0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot . Kuba Atys / Agencja Wyborcza.plFot . Kuba Atys / Ag...

Wyrok Trybunału Konstytucyjnego Julii Przyłębskiej w sprawie faktycznego zakazu aborcji w Polsce zapadł w październiku 2020 roku. Ale protesty Strajku Kobiet, jakie wybuchły po nim, były tak gwałtowne, że władza opublikowała go w Dzienniku Ustaw dopiero 27 stycznia 2021 roku.

„Faszyści – policja – jedna koalicja”

I znów wróciły protesty. Dwa dni później w Warszawie zebrała się wielotysięczna demonstracja. Ruszyła spod TK w stronę domu Jarosława Kaczyńskiego na Żoliborzu. Ludzie byli wściekli. Nie tylko na czele demonstracji nieśli duży transparent „Wypierdalać!”, ale też tak skandowali. Przebieg protestu był jednak spokojny, nawet pod siedzibą PiS na Nowogrodzkiej.

Przeczytaj także:

Na wysokości Pałacu Nauki i Kultury policja zablokowała i otoczyła wóz Strajku Kobiet z nagłośnieniem, który pomagał organizatorom w komunikacji z tłumem. Kawałek dalej, na wysokości ulicy Złotej, kilkusetosobowe oddziały policji starały się zatrzymać tłum. „Próbowali zagłuszyć zgromadzenie za pomocą komunikatów z pojazdu z LRAD (urządzenie wytwarzające dźwięk o bardzo wysokiej głośności – red.). Wzywali do rozejścia się itp. Protestujący otoczyli pojazd” – relacjonuje Linus Lewandowski, aktywista LGBT z grupy Homokomando. Policja szpalerem ruszyła na tłum, użyli gazu.

To wyraźnie podniosło emocje. Mundurowi zamknęli dwie osoby w kordonie. W akcji brało udział co najmniej 40-50 policjantów. To właśnie wtedy rozegrały się sceny, które były przedmiotem procesu. W tej dynamicznej sytuacji jeden z demonstrantów stanął na palcach i nad głowami stłoczonych policjantów psiknął gazem przez około 2 sekundy. Na relacjach widać, że dwóch funkcjonariuszy dostało w oczy. „To był ojciec jednej z dziewczyn. Dzwoniła do niego w panice z demonstracji i przyjechał tam, by ją ratować. Widział co się dzieje i chciał ściągnąć uwagę policjantów na siebie, by pomóc dziewczynom” – twierdzi Linus Lewandowski na podstawie zeznań, jakie złożył pryskający gazem w czasie późniejszego procesu.

Mundurowi rzucili się na człowieka, który użył gazu, i na Lewandowskiego. Widać go wyraźnie w relacjach z demonstracji – wysoki, w pomarańczowej kurtce, z tęczową flagą w ręku. Tłum skandował „Faszyści – policja – jedna koalicja”.

Czemu na nim się skupili? „Złapałem za pas tego człowieka od gazu, gdy się na niego rzucili. W ramach solidarności – by nie mogli go łatwo wynieść. Mnie też powalili na asfalt, skuli i wynieśli do suki”.

Na filmach widać jak ich wynoszą, przed kamerami.

Wywieziono go aż do Nowego Dworu Mazowieckiego. „Pewno po to, żeby nie było solidemo pod komendą. Bo tego dnia areszty w Warszawie były puste – tylko kilka osób zatrzymali” – uważa Lewandowski.

Twierdzi, że od razu do protokołu złożył zażalenie na zatrzymanie, domagając się natychmiastowego wypuszczenia. Policja winna przekazać je od razu do sądu, ale tego nie zrobili. „Przesłali, dopiero gdy mnie wypuścili. Są dowody w dokumentacji sprawy” twierdzi. W geście protestu nie poszedł na przesłuchanie. Musieli go na nie wynieść.

Z aresztu wypuszczono go po 39 godzinach.

„Groziło mi 3 lata więzienia”

W akcie oskarżenia czytamy, że zgromadzenie „nie miało charakteru pokojowego”, bo uczestnicy używali „słów powszechnie uznanych za obelżywe” wobec funkcjonariuszy i naruszali ich nietykalność. Linus Lewandowski – według oskarżenia – miał trzymać w ręku puszkę z gazem, a także tęczową flagę, jednocześnie mając tak wypełnione ręce „szarpał” funkcjonariusza za mundur. Według zeznań trzech policjantów – miał też używać gazu wobec funkcjonariuszy.

„Nie miałem żadnej puszki z gazem” – zaznacza Lewandowski.

Na ławie oskarżonych w tym samym procesie posadzono w sumie cztery osoby. Oprócz aktywisty LGBT była to dwójka demonstrantów początkowo zatrzymana w kotle (w tym jedna dziewczyna) oraz mężczyzna, który użył gazu wobec mundurowych.

Na 12 rozprawach sędzia Tomasz Trębicki przepytał 17 świadków prokuratury, kilku – obrony, oraz obejrzał wiele materiałów wideo z zajść. „(Mundurowi – red.) na procesie pod przysięgą zarzucali mi użycie gazu wobec policjantów oraz szarpanie z jednym z nich. Groziło mi 3 lata więzienia” – pisał Linus w poście tuż po ogłoszeniu wyroku.

Faktycznie – w aktach czytamy zeznania świadka, że Lewandowski pryskał w policjantów gazem. Policjant podkreślał, że jest co do tego pewien, nawet opisał ów pojemnik. Ponad pół roku później, już na rozprawie, najpierw podtrzymał swoje zeznania, ale po pytaniach od oskarżonego, nadal twierdził, że widział „pomarańczową rękę”, która pryskała gazem, ale już nie był tak pewien, czy to robił Lewandowski.

„Dwójka pozostałych policjantów zeznawała to samo co on” – dodaje Lewandowski.

Skoro trzech policjantów zeznało, że aktywista LGBT pryskał gazem, to czemu prokurator nie postawił mu takich zarzutów? „Prokurator widział filmy z zajść i widocznie uznał, że policjanci mówią bzdury” – uważa aktywista.

„Żaden dowód nie wskazuje na winę”

23 października sąd ogłosił wyrok – na razie nieprawomocny – w I instancji. Zarówno dziewczyna jak i Lewandowski, oskarżeni z art. 222 kodeksu karnego o naruszenie nietykalności zostali uniewinnieni.

W ustnym uzasadnieniu sędzia Trębicki podkreślał, że dowody przedstawione w procesie nie potwierdzają winy Lewandowskiego. „Sąd nie dał wiary, że to miało miejsce tylko dlatego, że świadek tak mówi. W trakcie tego postępowania nie ustalono szarpania za mundur”. Sędzia dodawał, że policjanci nie zawsze działają zgodnie z prawem i nie rozumiał, dlaczego w ogóle doszło do interwencji wobec Lewandowskiego? „To pozostaje największą tajemnicą dla sądu (…) Samo bycie w centrum wydarzeń nijak karalne być nie może” – dodawał.

Sędzia Trębicki zastanawiał się, jak to możliwe, że – zgodnie z zeznaniami – funkcjonariusz podejmował czynności wobec innej demonstrantki i równocześnie także zatrzymywał Lewandowskiego. I jedna, i druga osoba miała go szarpać za mundur. „To pozostanie wielką zagadką w tej sprawie” – mówił.

Informacje, że Lewandowski trzymał puszkę w ręce też nie nie znalazły potwierdzania w „ustaleniach faktycznych”. Sędzia podkreślał, że żaden dowód nie wskazuje na winę aktywisty.

„Zachęcamy sądy, by bardziej wnikliwie oceniały zeznania funkcjonariuszy”

W trakcie procesu, przed wydaniem wyroku, Linus Lewandowski złożył ustny wniosek. „Prosiłem sędziego o złożenie zawiadomienia o składaniu fałszywych zeznań – art. 233 par. 1 KK – przez czterech policjantów – w trybie art. 304 par 2 KPK – z urzędowego obowiązku” – relacjonuje aktywista. Sędzia odniósł się do tego w ustnym uzasadnieniu. „Będę to rozważał. Aczkolwiek moja praktyka jest taka, że staram się wstrzymać z takimi wnioskami do prawomocności orzeczenia” – zaznaczał.

Jeśli tak się stanie, mógłby to być precedens w sprawach jakie władza „dobrej zmiany” wytaczała demonstrantom czy aktywistom.

Pytamy ObyPOmoc – inicjatywę Obywateli RP, w której pomocy prawnej osobom szykanowanym przez władze udzielają adwokaci/mecenasi pro publico bono. Działają od 2017 rok i mają sporo spraw na koncie. W ich bazie jest ponad tysiąc postępowań sądowych, wykroczeniowych, przesłuchań i postępowań na różnych etapach. Samych wyroków w I i II instancji odnotowali już 1371 od 2017 do 31 marca 2023.

Czy ObyPomoc zna jakiś przypadek, w którym sędzia – wiedząc, że policjanci mijali się z prawdą w zeznaniach – złożył zawiadomienie do prokuratury o składaniu przez nich fałszywych zeznań? Małgorzata Nowogońska z ObyPOmocy: „Nie spotkałam się z taką sytuacją. Pytałam też innych w ObyPomocy – też nie znają takiego przypadku” – mówi.

Pytamy o to również kolektyw SZPILA działający głównie w Warszawie i okolicy, lub na Podlasiu. „Nie kojarzę sprawy z taką decyzją sądu” – mówi adwokat Karolina Gierdal.

Dodaje, że takie ewentualne działanie sądu będzie istotne w innych sprawach, w których sędziowie oceniają wiarygodność zeznań policjantów. „Sądy często podchodzą do policjantów jako do osób neutralnych, niezainteresowanych wynikiem procesu więc obiektywnych, a przez to bardziej wiarygodnych. Zachęcamy, by sądy bardziej wnikliwie oceniały zeznania funkcjonariuszy i czasem to się udaje" – mówi mecenas Gierdal.

Za przykład podaje pierwszy prawomocny wyrok w sprawie Tęczowej Nocy. Sąd uniewinnił dwie zatrzymane osoby oskarżone o „udział w zbiegowisku”, a zeznania policjantów uznał za „nieprawdziwe”, a w sprawie obciążających zeznań jednego z policjantów stwierdził, że „nie mogły być prawdziwe”. „Mamy więcej takich spraw” zapewnia Gierdal.

Nie spieszyć się

Czy złożenie wniosku przez oskarżonego w analogicznej sytuacji i powołanie się – tak jak Lewandowski – na tryb art. 304 par 2 KPK – zawiadomieniu prokuratury z urzędowego obowiązku – to słuszne działanie?

„To skomplikowane. Zapadł wyrok sądu I instancji, ale w jego toku nie zostało »dowiedzione«, że policjanci mijali się z prawdą. Niektórzy z nich zostali uznani za niewiarygodnych przez sędziego i ocena tej wiarygodności z pewnością będzie przedmiotem apelacji prokuratury" – komentuje Gierdal.

Prawniczka uważa jednak, że przedwczesne składanie zawiadomienia może wręcz być niekorzystne dla pierwotnej sprawy, bo np. prokuratura może odmówić wszczęcia postępowania. „Trzeba pamiętać, że w przestępstwie składania fałszywych zeznań chodzi o świadome mówienie nieprawdy lub zatajanie prawdy co do konkretnych faktów” – podkreśla.

35 tys. zadośćuczynienia?

W równolegle prowadzonej sprawie sądowej Linus Lewandowski domaga się od policji 35 tys. zł zadośćuczynienia, za niezgodne za prawem zatrzymanie i ograniczenie wolności przez prawie 40 godzin.

Czemu aż tak dużo?

„Oni mnie zatrzymali i prowadzili jak przestępcę. To było widać na wielu relacjach z wydarzenia” – podkreśla aktywista. „Dodatkowo policjanci literalnie kłamali w mojej sprawie, co naraziło mnie poważnie – groziły mi 3 lata ograniczenia wolności”.

Na zdjęciu: 28 stycznia 2021, Warszawa. Protest Ogólnopolskiego Strajku Kobiet po opublikowaniu wyroku Trybunału Konstytucyjnego w sprawie zakazu aborcji.

;

Udostępnij:

Krzysztof Boczek

Ślązak, z pierwszego wykształcenia górnik, potem geograf, fotoreporter, szkoleniowiec, a przede wszystkim dziennikarz, od początku piszący o podróżach i rozwoju, a od kilkunastu lat głównie o służbie zdrowia i mediach. Zaczynał w Gazecie Wyborczej w Katowicach, potem autor w kilkudziesięciu tytułach, od lat stały współpracownik PRESS, SENS, Służba Zdrowia. W tym zawodzie ceni niezależność.

Komentarze