0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. Jacek Marczewski / Agencja Wyborcza.plFot. Jacek Marczewsk...

Tuż przed spodziewanym ogłoszeniem przez prezydenta Andrzeja Dudę terminu wyborów – i tym samym oficjalnym startem kampanii wyborczej – PiS-owska „mabena” zacięła się i przeraźliwie zgrzyta.

„Mielibyśmy grupę Wagnera w Warszawie w dwie godziny, gdyby nie ochrona polskich granic przez naszych funkcjonariuszy i naszych żołnierzy i środki, które rząd Prawa i Sprawiedliwości przedsięwziął” – mówił premier Mateusz Morawiecki 27 lipca na konferencji prasowej w Sutnie.

Teraz, w opublikowanym w social mediach w czwartek 3 sierpnia klipie, niemal dokładnie powtórzył te słowa. „Gdyby nie ochrona polskich granic, Grupa Wagnera w 2 godziny byłaby już teraz w Warszawie” – mówił Morawiecki.

Można się zastanawiać, czy nagranie powstało jeszcze przed wtorkowym naruszeniem polskiej przestrzeni powietrznej przez białoruskie śmigłowce wojskowe, czy też już po nim – a premier i jego ludzie nie mają żadnego innego pomysłu na kontynuowanie kampanii.

Bo przecież niewykryty przez radary Mi-8 znad Białowieży – tyle że z 24 wagnerowcami na pokładzie – potrzebowałby mniej niż godziny na dotarcie do okolic Warszawy.

Zdarzyła się awaria

PiS już po raz drugi może zostać zmuszony do awaryjnej wymiany lokomotywy swej kampanii wyborczej. Pierwszą miało być podniesienie świadczenia 500 plus do 800 zł. Polacy zareagowali jednak na tę obietnicę w najlepszym razie wzruszeniem ramion. Internauci przyjęli ją kwaśno (o czym więcej w analizie Anny Mierzyńskiej w OKO.press), zaś przeprowadzone potem sondaże (także przez OKO.press) wykazały, że PiS nie zyskał na niej ani jednego punktu procentowego poparcia.

Przeczytaj także:

W tej sytuacji nową kampanijną lokomotywą miały stać się bezpieczeństwo i szczelność granic rzekomo gwarantowane przez PiS. Ogromne zakupy uzbrojenia dokonywane przez MON w Korei Południowej i Stanach Zjednoczonych, wizyty oficjeli pod granicznym płotem Mariusza Błaszczaka, powoływanie do życia nowych jednostek wojskowych na wschodzie kraju i wreszcie cyniczna kampania siania strachu przed wagnerowcami prowadzona przez Jarosława Kaczyńskiego i Mateusza Morawieckiego na przełomie lipca i sierpnia – to wszystko miało jasno określony cel.

PiS chciał przed wyborami zaprezentować się Polakom jako partia, która śmiertelnie poważne traktuje kwestię bezpieczeństwa Polski i polskich granic. I która jako jedyna jest w stanie im to bezpieczeństwo zagwarantować.

Straszenie wagnerowcami, które zaczęło się od wypowiedzi Jarosława Kaczyńskiego z końca czerwca, tuż po puczu Prigożyna, miało zaś zwiększyć poczucie zagrożenia. „Komitet Rady Ministrów ds. Bezpieczeństwa i Spraw Obronnych zebrał się ze względu na sytuację na Białorusi, gdzie przebywa około 8 tys. żołnierzy Grupy Wagnera. To jest groźne dla Ukrainy, potencjalnie groźne dla Litwy, ale także dla Polski” – mówił Kaczyński 28 czerwca.

W OKO.press wykazaliśmy, że teza o bezpośrednim zagrożeniu dla Polski to fałsz.

Z liczeniem wagnerowców PiS też sobie nie poradził. W czerwcu według Kaczyńskiego miało być ich na Białorusi 8000. Pod koniec lipca PiS musiał w tej materii mocno spuścić z tonu – i straszyć już tylko setką wagnerowców, którzy według Mateusza Morawieckiego mieli zostać przemieszczeni w rejon Przesmyku Suwalskiego.

Samą wizję rajdu wagnerowców przez Polskę wymyślił natomiast ulubiony geopolityk prawicy Jacek Bartosiak. W youtube’owej rozmowie z Piotrem Zychowiczem z końca czerwca straszył on Polaków obrazem „300 kolesi z karabinami w pick-upach jadących na Zambrów”.

To właśnie z Bartosiakowej inspiracji czerpał później Morawiecki uparcie twierdzący, że bez działań rządu PiS wagnerowcy dotarliby do Warszawy w dwie godziny.

Polityka strachu

Te mroczne bajania miały jednak służyć realizacji konkretnej strategii politycznej.

W sytuacji, w której kilkaset kilometrów od polskiej granicy przebiega linia frontu na Ukrainie, i w której nadal trwa kryzys na granicy polsko-białoruskiej,

straszenie Polaków miało przynieść dość oczywiste skutki w postaci efektu flagi.

To dobrze znany politologom mechanizm, w którym w sytuacji uważanego za poważne zagrożenia wyborcy o mniej wyrobionych poglądach politycznych czy też niezdecydowani skupiają się wokół aktualnie rządzącej władzy – i głosują na jej kandydatów w wyborach.

Dwa białoruskie śmigłowce wojskowe z czerwonymi gwiazdami na kadłubach swobodnie krążące nad Białowieżą bez jednej salwy obróciły jednak tę koncepcję PiS-owskich spindoktorów w proch.

Obecności białoruskich helikopterów nie zdołały odnotować polskie radary. Choć z ziemi widzieli je funkcjonariusze Straży Granicznej, tej informacji nie dostało na czas lub ją zlekceważyło Dowództwo Operacyjne Rodzajów Sił Zbrojnych odpowiedzialne za kryzysowe reagowanie na podobne incydenty. Jednocześnie wyszło na jaw, że rząd PiS w żaden sposób nie wzmocnił zdolności polskiej obrony powietrznej do monitorowania przestrzeni powietrznej nad granicą polsko-białoruską. I to mimo tego, że od sierpnia 2021 roku – czyli od początku kryzysu na granicy – politycy PiS-u nieustannie trąbią o zagrożeniu czającym się na Białorusi.

O tym, co dokładnie zostało zaniedbane – i jak wyglądała rozpaczliwa komunikacja kryzysowa Dowództwa Operacyjnego Rodzajów Sił Zbrojnych i MON – pisaliśmy już w OKO.press w oddzielnym materiale.

We wtorek 1 sierpnia nad Białowieżą okazało się, że król jest nagi, a opowieści o superszczelnej granicy polsko-białoruskiej budujące całą przedwyborczą narrację PiS wokół motywu bezpieczeństwa są zwykłymi bajkami. I że premier i minister obrony, którzy chętnie fotografują się na tle nowoczesnych zestawów przeciwlotniczych i mobilnych stacji radiolokacyjnych dostarczanych polskiej armii, nie zadbali na czas o to, by zostały one rozmieszczone w całkiem realnie zagrożonym przygranicznym rejonie.

View post on Twitter

Od tej chwili PiS-owi trudno będzie opierać kampanię na twierdzeniach o zapewnianiu Polsce i Polakom bezpieczeństwa przed zagrożeniem zewnętrznym. Straszenie wagnerowcami może zaś błyskawicznie obrócić się przeciwko straszącym.

Nic więc dziwnego, że w środę i czwartek od polityków PiS można więc usłyszeć same naprawdę karkołomne interpretacje zdarzeń znad Białowieży. Były to głównie próby albo zepchnięcia z rządzących odpowiedzialności za niebezpieczny incydent, albo też zbagatelizowania go.

Przekazy dnia: fatal error

Wyszły z tego kompletne kocopały. Na przykład takie, że za naruszenie przestrzeni powietrznej nad Białowieżą odpowiada Donald Tusk. A rząd PiS może i kłamał w tej sprawie, ale mniej niż rząd Platformy:

„Robią z helikopterów większy raban niż wtedy, kiedy się zdarzyła katastrofa smoleńska. Bo wtedy bardziej władza kłamała, mówiła, że były cztery podejścia do lądowania. A to jest prowokacja: Łukaszenka wystawia piłkę Tuskowi, bo opozycja nie chce bronić granicy i krytykuje polskie służby” – awanturował się w Polskim Radiu 24 minister i Sekretarz Kolegium ds. Służb Specjalnych Maciej Wąsik.

Z anegdot: W tej samej rozmowie pełniący funkcję koordynatora polskich służb specjalnych Wąsik stwierdził, że nie wie, czy „te urządzenia do namierzania” są na granicy, czy też ich nie ma.

To nie koniec najbardziej odlotowych interpretacji incydentu z Białowieży prezentowanych przez polityków obozu władzy. Arkadiusz Mularczyk z Solidarnej Polski także uważa, że za lot białoruskich śmigłowców odpowiedzialny jest Donald Tusk. Przedstawia jednak inne niż Wąsik argumenty.

„14 kwietnia 2014 za rządów PO też doszło do przekroczenia granicy i służba operacyjna poinformowała o tym stronę rosyjską. Więc skoro dziś [politycy opozycji przyp. red] mówią, że system jest dziurawy, to był dziurawy już wtedy” – mówił Mularczyk w Sygnałach Dnia.

Inni politycy PiS próbują odmiennej metody. I zamiast wyolbrzymiać zagrożenie z Białorusi – tak, jak robi to na przykład Mateusz Morawiecki – starają się je bagatelizować.

„Ciężko oczekiwać, że nagle zestrzelimy te helikoptery. One nie stanowiły jakiegoś poważnego zagrożenia, to był incydent, ale dobrze, że on był monitorowany i że nic złego się nie wydarzyło – mędrkował więc minister rozwoju i technologii Waldemar Buda w rozmowie z Dariuszem Ociepą w „Graffiti” Polsat News.

Blamaż nad Białowieżą zdezaktualizował wszystkie PiS-owskie przekazy dnia dotyczące motywu bezpieczeństwa. Po groteskowych wypowiedziach ważnych polityków obozu władzy dotyczących naruszenia polskiej przestrzeni powietrznej przez białoruskie śmigłowce bojowe widać, że nowe przekazy dnia jeszcze nie powstały.

I nie wiadomo, czy w ogóle powstaną. Opowieść o bezpieczeństwie i szczelnych granicach, skonfrontowana z fotografiami śmigłowców z czerwoną gwiazdą krążących swobodnie nad Białowieżą to przecież już nie propaganda, ale czysty stand up.

;

Udostępnij:

Witold Głowacki

Dziennikarz, publicysta. Pracował w "Dzienniku Polska Europa Świat" i w "Polsce The Times". W OKO.press pisze o polityce i sprawach okołopolitycznych.

Komentarze