0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Il. Mateusz Mirys / OKO.pressIl. Mateusz Mirys / ...

Jak wygląda wampir? Czy kojarzy się nam ze skradającą się, sztywną, chudą postacią z pozbawioną włosów głową, wąskimi ostrymi zębami i długimi pazurami? To wizerunek upiora z niemieckiego ekspresjonistycznego horroru „Nosferatu – symfonia grozy” z 1922 roku.

Wyreżyserowany przez słynnego Friedricha Wilhelma Murnaua, doczekał się ostatnio remake’u, który wejdzie do polskich kin w lutym 2025. Nową wersję zatytułowano po prostu „Nosferatu”. Za Atlantykiem film zbiera świetne recenzje, Internet zalały memy.

Twarz młodej kobiety, usta otwarte do krzyku, w okolicy ust obfita ciemnoczerwona krew
Kadr z najnowszego filmu "Nosferatu" z roku 2024. Zrzut ekranu

Tylko czekać, gdy zaczną krążyć legendy o reżyserze i aktorach. Taka już tradycja, że wokół filmów o wampirach powstają upiorne nieporozumienia.

Skąd się wziął Nosferatu?

W pierwowzorze „Nosferatu – symfonia grozy” (1922) upiorny krwiopijca nazywa się graf Orlok. Naprawdę jednak to słynny hrabia Drakula ze znanej powieści Brama Stokera – po prostu twórcy filmu zmienili tytuł, nazwiska bohaterów, miejsce akcji oraz przebudowali fabułę. Część z tych zmian dokonano ze względów artystycznych. Kluczowe jednak było, że stojąca za filmem niemiecka wytwórnia Prana nie nabyła praw do ekranizacji książki od Florence Stoker, wdowy po zmarłym pisarzu.

Plakat do filmu "Nosferatu – symfonia grozy" z 1922 roku.

Dlatego w tytule zamiast Drakuli pojawia się tajemniczy Nosferatu. Jak pisała prof. Maria Janion w książce „Wampir. Biografia symboliczna” to określenie na zjawę, widmo, ducha powracającego zmarłego, będące prawdopodobnie zniekształconym rumuńskim słowem necurat oznaczającym siłę nieczystą.

Te zmiany i kłopoty prawne wokół dystrybucji filmu wpłynęły na powstanie mrocznej legendy wokół odtwórcy głównej roli. W grafa Orloka wcielił się perfekcyjnie niejaki Max Schreck. Jest wręcz nie do rozpoznania pod upiorną charakteryzacją. Krążyła nawet legenda, że sam jest wampirem! Jak do tego doszło?

Przeczytaj także:

Czy to wampir zagrał samego siebie?

Po pierwsze, wdowa po Stokerze pozwała twórców filmu, a sąd wydał nakaz zniszczenia wszystkich kopii „Nosferatu – symfonia grozy”. Spadkobierczyni pisarza tropiła je, tak jak łowcy wampirów ścigają upiory. Nie udało się jej dopaść wszystkich kopii, niemniej wytwórnia zbankrutowała, a film znikł z ekranów. Pojawiał się pokątnie, w zmienionych i skracanych wersjach w różnych krajach, toczono boje o jego zachowanie, rozpowszechniano de facto nielegalnie. To dodało mu aury niesamowitości.

Po drugie, Max Schreck nigdy już więcej nie zabłysnął wielką rolą. Wiele jego innych filmów nie doczekało naszych czasów. Nawet słynna krytyk Lotte Eisner w swej najważniejszej książce „Ekran demoniczny” (1952) ignorowała Schrecka, skupiając się na samym dziele Murnaua. Dlatego powstały plotki, że to inny aktor zagrał Orloka.

Po trzecie zaś informacji o samym Schrecku było mało. Towarzyszyła mu opinia dziwaka i samotnika. Zmarł przedwcześnie, na zawał serca.

„Nie pamiętano o nim, kiedy na początku lat 50. XX wieku na nowo odkryto legendarny film Friedricha Wilhelma Murnaua. Nazwisko Maxa Schrecka nic nikomu już nie mówiło, a jego brzmienie, oznaczające w języku niemieckim tyle co »wielki strach«, wzbudzało najbardziej fantastyczne domysły.

Zwracano uwagę, że nieznany bliżej »wielki strach« zdaje się w filmie w ogóle nie mrugać, a jego kreacja upiornego grafa zdumiewa niezwykłym zaangażowaniem i swobodą.

Aktor Max Schreck jako wampir w filmie "Nosferatu – symfonia grozy" z 1922 roku. Źródło Flickr na licencji CC BY-SA 2.0

W 1953 roku Ado Kyrou zasugerował w swoim tekście »Surrealizm w kinie«, że sztuka ta powiodła się jedynie dlatego, że »wielki strach« był prawdziwym wampirem, zatrudnionym za nieznaną cenę przez opętanego swoją wizją Murnaua”, pisze Bartłomiej Grzegorz Sala w książce „W górach przeklętych. Wampiry Alp, Rudaw, Sudetów, Karpat i Bałkanów”.

Opinia Kyrou, znanego wówczas pisarza i publicysty, zrobiła swoje. Schreck stał się mroczną legendą. „Dopiero z czasem udało się odtworzyć życie i dorobek aktora, ratując od zapomnienia tę ważną dla niemieckiej sztuki postać”, zaznacza Sala.

Podsumowanie fantazji Kyrou stanowił film „Cień wampira” z 2000 roku, pokazujący Murnaua zatrudniającego do roli Orloka w „Nosferatu – symfonia grozy” prawdziwego upiora. Oba filmy mają dziś status kultowych. Historia zatoczyła krąg, kultura masowa połknęła własny ogon.

Kadr z filmu "Cień Wampira" z 2000 roku.

Czy aktorzy śpią w trumnach?

Po aferze z filmem Murnaua prawa do powieści Brama Stokera kupiła amerykańska wytwórnia Universal. Dzięki temu w 1931 roku powstał film „Dracula” w reżyserii Toda Browninga. W tytułową rolę wampira z Transylwanii (Siedmiogrodu) wcielił się Bela Lugosi, ucharakteryzowany jednak zupełnie inaczej niż Max Schreck.

Aktor Bela Lugosi jako Dracula w filmie "Dracula" Teda Browninga z 1931 roku

Elegant w pelerynie wyglądał jak prawdziwy arystokrata, a nie jak straszydło ze zrujnowanego zamku. Film odniósł wielki sukces i wypromował Lugosiego. Jego wizerunek wampira-arystokraty stał się wręcz ikoniczny. Lugosi bardzo pasował do postaci upiora z Karpat – z pochodzenia był bowiem Węgrem z Banatu, a więc z sąsiedztwa Transylwanii.

Mniej mówiono o tym, dlaczego aktor opuścił rodzinne strony. Otóż w 1919 roku popierał powstanie Węgierskiej Republiki Rad. Nikt jednak nie kojarzył filmowego arystokraty-krwiopijcy z bolszewickimi krwiopijcami, jak postrzegano wówczas komunizm. Gruchnęła za to plotka, że Lugosi tak wczuł się w rolę Drakuli, że nawet sypia w trumnie.

Nie byłby ani pierwszy, ani ostatni.

Wcześniej w trumnie spała słynna gwiazda teatru Sarah Bernhardt. Zabierała ją nawet ze sobą w trasę. Twierdziła, że to pomaga jej się wcielać w role tragiczne. Pomagało to także budować kontrowersyjny i ekscentryczny wizerunek aktorki – podobnie jak niezliczone romanse i skandale czy trzymanie egzotycznych zwierząt.

Nie na darmo około roku 1880 Bernhardt kazała się sfotografować w owej atłasowej trumnie, przystrojonej kwiatami.

Sarah Bernhardt sfotografowała się w trumnie. Zdjęcie w domenie publicznej

Krążyły plotki, że już w młodości spała w trumnie z innego powodu – z biedy. Albo że w ten sposób próbowała okiełznać swoją tafefobię – lęk przed pogrzebaniem żywcem, dość charakterystyczny w XIX wieku.

Z kolei kilka lat temu wyszło na jaw, że w trumnie spał również Gary Oldman podczas kręcenia ekranizacji „Drakuli” przez Francisa Forda Coppolę w roku 1992. Tak przynajmniej wyjawił inny aktor z tego filmu Cary Elwes, choć nie wyjaśnił, czym kierował się kolega z planu.

Według Jeana Boulleta, francuskiego krytyka filmowego i malarza, Lugosi był znacznie bardziej ekscentryczny od Bernhardt i Oldmana: zaczął identyfikować się z Drakulą, mieszkał w pełnym pajęczyn zamku bez prądu, spał całą noc w trumnie, przed śmiercią (oczywiście o północy) krzyczał „Jestem Drakula, jestem nieśmiertelny!”, a do jego pokoju wleciał przez otwarte okno ogromny nietoperz.

Sęk w tym, czy francuskiemu krytykowi można wierzyć. „Zainteresowanie Lugosim wywołało u Boulletta fiksację, przez którą ubierał się całkowicie na czarno i zamieszkał w domu z hebanowymi sufitami i czerwonymi ścianami”, opisuje Gary Don Rhodes, biograf Lugosiego.

Z jednej strony Boullett współpracował z uznanymi artystami i był osobą ustosunkowaną w środowisku, z drugiej – gonił za dziwactwami, interesował się magią i demonologią. Przeniósł się do Algierii, tam w roku 1970 znaleziono go martwego: powiesił się na drzewie lub został zamordowany.

Z rzeczy przypisywanych Lugosiemu przez Francuza podejrzewa się co najwyżej, że aktor podczas tournée czasami faktycznie kładł się do trumny – poza sceną. Jak wskazuje Rhodes w książce „Lugosi: his life in films, on stage, and in the hearts of horror lovers”, są na to świadectwa jego współpracowników. Aktor robił to jednak nie ze względu na identyfikowanie się z Drakulą, lecz z powodu… doskwierającego mu dotkliwego bólu pleców.

Czy Bela Lugosi został pochowany jak wampir?

Lugosi grał w coraz większych szmirach, popadając w depresję i nałogi. Kiedy zmarł w 1956 roku, znajomi żegnali go ubranego w kostium z najsławniejszej roli. Jednak to nie Bela Lugosi zdecydował za życia, że chce być pochowany w płaszczu i z pierścieniem Drakuli – tak postanowiła jego rodzina.

Tyle że kultura masowa rządzi się własnymi prawami. Ostatnie chwile aktora obrosły mitami, anegdoty i zmyślenia działały na wyobraźnię bardziej niż fakty.

Nie rozprawił się z tym komediodramat „Ed Wood” (1994) Tima Burtona, w którym sporo miejsca poświęcono Lugosiemu. U tytułowego Eda Wooda – reżysera uznawanego za najgorszego w swoim fachu na świecie – zagrał w kilku filmach, m.in. w kultowym „Planie 9 z kosmosu”.

Trafił on do dystrybucji w roku 1957, a więc rok po śmierci Lugosiego. Notabene w obsadzie „Planu 9 z kosmosu” znalazła się także Maila Nurmi. Aktorka ta wykreowała postać seksownej Vampiry w telewizyjnym show w amerykańskiej telewizji i do dziś jest postacią kultową. Znała dobrze Jamesa Deana, nim ów stał się sławny.

Rozpowiadano, jakoby była krewną słynnego fińskiego biegacza Paavo Nurmiego i jakoby miała nieślubne dziecko z Orsonem Wellesem, oddane potem do adopcji.

W porównaniu z Vampirą Lugosi nawet w czasach występów w szmirach Wooda był postacią zdecydowanie większego formatu, o znacznie większym wpływie na popkulturę, nie tylko filmową. Dość wspomnieć, że poświęcony ostatnim chwilom ekscentrycznego aktora singiel grupy Bauhaus „Bela Lugosi’s Dead” (1979) rozkręcił nurt tzw. rocka gotyckiego oraz subkulturę gotów, żywotną i popularną do dzisiaj.

W Polsce jako jeden z pierwszych puszczał utwory Bauhausu dziennikarz muzyczny Tomasz Beksiński (którego 25. rocznica samobójczej śmierci przypadała w Wigilię 2024 roku). Sam nosił pelerynę jak Drakula i zapisał się brytyjskiego Międzynarodowego Stowarzyszenia Wampirów. Jego też pytano o spanie w trumnie. Żartował w swoim stylu, że to niewygodne.

Kto lepszy: Klaus Kinski czy Christopher Lee?

Kompozycja „Bela Lugosi’s Dead” znalazła się w sekwencji otwierającej horror „Zagadka nieśmiertelności” (1983) Tony’ego Scotta, który w czasach PRL-u obejrzało w polskich kinach przynajmniej 1,2 mln widzów.

Na ekranie, podczas klubowego koncertu grupy Bauhaus, przyszłe ofiary wyszukiwała para wampirów granych przez Catherine Deneuve i Davida Bowie. To jednak krwiopijcy o zupełnie innym wizerunku niż wcześniejsze wampiry: bardziej nowocześni, wyrafinowani, modni. Nawet nie rozszarpują ofiar kłami, tylko przecinają im gardła ostrzami wysuwanymi z wisiorków z ankhem – staroegipskim zapętlonym krzyżem, symbolem wiecznego życia.

Film wywołał mały skandal z powodu szokującej wówczas lesbijskiej sceny między Catherine Deneuve i Susan Sarandon. Dziś to już mało kogo bulwersuje.

Filmem cięższym gatunkowo i stanowiącym dla widza większe wyzwanie niż „Zagadka nieśmiertelności” był cztery lata wcześniej „Nosferatu wampir” Wernera Herzoga. To remake „Nosferatu – symfonia grozy” Murnaua, wykorzystujący jednak oryginalnych powieściowych bohaterów.

Drakulę zagrał Klaus Kinski, jeden z najbardziej kontrowersyjnych aktorów XX wieku. Urodzony w Sopocie w roku 1926 był synem Bruno Nakszyńskiego, polskiego aptekarza. Wiele ról Kinskiego, zwłaszcza w filmach Herzoga, uznaje się za genialne.

Podobnie jest z jego Drakulą, pełnym cierpienia i udręczenia samotnym żywotem upiora. Nie jest bestią ogarniętą nieujarzmioną żądzą życia, jak Christopher Lee z serii horrorów z lat 1958-1973, wręcz taśmowo produkowanych przez brytyjską wytwórnię Hammer (coraz bardziej kiczowatych, a jednak uwielbianych, chociażby przez wspomnianego Tomasza Beksińskiego).

Kinski miał opinie tyrana, furiata, maniaka seksualnego. Po latach własna córka oskarżyła go o molestowanie seksualne. Poza genialnymi rolami miał też występy koszmarne (jak w epatującym golizną, nikomu niepotrzebnym włoskim „Nosferatu w Wenecji” z 1988 roku).

O jego ekscesach krążą legendy.

Christopher Lee jako Drakula. Foto na wolnej licencji

Christopher Lee z kolei uchodził za dżentelmena. Zagrał w prawie trzystu filmach, w tym w opowieściach o Sherlocku Holmesie, muszkieterach, Jamesie Bondzie, w światach „Gwiezdnych wojen”, był Sarumanem we „Władcy pierścieni”. Za młodu, podczas II wojny światowej służył w brytyjskiej armii, brał udział w tajnych operacjach wywiadowczych, walczył w bitwie o Monte Cassino, a po wojnie ścigał zbrodniarzy wojennych.

Nic dziwnego, że gdy podczas kręcenia „Władcy pierścieni” reżyser Peter Jackson pouczał go, jak ma krzyczeć dźgnięty sztyletem, Lee wyjaśnił mu, że doskonale to wie. Pamiętał to ze swoich wojennych doświadczeń.

Drakula Kinskiego z „Nosferatu wampir” i Drakula grany przez Lee to diametralnie różne osobowości. Gdyby tylko na podstawie tych wcieleń kinomani budowali swoją opinię o obu aktorach i ich charakterach, bardzo by się zdziwili. Kinski i Lee szczęśliwie uniknęli utożsamiania z tą jedną rolą wampira, co przytrafiło się wcześniej Schreckowi i Lugosiemu.

Wampir i Antychryst w jednym, rodem z Hollywood?

Czy Klaus Kinski w roli Nosferatu był lepszy od Maxa Shrecka? Zdania są podzielone. Za to Schreck miał z pewnością mniej kontrowersyjną biografię. Pamięta się o nim z dreszczykiem, ale bez odrazy.

W „Powrocie Batmana” (1992) Tima Burtona jego imieniem i nazwiskiem ochrzczono przeciwnika człowieka-nietoperza. Ów Max Shreck nie był jednak wampirem, lecz biznesmenem krwiopijcą, wysysającym energię i pieniądze z Gotham City. Zagrał go Christopher Walken, znany m.in. z oscarowej roli w „Łowcy jeleni”.

W 1995 roku aktor ten zebrał także świetne recenzje za rolę uświadomionego wampira, wytrwale opierającego się swojemu zabójczemu nałogowi, w „Uzależnieniu” Abla Ferrary. Film uznano za metaforę walki człowieka z narkotykami, opowieść o człowieczeństwie i jego cenie. Tyle że za Walkenem ciągnie się mrok: pewna historia rodem z horroru.

W 1981 roku był na pokładzie jachtu, którym płynęła znana aktorska para: Natalie Wood i Robert Wagner. Kobieta nie wróciła już żywa na ląd. Martwe ciało odnaleziono w wodzie. Policja z początku uznała śmierć za zwykły wypadek: nocą, będąc pod wpływem alkoholu, aktorka poślizgnęła się i wypadła za burtę. Wyszło jednak na jaw, że wcześniej, wieczorem kłóciła się z mężem. Podejrzewano też, że miała romans z Walkenem.

Organy ścigania wzięły więc pod uwagę inne możliwości, np. że Wood wypchnięto z łodzi. Przyjrzały się bliżej Wagnerowi, lecz nic mu nie udowodniono. Domniemywano, że coś w tej sprawie ukrywa Walken i powinien zeznać to przed sądem. Do niczego takiego jednak nie doszło.

Grozy dodaje Walkenowi (jakby mało było jego ról filmowych) wywiad, którego udzielił Mel Gibson pod koniec lat 90. Australijczyk był jeszcze wówczas na topie, nie tak bardzo zradykalizowany i kontrowersyjny w wyrażanych opiniach, nieskonfliktowany z Hollywood.

Opowiadał w wywiadzie o spotkaniu w nowojorskim hotelu z Walkenem. Ten, ubrany na czarno, robił wręcz demoniczne wrażenie. Dla Gibsona poruszał się „jak wampir ze starych filmów, jakby nie szedł, lecz unosił się nad ziemią”. Obaj zaczęli rozmawiać o... torturach, bo o tym Australijczyk czytał niedawno książkę. Jednak to, co opowiadał Walken, przebijało wszystko, o czym Gibson czytał.

Zrobiło mu się niedobrze. Uznał, że nie chciałby pracować ze swoim rozmówcą. Poczuł wręcz strach. Uciekł przed wzrokiem Walkena i odwrócił się do okna. Wtedy zobaczył przez szybę budynek z neonem z cyframi 666. Kiedy na dodatek Walken zaczął się śmiać, Gibson poczuł, jakby miał do czynienia z Antychrystem.

Christopher Walken, New York, 2009. Fot. https://www.flickr.com/photos/rubenstein_/3503264062

Ten wywiad do dziś robi karierę w Internecie. Ma być dowodem na istnienie w Hollywood satanistycznej sekty, składającej ofiarę z ludzi. A także wskazywać, że to za ujawnienie prawdy o tym procederze Australijczyk popadł w niełaskę amerykańskiego środowiska filmowego.

Tylko dlaczego pod koniec wywiadu Gibson, opowiadający to wszystko z pasją i z błyskiem w oczach, też zaczyna się śmiać? Czyżby poczuł absurdalność sytuacji? A może uświadomił sobie, jak świetnie Walken potrafi wcielać się w czarne charaktery – począwszy od poruszania się „jak wampir ze starych filmów”, przez sugestywny ton, na demonicznej mimice kończąc?

Czy są tu jakieś polskie wątki?

Zaskakujące jak w tym filmowym wampirycznym świecie mało poloników. A przecież to właśnie z Europy Wschodniej i Południowej, z długo zachowanych słowiańskich zabobonów pochodzą opowieści o umarłych wracających zza grobu, które w XIX stuleciu zainspirowały na Zachodzie takie powieści jak „Drakula” Brama Stokera czy „Carmilla” Sheridana Le Fanu.

W filmie najbardziej znanym polskim wkładem w tę tematykę jest komedia „Nieustraszeni pogromcy wampirów” (1967) – ponieważ po obu stronach kamery stanął tam Roman Polański. Oraz muzyka Wojciecha Kilara – do „Draculi” Coppoli. Poświęcone krwiopijcom filmy znad Wisły nie dość, że nieliczne, to były zazwyczaj kiepskie i nie przebijały się poza granice Polski.

Niewykluczone, że najbardziej dziś widocznym – a zarazem najbardziej pomijanym – polskim filmowym wątkiem wampirycznym jest scena z francuskiej serii kinowej „Les Vampires” (1915-1916). Te nieme filmy, w reżyserii Louisa Feuillade’a, to wbrew tytułowi nie horror, lecz kryminał o zorganizowanej grupie przestępczej.

W odcinku drugim serii, zatytułowanym „Pierścionek, który zabija”, jedna z postaci występuje w balecie „Wampiry”. Wciela się na scenie w postać tańczącej kobiety-nietoperza, upiora szykującego się do zaatakowania ofiary. Aktorka w obcisłym czarnym kombinezonie, z wielkimi skrzydłami i uszami, odgrywająca przedziwny taniec, budziła kiedyś sensację i ekscytację.

Dziś, we fragmencie często krążącym przy różnych okazjach po mediach społecznościowych, budzi raczej zaciekawienie i wesołość. Mało kto zdaje sobie sprawę, że ta aktorka to Stasia Napierkowska, urodzona w 1891 roku córka krakowianina i Francuzki. Najbardziej popularna w czasach mediów społecznościowych, a najmniej znana polska wampirzyca.

Cykl „SOBOTA PRAWDĘ CI POWIE” to propozycja OKO.press na pierwszy dzień weekendu. Znajdziecie tu fact-checkingi (z OKO-wym fałszometrem) zarówno z polityki polskiej, jak i ze świata, bo nie tylko u nas politycy i polityczki kłamią, kręcą, konfabulują. Cofniemy się też w przeszłość, bo kłamstwo towarzyszyło całym dziejom. Rozbrajamy mity i popularne złudzenia krążące po sieci i ludzkich umysłach. I piszemy o błędach poznawczych, które sprawiają, że jesteśmy bezbronni wobec kłamstw. Tylko czy naprawdę jesteśmy? Nad tym też się zastanowimy.

;
Na zdjęciu Adam Węgłowski
Adam Węgłowski

Dziennikarz i autor książek. Był redaktorem naczelnym magazynu „Focus Historia”, zajmował się m.in. historycznymi śledztwami. Publikował artykuły m.in. w „Przekroju”, „Ciekawostkach historycznych” i „Tygodniku Powszechnym”. Autor kryminałów retro, powieści z dreszczykiem i książek popularyzujących historię.

Komentarze