy, skojarzenia i sen, w którym kobieta zamiast kości zmarłego partnera dostaje kości małej dziewczynki). Świetnie sportretowała jej zachowanie w relacji z Ladnerem i Lizą, cały ten wysiłek ignorowania tego, co widzi i czego się domyśla. Umiała oddać skomplikowane uczucia – mieszaninę przymilności, szukania akceptacji i tłumionej agresji – molestowanej dziewczynki. Na jakimś poziomie musiała zdawać sobie sprawę ze skali swojego zaniechania i tego, jak bardzo była emocjonalnie zależna od Fremlina.
Zarazem opowiadanie zdaje się podtrzymywać przekonanie, jakoby w trójkącie mężczyzna–kobieta–molestowana dziewczynka wszystkim przypadał podobny poziom seksualnej sprawczości. Wprawdzie polski przekład ujednoznacznia to, co w angielskim nie jest oczywiste – „be good” nie wskazuje bowiem na płeć pouczanej osoby – ale wiele wskazuje na to, że interwencja Bei miałaby polegać na wychowaniu Lizy (trudno sobie wyobrazić, by pouczała w ten sposób Ladnera, do którego humorów i potrzeb się dostosowuje). W tym świecie interwencja ma dokonać się przez zmianę zachowań kobiet, a nie wyciągnięcie konsekwencji wobec mężczyzny.
Ratunek ma przynieść rozkaz „bądź grzeczna”, a nie oświadczenie „dzwonię na policję, sukinsynu!”.
Ale tak się nie stanie. I w opowiadaniu, i w rzeczywistości dorośli zbyt mocno są zaangażowani w samych siebie i swoje seksualno-uczuciowe dramaty, by uznać krzywdę molestowanego dziecka (nie wspominając o zapewnieniu mu ochrony). W realnym życiu James Munro, Alice Munro i Fremlin całej rodzinie narzucili reguły lepkiego, korumpującego milczenia, a macocha Carole, rodzeństwo Sheila, Jenny i Andrew nie znaleźli w sobie siły i determinacji, by je przerwać. Istotnym czynnikiem była sława Alice Munro (i, zapewne, profity, które przynosiła rodzinie). Aż do czasu, gdy jedna z sióstr miała dość.
Kiedy Jenny pierwszy raz usłyszała niejasną historię o molestowaniu z ust ojca (te flirtujące dziewczynki!), chciała zadzwonić do matki. „To by ją zabiło” (powtarzający się refren w tej historii), powiedział jej James, zabierając jej słuchawkę z rąk. Jenny ustąpiła. Przez kolejne lata obserwowała reakcje siostry – jej przerażenie na sam widok listów z domu, jej lęk przed spotkaniem z matką i ojczymem, jej wybuchy emocji. Po zerwaniu Andrei z rodziną straciły kontakt.
W 2013 odebrała Nagrodę Nobla w imieniu pogrążonej w demencji pisarki (na zdjęciu u góry). W 2014 roku zaczęła martwić się o swoje zdrowie psychiczne: „Nie mogłam żyć z tym, co zrobiliśmy”. Przez internet znalazła organizację The Gatehouse pomagającą ofiarom molestowania. Pojechali tam z Sheilą i Andrew, by po raz pierwszy porozmawiać o tym, o czym należało milczeć. Doradzono im, by każde z nich napisało do Andrei list od siebie. Mieli być przygotowani na to, że nie dostaną odpowiedzi.
Andrea jednak odpisała. Relacje zostały przywrócone, zaczęły się trudne rozmowy. Starsze rodzeństwo dowiedziało się, że ani interwencja Andrew, dzięki któremu przekazała sprawę dorosłym, ani towarzystwo Sheili jej nie uchroniło. Gdy Andrea opublikowała swoje wyznania w „Toronto Star”, miała ich wsparcie.
Jest w tym jakaś nadzieja. Jeśli nikt nie jest „biernym świadkiem”, bo sam brak reakcji na zło, je podtrzymuje, to każdy głos może zmieniać dynamikę całej sytuacji. Nie musi to być od razu publiczne wyzwanie, manifest czy konfrontacja z głównymi odpowiedzialnymi za zło. Może być to również szczera rozmowa, próba otwartego zmierzenia się z własną krzywdą, współudziałem i emocjonalnymi ambiwalencjami – bez żadnych oczekiwań wobec najbardziej poszkodowanej.
Patrząc na wspólne zdjęcie siwowłosego rodzeństwa, które towarzyszy wyznaniu Skinner, można rozpaczać nad straconym czasem, tysiącem zaprzepaszczonych szans i skalą zaniechań; można też myśleć o tym, że szczere działanie naprawcze zawsze ma sens – dopóki jest ktoś, kto może je przeprowadzić, nigdy nie jest „za późno”.
Nie mam żadnych wątpliwości: Andrei Skinner wyrządzono wielką krzywdę, a jedną z głównych osób za nią odpowiedzialnych (obok Fremlina i Jamesa Munro) jest pisarka, której opowiadania kocham. Jestem świadoma, że to sława noblistki przez lata kneblowała usta pokrzywdzonej.
Czy to znaczy, że powinnam oddać jej książki na makulaturę (o czym wspominają niektórzy w listach do redakcji „Toronto Star”)? Wykasować z czytnika? Nigdy nie przeczytać tych jej utworów, których jeszcze nie znam? Na nowo przepisać rozdział mojej książki, w którym, wychodząc od urywka z „Nocy” (zbiór „Drogie życie”), próbuję pokazać, że fikcja jest narzędziem pozwalającym wyjść poza represję naszych niepoprawnych myśli, emocji, pożądań, nie czyniąc zarazem innym realnej krzywdy? Zapomnieć o Royu, dzięki któremu wiem, jak niewiele w życiu trzeba, by swojski las stał się „osamotnioną knieją” („Las” ze „Zbyt wiele szczęścia”)? Nigdy więcej nie wrócić do „Pociechy” („Kocha, lubi, szanuje...”), której ostatnie zdanie noszę w sobie jak kruche, niezniszczalne źródło siły na wypadek, gdyby znów przyszło mi „unosić się nad powierzchnią swojego życia”?
Odpowiedź emocjonalna brzmi: „Nie! Odmawiam!”. Ta intelektualna: „To są źle postawione pytania”.
Nie widzę sprzeczności w tym, że Alice Munro była wielką pisarką, a w życiu wyrządziła własnej córce ogromną krzywdę. Założenie, że twórcy wiodą życia etyczne/ moralne/ świadome /pełne (dodaj swój przymiotnik) dlatego, że ich dzieła pozwalają nam lepiej uchwycić te wymiary w naszej egzystencji, jest jak oczekiwanie, że stolarze są z drewna. Jestem świadoma, że relacje między sztuką a życiem są skomplikowane; wiem, że nie da się jedno odciąć od drugiego.
Ale tak długo, jak sztuka nie staje się częścią krzywdzących dyskursów, to nie ona jest głównym problemem. Problemem jest figura „wielkiego artysty” czy „genialnej pisarki”, którą my jako społeczeństwo, tworzymy i podtrzymujemy. Chodzi o te piedestały, kanony, relacje towarzysko-finansowe, akademie ku czci, wywiady o mężach, dzieciach, pieskach i piękne zdjęcia portretowe. O całą tę dziewiętnastowieczną mitologię geniusza, któremu rzekomo wolno więcej, bo umie arcydzielnie składać literki czy nutki.
Rozziew między ostrością widzenia, którą Alice ujawniała w swojej literaturze, i jej ślepotą na cierpienie Andrei zostanie ze mną na długo – jako przestroga, ostrzeżenie, temat medytacji. Zmierzenie się z tym rozziewem wydaje mi się tą częścią działania naprawczego, które jesteśmy winni Skinner i wielu innym osobom kneblowanym przez zbiorową potrzebę wyniesienia artysty. Tym bardziej że w tym mechanizmie my sami – chcąc nie chcąc – bierzemy udział.
Dlatego nie mam żadnych problemów z tym, że burmistrz miasteczka, w którym żyła, rozważa „poprawienie” pomnika Alice Munro (z doniesień medialnych nie wynika, w jaki sposób). Nie smuci mnie, że przestanie być patronką bibliotek czy instytucji. Uważam, że zmiana programów szkolnych i akademickich poświęconych jej pisarstwu jest słuszna i potrzebna – posługując się metaforą Dederer, nie można już odbierać tej literatury bez świadomości plamy, jaką rzuca na nią postawa Alice wobec molestowania Andrei. Rozumiem również takie strategie reakcji, które opierają się ograniczeniu ekonomicznego dochodu krzywdzicieli – tyle że w tym przypadku korzyści materialne z tego dorobku czerpią już dzieci, które wsparły poszkodowaną.
Natomiast bojkot, przemiał książek i rzucenie anatemy na twórczość Alice Munro w ramach jakiejś wyimaginowanej moralnej kary uważam za nieadekwatne.
Przede wszystkim dlatego, że literatura Munro nie służy lansowaniu osobistego mitu, ale staje się polem konfrontacji z trudnymi prawdami. W „Wandalach” pisarka mierzy się z własną słabością i zaniechaniem, daje skrzywdzonemu dziecku to, czego nie miała dla córki: prawo do poczucia krzywdy, gniewu i zemsty. Nie usprawiedliwia Bei ani nie przenosi winy na patriarchat, nie domaga się dla niej współczucia, ani jej nie demonizuje. My, czytelnicy, mamy nie tyle ją „zrozumieć”, czy „usprawiedliwić”, co „zobaczyć ją” z jej słabością, uwikłaniem, małością, pragnieniem.
Nie jest to opowiadanie wyjątkowe na tle jej twórczości. Przecież Alice Munro cały czas pisze o „jawnych tajemnicach”, o kobietach na różne sposoby nawigujących między pożądaniem, ambicją, bezbronnością, znojem, pragnieniem awansu, egoizmem. Jej pisarstwo mistrzowsko ukazuje dialektykę kobiecej uległości i emancypacji; przeglądania się w czyichś oczach i gotowości do walki o siebie. Kobiety u niej zawsze są ludźmi – co znaczy, że są również zdolne do czynów odrażających, egoistycznych i okrutnych.
Niech was nie zwiedzie uśmiechnięta siwa pani ze zdjęć: w tym sensie Munro zawsze była pisarką bezwzględną. Jak zauważył pisarz Brandon Taylor „»Powiedziano mi za późno. Kochałam go za bardzo«. Czy to nie jest najbardziej Munrowska rzecz, którą kiedykolwiek przeczytaliście?”.
Kulturoznawczyni, eseistka, autorka książki „Wolność, równość, przemoc. Czego nie chcemy sobie powiedzieć” (Karakter 2019). Napisała doktorat o szczerości nowoczesnej. Mieszka w Londynie.
Kulturoznawczyni, eseistka, autorka książki „Wolność, równość, przemoc. Czego nie chcemy sobie powiedzieć” (Karakter 2019). Napisała doktorat o szczerości nowoczesnej. Mieszka w Londynie.
Komentarze