„Jeśli komuś faktycznie zależało na tym, by zakłócić proces wyborczy w Rumunii, udało mu się to doskonale” – mówi OKO.press Elena Calistru, założycielka jednej z najbardziej znanych w Rumunii organizacji antykorupcyjnych Funky Citizens.
Zaskakujące doniesienia z Rumunii. Takiego obrotu spraw nikt się nie spodziewał. Dwa dni przed głosowaniem zaplanowanym na niedzielę 8 grudnia, rumuński Sąd Konstytucyjny (odpowiednik polskiego Trybunału Konstytucyjnego) anulował pierwszą turę wyborów prezydenckich, która odbyła się 24 listopada.
Zaledwie cztery dni temu, w poniedziałek 2 grudnia, zatwierdził ją z pogwałceniem prawa, o czym donosiliśmy prosto z Bukaresztu.
To automatycznie sprawia, że druga tura wyborów nie odbędzie się w niedzielę 8 grudnia, jak planowano. I to pomimo że w piątek 6 grudnia w lokalach wyborczych za granicą głosy w wyborach oddało już 33 tysiące członków rumuńskiej diaspory.
„To zupełnie zaskakująca decyzja. Nie wiemy jeszcze, jakie jest jej pełne uzasadnienie, ale w komunikacie prasowym opublikowanym przez Sąd, jako podstawa prawna wskazany jest 146. artykuł rumuńskiej konstytucji, który mówi tylko tyle, że Sąd Konstytucyjny sprawuje nadzór nad organizacją wyborów prezydenckich oraz zatwierdza ich wynik (...). Nie wiemy, w jaki sposób sąd dał sobie prawo, anulowania pierwszej tury wyborów, po tym, jak cztery dni temu uznał ją za ważną — także z pogwałceniem prawa” — mówi OKO.press Elena Calistru, założycielka jednej z najbardziej znanych w Rumunii organizacji antykorupcyjnych Funky Citizens.
Piątkowa decyzja rumuńskiego Sądu Konstytucyjnego podjęta zostaje bowiem zaledwie cztery dni po tym, jak ten sam sąd zdecydował o uznaniu ważności pierwszej tury wyborów.
Tymczasem prawidłowość decyzji z poniedziałku też jest kwestionowana przez działaczy organizacji praworządnościowych bo została wydana zanim Centralne Biuro Wyborcze zliczyło ponownie wszystkie głosy z pierwszej tury, do czego zresztą wezwał je sam Sąd Konstytucyjny w odpowiedzi na protesty wyborcze.
W tej perspektywie dzisiejsza decyzja o anulowaniu pierwszej tury wyborów ze względu na jej jednak rzekomą nieważność, znowu budzi obawy o konstytucyjność.
Elena Calistru zaznacza jednak, że o ile to decyzja bardzo wątpliwa — choć podkreśla, że do ostatecznej oceny niezbędne jest pełne uzasadnienie sądu — to odpowiada na oczekiwania części społeczeństwa w związku z ujawnionymi przez Najwyższą Radę Obrony Narodowej w środę 4 grudnia informacjami służb specjalnych o tym, jakoby Rumunia padła ofiarą zagranicznej manipulacji wyborczej, prawdopodobnie przez Rosję.
„Dokumenty ujawnione przez Najwyższą Radę Obrony Narodowej są bardzo jednoznaczne, jeśli chodzi o stwierdzenie zagranicznej interwencji w proces wyborczy. Dla wielu ludzi jest to więc oczywiste, że coś należy z tym zrobić, że wybory nie mogą odbyć się planowo. Ale jednocześnie wielu słusznie zauważa, że wiedza zawarta w tych raportach [służb specjalnych – red.] była znana już wcześniej — te same ustalenia publikowali dziennikarze śledczy już kilka dni po wyborach. Wydaje się więc, że Sąd Konstytucyjny miał dostęp od tych materiałów i mógł wstrzymać się z decyzją o zatwierdzeniu pierwszej tury wyborów do czasu rozpatrzenia wszystkich wątpliwości. Teraz, pomimo że zarzuty wobec przebiegu pierwszej tury wyborów są bardzo poważne, wygląda to jak ręczne sterowanie procesem wyborczym, co budzi oczywisty sprzeciw” – tłumaczy Elena Calistru.
„Jeśli komuś faktycznie zależało na tym, by zakłócić proces wyborczy w Rumunii, udało mu się to doskonale” – podkreśla Calistru.
Z komunikatu prasowego rumuńskiego Sądu Konstytucyjnego wynika, że wybory zostaną rozpisane na nowo. To oznacza, że będzie trzeba powtórzyć proces zgłaszania kandydatów i gromadzenia przez nich odpowiedniej ilości podpisów. Odbędą się zapewne w pierwszym kwartale przyszłego roku.
Decyzję rumuńskiego Sądu Konstytucyjnego poparł Marcel Ciolacu, obecny premier Rumunii i przewodniczący rządzącej Partii Socjaldemokratycznej (PSD, S&D).
„Decyzja CCR [Sądu Konstytucyjnego — red.] o odwołaniu wyborów prezydenckich jest jedynym właściwym rozwiązaniem po odtajnieniu dokumentów ze spotkania CSAT [Najwyższej Rady Obrony Narodowej — red.], które pokazują, że wynik głosowania w Rumunii został rażąco zniekształcony w wyniku rosyjskiej interwencji. Wybory prezydenckie muszą zostać powtórzone” — powiedział Ciolacu, cytowany przez rumuński portal HotNews.
Decyzji Sądu Konstytucyjnego zupełnie nie popiera za to Elena Lasconi, kandydatka Związku Ocalenia Rumunii, która obok Călina Georgescu przeszła do drugiej tury rumuńskich wyborów prezydenckich. Lasconi uderza w Sąd Konstytucyjny, który jej zdaniem dopuszcza się „ręcznego sterowania procesem wyborczym”.
„Dziś rumuńskie państwo zdeptało demokrację. Zdecydowanie potępiam tę decyzję. To niszczenie 35 lat demokracji” – powiedziała Lasconi w oświadczeniu wideo, które przytacza portal HotNews.
Do sprawy nie odniósł się jeszcze Călin Georgescu, skrajnie prawicowy kandydat, który wbrew sondażom wygrał pierwszą turę wyborów. Georgescu ma wygłosić oświadczenie dla mediów w piątek o 21 (22 czasu polskiego).
To właśnie jego kampania mogła liczyć na bardzo dokładną koordynację i turbodoładowanie w mediach społecznościowych. Jak wynika z raportu rumuńskich służb, kampania, o której Georgescu twierdził, że nie wydał na nią ani centa, miała kosztować nawet milion euro. Wiadomo też, kto za nią zapłacił.
W sprawie Georgescu głos zabrała Anamaria Gavrilă, przewodnicząca Partii Młodych (POT), która poparła Călina Georgescu w wyborach prezydenckich. Gavrilă stwierdziła, że „bezprecedensowa decyzja CCR o unieważnieniu wyników pierwszej tury na pewno nie zmieni ostatecznego zwycięzcy”.
Ale w rozmowie z OKO.press Elena Calistru zwraca uwagę na jeszcze jedną bardzo ważną kwestię: rozpisanie wyborów prezydenckich od nowa oznacza, że będzie próba całkowitego wyeliminowania Georgescu z wyścigu.
Sąd Konstytucyjny może sięgnąć po ten sam mechanizm, za pomocą którego wyeliminował z udziału w pierwszej turze kontrowersyjną szefową prorosyjskiego skrajnie prawicowego ugrupowania SOS Romania, Dianę Șoșoacę.
Șoșoacă, obecnie europosłanka, miała startować jako kandydatka skrajnie prawicowej partii AUR, pomimo że odeszła z tej partii i założyła swoje ugrupowanie. AUR chciał jednak wystawić Șoșoacę ze względu na jej rozpoznawalność i lepsze notowania niż lidera partii Georga Simiona.
Jednak rumuński Sąd Konstytucyjny zainicjował wobec niej dość improwizowany proces kontroli konstytucyjnej — nigdy wcześniej niezastosowany wobec nikogo innego. Tuż po tym, jak Șoșoacă została zgłoszona jako kandydatka, do sądu wpłynął bowiem protest dotyczący jej kandydatury. W odpowiedzi na ten protest sąd zainicjował proces weryfikacji kandydatki i w kontrowersyjnym orzeczeniu uznał, że Șoșoacă nie może startować w wyborach prezydenckich, bo „istnieje ryzyko, że nie będzie wierna konstytucji”. Decyzja sądu została oprotestowana przez niektórych liderów politycznych.
„To kolejny przykład na to, jak rumuński Sąd Konstytucyjny kreatywnie podchodzi do swoich obowiązków. Jest bardzo prawdopodobne, że to samo spotka Călina Georgescu, gdy ten ponownie zgłosi swój udział w wyborach” – tłumaczy Calistru.
Szefowa Funky Citizens podkreśla, że w tej sytuacji, jak w soczewce widać wszystko to, co jest nie tak z rumuńską demokracją. „Rumunia ma poważne problemy z praworządnością. Działalność Sądu Konstytucyjnego to tylko jeden z wielu jej przejawów” – tłumaczy w rozmowie z OKO.press.
Pierwsza tura wyborów prezydenckich w Rumunii odbyła się 24 listopada. Wbrew sondażom wygrał ją niezbyt znany i formalnie niepowiązany z żadną partią skrajnie prawicowy polityk Călin Georgescu. Drugą lokatę zdobyła Elena Lasconi, kandydatka proeuropejskiego, centroprawicowego Związku Ocalenia Rumunii.
Do drugiej tury wyborów nie dostał się żaden z kandydatów, na których wskazywały przedwyborcze sondaże: ani urzędujący premier, przewodniczący Partii Socjaldemokratycznej Marcel Ciolacu, który według sondaży miał wygrać pierwszą turę, ani typowany na drugie miejsce George Simion, lider skrajnie prawicowego AUR.
W piątek 29 listopada, pięć dni po wyborach, odpowiedzialny za zatwierdzenie wyborów rumuński Sąd Konstytucyjny wezwał Centralne Biuro Wyborcze do ponownego przeliczenia głosów. Pomimo przedstawienia przez CBW tylko częściowych wyników z przeliczenia głosów krajowych, w poniedziałek 2 grudnia Sąd Konstytucyjny uznał pierwszą turę wyborów za ważną, co potwierdziło, że druga tura odbędzie się w niedzielę 8 grudnia.
W środę 4 grudnia na wniosek prezydenta Klausa Johannisa rumuńskie służby specjalne odtajniły raport, z którego wynika, że kampania Georgescu była sterowana z zewnątrz, a Rumunia padła ofiarą obcej interwencji wyborczej, prawdopodobnie ze strony Rosji. Dwa dni później rumuński Sąd Konstytucyjny sam anulował swoją pierwszą decyzję uznając pierwszą turę wyborów jednak za nieważną.
W międzyczasie – 1 grudnia w niedzielę – w Rumunii odbyły się też wybory parlamentarne, których pomimo wcześniejszych obaw, nie wygrała skrajna prawica. Wybory parlamentarne relacjonowaliśmy prosto z Bukaresztu:
Jak wynika z ustaleń rumuńskich służb, które otrzymały dane o przebiegu kampanii Călina Georgescu od firmy TikTok, w kampanię skrajnie prawicowego kandydata na TikToku zaangażowanych było ponad 25 tysięcy kont, których działalność była koordynowana spoza platformy, przez konto na Telegramie.
Jądrem sieci promującej Georgescu było 797 najaktywniejszych kont, które zostały utworzone już w 2016 roku.
Wszystkie pozostawały w uśpieniu, dopóki – jak w zegarku – nie uaktywniły się 11 listopada, publikując treści dotyczące Georgescu lub podbijając i szerując treści opublikowane przez niego. Efekt? Milionowe wyświetlenia postów i ogromna widoczność kandydata w mediach społecznościowych, która wydatnie pomogła mu zwyciężyć w pierwszej turze wyborów prezydenckich 24 listopada.
Raport wskazuje też na to, że nie korzystano ze wspólnych zasobów technicznych, co jest charakterystyczne dla farm botów. Konta TikTok, o których mowa, miały przypisane unikalne adresy IP, co wskazuje na modus operandi ukierunkowany na utrudnienie identyfikacji zasięgu sieci.
TikTok udostępnił też rumuńskim władzom informacje o finansowaniu kampanii: kosztowała ona ponad milion euro i środki pochodziły od jednego użytkownika.
Według autorów raportu modus operandi kampanii sugeruje, że w jej prowadzenie zaangażowany był aktor państwowy, który nie chce zostać zidentyfikowany. Rumuńskie służby podejrzewają, że jest to Rosja.
„Sposób działania, a także skala kampanii, prowadzą do wniosku, że atakujący dysponował znacznymi zasobami, co jest zgodne ze sposobem działania charakterystycznym dla ataku sponsorowanego przez państwo” – stwierdza SRI w raporcie wywiadowczym.
Świat
Wybory
Calin Georgescu
ingerencje w wybory
praworządność
Rumunia
skrajna prawica
TikTok
wybory prezydenckie
Pracowała w telewizji Polsat News, portalu Money.pl, jako korespondentka publikowała m.in. w portalu Euobserver, Tygodniku Powszechnym, Business Insiderze. Obecnie studiuje nauki polityczne i stosunki międzynarodowe w Instytucie Studiów Politycznych PAN i Collegium Civitas przygotowując się do doktoratu. Stypendystka amerykańskiego programu dla dziennikarzy Central Eastern Journalism Fellowship Program oraz laureatka nagrody im. Leopolda Ungera. Pisze o demokracji, sprawach międzynarodowych i relacjach w Unii Europejskiej.
Pracowała w telewizji Polsat News, portalu Money.pl, jako korespondentka publikowała m.in. w portalu Euobserver, Tygodniku Powszechnym, Business Insiderze. Obecnie studiuje nauki polityczne i stosunki międzynarodowe w Instytucie Studiów Politycznych PAN i Collegium Civitas przygotowując się do doktoratu. Stypendystka amerykańskiego programu dla dziennikarzy Central Eastern Journalism Fellowship Program oraz laureatka nagrody im. Leopolda Ungera. Pisze o demokracji, sprawach międzynarodowych i relacjach w Unii Europejskiej.
Komentarze