0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Maciek Jazwiecki / Agencja GazetaMaciek Jazwiecki / A...

Jacek Sasin, szef resortu aktywów państwowych, był 29 września 2020 gościem Konrada Piaseckiego w porannym paśmie TVN24. Został tam zapytany o koszt nieudolnie i bezprawnie przygotowanych wyborów korespondencyjnych oraz o rekonstrukcję rządu, w tym wejście Jarosława Kaczyńskiego na pozycję wicepremiera.

To ostatnie Sasin uznał za "kumulację decyzyjności". Aby unaocznić absurd tej opinii wystarczy wyobrazić sobie - przez analogię - rząd Węgier, w którym szef Fideszu Victor Orbán zostaje wicepremierem w rządzie Istvána Nagy'ego (obecnego ministra z Fideszu) i jednocześnie ma nadzorować ministrów z formalnie koalicyjnej Chrześcijańsko-Demokratycznej Partii Ludowej.

Sasin, pozostając w świetnym nastroju, brawurowo kluczył w obu sprawach. Mijał się z faktami i formułował oceny rażąco sprzeczne z ramami ustrojowymi, historią polityczną III RP a także elementarnym zdrowym rozsądkiem. Zaczniemy od "kosztów demokracji".

Sasin objaśnia, że koszt niekompetencji to cena demokracji

Redaktor Konrad Piasecki zapytał ministra Sasina o roszczenie Poczty Polskiej, która na podstawie widzimisię partii rządzącej miała bez żadnych podstaw prawnych przygotować wybory korespondencyjne 10 maja. Głosowanie ostatecznie nie doszło do skutku, a Poczta domaga się od Skarbu Państwa rekompensaty kosztów poniesionych, by przygotować pakiety wyborcze. Chodzi o ok. 70 mln zł.

Co na to Sasin, odpowiedzialny w rządzie PiS za przeprowadzenie wyborów korespondencyjnych?

Dokładnej kwoty nie pamiętam, [poczta wydała] około 70 mln (...) Polski podatnik płaci za wybory. Każde wybory. Demokracja kosztuje
Demokracja kosztuje i musi kosztować, ale działania Sasina ws. wyborów 10 maja to nieudolność i bezprawie
TVN 24,29 września 2020

Sasin ma rację, demokracja kosztuje. Warto wydać dziesiątki, a nawet setki milionów złotych na to, by proces wyborczy był jak najbardziej sprawny, przejrzysty, a obywatele mieli poczucie pełnego i równego uczestnictwa w głosowaniu. Taka inwestycja procentuje: zwiększa zaufanie obywateli do państwa i systemu politycznego.

Szkopuł w tym, że działalność Sasina w kwietniu i maju 2020 była przeciwieństwem takiego sposobu postępowania: nie dość, że wg Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego minister działał bez żadnej podstawy prawnej (a więc nielegalnie), to jeszcze, jak wiemy, również skrajnie nieudolnie.

Było tak.

Kiedy na początku marca odnotowaliśmy w Polsce pierwsze zakażenie koronawirusem, a później liczba zdiagnozowanych przypadków z dnia na dzień zaczęła rosnąć, rząd Mateusza Morawieckiego wprowadził radykalne obostrzenia, by powstrzymać rozprzestrzenianie się pandemii.

Na porządku dziennym stanął problem wyborów prezydenckich zaplanowanych na 10 maja: zbieranie podpisów i prowadzenie kampanii wyborczej było skrajnie utrudnione i godziło w równość szans kandydatów. Natomiast sam akt głosowania przy rosnącej liczbie zachorowań wydawał się nie do przeprowadzenia.

Według konstytucji, ustaw, ekspertów i zdrowego rozsądku, rozwiązanie narzucało się jedno: rząd powinien wprowadzić jeden z opisanych w konstytucji stanów nadzwyczajnych, konkretnie stan klęski żywiołowej, przewidujący (w art. 3 ustawy) masowe występowanie choroby zakaźnej. Wskazywali na to prawnicy, apelowały organizacje społeczne.

1. Ilekroć w ustawie jest mowa o:

1) klęsce żywiołowej - rozumie się przez to katastrofę naturalną lub awarię techniczną, których skutki zagrażają życiu lub zdrowiu dużej liczby osób, mieniu w wielkich rozmiarach albo środowisku na znacznych obszarach, a pomoc i ochrona mogą być skutecznie podjęte tylko przy zastosowaniu nadzwyczajnych środków, we współdziałaniu różnych organów i instytucji oraz specjalistycznych służb i formacji działających pod jednolitym kierownictwem;

2) katastrofie naturalnej - rozumie się przez to zdarzenie związane z działaniem sił natury, w szczególności wyładowania atmosferyczne, wstrząsy sejsmiczne, silne wiatry, intensywne opady atmosferyczne, długotrwałe występowanie ekstremalnych temperatur, osuwiska ziemi, pożary, susze, powodzie, zjawiska lodowe na rzekach i morzu oraz jeziorach i zbiornikach wodnych, masowe występowanie szkodników, chorób roślin lub zwierząt albo chorób zakaźnych ludzi albo też działanie innego żywiołu;

3) awarii technicznej - rozumie się przez to gwałtowne, nieprzewidziane uszkodzenie lub zniszczenie obiektu budowlanego, urządzenia technicznego lub systemu urządzeń technicznych powodujące przerwę w ich używaniu lub utratę ich właściwości;

4) cyberprzestrzeni - rozumie się przez to przestrzeń przetwarzania i wymiany informacji tworzoną przez systemy teleinformatyczne, określone w art. 3 pkt 3 ustawy z dnia 17 lutego 2005 r. o informatyzacji działalności podmiotów realizujących zadania publiczne (Dz. U. z 2017 r. poz. 570), wraz z powiązaniami pomiędzy nimi oraz relacjami z użytkownikami.

2. Katastrofę naturalną lub awarię techniczną mogą wywołać również zdarzenia w cyberprzestrzeni oraz działania o charakterze terrorystyc

Gdyby obóz rządzący zdecydował się na takie rozwiązanie, problem wyborów na gruncie konstytucyjnym zostałby legalnie rozwiązany: wg artykułu 228 Konstytucji wybory nie mogłyby się odbyć wcześniej niż 90 dni po zniesieniu stanu klęski.

1. W sytuacjach szczególnych zagrożeń, jeżeli zwykłe środki konstytucyjne są niewystarczające, może zostać wprowadzony odpowiedni stan nadzwyczajny: stan wojenny, stan wyjątkowy lub stan klęski żywiołowej.

2. Stan nadzwyczajny może być wprowadzony tylko na podstawie ustawy, w drodze rozporządzenia, które podlega dodatkowemu podaniu do publicznej wiadomości.

3. Zasady działania organów władzy publicznej oraz zakres, w jakim mogą zostać ograniczone wolności i prawa człowieka i obywatela w czasie poszczególnych stanów nadzwyczajnych, określa ustawa.

4. Ustawa może określić podstawy, zakres i tryb wyrównywania strat majątkowych wynikających z ograniczenia w czasie stanu nadzwyczajnego wolności i praw człowieka i obywatela.

5. Działania podjęte w wyniku wprowadzenia stanu nadzwyczajnego muszą odpowiadać stopniowi zagrożenia i powinny zmierzać do jak najszybszego przywrócenia normalnego funkcjonowania państwa.

6. W czasie stanu nadzwyczajnego nie mogą być zmienione: Konstytucja, ordynacje wyborcze do Sejmu, Senatu i organów samorządu terytorialnego, ustawa o wyborze Prezydenta Rzeczypospolitej oraz ustawy o stanach nadzwyczajnych.

7. W czasie stanu nadzwyczajnego oraz w ciągu 90 dni po jego zakończeniu nie może być skrócona kadencja Sejmu, przeprowadzane referendum ogólnokrajowe, nie mogą być przeprowadzane wybory do Sejmu, Senatu, organów samorządu terytorialnego oraz wybory Prezydenta Rzeczypospolitej, a kadencje tych organów ulegają odpowiedniemu przedłużeniu. Wybory do organów samorządu terytorialnego są możliwe tylko tam, gdzie nie został wprowadzony stan nadzwyczajny

Ale prezes PiS Jarosław Kaczyński i co za tym idzie jego podwładni (z Jackiem Sasinem na jednym z czołowych miejsc), uparli się, by wybory przeprowadzić. Rząd Mateusza Morawieckiego stwierdził, że o stanie nadzwyczajnym nie ma mowy, a to oznaczało, że wybory muszą się odbyć 10 maja.

Jednak ponieważ PiS przestraszył się wyborów przy urnach (pytanie, na ile decydowała troska o obywateli, a na ile strach, że najstarszy elektorat Andrzeja Dudy zostanie w domu z obawy przed zakażeniem), wymyślił sobie za to, że wszyscy zagłosujemy korespondencyjnie. Na czele tej operacji stanął Jacek Sasin.

I wtedy się zaczęło.

  • Premier Mateusz Morawiecki 16 kwietnia 2020 roku wydał dwie decyzje, w których nakazał PWPW i Poczcie Polskiej druk i przygotowanie dystrybucji pakietów do głosowania korespondencyjnego.
  • Zrobił to bezprawnie, bo nie było jeszcze wówczas specustawy o wyborach korespondencyjnych - 6 kwietnia co prawda przyjął ją Sejm, ale nie była jeszcze procedowana w Senacie i podpisana przez prezydenta. Wyłączne prawo zlecania druku kart wyborczych i ich dystrybucji miała PKW.
  • Jednak minister Sasin na podstawie bezprawnej decyzji premiera (co potwierdził 15 września w miażdżącym wyroku sąd administracyjny), podjął ustalenia (z Polską Wytwórnią Papierów Wartościowych i Pocztą Polską) dotyczące druku kart i ich dystrybucji.
  • Do tego władze PWPW bezprawnie zmieniły ustalony przez PKW wzór karty wyborczej na wybory prezydenckie w 2020 roku. Ktoś z rządu prawdopodobnie zatwierdził zmianę wzoru karty, nie mając do tego podstawy prawnej. Nie wiadomo, czy zrobił to Sasin (wg uprawnień przyznanych przez ustawę, która nie obowiązywała), szef MSWiA Mariusz Kamiński (który odpowiada za umowę z PWPW), czy jeszcze ktoś inny.
  • Mimo tych wszystkich nadużyć rząd i tak nie był gotowy do przeprowadzenia wyborów 10 maja jakimkolwiek sposobem: kilka dni przed głosowaniem pakiety wyborcze nie zostały rozwiezione do obywateli, a komisje wyborcze były zdekompletowane.
Koniec końców decyzją polityczną Jarosławów Kaczyńskiego i Gowina (czyli prawem kaduka) wybory 10 maja "zwyczajnie się nie odbyły", a Poczta Polska została z ręką w milionach pakietów wyborczych i dziurą w kasie, przez którą wyfrunęło 70 mln zł.

To nie był koszt demokracji tylko nieudolności Sasina i pogardy dla prawa jego mocodawców.

Przeczytaj także:

Sasin objaśnia, że chaos jest porządkiem

Skoro już - jak zauważył podczas programu w TVN24 redaktor Konrad Piasecki - każdy Polak złoży się po ok. 2 zł na koszt demokracji w rozumieniu Jacka Sasina, warto się przyjrzeć, co w takim ustroju jego teoretyk z PiS uważa za normę.

Jest ku temu doskonała sposobność, ponieważ Piasecki zapytał Sasina o ocenę wejścia do rządu Zjednoczonej Prawicy w randze wicepremiera szefa PiS Jarosława Kaczyńskiego.

Sasin odparł tak:

Jeśli Jarosław Kaczyński do tego rządu wejdzie, to jest to bardzo dobra informacja (...), bo to powoduje, że będzie kumulacja zdolności, możliwości decyzyjnych w Radzie Ministrów
Sytuacja, w której lider obozu rządzącego jest podwładnym własnego podwładnego, oznacza chaos decyzyjny i jest nieznana w dojrzałych demokracjach
TVN24,29 września 2020

Interpretacja Sasina jest tak kuriozalna, sprzeczna z polską i światową praktyką w państwach demokratycznych, że można ją uznać za fałszywą.

Opis Sasina odpowiadałby rzeczywistości, gdy w rządzie Zjednoczonej Prawicy Jarosław Kaczyński, szef największego ugrupowania tworzącego koalicję rządową, był premierem, a szefowie dwóch mniejszych partnerów - wicepremierami.

Wtedy rzeczywiście mielibyśmy do czynienia z "kumulacją decyzyjności" - wszystkie najważniejsze decyzje zapadałyby w rządzie wg jasnej hierarchii, a nie podczas obrad mniej lub bardziej formalnych ciał zewnętrznych, tak jak ma to miejsce w Polsce od 2015 roku.

Jednak oddanie Jarosławowi Kaczyńskiemu funkcji wicepremiera bez teki ds. bezpieczeństwa oznacza, że będzie on:

  • podwładnym własnego podwładnego w partii (premiera Mateusza Morawieckiego);
  • i jednocześnie będzie miał pozycje równą wobec jednego z mniejszych partnerów (wicepremiera Jarosława Gowina);
  • i zarazem zwierzchnią i kontrolną pozycję wobec drugiego partnera - ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry.

To model rządów nieznany współczesnej demokracji i jednocześnie struktura tak niejasna oraz zagmatwana, że musi generować chaos - zamiast kumulacji decyzyjności, otrzymamy decyzyjności (i odpowiedzialności) spektakularne rozproszenie.

Jakby to było z Merkel i Orbánem? Analogia z Rosji Putina

By unaocznić absurd tej sytuacji:

  • to tak, jak gdyby szefowa niemieckiej CDU Angela Merkel została wicekanclerz w rządzie Julii Klöckner (obecnej minister rolnictwa z CDU) i jednocześnie nadzorowała ministrów z koalicyjnego SPD;
  • to również tak, jak gdyby szef węgierskiego Fideszu Victor Orbán został wicepremierem w rządzie Istvána Nagy'ego (obecnego ministra rolnictwa z Fideszu) i jednocześnie nadzorował ministrów z formalnie koalicyjnej Chrześcijańsko-Demokratycznej Partii Ludowej.

Sytuacji porównywalnej do polskiej próżno szukać w krajach mniej lub bardziej demokratycznych. Analogiczne wydarzenie miało za to miejsce w putinowskiej Rosji.

W latach 2008-2012 Władimir Putin był formalnie premierem, bo konstytucja zabraniała mu sprawowania trzeciej kadencji prezydenckiej z rzędu, ale jednocześnie - wbrew tej samej konstytucji - w praktyce był zwierzchnikiem prezydenta Dmitrija Miedwiediewa.

Różne warianty w III RP, ale czegoś takiego nie było

Również w historii IIIRP, zwłaszcza po wprowadzeniu w 1993 roku progu wyborczego, który zakończył rozdrobnienie polskiego parlamentu, nie mieliśmy porównywalnej sytuacji:

  • w latach 1993-1995 premierem rządu SLD-PSL był szef mniejszego ugrupowania Waldemar Pawlak, ale lider silniejszej w tym układzie postkomunistycznej lewicy Aleksander Kwaśniewski pozostał poza rządem, szykując się już do wyborów prezydenckich w 1995 roku;
  • w latach 1995-1997 szefami koalicyjnego rządu byli jeszcze Józef Oleksy (musiał ustąpić po fałszywym, jak się później okazało, oskarżeniu o szpiegostwo) oraz Włodzimierz Cimoszewicz - w żadnym z tych przypadków szef największego ugrupowania sejmowego nie pełnił funkcji wicepremiera;
  • w latach 1997-2001 mieliśmy sytuację nazwaną "rządami z tylnego siedzenia". W koalicji AWS-UW, szef "Solidarności" Marian Krzaklewski nie wszedł do rządu, ale pociągał za wszystkie sznurki (lub przynajmniej miał takie ambicje) zza kotary, natomiast premierem był Jerzy Buzek. W sensie formalnym była to sytuacja "rządów szeregowego posła", analogiczna do tej, z którą mieliśmy do czynienia od 2015 roku;
  • po wyborach w 2001 roku premierem został szef SLD Leszek Miller, zwany również "żelaznym kanclerzem", co dobrze definiowało zarówno jego pozycję partyjną, jak i - do czasu - rządową. Gdy SLD zaczęło się rozpadać z powodu afery Rywina, Miller pozostał do 2005 roku szefem Sojuszu, ale nie było go już w rządzie;
  • w latach 2005-2007 mieliśmy swoisty mix rządów przeszłych: przez chwilę Jarosław Kaczyński kierował z "tylnego siedzenia" rządem Kazimierza Marcinkiewicza, a gdy kierownica wymknęła mu się z rąk, objął funkcję premiera i trzymał ją w żelaznym uścisku;
  • również w latach 2007-2015 szefami rządów byli zarazem szefowie największego koalicyjnego ugrupowania - najpierw Donald Tusk, a od 2014 roku Ewa Kopacz.

Jak widać, z tak dysfunkcjonalną decyzyjnie i ustrojowo sytuacją, jak chce nam za chwilę zafundować Jarosław Kaczyński przy entuzjazmie Jacka Sasina, jeszcze nie mieliśmy w III RP do czynienia.

;

Udostępnij:

Michał Danielewski

Wicenaczelny OKO.press, redaktor, socjolog po Instytucie Stosowanych Nauk Społecznych UW. W OKO.press od 2019 roku, pisze o polityce, sondażach, propagandzie. Wcześniej przez ponad 13 lat w "Gazecie Wyborczej" jako dziennikarz od spraw wszelakich, publicysta, redaktor, m.in. wydawca strony głównej Wyborcza.pl i zastępca szefa Działu Krajowego. Pochodzi z Sieradza, ma futbolowego hopla, kibicuje Widzewowi Łódź i Arsenalowi

Komentarze