Ministerstwo Rodziny za 600 tys. złotych będzie badać, dlaczego młodzi ludzie nie decydują się na potomstwo, choć to od dawna nieźle zbadany temat i przyczyny są znane. Ale PiS z tych badań nie korzystało. Wolało przekonywać, że 500+ to program prodemograficzny
Ministerstwo Rodziny, Pracy i Polityki społecznej ogłosiło, że daje 600 tys. (a dokładnie 595 tys. 239) złotych na badanie tego, co powstrzymuje Polki przed decyzją o urodzeniu dziecka. Badanie zapowiedziano już w styczniu. Jak podaje Gazeta.pl, resort niedawno zakończył przetarg w tej sprawie: zgłoszono pięć ofert i nie ma jeszcze rozstrzygnięcia, kto będzie autorem badania.
Jaki jest dokładny cel badania? Oddajmy głos ministerstwu:
„Celem badania jest zbadanie warunków do poprawy kondycji demograficznej Polski wraz z opracowaniem rekomendacji dla administracji rządowej oraz urzędów marszałkowskich w zakresie wykorzystania środków z EFS w perspektywie finansowej 2021-2027 w obszarze godzenia życia zawodowego i prywatnego oraz reform polityk krajowych”.
Szczegółowe założenia projektu badania można przeczytać tutaj. Ministerstwo chce, żeby przeanalizować wpisy w mediach społecznościowych na temat haseł związanych z macierzyństwem. Na liście znajdują się m.in. ciąża, posiadanie dzieci, małżeństwo, poród, antykoncepcja, żłobki.
Następnie – badania jakościowe (Zogniskowane Wywiady Grupowe), analiza wyników i rekomendacja polityczne.
W ogólności to dobry krok. Polityka społeczna powinna być oparta o badania i ustalenia naukowców. Gromadząc wiedzę na dany temat i na jej podstawie opracowując skuteczną politykę, można zmieniać rzeczywistość na lepszą.
Jest tutaj jednak podstawowy problem: z polską demografią jest źle od lat i mamy na ten temat wiele badań, które zalecają gotowe rozwiązania. A przez ostatnie pięć lat (i wcześniej) mało kto z nich korzystał. Rząd PiS spędził pierwszą kadencję, przekonując nas, że 500+ to program prodemograficzny.
„Tylko rok rządzący cieszyli się prodemograficznym efektem 500+. W 2018 urodziło się o 13 tys. dzieci mniej niż w 2017 i większość 20-tysięcznej «górki» przepadła. Prymitywne narzędzie dopłat za dziecko to za mało, bez kompleksowej polityki będzie jeszcze gorzej, bo spada liczba kobiet i mniej z nich decyduje się na dziecko” – pisaliśmy w lutym 2019.
Wprowadzony w 2016 roku program "Rodzina 500+" odegrał znaczącą rolę w zmniejszaniu ubóstwa w Polsce - zwłaszcza rodzinach wielodzietnych - ale akurat jego efekt demograficzny okazał się znikomy.
„Liczba urodzeń z ostatnich 12 miesięcy spadła do poziomu sprzed wprowadzenia programu 500 plus, co ostatecznie pogrzebało fantazje rządu o jego prodemograficznym efekcie. Rząd przespał cztery lata koniunktury, w których mógł stworzyć sensowną politykę zachęcającą do rodzenia” – tak z kolei najnowsze dane o liczbie urodzeń opisywał Anton Ambroziak w kwietniu 2020.
Rząd przespał więc ostatnie pięć lat. W zestawieniach krajów według współczynnika dzietności Polska zajmuje ostatnie miejsca na świecie.
Na tej liście w 2018 roku była na 179 miejscu na 200 ze współczynnikiem 1,5. Obserwując ostatnie dekady na świecie widać, że w bogacących się społeczeństwach współczynnik ten spada. Ale to nie znaczy, że wszystkie kraje europejskie są tutaj na poziomie Polski. W Irlandii, Szwecji, Rumunii to 1,8. We Francji - 1,9.
Jeśli obecne tendencje się utrzymają, według Eurostatu w 2100 roku Polaków będzie 27,7 mln. To i tak optymistyczna prognoza. Według scenariusza z lipcowego artykułu opublikowanego w prestiżowym piśmie naukowym „The Lancet” w Polsce za 80 lat będzie żyło zaledwie około 15 milionów osób.
Co wiemy o przyczynach problemów z malejącą liczbą urodzeń? Z czego rząd mógł korzystać w ostatnich latach? Przyjrzyjmy się dostępnym danym.
Spadek dzietności bardzo kompleksowo podsumowuje badanie „Niska dzietność w Polsce w kontekście percepcji Polaków” z 2013 roku pod redakcją Ireny Kotowskiej.
Konieczność przeprowadzenia nowego badania MPRIPS uzasadnia m.in. tak: „Dostępne badania przyczyn niskiej dzietności dość dobrze identyfikują czynniki społeczno-gospodarcze, które stanowią barierę do wzrostu dzietności na poziomie ogólnym. Brakuje jednak badań, które skupiłyby się na identyfikacji i analizie czynników dzietności na poziomie indywidualnym oraz powiązania ich z sytuacją społeczno-ekonomiczną osób młodych i rodzin”.
To nie do końca prawda. Być może uczciwiej byłoby powiedzieć, że potrzebne jest aktualne badanie na ten temat. Z badania pod redakcją Ireny Kotowskiej dowiadujemy się o percepcji przeszkód decyzji o dziecku ze względu na:
Biorąc pod uwagę, że w Polsce od 20 lat liczba urodzeń żywych co roku jest podobna i oscyluje pomiędzy 360 a 400 tys. rocznie łatwo dojść do wniosku, że wnioski z 2013 roku będą dziś równie aktualne.
Co wówczas respondenci (poniżej wyniki wszystkich badanych, bez różnicowania na grupy społeczne) uznali za największe bariery w podjęciu decyzji o posiadaniu dziecka?
Z pewnością warto takie badanie powtórzyć, aby sprawdzić, co się zmieniło. Ale nie jest prawdą, że kompleksowego opracowania nie było. I chociaż przez te siedem lat polska gospodarka rozwijała się bardzo dynamicznie, to wiele z tych powodów z pewnością jest równie ważnych w 2020 roku.
Weźmy choćby sytuację mieszkaniową. W 2018 mieliśmy w Polsce 380 mieszkań na 1000 osób. Średnia europejska to 435. Aby osiągnąć taki poziom, musielibyśmy mieć 16 mln 730 tys. mieszkań.
A że w Polsce mamy też kilkaset tysięcy lokali (wg innych szacunków – nawet milion), które są zniszczone do tego stopnia, że jedynym rozwiązaniem będzie rozbiórka i wybudowanie nowych mieszkań. Stąd, potrzebne może być nawet do 3 milionów nowych mieszkań.
Co gorsza, według danych Eurostatu, 45,1 proc. młodych dorosłych w Polsce (25-34) wciąż żyje z rodzicami. Ten stan praktycznie nie zmienia się od 2011 roku. Średnia unijna to 28,6 proc.
Osoby między 25 a 34 rokiem życia to kluczowa z punktu widzenia rozwoju demograficznego grupa. W Polsce budowę mieszkań pozostawiono rynkowi. Państwo ma tutaj niewiele do zaproponowania.
Kluczowy program PiS – Mieszkanie Plus – okazał się wielką klapą.
W czerwcu pisaliśmy o 909 mieszkaniach oddanych po 3 latach od inauguracji programu. Zapowiadano oddawanie 100 tys. rocznie. Dostępność mieszkań to z pewnością jeden z czynników, który pomógłby młodym parom chętniej decydować się na posiadanie potomstwa. A w tej kwestii PiS nie zrobił prawie nic.
W Polsce brakuje też żłobków. Chociaż w raporcie Instytutu Badań Strukturalnych ze stycznia 2020 autorstwa prof. Igi Magdy pod tytułem „Jak zwiększyć aktywność zawodową kobiet w Polsce?” znajdziemy stwierdzenie, że sytuacja w ostatnich latach poprawiła się, to jednak dane są miażdżące.
Tylko co dziesiąte dziecko do lat 3 ma zapewnione miejsce w żłobku. A w aż dwóch trzecich gmin żłobków nie ma. Nie zawsze łatwo jest też z przedszkolami. Na wsi korzysta z nich tylko połowa trzylatków.
Słaby dostęp do instytucji opiekuńczych też oddala decyzję o dziecku – bo co zrobić, gdy skończą się urlopy rodzicielskie i trzeba wrócić do pracy? Nie każdy żyje obok rodziców czy dziadków, którzy mogą pomóc. A przypomnijmy, że połowa Polaków zarabia około 3 tys. zł netto. Nie są to zarobki, które pozwalają na wynajęcie prywatnej opieki nad dzieckiem.
W cytowanym wyżej badaniu bardzo dużo osób zwraca również uwagę na brak możliwości zajścia w ciążę.
Jednym z rozwiązań może być metoda in vitro. PiS jednak z nią walczy, a w 2016 roku partia władzy zamknęła program „Leczenie Niepłodności Metodą Zapłodnienia Pozaustrojowego”.
Przy pomocy rządowego programu, który powstał za rządów PO-PSL urodziło się ponad 22 tys. dzieci. To nie rozwiązałoby problemów polskiej demografii, ale mogłoby nieco poprawić liczby. Tutaj również mamy zdiagnozowany problem i gotowe rozwiązania.
Demograficzna polityka to porażka. Partia, która deklarowała walkę z filozofią „nie da się” pokazuje, że nie potrafi odwrócić niekorzystnych dla naszej demografii trendów. Za rządów PiS polska populacja dalej się kurczy. I trudno w tej chwili mieć nadzieję, że po przeprowadzeniu badania za 600 tys. złotych uda się wprowadzić nowe rozwiązania.
Dziennikarz OKO.press od 2018 roku. Publikował też m.in. w Res Publice Nowej, Miesięczniku ZNAK i magazynie „Kontakt”. Absolwent Polskiej Szkoły Reportażu, arabistyki na Uniwersytecie Adama Mickiewicza w Poznaniu i historii na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie. Autor reportażu historycznego "Ja łebków nie dawałem. Procesy przed Żydowskim Sądem Społecznym" (Czarne, 2022) o powojennych rozliczeniach wewnątrz polskiej społeczności żydowskiej. W OKO.press pisze głównie o gospodarce i polityce międzynarodowej oraz Bliskim Wschodzie.
Dziennikarz OKO.press od 2018 roku. Publikował też m.in. w Res Publice Nowej, Miesięczniku ZNAK i magazynie „Kontakt”. Absolwent Polskiej Szkoły Reportażu, arabistyki na Uniwersytecie Adama Mickiewicza w Poznaniu i historii na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie. Autor reportażu historycznego "Ja łebków nie dawałem. Procesy przed Żydowskim Sądem Społecznym" (Czarne, 2022) o powojennych rozliczeniach wewnątrz polskiej społeczności żydowskiej. W OKO.press pisze głównie o gospodarce i polityce międzynarodowej oraz Bliskim Wschodzie.
Komentarze