0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. Tomasz Stańczak / Agencja Wyborcza.plFot. Tomasz Stańczak...

„Lada moment rząd ogłosi decyzję o skróceniu czasu pracy” – podał 13 sierpnia Infor.pl. Rozważane są dwa warianty: 35-godzinny tydzień, czyli pięć dni z dniówką krótszą o godzinę. Drugi zaś to klasyczny czterodniowy tydzień pracy.

Pomysł skrócenia czasu pracy rzucił rok temu Donald Tusk. Projekt pilotażu miał być gotowy do wyborów, ale oczywiście jest to zadanie zbyt skomplikowane, by dało się załatwić w dwa miesiące.

Ministerstwo Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej się do tego jednak przymierza. Jak zapowiedziała w „Fakcie” ministra Agnieszka Dziemianowicz-Bąk, potrzebne są jeszcze wyniki badań, ocena skutków wprowadzenia zmiany na sektor finansów publicznych, konkurencyjność gospodarki, oraz rynek pracy.

Resort chce zasięgnąć opinii organizacje pracodawców i związków zawodowych w Radzie Dialogu Społecznego.

„To będzie zmiana, która pozwoli Polkom i Polakom mieć więcej czasu na swoje pasje, na rodzinę, na miłość” – mówi Dziemianowicz-Bąk.

Na razie jednak jest to zapowiedź do debaty. Co brzmi sensownie.

Przeczytaj także:

Jak to zrobili w Lesznie?

Tymczasem urząd miejski w Lesznie już drugi miesiąc pracuje 35 godzin tygodniowo.

"Zrobimy ewaluację jesienią, na ten moment wychodzi, że się da, ale danych mamy jeszcze za mało. Obsługujemy mieszkańców tak jak dotychczas, w poniedziałki nawet dłużej, bo aż do godziny 18. W pozostałe dni pracę zaczynamy o godz. 7, ale kończymy ją o godz. 14. Jesienią i zimą planujemy przejść na pracę w godzinach 8-15” – mówi OKO.press sekretarz miasta Maciej Dziamski.

Jak to możliwe? Sekretarz tłumaczy, że na taką reorganizację prawo już pozwala. Urząd dokładnie sprawdził. Zmiany w organizacji pracy wprowadził nowy (od wiosny) prezydent Miasta Grzegorz Rusiecki, który po wyborach samorządowych mandat posła Platformy Obywatelskiej zamienił na mandat samorządowca.

Jaka praca jest potrzebna?

Leszno jest powiatem grodzkim. Wykonuje wiec zarówno zadania gminy, jak i powiatu. „Tu są »końcówki informatyczne« wielu systemów państwowych, wykonujemy sporo zadań związanych z obsługą mieszkańców i musimy zadbać o to, żeby ta obsługa była płynna. Ale żeby urząd działał płynnie, trzeba też wykonać wiele pracy, której na zewnątrz nie widać – np. zmiany regulaminów, angaży dla poszczególnych pracowników, niektórych procedur opisujących realizację konkretnych zadań” – mówi Dziamski.

Kiedy dokładnie dopytuję, jak udało się 40-godzinną pracę zmieścić w 35 godzinach, okazuje się, że ewentualne zwiększenie efektywności może być jeszcze większe, bo skrócenie czasu pracy urząd zaczął od restrukturyzacji zatrudnienia i zmian w strukturze wydziałów i biur.

Covid, reorganizacje, usprawnienia

Ale kluczowe okazało się wykorzystanie wszystkich usprawnień, które zaszły w organizacji pracy od czasu pandemii. W wielu miejscach był to moment przełomowy, bo wtedy tam,

  • gdzie się da, przechodziło się na pracę zdalną (i trzeba było ja rozliczać inaczej niż przez czas pracy pracownika),
  • albo reorganizowało się pracę wykonywaną na miejscu, by minimalizować ryzyko zakażenia.

W Lesznie, jak w wielu urzędach, było to np. wprowadzenie dla mieszkańców zapisów na konkretną godzinę, by nie stali w kolejce np. do rejestracji samochodu. To zaś wymagało przejrzenia procedur mówiących, co konkretnie trzeba zrobić, aby wydać decyzję czy załatwić konkretną sprawę.

Jeśli ludzie mają przychodzić ze swoją sprawą na ustaloną godzinę, trzeba oczywiście wiedzieć, ile co zajmuje czasu. Ale skoro cel działania został precyzyjnie opisany, to pojawia się pytanie, czy da się to zrobić sprawniej.

"Idea, jaka nam przyświecała, to żeby rozliczać z realizowanych zadań, a nie z czasu spędzonego w pracy”

– mówi Maciej Dziamski.

Każdy, kto kiedykolwiek wykonywał zadania administracyjne i odczuł, jak bardzo pracodawcę nie interesuje co robi, byleby na czas podpisał listę obecności, doceni tę leszczyńską rewolucję.

Podwyżka bezkosztowa

Zresztą w ślady Leszna idzie Włocławek (sekretarz Dziamski wyjaśnia, że samorządowcy stale się konsultują, a jak pojawi się jakaś dobra praktyka, to inne samorządy go naśladują. Dzieje się tak m.in. dzięki najróżniejszym spotkaniom w związkach i stowarzyszeniach samorządowych. „Kontaktowali się z nami samorządowcy, nie tylko Wielkopolski, ale praktycznie z terenu całego kraju”).

Elementem potrzebnym do reformy są też porządne opisy stanowisk pracy. Pozwalają nie tylko na sprawną rekrutację. Łatwiej jest ocenić jakość pracy zatrudnionych.

”Urząd Miasta Leszna to jest średniej wielkości pracodawca. Nasze opisy stanowisk pracy liczą średnio 3-4 strony tekstu, a zawierają opis wymagań, stawianych na danym stanowisku, podstawy prawne do podejmowanych działań, regulują też konkretnie kwestie zastępstw i podległości służbowych” – mówi Dziamski.

To znaczy, że te zastępstwa nie są fikcyjne, czyli wpisywane pro forma, bo zastępujący nie jest w stanie wykonać zostawionego mu zadania.

„Jak mamy opisy i procedury napisane tak, że każdy rozumie, co ma robić, to włączanie nowych pracowników do pracy i rozliczanie z zadań staje się prostsze".

Listy obecności do zarządzania, a nie wprowadzania posłuchu

Urząd w Lesznie ma tradycyjne, papierowe listy obecności. Tyle że, jak tłumaczy Dziamski, służą one tylko potwierdzania obecności w pracy. Pozostałe kwestie załatwia system informatyczny, dzięki któremu wiemy: kto jest, kto w delegacji, kto ma zwolnieniu albo na urlopie. Wnioski urlopowe są akceptowane dopiero po tym, jak osoba zastępująca potwierdzi w systemie fakt przejęcia zastępstwa.

To – przyznajmy – są zmiany proste, ale wcale nie takie oczywiste. I wymagają pewnego wysiłku przy wdrażaniu. A dopiero wprowadzone razem dają szansę na poprawę efektywności pracy.

”Wydaje się również, że mieszkańcy akceptują decyzję prezydenta o skróceniu czasu pracy urzędu. Przez te pierwsze sześć tygodni nie trafiły do nas żadne skargi na jakość obsługi. Kluczowe dla oceny wprowadzonych pilotażowo rozwiązań będą jednak miesiące powakacyjne – skończy się sezon urlopowy, ruszą prace nad przyszłorocznym budżetem, zwiększy się pewnie również liczba spraw, które mieszkańcy będą chcieli załatwić w urzędzie”.

Tymczasem skrócenie pracy oznacza po prostu podwyżkę. Bez obciążania budżetu i podatników. Więcej czasu wolnego za te same pieniądze.

To rozwiązanie dla 30 proc. pracujących

Dobry pomysł? – pytam Karola Madonia z Instytutu Badań Strukturalnych.

„Zdziwi się pani, ale nie. Skracanie czasu pracy nie powinno dotyczyć tylko wybranych grup zawodowych”.

Madoń wylicza: W 2022 w Polsce mieliśmy ok. 16,7 miliona pracujących. Zaledwie 2,2 miliona osób pracowało w takich dziedzinach jak finanse, ubezpieczenia, usługi IT, nieruchomości, administracja i inne usługi profesjonalne. Nawet po rozszerzeniu tej grupy o całą administrację publiczną i cały sektor edukacji to wciąż zaledwie 4,6 miliona osób. Mniej niż 30 proc. wszystkich pracujących.

A co z osobami pracującymi w przetwórstwie przemysłowym (3,2 mln), handlu (2,2 mln) czy budownictwie (1,3 mln)? Ich skrócenie czasu pracy ma nie objąć? Czy można podnieść wydajność w tych branżach o 20 proc.? Nie da się tego zwłaszcza zrobić w usługach publicznych: pielęgniarka nie może o 20 proc. efektywniej pracować. Strażaków rozliczamy nie z efektywności gaszenia pożarów, ale z tego, że są w gotowości do działania.

Praca krótsza o 20 proc. wymaga 25 proc. więcej pracowników

Wprowadzenie czterodniowego tygodnia pracy to skrócenie pracy o 20 proc. Żeby ją zapełnić, potrzebujemy 25 proc. więcej strażaków, pielęgniarek, kierowców – bo oni będą pracować krócej.

Dlaczego 25 proc.?

No to policzmy. Przyjmijmy, że prawidłowe funkcjonowanie oddziału chirurgii w szpitalu wymaga 160 roboczogodzin. Załóżmy, że obecnie, w 40-godzinnym (pięciodniowym) tygodniu pracy, obsadzenie takiego oddziału wymaga pracy czterech pielęgniarek. Jeśli skracamy tydzień pracy o 20 proc., czyli o jeden dzień (8 godzin), do obsadzenia takiego oddziału potrzeba już pięcioro pielęgniarzy i pielęgniarek, bo każde z nich pracuje teraz 32 godziny tygodniowo. Czyli 25 procent.

Skąd wziąć policjantki i pielęgniarzy

Chodzi o to, że ich nie ma?

Właśnie.

Bez sensownej polityki migracyjnej, rozmowy o podatkach, które sfinansują usługi publiczne i o podwyższaniu wieku emerytalnego nie mamy szans nawet wypełnić luk na rynku pracy, które już teraz są.

Policja ma do obsadzenia 109 tys. etatów, a zatrudnia niespełna 93 tys. funkcjonariuszy. Czyli brakuje ok. 16 tys. funkcjonariuszy. Przy czterodniowym tygodniu pracy 109 tys. zamieni się w 136 tys. etatów. Czyli brakować będzie 33 tys. funkcjonariuszy.

W 2022 roku w Polsce pracowało około 228 tysięcy pielęgniarek i 136 tysięcy lekarzy. Jeśli chodzi o samą liczbę lekarzy, sytuacja w Polsce nie jest zła – według OECD na 1000 osób w Polsce przypada około 3,4 lekarzy, podczas gdy średnia w OECD to 3,7.

Kształcenie lekarzy w Polsce jest w trendzie wzrostowym. Powinniśmy osiągnąć liczbę lekarzy na 1000 mieszkańców na poziomie krajów, których systemy uznaje się za najlepsze, takie jak Holandia (3,9) czy Niemcy (4,5), jeszcze przed 2030 rokiem.

Ale na 230 tys. pielęgniarek pracujących w 2022 roku 60 proc. miało więcej niż 50 lat. Zatem w ciągu 10 lat odejdzie z pracy 100 tys. pielęgniarek. Średnia z ostatnich pięciu lat wskazuje, że pracę w zawodzie pielęgniarki/ pielęgniarza co roku zaczyna 2700 osób. Więc za mało.

Tymczasem już teraz 70 proc. szpitali deklaruje, że chciałoby zatrudnić pielęgniarki – a potrzeb będziemy mieli więcej. Społeczeństwo się starzeje.

Kierowców nie będzie, o ile nie przyjadą z zagranicy

Kierowców rozpaczliwie brakuje już teraz. I w transporcie towarowym i w usługach publicznego przewozu pasażerów. A i tak 30 proc. gmin nie ma transportu publicznego. Jeśli uda się te braki nadrobić, kierowców trzeba będzie więcej. A dziś nawet w Warszawie nie ma chętnych do pracy – i co,

mamy im teraz skrócić czas pracy i zachęcić, by jeździli o ¼ szybciej autobusami o ¼ większymi? To nie ma przecież sensu

– mówi Karol Madoń.

Łukasz Bernatowicz, prezes Związku Pracodawców Business Center Club, patrzy na to tak samo: w budownictwie czy transporcie brakuje już teraz po około 100 tys. pracowników. Państwo powinno było zareagować, otworzyć rynek pracy na osoby spoza Unii, stworzyć warunki do tego, by osoby mające poszukiwane przez nas kwalifikacje chciały się u nas osiedlać.

Nawet władze próbowały to zrobić, ale wiadomo, jak się to skończyło – aferą wizową.

Nie zależy nam na lepszej organizacji?

Nie chcę się tak łatwo poddać.

Naprawdę ma nam nie zależeć, by nie marnować pracy? To, co zrobiło Leszno, jest racjonalne. Do tego pozbawia pracę tego, co w niej najgorsze – poczucia bezsensu – mówię.

„Efektywne zarządzanie istniejącym zasobem ludzkim jest kluczem do sukcesu. Jeśli ktoś ma takiego menedżera – w urzędzie czy fabryce – to super” – Łukasz Bernatowicz daje mi trochę nadziei. Ale ją szybko gasi.

"Ale jak takiego menadżera nie ma? Jak firma nie umie się przeorganizować, choć teoretycznie jest to możliwe?

W Polsce takie zmiany wychodzą słabo, a już na pewno nie powinno się ich narzucać odgórnie dla wszystkich".

Witold Michałek, też BCC: Dobra organizacja pracy to jest żadne odkrycie. Są firmy, które się umawiają, że pracują cztery dni w tygodniu. Dla przemysłów kreatywnych, pracy administracyjnej, biurowej, pracy w kancelariach, to jest dobre rozwiązanie. Reorganizacja może zwiększyć tu produktywność. Ale to ułamek procenta tego, na co składa się cały przemysł i usługi, w tym usługi publiczne.

Czy my naprawdę aż tak dużo pracujemy?

„Jest taki mit, że w Polsce się pracuje bardzo długo, najdłużej po Grecji. Ale to artefakt statystyczny, Bo mamy też najniższy odsetek w UE pracujących na cząstkę etatu i najwięcej samozatrudnionych, a to zawyża statystyki” – mówi Karol Madoń.

W Polsce średnio się pracuje 40,15 godziny tygodniowo

Wśród pracowników jest to 39,43 godziny tygodniowo, a wśród samozatrudnionych 43,97 godziny tygodniowo – takie statystyki podaje Karol Madoń [godziny z ułamkami dziesiętnymi, nie minutami, zatem 40,15 godziny to 40 godzin i 9 min].

  • Odsetek samozatrudnionych wynosi w Polsce 18,77 proc.
  • Odsetek osób pracujących na niepełny etat 6,4 proc.

Ciekawym punktem odniesienia dla Polski jest Francja, która uchodzi za kraj, w którym pracuje się mało. A to dlatego, że Francuzom rocznie przysługuje 30 dni płatnego urlopu, a zgodnie z prawem tydzień pracy wynosi 35 godzin tygodniowo.

Na pierwszy rzut oka Francuzi pracują średnio 37,23 godziny. Jednak po wyłączeniu osób samozatrudnionych (podobnie jak w Polsce, pracują dłużej niż przeciętnie) i osób pracujących na część etatu, średni tygodniowy czas pracy wzrasta do 39 godzin tygodniowo. Czyli pomimo ustawowo krótszego tygodnia pracy, faktyczny czas pracy jest bliższy do tego 40-godzinnego. Przepisy sobie, a praktyka sobie.

  • Odsetek samozatrudnionych we Francji: 12,83 proc.
  • Odsetek osób na część etatu 17,06 proc. (trzy razy więcej niż w Polsce)

Wyliczenia na podstawie danych z EU-LFS.

Samozatrudnienie wcale nie jest takie efektywne? Człowiek musi wykonywać sam mnóstwo zadań, którymi w firmach zajmują się wyspecjalizowane komórki. Więc robią to sprawniej?

Niestety tak.

Łukasz Bernatowicz, BCC: Kluczową kwestią jest efektywność pracy. Prawda jest taka, że my często w pięć dni produkujemy tyle, ile w zaawansowanych krajach w cztery. Po prostu nasza produkcja jest wciąż za mało zinformatyzowana i zrobotyzowana.

Witold Michałek, BCC: Tam, gdzie kapitału jest więcej, produktywność zapewniają już maszyny. W porównaniu do np. Korei Południowej automatyzacja produkcji jest u nas nawet kilkadziesiąt razy mniejsza!

Bernatowicz: Bez zmian technologicznych nie ma o czym mówić. Ale owszem, czterodniowy tydzień pracy nadejdzie. I to szybciej niż wolniej. Tak samo, jak 40 lat temu skróciliśmy tydzień pracy z sześciu do pięciu dni. To jednak będzie wynik skomplikowanych procesów i niekoniecznie wszystkim wyjdzie na dobre. Bo przy złych wiatrach będzie to znaczyło nie, że pracujemy mniej. Ale że nie ma dla nas pracy.

Pracodawcy wietrzą kłopoty

Słucham uważnie przedstawicieli pracodawców, Jeśli debata o skróceniu czasu pracy zacznie się na dobre, to te argumenty na pewno będą brane pod uwagę.

Witold Michałek: „Jeżeli chcemy większego dobrobytu, a więc większych płac, to nasza produktywność musi wzrastać szybciej niż płace. Tymczasem produktywność rośnie w tempie 3-5 proc. rocznie. A wynagrodzenia – o kilkanaście procent. Płaca minimalna o 20 proc.”.

Eksperci BCC podkreślają, że nie da się wdrożyć zmian dotyczących czasu pracy bez zgody pracodawców. Odgórna zmiana, nieprzegadana i nieprzepracowana, nie uda się.

A zgoda pracowników?

Bez tego się oczywiście nie ruszy – odpowiada Witold Michałek. Ale od razu ostrzega przed pułapką:

kiedy mówimy tylko o pracownikach, to skupiamy się na dobrostanie tych, którzy aktualnie pracują. A taka zmiana będzie miała wpływ na wszystkich.

Bernatowicz: A że zmiana jest nieuchronna, musimy ja przeprowadzić z głową. W konsultacjach ze wszystkimi, których ona dotyczy. Niestety, przez ostatnie lata państwo udowadniało, że konsultować po prostu nie umie. Bo to cis więcej niż zbieranie opinii.

Perspektywa obywateli

Do perspektywy pracodawców trzeba dodać też perspektywę obywateli. Czyli nas wszystkich, kiedy wychodzimy z roli znękanych pracowników.

Karol Madoń mówi, że dyskusja o krótszym czasie pracy rozbije się o nasze wyobrażenia: jako społeczeństwo bogacimy się, chcielibyśmy mieć coraz lepsze usługi publiczne.

Tymczasem, jakościowe usługi wymagają odpowiednich nakładów, które trzeba jakoś sfinansować.

Nikt o tym nie chce słyszeć. A skrócenie czasu pracy musiałoby te koszty usług publicznych podnieść jeszcze bardziej.

Tak naprawdę – mówi Madoń – krótsza praca musi oznaczać rezygnację z części dochodu. Miejsc, gdzie lepsza organizacja pracy pozwoli na 20-proc. zwiększenie efektywności, jest za mało, by to miało w ogóle jakiekolwiek gospodarcze znaczenie.

Co jednak, jeśli na problem popatrzymy nie z perspektywy gospodarki, ale ludzi? Przecież w debacie o skróceniu czasu pracy nie chodzi o to, by Polskę zamknąć na klucz także w piątki. W Lesznie urząd w poniedziałki jest otwarty przez 11 godzin, ale urzędnicy pracują siedem. Bo się zorganizowali.

Wiele osób podjęłoby pracę lub z niej nie rezygnowało, gdyby mogły pracować mniej niż na cały etat. To mogą być kobiety wykonujące nieodpłatną pracę opiekuńczą w rodzinie albo seniorzy, którzy już nie chcą spędzać całego dnia w pracy, ale popracować jeszcze mogą. W takich przypadkach nie jest już ważne, że za krótszą pracę dostanie się mniej pieniędzy niż za cały etat. Bo alternatywą jest brak pracy. I brak pracowników.

Jak pracować krócej za mniej?

Karol Madoń, IBS: No jasne, że tak. Rynek pracy się uelastycznia, ale ciągle jest tego za mało. Brakuje systemowych rozwiązań promujących pracę w niepełnym wymiarze godzin. Oczywiście, zatrudnianie w niepełnym wymiarze czasu może być niewygodne lub trudne dla pracodawcy, np. jeśli ma do obsadzenia 8-godzinną zmianę, a dwóch chętnych do pracy tylko po 3 godziny. Ale kiedy alternatywą jest brak pracownika, to rozwiązanie pewno się też znajdzie.

W Polsce mamy jeszcze spory rezerwuar siły roboczej, ale gotowej do pracy w bardziej elastycznej formie niż 8 godzin dziennie, pięć dni w tygodniu. Zarówno współczynnik aktywności zawodowej kobiet, jak i osób w wieku okołoemerytalnym w Polsce jest wyraźnie niższy niż w krajach Europy Zachodniej. Według badań prof. Igi Magdy

nawet do 700 tys. kobiet więcej mogłoby uczestniczyć w rynku pracy, gdyby współczynnik aktywności zawodowej kobiet w Polsce był na poziomie krajów o najwyższej aktywności zawodowej.

Podobne wnioski wyciąga Maciej Albinowski, który pokazuje, że starsi pracownicy są znacznie bardziej skłonni do kontynuowania aktywności zawodowej w niepełnym wymiarze godzin – mówi Madoń.

Kto poniesie koszty pracy?

Łukasz Bernatowicz, BCC: Bardzo niepokojące jest oskładkowanie każdej formy pracy. Firmy tego nie wytrzymają.

Ale jeśli oszczędzi Pan na składkach wracającej na rynek pracy matki, to zapłaci Pan to za kilkadziesiąt lat w podatkach. Bo ta kobieta nie będzie miała emerytury. Czy stać nas aż na taką krótkowzroczność?

Bernatowicz: Racja, ale rynek jest zróżnicowany, także geograficznie. Więc powinniśmy zachować opcję z umową bez oskładkowania i wprowadzić regionalizację płacy minimalnej. Są miejsca, gdzie firmy nie mają już rezerw, a podniesienie cen usług czy towarów nie wchodzi w grę.

A są miejsca, gdzie płaca minimalna w obecnej wysokości jeszcze jakoś się broni. Jeśli ustawodawca wprowadzi oskładkowanie wszystkich umów, nie bacząc na niuanse, odgórnie, efekt będzie odwrotny od oczekiwanego. Już dziś są miejsca, gdzie podwyżka płacy minimalnej oznacza wejście w szarą sferę. I nie pomoże na to większa aktywność służb skarbowych.

– Te miejsca, gdzie może być ciężko, to najczęściej te z wykluczeniem komunikacyjnym. Gdzie pracownicy mogą mieć jeszcze większe trudności ze znalezieniem odpowiedniej, elastycznej oferty – podpowiada Madoń.

I tu perspektywa etatystyczna i wolnorynkowa pokazuje to samo: dyskusja o skróceniu czasu pracy to tak naprawdę dyskusja o tym, jak poprawić cale państwo. Bo żeby taki projekt przeprowadzić, musiałoby ono umieć prowadzić sprawiedliwą i otwartą dyskusję, zbierać dane, włączać w rozwiązywanie problemów obywateli, a jednocześnie umieć budować polityki i strategie, które nie sprowadzają się do jednego projektu ustawy.

„Trzeba zorganizować lepiej pracę całego państwa. Zanim mechanicznie skrócimy czas pracy, skupiłbym się na rozwiązaniach promujących pracę na bardziej elastycznych warunkach” – zgadza się Karol Madoń.

Czego pilotaż krótszego tygodnia pracy jest prawdopodobnie dobrym pilotażem.

;
Na zdjęciu Agnieszka Jędrzejczyk
Agnieszka Jędrzejczyk

Z wykształcenia historyczka. Od 1989 do 2011 r. reporterka sejmowa, a potem redaktorka w „Gazecie Wyborczej”, do grudnia 2015 r. - w administracji rządowej (w zespołach, które przygotowały nową ustawę o zbiórkach publicznych i zmieniły – na krótko – zasady konsultacji publicznych). Do lipca 2021 r. w Biurze Rzecznika Praw Obywatelskich. Laureatka Pióra Nadziei 2022, nagrody Amnesty International, i Lodołamacza 2024 (za teksty o prawach osób z niepełnosprawnościami)

Komentarze