Oprotestowana przez nauczycielskie związki zawodowe, odrzucona przez samorządy i ekspertów, reforma edukacji czeka aż PiS-owska większość ją przegłosuje, a PiS-owski prezydent podpisze. Tylko masowy ruch protestu mógłby ją zatrzymać. Na pierwszej linii frontu stoi premier Szydło. Przekonuje, że sprawa jest przesądzona, a opór nie ma sensu. I straszy
Ustawy wprowadzające reformę są już w Sejmie, który przyjmie je głosami PiS, może nawet w listopadzie. Prezydent – mimo jednej krytycznej wypowiedzi, na którą m.in. OKO.press dało się nabrać – podpisze je bez szemrania. Teraz Andrzej Duda zapowiada, że chce wraz z małżonką nauczycielką jeszcze spotkać się z ministrą edukacji, ale w zgodzie z oficjalną linią PiS odrzuca krytykę reformy: "minister Zalewska przez rok przygotowywała te rozwiązania, odbywała konsultacje społeczne. Z otwartą przyłbicą dyskutowała na ten temat. Ten atak, który jest teraz przypuszczany na min. Zalewską, jest po prostu nieprzyzwoity".
Tylko masowy ruch protestu, na skalę buntu parasolek, mógłby zatrzymać reformę, która przetoczy się przez polską edukację.
Na sobotę 19 listopada 2016 ZNP zapowiada protest w Warszawie, a potem spór zbiorowy ze strajkiem włącznie. A 15 listopada - jak pisze związkowy FB - na rozgrzewkę ZNP organizuje pikietę pod Sejmem w dniu pierwszego czytania ustaw.
Tymczasem zmianie uległa argumentacja rządu. Poprzednio min. Zalewska w wielu mediach uzasadniała, dlaczego nowy system będzie dobry, a stary był zły. Teraz PiS wystawił premier Szydło. Stara się pokazać, że sprawa jest przesądzona, a oponentów szantażuje moralnie i straszy.
Przy okazji przedstawia PiS-owską wizję państwa jednej partii i jednego narodu, którego wola jest utożsamiona z polityką partii Kaczyńskiego.
Żebyśmy przestali już wreszcie dyskutować, próbować burzyć i wprowadzać chaos, tylko żebyśmy razem podjęli się tego niełatwego dzieła
Takie wezwanie do rezygnacji ze sprzeciwu powraca ostatnio wielokrotnie.
"Musimy to zrobić wspólnie – i samorządowcy, i nauczyciele, i rząd. Jeżeli zrobimy to razem, jeśli zrobimy to spokojnie i nie będziemy dezinformować i nie będziemy wprowadzać chaosu, to się powiedzie" - mówiła Szydło w Sejmie broniąc min. Zalewskiej przed wotum nieufności.
Chodzi tu o przedstawienie oponentów jako upartych buntowników i wichrzycieli, którzy chcą zburzyć szkolny ład, mącą i psują reformę, zamiast się do niej przyłączyć.
W rzeczywistości to reforma burzy system edukacji i wprowadzi chaos na wiele lat.
Nie tylko w likwidowanych gimnazjach, także podstawówkach i liceach. Związkowcy, samorządowcy i wielu ekspertów faktycznie próbują zatrzymać reformę. Przedstawiają argumenty, powołują się na badania, szacują koszty zmian, przypominają, że od 1999 roku samorządy wydały na funkcjonowanie gimnazjów łącznie 130 mld zł, w tym 8 mld na inwestycje. Wbrew słowom prezydenta ten "atak" nie jest "nieprzyzwoity" lecz merytoryczny.
"Samorządy nie są bytem samym w sobie, tylko mają służyć swoim mieszkańcom, do tego są powołane" - przypomina Szydło samorządowcom. Następuje przy tym charakterystyczne utożsamienie PiS-owskiej ustawy i "zadań, które powierzają samorządom mieszkańcy".
Korporacje samorządowe często zachowują się tak, jakby były jakimś smaoistnym bytem. Nie, samorządy mają realizować te zadania, które są zapisane w ustawach, zadania, które powierzają im mieszkańcy.
To wyraz jednej z głównych linii PiS-owskiej propagandy:
partia reprezentuje większość ("hegemona"), ma zatem prawo wypowiadać się w imieniu Polaków po prostu. Dlatego ustawa przegłosowana przez klub PiS jest równoznaczna z wolą mieszkańców.
Nie wiadomo, co ma na myśli Szydło mówiąc o "korporacjach samorządowych". Może chodzi o organizacje zrzeszające samorządy, które oprotestowały reformę. Takie stanowisko wyraziły wszystkie związki samorządowców: Unia Metropolii Polskich, Związek Miast Polskich, Unia Miasteczek Polskich, Związek Gmin Wiejskich RP, Związek Powiatów Polskich i Związek Województw RP.
Bardziej prawdopodobne, że słowo "korporacje" jest tu epitetem często używanym przez PiS w znaczeniu "kliki" czy "układu", który pilnuje swoich interesów zamiast służyć "Polakom".
Samorządy, zwłaszcza gminne, będą zapewne "chłopcem do bicia", gdy pojawią się kłopoty z realizacją reformy, konflikty przy ustalaniu nowej sieci szkół, trudności z dowożeniem dzieci itp.
Nie boimy się tej reformy, ale też mam apel do polityków, samorządowców i związkowców: nie straszcie tą reformą Polaków, nie straszcie nauczycieli, nie straszcie uczniów, nie straszcie wreszcie rodziców.
"Nie boimy się tej reformy" - deklaruje premier, ale to nie musi być prawda. Ryzyko polityczne dla PiS jest duże: reforma spowoduje uciążliwości dla milionów rodziców i dzieci, wywoła konflikty między szkołami, doprowadzi do likwidacji także placówek niepublicznych (w tym kościelnych).
Wezwanie, by nie straszyć reformą, powtarzane ostatnio przez premier Szydło, wpisuje się w filozofię heroicznej walki, jaką toczy PiS. "Trudna droga, do góry, obrzucają nas kamieniami, być może będą nawet spadać lawiny, ale dojdziemy" - obiecywał 11 listopada Jarosław Kaczyński . Edukacja należy do priorytetowych programów partii, zamiast "syndromu niewolniczej imitacji" wzorców edukacyjnych z Zachodu należy wprowadzić "dobrą edukację", która poprowadzi odpowiednią "formację umysłową".
Mówię to odpowiedzialnie i zdecydowanie, i definitywnie proszę już nie próbować podważać tego, czy rząd PiS będzie wprowadzał reformę oświatową. Tak, będziemy ją wprowadzali, wszystko przebiega zgodnie z harmonogramem, zgodnie z założonym planem
"Tak, będziemy ją wprowadzali, i teraz potrzebna jest tylko dobra wola współpracy z tymi środowiskami, które prosimy, żeby razem z nami tę reformę przeprowadziły" - powtarza premier swoje zapewnienie. Taka perswazja - otwarte głoszenie taktyki faktów dokonanych - ma wyrobić w odbiorcach przekonanie, że sprawa jest przesądzona i osłabić przekonanie, że opór ma sens.
Reforma systemu edukacji jest rezultatem rozmów z Polakami
"My rodziców słuchamy, my konsultujemy, ale przede wszystkim dostrzegamy konieczność zmiany w edukacji, konieczność zmiany w polskiej szkole" - powtarza premier Szydło.
MEN chwali się, że "po raz pierwszy w historii przy otwartej kurtynie do wspólnej pracy przy wypracowywaniu kierunków zmian zaprosiliśmy wszystkich zainteresowanych przyszłością oświaty. Od początku 2016 r. spotykaliśmy się z całym środowiskiem oświatowym na debatach w różnych miastach. Do współpracy zaprosiliśmy blisko 2 tys. Ekspertów Dobrej Zmiany w Edukacji. Byli to zarówno praktycy i teoretycy – nauczyciele i akademicy. Otrzymaliśmy ponad tysiąc opinii, uwag".
Rzecz w tym, że te społeczne konsultacje odbyły się zanim rozstrzygnięta została kluczowa kwestia likwidacji gimnazjów. Gdy okazało się, że reforma oznacza "wygaszanie gimnazjów" MEN nie odpowiedział w merytoryczny sposób na zarzuty krytyków. Zignorował protesty samorządowców, ZNP, apele propisowskiej zwykle nauczycielskiej "Solidarności" o odłożenie reformy o rok, ostrzeżenia Rzecznika Praw Dziecka, diagnozy koalicji "Nie dla chaosu w szkole" i Ogólnopolskiego Stowarzyszenie Kadry Kierowniczej Oświaty, liczne opinie ekspertów, nawet konserwatywno-republikańskich z Klubu Jagiellońskiego (twierdzą, że likwidacja gimnazjów nie jest dobrym pomysłem i polemizują z argumentami MEN).
MEN pozostaje argument sondaży.
Rządowy Facebook "Dobra edukacja" zacytował nawet badanie IPSOS dla OKO.press, zgodnie, z którym plan likwidacji gimnazjów cieszy się poparciem 50 proc. osób badanych, a krytykuje go tylko 38 proc.
W grupie 18-29, która jako jedyna wie, o czym mowa, przeważa jednak pogląd, że to zły pomysł - tego już MEN nie cytuje.
Trudno zgodzić się, że wyniki badania opinii publicznej powinny być podstawą do rozstrzygania tak specjalistycznych kwestii, jak struktura edukacji. W polskich sondażach np. przeważa opinia, że należałoby przywrócić karę śmierci.
To reforma dobrze przygotowana, która będzie perfekcyjnie przeprowadzona przez min.Zalewską. Ona rozumie politykę jako służbę. Żeby reformować polską szkołę, trzeba mieć charakter, kompetencje i trzeba szkołę po prostu kochać. Anna Zalewska to wszystko ma
Ta argumentacja przypomina wcześniejsze zapewnienia min. Zalewskiej, że "uczniowie nie zauważą zmiany". Dodatkowym argumentem na rzecz jakości reformy mają być kwalifikacje samej min. Zalewskiej. Okazuje się, że "rozumie ona politykę jako służbę i jako działanie na rzecz dobra wspólnego. Wybrała pracę w rządzie, choć mogła dokonać innego wyboru, aby podjąć się niezwykle trudnego zadania jakim jest reformowanie polskiej oświaty".
Nie wiadomo, z jakich to atrakcyjnych możliwości pracy zrezygnowała min. Zalewska, posłanka PiS po raz trzeci. Może chodziło o europarlament, ale tu akurat dwukrotnie przegrała wybory.
Według nieoficjalnych informacji, szykowała się raczej na resort zdrowia, w poprzedniej kadencji działała w sejmowej komisji zdrowia. W latach 90. pracowała w liceum, była nawet dyrektorką, ale jak na razie, nie wykazuje się zbyt dużymi kompetencjami.
W TV Trwam premier Szydło podkreślała, że "nauczyciel ma mieć godne wynagrodzenie za swoją pracę".
Trudno zrozumieć w jaki sposób ta reforma zwiększy liczbę miejsc pracy dla nauczycieli. Na pewno na poziomie gmin, które zarządzają podstawówkami i gimnazjami, pracy ubędzie, bo zamiast dziewięciu lat nauki będzie ich osiem. W dodatku czwarta klasa ma stać się przedłużeniem edukacji wczesnoszkolnej, co oznacza mniej pracy dla nauczycieli przedmiotowców, ale jak będzie nie wiadomo, bo wciąż nie ma podstawy programowej. Tymczasem prowadzone przez powiaty licea (szkoły ponadgimnazjalne) dodatkową liczbę godzin obsadzą przede wszystkim swoimi nauczyciel/kami pracującymi na niepełny etat, dla których pracy do tej pory brakowało.
Nawiasem mówiąc deklaracja premier o godnej płacy nauczycieli nie znalazła wyrazu w budżecie 2017, w którym przewiduje się podwyżki nauczycielskich płac na poziomie niewiele ponad 1 proc., od 35 do 63 zł brutto miesięcznie.
Największy problem będzie z 6 592 dyrektorkami/ami oraz 101 tys. nauczycieli/lek szkół gimnazjalnych (dane GUS za rok 2015/2016, bez gimnazjów specjalnych). Zagrożona jest zwłaszcza praca nauczycieli i innych pracowników ok. 3100 samodzielnych gimnazjów publicznych (pozostałe tworzą zespoły ze szkołami podstawowymi) oraz około 200 niepublicznych. Min. Zalewska proponuje gimnazjom przekształcanie się m.in. w podstawówki, ale to karkołomne przedsięwzięcie - niedostosowane są budynki, nie ma nauczycieli edukacji wczesnoszkolnej, nie mówiąc o tym, że odbierałoby to pracę sąsiedniej podstawówce.
Chcemy dać szansę młodym ludziom, żeby w przyszłości mogli konkurować ze swoimi rówieśnikami nie tylko w Polsce, w Europie i na całym świecie.
Ten argument musi budzić zdumienie. Dlaczego czteroletnie liceum z naciskiem na edukację patriotyczną, naukę historii i literatury ojczystej, miałoby zwiększać szanse polskiej młodzieży zwłaszcza zagranicą?
Wprowadzenie gimnazjów - i tym samym wydłużenie edukacji ogólnej o rok - kojarzy się w Polsce z sukcesami właśnie w rywalizacji międzynarodowej. W badaniach PISA w 2003 r. polskie 15-latki – uczące się pierwszy raz w gimnazjach – zanotowały znaczny postęp w porównaniu z 15-latkami z 2000 r., które chodziły jeszcze do różnych typów szkół . Zwłaszcza spadła liczba uczniów/uczennic, których wyniki były tak złe, że – według PISA – mieliby/miałyby kłopoty z dalszą nauką i życiem zawodowym.
Wprowadzenie gimnazjów wyrównało szanse edukacyjne. W kolejnych badaniach PISA polskie 15-latki awansowały do czołówki edukacyjnej Europy, a nawet świata.
Według raportu Eurostatu nauczyciele i nauczycielki gimnazjów wyróżniają się – także na europejskim tle – dobrym wykształceniem, chęcią własnego uczenia się i młodszym wiekiem: 51 proc. nie ma jeszcze 40 lat. Gimnazja są najbardziej kreatywnymi szkołami, co m.in. wyraża się tworzeniem gimnazjów profilowanych - językowych, artystycznych, sportowych itd. Inne badania wskazują, że gimnazjum jest szkołą stosunkowo bezpieczną - przemocy jest mniej niż w szkole podstawowej.
To wszystko zaprzecza argumentacji MEN.
Jak piszą specjaliści, sposób wykorzystania przez MEN wyników badań poświęconych gimnazjom w uzasadnieniu projektu ustawy jest "manipulacją, która godzi w wiarygodność MEN, zainteresowanych badaczy, a przede wszystkim w dobro interesariuszy planowanych przedsięwzięć".
Ostatnio para węgierskich badaczy (L.F.Drucker i D. Horn) opublikowała raport, z którego wynika, że wyrównywania szans przez polskie gimnazja daje efekt długotrwały.
Reforma gimnazjalna w Polsce zwiększyła szanse absolwentów na znalezienie pracy oraz wpłynęła na wzrost ich wynagrodzeń. Efekty te wystąpiły szczególnie w grupie uczniów osiągających najsłabsze wyniki edukacyjne.
Klasówki nie ocenia się przed jej napisaniem. Dlatego apeluję do państwa, byście pozwolili pani Zalewskiej spokojnie pracować i wprowadzić reformę. Po jej zakończeniu będziemy mogli wystawić jej ocenę i jestem przekonana, że będzie to ocena bardzo dobra.
Ta argumentacja ma charakter mimowolnie humorystyczny, ale oddaje ducha przekory i zarazem braku odpowiedzialności, jaki kryje się za projektem reformy edukacji. Trochę jak z lądowaniem w Smoleńsku - mogło się przecież udać.
Założyciel i redaktor naczelny OKO.press (2016-2024), od czerwca 2024 redaktor i prezes zarządu Fundacji Ośrodek Kontroli Obywatelskiej OKO. Redaktor podziemnego „Tygodnika Mazowsze” (1982–1989), przy Okrągłym Stole sekretarz Bronisława Geremka. Współzakładał „Wyborczą”, jej wicenaczelny (1995–2010). Współtworzył akcje: „Rodzić po ludzku”, „Szkoła z klasą”, „Polska biega”. Autor książek "Psychologiczna analiza rewolucji społecznej", "Zakazane miłości. Seksualność i inne tabu" (z Martą Konarzewską); "Pociąg osobowy".
Założyciel i redaktor naczelny OKO.press (2016-2024), od czerwca 2024 redaktor i prezes zarządu Fundacji Ośrodek Kontroli Obywatelskiej OKO. Redaktor podziemnego „Tygodnika Mazowsze” (1982–1989), przy Okrągłym Stole sekretarz Bronisława Geremka. Współzakładał „Wyborczą”, jej wicenaczelny (1995–2010). Współtworzył akcje: „Rodzić po ludzku”, „Szkoła z klasą”, „Polska biega”. Autor książek "Psychologiczna analiza rewolucji społecznej", "Zakazane miłości. Seksualność i inne tabu" (z Martą Konarzewską); "Pociąg osobowy".
Komentarze