W Ministerstwie Sprawiedliwości nadzorem nad sądami i sędziami będą mogły się zajmować osoby karane, bez wyższego wykształcenia. Taką poprawkę metodą wrzutki zawarto w pisowskim projekcie zmiany ustawy o postępowaniu w sprawach o wykroczenia.
Uwagę opinii publicznej zwróciło to, że projekt zmian w ustawie o postępowaniu w sprawach wykroczeniowych zgłoszony przez grupę posłów PiS i Solidarnej Polski zabiera możliwość odmowy przyjęcia mandatu.
Jeśli nowelizacja wejdzie w życie, trzeba będzie mandat przyjąć i zapłacić, a potem co najwyżej walczyć w sądzie o uznanie, że został wymierzony niesłusznie. „W sądzie” w tym przypadku oznacza, że sprawę może rozpatrzyć nie sędzia, a referendarz sądowy, czyli urzędnik, który nie ma gwarancji niezawisłości.
W dodatku to nie policja, Straż Miejska czy inny organ, który wystawił mandat, przedstawia dowody na winę osoby ukaranej, ale to ona musi dowodzić swojej niewinności. A wszystkie dowody na tę niewinność musi okazać razem z odwołaniem w ciągu siedmiu dni. Potem już nic dodać nie może. To tak jakby udowadniać, że nie jest się wielbłądem.
W internecie krążą już memy: „Udowodnijcie obywatelu, że nie sikaliście rok temu w miejscu publicznym”.
Wreszcie: niezapłacenie mandatu staje się osobnym wykroczeniem, za które dostaje się kolejny mandat. I tak do skutku.
Projekt wywołał oburzenie społeczne i protesty prawników – że oto znosi się domniemanie niewinności, iluzorycznym czyni prawo do sądu, w tym prawo do obrony. I że to praktyczna realizacja państwa policyjnego (prof. Ewa Łętowska), gdzie policja orzeka o winie i o karze.
Zobaczymy, czy PiS będzie tę zmianę forsować. I jak to zwykle z nim bywa – w projekcie przemycił coś jeszcze.
Prezencik robi sobie Zbigniew Ziobro dzięki niepozornej zmianie w ustawie o służbie cywilnej (pomieszczenie tak różnych spraw w jednym projekcie narusza zasady poprawnej legislacji), brzmiącej tak: „W ustawie o służbie cywilnej, w art. 52 dotychczasową treść oznacza się jako ust. 1, po którym dodaje się ust. 2 w brzmieniu: Przepis ust.1 pkt 1 nie dotyczy podsekretarzy stanu w Ministerstwie Sprawiedliwości, przez których Minister Sprawiedliwości sprawuje nadzór nad działalnością sądów”.
Ów ustęp 1 pkt 1 art. 52 ustawy o służbie cywilnej jest zupełnie niewinny, wymienia bowiem, jakie stanowiska są w służbie cywilnej „wyższe”. Proponuje się, żeby funkcja podsekretarza stanu zajmującego się nadzorem nad sądownictwem nie była takim „wyższym” stanowiskiem.
Cóż, wydawałoby się, że podsekretarz stanu to nie byle kto. Jak widać, jeśli jest to podsekretarz dozorujący sądownictwo, to niekoniecznie.
Wnioskodawcy (w tym wypadku można podejrzewać rękę ministra Ziobry) uzasadniają ten, wydawałoby się, kuriozalny pomysł wyróżnienia podsekretarzy stanu zajmujących się nadzorem nad sądownictwem spośród wszystkich podsekretarzy stanu w licznych ministerstwach tym, że chodzi o sprzeczność z przepisami ustawy o ustroju sądów powszechnych, która zezwala na pełnienie stanowiska sędziemu delegowanemu do Ministerstwa Sprawiedliwości.
„Oczywistym jest, że sędzia nie może być jednocześnie członkiem korpusu służby cywilnej” – piszą.
Po pierwsze: nie ma wymogu, by podsekretarzem był sędzia. Po drugie: sprzeczność tę należałoby rozstrzygnąć, raczej likwidując delegowanie sędziów do ministerstwa, co od dawna postulują organizacje sędziowskie, także międzynarodowe.
Delegacje są dla sędziów lukratywną, a więc korumpującą ścieżką kariery zawodowej i naruszają „chiński mur”, który powinien dzielić władzę sądowniczą od wykonawczej.
Funkcje kontrolne nad sprawnością pracy sędziów minister może sprawować przez sędziów wizytatorów, którzy nie dostają za to pieniędzy od MS. A nad pracą sądów jako jednostek administracyjnych minister może sprawować nadzór przez podległych sobie dyrektorów sądów.
Ale w projekcie uznaje się, że kierownicze stanowisko podsekretarza stanu nie jest wyższe, jeśli dotyczy nadzoru nad sądami.
Tyle że w konsekwencji podsekretarz stanu sprawujący nadzór nad sądami może być osobą karaną i nie musi mieć wyższego wykształcenia. A to dlatego, że następny, niezmieniony w projekcie art. 53 ustawy o służbie cywilnej mówi, że osoby sprawujące stanowiska „wyższe”, wymienione w art. 52, muszą mieć wyższe wykształcenie i nie mogą być karane.
Czyli: jeśli nadzorując sędziów i sądownictwo nie piastujesz „wyższego” stanowiska, możesz mieć wyrok i nie mieć matury.
W państwie, w którym sędziami Sądu Najwyższego czy Trybunału Konstytucyjnego mogą zostać osoby uznane przez ustawowo do tego powołane organy sędziowskie za nieudolne, niemające wystarczającego stażu i doświadczenia, osoby, które miały zarzuty dyscyplinarne, a nawet były dyscyplinarnie karane – w takim państwie to, że nadzór nad sądami i sędziami mogą mieć osoby karane i bez wyższego wykształcenia, nie wydaje się aż tak dziwne.
Jednak jeśli przestaniemy się dziwić, kotwica łącząca nas ze standardami już nawet nie państwa prawa, ale choćby tylko zdrowego rozsądku i poczucia wstydu, zostanie zerwana.
Ewa Siedlecka jest publicystką „Polityki". Ten tekst ukazał się na jej Blogu Konserwatywnym.
Dziennikarka, publicystka prawna, w latach 1989–2017 publicystka dziennika „Gazeta Wyborcza”, od 2017 publicystka tygodnika „Polityka”, laureatka Nagrody im. Dariusza Fikusa (2011), zajmuje się głównie zagadnieniami społeczeństwa obywatelskiego, prawami człowieka, osób niepełnosprawnych i prawami zwierząt.
Dziennikarka, publicystka prawna, w latach 1989–2017 publicystka dziennika „Gazeta Wyborcza”, od 2017 publicystka tygodnika „Polityka”, laureatka Nagrody im. Dariusza Fikusa (2011), zajmuje się głównie zagadnieniami społeczeństwa obywatelskiego, prawami człowieka, osób niepełnosprawnych i prawami zwierząt.
Komentarze