Państwo wydało ponad 620 mln zł na nieskuteczną walkę z afrykańskim pomorem świń w latach 2019-2023. Mimo tego wirus ma się dobrze i rozprzestrzenia się na nowe obszary. Po zmianie władzy nic się nie zmieniło. Dziki są wybijane tak, jak były za czasów PiS
Jeszcze kilka lat temu wczesną wiosną na dziki nikt nie polował, trwał na dobre sezon ochronny na te zwierzęta. Jednym z celów sezonu ochronnego jest danie możliwości wychowania potomstwa i rezygnacja z zabijania zwierząt w czasie, gdy samice prowadzą młode.
Teraz poluje się przez cały rok, a państwo za to płaci dzierżawcom obwodów łowieckich i myśliwym. To z powodu zwalczania afrykańskiego pomoru świń (ASF), który szerzy się w Polsce od 10 lat. Wirus ten nie jest groźny dla ludzi, ale zabija świnie, zarówno hodowlane, jak i dziki.
I to głównie z powodu strat hodowców (gdy w gospodarstwie znajdzie się chorą świnię, zabijane jest całe stado) państwa podejmują intensywną walkę z wirusem. Chodzi w niej o to, żeby wirus nie dostał się do chlewni i choć dziki do chlewni nie wchodzą, to z dzików do świń hodowlanych przenieść go mogą myszy, psy, koty czy ludzie na butach.
Wirus ASF pojawił się 10 lat temu na wschodzie Polski i stopniowo rozszerza się na kolejne rejony kraju, za nic mając zabicie co najmniej dwóch milionów dzików oraz pieniądze, które idą na jego zwalczanie. A są to pieniądze niemałe. Jak podaje Ministerstwo Rolnictwa i Rozwoju Wsi, w latach 2019-23 walka z ASF kosztowała 623 mln 768 tys. 419,70 zł.
Walka z wirusem obejmuje rygorystyczne zasady bioasekuracji, które powinni stosować rolnicy i myśliwi oraz usuwanie padłych dzików ze środowiska. Jedną z metod walki z ASF jest odstrzał dzików i to w Polsce jest najbardziej premiowane finansowe, choć jego skuteczność okazuje się wątpliwa.
Stawki zależą od tego, czy odstrzał jest planowy, czy sanitarny oraz od płci zastrzelonego zwierzęcia, ale logiki trudno się dopatrzyć w tych przepisach.
W przypadku odstrzału sanitarnego za samicę dzika myśliwi dostają 650 zł, a za inne dziki 300 zł, z tego 20 proc. otrzymuje dzierżawca obwodu łowieckiego.
W odstrzale planowym za odstrzelone dziki inne niż dorosłe samice, powiatowy lekarz weterynarii wypłaca dzierżawcy lub zarządcy obwodu łowieckiego 350 zł brutto. Nie jest jasne, czemu w przypadku odstrzału sanitarnego za lochę państwo wypłaca 650 zł, a w przypadku planowanego nie płaci za nią w ogóle, zwłaszcza że w praktyce oba te odstrzały bywają na tych samych terenach stosowane zamiennie.
Tak czy siak, myśliwym i kołom łowieckim opłaca się zabijanie dzików. Jeśli w ramach odstrzału sanitarnego myśliwy zastrzeli lochę z szóstką młodych, to otrzyma 1960 zł (650 zł za lochę i po 300 z a każdego warchlaka daje 2450 zł, ale z tego 20 proc. weźmie koło łowieckie).
Jeśli będzie to odstrzał planowy, to koło łowieckie zainkasuje 2100 zł (po 350 zł za warchlaka i zero zł za lochę).
Tylko czy takie wydawanie pieniędzy ma sens z punktu widzenia państwa, a nie tylko myśliwych? W raporcie „Afrykański pomór świń (ASF) w populacjach dzików – wyniki badań i rekomendacje dla kontroli ASF” sporządzonym przez Instytut Biologii Ssaków PAN czytamy, że „Redukcja powinna być prowadzona w systemie strefowym, koncentrując się zwłaszcza na strefie buforowej przylegającej do obszaru zakażonego. Należy unikać odstrzału w strefie zakażonej ze względu na niewielki efekt redukcji populacji w stosunku do śmiertelności powodowanej przez ASF oraz związane z polowaniami ryzyko wywołania zwiększonych przemieszczeń dzików poza strefę zakażoną i dalszego roznoszenia wirusa ASF”.
"Mam wrażenie, że brak jest komunikacji między naukowcami i administracją a sytuacja się pogarsza, wirus rozprzestrzenia się na kolejne obszary. Zeszły rok był pod tym względem najgorszy.
W Polsce było najwięcej zarażonych dzików spośród wszystkich państw UE. Dla przykładu Niemcy, gdzie żyje więcej dzików, mają duże sukcesy w walce z ASF. Na pewno walkę ułatwia im to, że wirus u nich jest mniej rozprzestrzeniony niż w Polsce, ale też lepiej działa kwestia wyszukiwania padłych dzików i eliminowania wirusa ze środowiska, to jest jeden z kluczowych elementów walki z chorobą" – wskazuje dr hab. Tomasz Podgórski z Instytutu Biologii Ssaków PAN oraz Czeskiego Uniwersytetu Przyrodniczego w Pradze.
W Polsce za zgłoszenie inspekcji weterynaryjnej zwłok dzika można dostać 200 zł, ale… tylko wtedy, gdy zgłaszającym jest myśliwy, pracownik parku narodowego albo pracownik służby leśnej. Inne osoby nie dostaną za to pieniędzy.
A nawet jeśli „w czynie społecznym” zgłoszą, to często nic z tego nie wynika. Przekonał się o tym Paweł Jabłoński, który pod amboną myśliwską znalazł martwego dzika. Poinformował inspekcję weterynaryjną i wysłał jej namiary oraz zdjęcia z prośbą o ustosunkowanie się do tej sytuacji w obliczu przepisów sanitarnych. Odpowiedzi nie otrzymał.
Rząd PiS przyjął strategię walki z wirusem poprzez zmasowany odstrzał dzików i do dziś ta strategia jest realizowana. Według Banku Danych o Lasach w sezonie 2022/2023 myśliwi zastrzelili 218 972 dziki, a pozostało ich 50 884 (tę liczbę pozostałych dzików można śmiało umieść w świecie fantazji, gdyż nie tylko niemożliwe jest dokładne policzenie dzikich zwierząt co do jednego osobnika, ale też w przypadku dzików szacunki zależą od tego, kto szacuje i potrafią się one od siebie znacząco różnić).
Rok wcześniej Bank Danych o Lasach nie podał liczby zastrzelonych dzików, a dwa lata wcześniej zabito 371 713 osobników.
Tymczasem ta drastyczna metoda wcale nie okazuje się skuteczna.
„Dywanowy odstrzał na całym obszarze kraju nie ma sensu i premiowanie go finansowo jest marnowaniem pieniędzy. Intensywny odstrzał dzików ma sens w przypadku strefy, gdy np. ASF pojawił się w danym miejscu niedawno, wtedy wokół obszaru zapowietrzonego powstaje strefa buforowa, gdzie powinien być przeprowadzony odstrzał, który doprowadzi do wyeliminowania dzików z tego terenu i zapobiegnie rozprzestrzenieniu się wirusa na sąsiednie obszary” – wyjaśnia Tomasz Podgórski.
Przed rozprzestrzenianiem się wirusa chroni też bioasekuracja, która ma uniemożliwić przedostanie się wirusa do gospodarstw.
„Bardzo często słyszymy argumenty, że »Dziki nie wchodzą do chlewni« albo »Dziki nie przychodzą do rolnika na kawę«, jednak rozprzestrzenianie wirusa ASF spowodowane jest także przez nieprzestrzeganie bioasekuracji przez myśliwych i rolników” – mówi Izabela Kadłucka, biolożka, prezeska fundacji Niech Żyją.
Zima. Do Ośrodka Rehabilitacji Dzikich Zwierząt Dzika Inicjatywa w Wiejkach w woj. podlaskim trafiają dwa maleńkie warchlaczki.
„Leśnicy obserwowali przez zainstalowane przez siebie fotopułapki szóstkę dziczych niemowlaków, pozwolili im umierać dwa dni na mrozie bez pożywienia. Efekt? Na sześć warchlaków żywe przyjechały do nas dwa” – opowiada Marek Michałowski, który prowadzi ośrodek.
Dzicze matki nie opuszczają swoich dzieci, przepadając bez śladu, a sytuacja miała miejsce w czasie zintensyfikowanych odstrzałów dzików, więc przyczyna pozostawienia samych maluchów wydaje się jasna.
„Pasiaki dopiero po ośmiu godzinach grzania i kroplówek zaczęły pobierać samodzielnie pokarm, a walka z zapaleniem płuc trwała znacznie dłużej, ale udało się je uratować od bolesnej śmierci, która stała się udziałem ich rodzeństwa” – mówi Marek Michałowski.
Rzeź dzików to nie tylko działania nieprzynoszące skutku w walce z wirusem, ale też okrucieństwo. Do ośrodków rehabilitacji trafia wiele osieroconych podczas polowań dzików. Większość z nich umiera, a nie jest to lekka śmierć.
„Dziki są barbarzyńsko zabijane przez cały rok, bez żadnego okresu ochronnego, nawet jeśli karmią młode, albo są w ciąży. Jeśli myśliwy zabije karmiącą matkę, to jej dzieci, które zostały w legowisku, będą umierać z głodu przez długi czas” – mówi Izabela Kadłucka.
Kadłucka zwraca też uwagę na kwestie przyrodnicze.
„Z powodu walki z ASF pozbywamy się masowo jednego gatunku, który jest tak ważny dla ekosystemu lasu. Wszyscy znamy historię masowego zabijania wróbli w Chinach, które doprowadziło klęski głodu i śmierci kilkudziesięciu milionów ludzi. Dziki są bardzo potrzebne w lesie, nazywane są sanitariuszami lasów, zjadają larwy owadów, poczwarki, czy padlinę. Są niezwykle ważnym gatunkiem, a my ten gatunek eliminujemy, nie wiedząc, jakie będą tego konsekwencje” – tłumaczy biolożka.
Marcin Kostrzyński, wiceprezes Fundacji Niech Żyją, znany w mediach społecznościowych jako Marcin z Lasu, były myśliwy, tłumaczy, że dziki to wrażliwe i niezwykle inteligentne zwierzęta.
„Dzicze matki kochają swoje warchlaki. Są w stanie przezwyciężyć strach przed człowiekiem, by pasiaki ratować. Stąd biorą się historie o rzekomych atakach loch na ludzi, choć w rzeczywistości chcą nas jedynie odstraszyć. Dla dzików jesteśmy potworami, po wielokroć straszniejszymi niż wilki. Jest to w pełni zasłużona opinia” – mówi Kostrzyński.
Po zmianie władzy pojawiła się nadzieja na zmianę sposobu walki z ASF i ograniczenie odstrzału dzików, ale dość szybko wszystko stanęło.
W lutym w czasie rozmów wiceministra klimatu i środowiska Mikołaja Dorożały z przedstawicielami myśliwych i strony społecznej pojawił się pomysł wprowadzenia okresu ochronnego dla loch w czasie rozrodu i myśliwi zaakceptowali ten pomysł. Część środowiska łowieckiego nie pali się do zabijania karmiących matek zwierzęcych i maluchów, bez względu na zachęty finansowe.
Ale odkąd rolnicy wyszli na drogi, zresztą wspierani przez myśliwych, to o zmianach w łowiectwie zrobiło się cicho. Nic dziwnego, rolnicy nie lubią dzików nie tylko z powodu ASF, ale też dlatego, że zwierzęta te wchodzą im w szkodę, a odszkodowania od kół łowieckich nie stanowią wystarczającej rekompensaty. Gdy więc rolnicy wyszli na drogi, rząd zaczął unikać tematów dla nich niewygodnych.
Na 2024 rok zaplanowano ponad 97 mln zł na walkę z ASF, ale w porównaniu z ubiegłym rokiem wydatki zostały obcięte o ponad 80 mln zł. Ponad 50 mln zł przeznaczono na odstrzał dzików. To mniej niż w poprzednim roku, ale obcięto też wydatki na aktywne poszukiwanie zwłok zdechłych od zarazy dzików, w tym dofinansowania sprzętu do tych poszukiwań. Czyli oszczędności dotyczą polecanego przez naukowców sposobu walki z wirusem.
Wygląda zatem na to, że ani los dzików się nie poprawi, ani walka z ASF nie będzie skuteczniejsza.
„Mieliśmy nadzieję, że nowa władza zacznie słuchać przyrodników i naukowców, którzy obnażają przeciwskuteczność tego rozwiązania” – komentuje Marcin Kostrzyński i przypomina list sprzed kilku lat, pod którym podpisało się kilkuset przedstawicieli nauki w proteście przeciw tym bezsensownym i wysoce szkodliwym działaniom.
„Dlaczego ich stanowisko nadal jest lekceważone? Dlaczego nadal stosowane są okrutne metody, które nie działają? Dlaczego wojewodowie, którzy są przedstawicielami rządu, nadal działają na szkodę polskiego środowiska? Dziki jako gatunek są niezwykle ważne dla stanu naszych lasów. Bez dzików nie ma lasu, bez lasu nie ma nas” – podkreśla Marcin Kostrzyński.
Absolwentka prawa, z zawodu dziennikarka, przez wiele lat związana z „Rzeczpospolitą”. Trzykrotna laureatka konkursu dziennikarskiego Polskiej Izby Ubezpieczeń i laureatka Nagrody Dziennikarstwa Ekonomicznego Press Club Polska w 2023 r. Obecnie freelancerka, pisywała m.in. do „Gazety Wyborczej”, miesięcznika „National Geographic Traveler”, „Parkietu”, Obserwatora Finansowego i Prawo.pl. Po latach mieszkania w Warszawie osiadła z gromadką kotów na Podlasiu.
Absolwentka prawa, z zawodu dziennikarka, przez wiele lat związana z „Rzeczpospolitą”. Trzykrotna laureatka konkursu dziennikarskiego Polskiej Izby Ubezpieczeń i laureatka Nagrody Dziennikarstwa Ekonomicznego Press Club Polska w 2023 r. Obecnie freelancerka, pisywała m.in. do „Gazety Wyborczej”, miesięcznika „National Geographic Traveler”, „Parkietu”, Obserwatora Finansowego i Prawo.pl. Po latach mieszkania w Warszawie osiadła z gromadką kotów na Podlasiu.
Komentarze