0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Ilustracja wykonana przez Weronikę Syrkowska / OKO.pressIlustracja wykonana ...

Uwierzyliście w wystylizowane zdjęcia z aresztowania Donalda Trumpa albo te pokazujące, jak były prezydent USA ucieka przed policją?

Zrzut ekranu

A może chociaż zaintrygowała was fotografia tajemniczych drzwi, istnych „gwiezdnych wrót”, odkrytych podczas wykopalisk w Samarkandzie w 1903 roku?

Fejkowe Gwiezdne Wrota rzekomo odkryte w 1903 roku w Samarkandzie. Źródło: Reddit

Oba te obrazy kłamią. Z Trumpa bohatera lub tchórza (jak kto woli) zrobiła AI oraz posługujący się nią propagandziści. Natomiast „gwiezdne wrota” – z których tylko czekać, jak wychynie macka Wielkiego Przedwiecznego Cthulhu – umiejętnie wstawił w oryginalne zdjęcie z prac archeologicznych włoski artysta i miłośnik Lovecrafta Andrea Bonazi.

„Jak tak dalej pójdzie, będzie problem z odróżnieniem faktów od fikcji” – powie niejeden z nas.

Lecz ten problem już jest. Od lat.

Przeczytaj także:

Kto katem, kto ofiarą

Zacznijmy od problemu z interpretowaniem autentycznych, nieupozowanych zdjęć. W roku 1902, gdy Imperium Brytyjskie toczyło w Afryce wojnę z Burami, opinia publiczna na Wyspach robiła się coraz bardziej zmęczona i zniechęcona konfliktem.

Wtedy nagle pojawiło się zdjęcie wygłodzonego burskiego dziecka, zaniedbywanego przez wyrodną matkę. Dziewczynka nazywała się Lizzie Van Zyl i miała siedem lat. Wyglądała na fotografii niczym żywy szkielet. Zmarła w brytyjskim szpitalu w obozie w Bloemfontain, przeznaczonym dla internowanych burskich rodzin.

Zdjęcie miało być dowodem, że Brytyjczycy muszą walczyć w Afryce z istnymi barbarzyńcami, fanatykami, dla których ludzkie życie nic nie znaczy. Tę wersję wydarzeń uwiarygodniła osoba, która dostarczyła fotografię: popularny pisarz Arthur Conan Doyle, z wykształcenia lekarz, który pracował w szpitalu polowym w Afryce, gdzie zgłosił do służby na ochotnika, z patriotycznych pobudek.

Tymczasem prywatne śledztwo przeprowadzone niebawem na miejscu przez brytyjską aktywistkę antywojenną Emily Hobhouse wykazało, że Arthur Conan Doyle głęboko się mylił. Patriotyzm wyraźnie go zaślepił.

Hobhouse zebrała zeznania wskazujące, że to warunki panujące w obozie doprowadziły małą Lizzie do tragicznego stanu. Nie trafiła tam wcale w ostatniej chwili, na granicy śmierci, nie zaniedbywała jej matka. Co więcej, nie była jedyna. W podobnych placówkach, obozach koncentracyjnych (wówczas ten termin nie budził jeszcze dreszczy) internowano 150 tys. ludzi.

Lizzie van Zyl w brytyjskim obozie koncentracyjnym w Bloemfontain. Źródło: https://www.slideshare.net/frontfel/emily-hobhouse-and-the-concentration-camps-of-the-anglo-boer-war

Nie przetrwało tego 28 tys. Burów, w większości dzieci i nastolatków. I tak zdjęcie Lizzie Van Zyl stało się symbolem nie znieczulicy Burów, lecz okrucieństwa brytyjskich obozów koncentracyjnych w Afryce.

Zmienić okoliczności, kontekst i sens

W Polsce do refleksji skłania zdjęcie związane z tragicznym wydarzeniem z 1923 roku. W nocy z 11 na 12 grudnia 32-letnia Marianna Dolińska zabiła czwórkę swoich dzieci w wieku od 3 do 7 lat. Powiesiła je na drzewie, co udokumentowano w toku prowadzonego śledztwa.

Kobieta pochodziła z romskiej społeczności ze wsi Antoniówka pod Radomiem. Borykała się z kłopotami psychicznymi, jej męża aresztowano, nie miała z czego żyć, była zagubiona i bezradna. Zbrodnia na dzieciach wydawała się próbą „rozszerzonego samobójstwa”.

Dolińska nie doprowadziła zamierzenia do końca, na własne życie się nie targnęła. Natomiast makabryczne zdjęcie z miejsca zbrodni, opublikowane w 1928 roku w „Roczniku Psychiatrycznym”, zaczęło żyć własnym życiem.

„Wianuszek z dzieci”. Anonimowy fotograf. Domena publiczna.

Jak wskazuje antropolożka Sara Herczyńska w artykule „Wianek i rysy. Sprawa Marianny Dolińskiej”, podczas II wojny światowej wykorzystała je hitlerowska propaganda, strasząc nadchodzącą Armią Czerwoną.

„Zdjęcie powyższe dostarczył nam jeden z naszych czytelników, uczestnik wojny polsko-bolszewickiej. Oddział wojsk polskich dokonał w roku 1919 w wiosce pod Wołkowyskiem strasznego odkrycia. Na drzewie zauważono wiszące zwłoki czworga dzieci i ich matki (na fotografii niewidoczna). Była to rodzina polskiego sołtysa, który uciekł przed bolszewikami. Bolszewicy zemścili się na nim w tak bestialski sposób” – pisał 2 lipca 1941 roku gadzinowy „Nowy Kurier Warszawski”.

Po wojnie, w 1948 roku, zdjęcie trafiło, w prawdziwym kontekście, do „Podręcznika medycyny sądowej dla studentów i lekarzy”. Nie zakończyło to jednak przypisywania mu nieprawdziwych treści.

Rzekome ofiary UPA

„W pewnym momencie fotografia dzieci Dolińskiej zaczęła jednak funkcjonować jako ilustracja zbrodni dokonanych na Wołyniu przez Ukraińską Powstańczą Armię w 1943 roku”, pisze Herczyńska.

Jako najpóźniejszy przykład takiego wykorzystania fotografii zamordowanych dzieci Dolińskiej, badacze wskazują pochodzące z 1993 roku wrocławskie pismo historyczno-publicystyczne „Na Rubieży”.

„W następnych latach zdjęcie pojawiało się w podobnym kontekście w licznych publikacjach naukowych i popularnonaukowych. Wedle opisu niektórych autorów Ukraińcy zrobili wiele takich »wianuszków z dzieci« i przybijali je do drzew w alei, którą nazwali »drogą do samostijnej Ukrainy«”, wskazuje Herczyńska.

Rozwój internetu spopularyzował zdjęcie w fałszywym, kłamliwym kontekście. Sprawę dogłębnie wyjaśniono, gdy „wianuszek z dzieci” stał się inspiracją dla pomnika poświęconego ofiarom UPA, który miał stanąć w Warszawie na pl. Grzybowskim.

Pytanie, czy po zdjęcie z 1923 roku sięgnie ktoś jeszcze dzisiaj, aby rozbudzać antyukraińskie nastroje?

A nie jest to jedyny w Polsce przypadek nadawania archiwalnym zdjęciom kłamliwego kontekstu w celach politycznych. Zdjęcie rzekomego „dziadka z Wehrmachtu” Donalda Tuska w niemieckim mundurze, w samochodzie, z innymi hitlerowcami, wciąż budzi emocje.

Wycinanie i wklejanie

Wróćmy jednak do zdjęć spreparowanych technicznie. Kiedyś odpowiednikami oglądanych w internecie zmanipulowanych fotek „gwiezdnych wrót”, „podróżników w czasie” czy wszelkiej maści polityków były proste trickowe zdjęcia z duchami, takie jak afera z małymi wróżkami (elfami) rzekomo sfotografowanymi w brytyjskim Cottingley w latach 1917-1920.

Elfy z Cottingley. Foto Elsie Wright (1901-1988)

W czasach Photoshopa i Sztucznej Inteligencji budzą już one tylko uśmiech. Nie zapominajmy jednak, że zdjęcia domniemanego potwora z Loch Ness z roku 1934 czy nagranie Wielkiej Stopy z 1967 do dziś budzą kontrowersje. I nie brak obrońców autentyczności tych „odkryć”, chociaż dinozaura ze szkockiego jeziora raczej udawała zabawkowa łódź podwodna, a rzekomy bigfoot to pewnie przebrany człowiek.

Czarno białe zdjęcie - z wody wystaje długa szyja cienka z małą głową na końcu
Fragment słynnego zdjęcia rzekomego potwora z Loch Ness z 1934 roku. Domena Publiczna

Niektóre fotografie funkcjonują w przestrzeni publicznej bez wzmianek, że to fotomontaż. Wielu wierzy, że pokazują prawdziwą scenę.

Weźmy najsłynniejsze zdjęcie Nikoli Tesli z 1899 roku. Wynalazca siedzi w swoim laboratorium w Colorado Springs w gąszczu elektrycznych wyładowań. Okazuje się, że to fotografia wykonana metodą podwójnej ekspozycji: Teslę sfotografowano oddzielnie w bezpiecznych warunkach, generator sypiący iskrami – oddzielnie.

M0014782 Nikola Tesla, with his equipment.Credit: Wellcome Library, London. Wellcome Images.images@wellcome.ac.uk.http://wellcomeimages.org.Nikola Tesla, with his equipment for.producing high-frequency alternating currents..Inscribed: 'To my illustrious friend Sir William Crookes of whom I always think and whose kind letters I never answer! Nikola Tesla June 17, 1901'.Photograph.1901 Published:  - ..Copyrighted work available under Creative Commons Attribution only licence CC BY 4.0 http://creativecommons.org/licenses/by/4.0/
Nikola Tesla w swoim laboratorium, ok. 1899 rok. Autorstwa Photographer: Dickenson V. AlleyRestored by Lošmi, CC BY-SA 4.0.

Nie zmienia to faktu, że Tesla był geniuszem. Gorzej, gdy nawet prostymi metodami można zakłamywać rzeczywistość tak, by wymazywać ludzi z historii.

Wymazywanie à la Stalin

Kiedy Stalin przeprowadzał czystki na szczytach władzy ZSRR wraz z utratą jego łask, ze zdjęć znikali nagle dawni współpracownicy.

Z kadru z wizytacji Kanału imienia Moskwy wymazany został Nikołaj Jeżow, przezywany „czerwonym karłem” bezwzględny szef NKWD. Został rozstrzelany w 1940 roku za rzekomy udział w spisku przeciw Stalinowi.

Jeżow jest obok Stalina, a za chwilę Jeżowa nie ma obok Stalina Źródło: https://fotoblogia.pl

Jeżow nie powinien się dziwić. Póki był u władzy, ze wspólnych zdjęć ze Stalinem podobnie znikali inni towarzysze, którzy stracili sympatię wodza. Na przykład z fotografii wykonanych w Leningradzie w 1926 roku zniknęli Nikołaj Antipow (rozstrzelany w 1938 roku) oraz Siergiej Kirow (zabity w 1934 roku w zamachu, prawdopodobnie zorganizowanym przez NKWD).

Można elegancko powiedzieć, że Stalin stosował tylko praktykę „damnatio memoriae”, zapoczątkowaną już w starożytności dla wymazywania niepopularnych władców i faktów z pamięci kolejnych pokoleń.

Lecz tak naprawdę był to świat orwellowski, w którym dyktator decydował nie tylko o teraźniejszości i przyszłości, potrafił zmienić nawet przeszłość.

Kraj o nieodgadnionej przeszłości

Również w czasach Putina – wodza, który jak mało kto kochał prężyć muskuły na propagandowych filmach i zdjęciach – nie tylko satyrycy podkreślają, że „Rosja to kraj o nieodgadnionej przeszłości”.

Jednak łatwość, z jaką dzisiaj manipulować można zdjęciami, oraz nieuchronny dalszy rozwój AI powodują, że możemy się zastanawiać, czy cały świat nie jest skazany na „nieodgadnioną przeszłość”.

Gdy fakty mieszać się będą ze znakomicie sfabrykowanymi wymysłami, przy braku kontrolujących to autorytetów i instytucji cieszących się powszechnym zaufaniem, milionom wciskać będzie można taką przeszłość, jaka będzie pasować do aktualnej koniunktury politycznej.

Komu będzie się chciało dochodzić do prawdy, zwłaszcza gdy stanie się to niebezpieczne?

Prawda czasu, prawda kadru

Czasem wystarczy tylko odrobinę zainscenizować zdjęcie, by bardziej działało na widza. Ot, takie niewielkie kłamstewko. Słynna fotografia z umundurowanymi Niemcami, przełamującymi szlaban na granicy z Polską we wrześniu 1939 roku, została umiejętnie zainscenizowana.

Wrzesień 1939 roku. Niemieccy żołnierze niszczą szlaban graniczny. Zdjęcie wykonał gdański fotograf Hans Soennke na punkcie granicznym Kolibki między Gdynią a Sopotem

Począwszy od liczby hitlerowców, po złamanie szlabanu, z którym w rzeczywistości poradziłaby sobie nawet jedna osoba. Wszystko dla lepszego efektu dramaturgicznego i propagandowego.

Takie gierki zaczęły się już wcześniej, u zarania sztuki fotografowania. Dokumentując wojnę krymską w 1855 roku brytyjski reporter Roger Fenton wykonał ikoniczne zdjęcie znane jako „Dolina cienia śmierci”. Dziś kojarzone jest nieodłącznie ze sławetną brytyjską szarżą lekkiej brygady w bitwie pod Bałakławą podczas oblężenia Sewastopola.

Fotografia Fentona pokazuje teren zasypany kulami armatnimi. Sęk w tym, że dzieło ma dwie wersje: w jednym pociski zebrane są na poboczu, w drugim leżą także na drodze. Do dziś fachowcy spierają się, który kadr jest autentyczny, a który zainscenizowany w celach artystycznych przez Fentona. A może to kto inny przeniósł pociski, a fotograf tylko to utrwalił? Nie wiadomo.

Czy to prawda?

To zdjęcie dokumentuje zbrodnie dokonane na Wołyniu przez UPA w 1943 roku. Ukraińcy zrobili wiele takich »wianuszków z dzieci« i przybijali je do drzew w alei, którą nazwali »drogą do samostijnej Ukrainy«

Sprawdziliśmy

Dzieci zamordowała w 1923 r. ich matka, 32-letnia Marianna Dolińska. Makabryczne zdjęcie pochodzi z akt śledztwa, zostało opublikowane w 1928 roku w „Roczniku Psychiatrycznym”

Uważasz inaczej?

Stworzony zgodnie z międzynarodowymi zasadami weryfikacji faktów.

Trafiony żołnierz Roberta Capy

Jeszcze większe emocje budzi ikoniczne zdjęcie z hiszpańskiej wojny domowej, które wykonał w 1936 roku mistrz fotografii Robert Capa. Dzieło nazywa się „Padający żołnierz” i pokazuje śmierć republikańskiego żołnierza, trafionego kulą zwolenników gen. Franco.

Padający żołnierz Roberta Capy. Zdjęcie zrobione 5 września 1936 roku. Zrzut ekranu https://www.youtube.com/watch?v=TGLoRWE7pG0

Wedle najpopularniejszej wersji ofiarą był Frederico Borrell Garcia, poległy 5 września 1936 roku pod Cerrio Murano. Część badaczy to podważa i podkreśla, że nie wiadomo dokładnie, gdzie wykonano zdjęcie i w jakich okolicznościach, zaś sam autor nie trzymał się jednej wersji.

Czy zatem bohater fotografii faktycznie pada trafiony kulą, czy tylko udaje? Pozuje? A może został śmiertelnie trafiony właśnie, gdy pozował? Szansa na rozwiązanie tej zagadki pojawiła się w 2007 roku, gdy odkryto liczne nieznane negatywy zdjęć Capy. Niestety, nie było wśród nich „Padającego żołnierza”. Tajemnica pozostała nierozwiązana.

Kto wieszał flagę na Reichstagu

O tym, ile zamieszania można zrobić jednym propagandowym zdjęciem, najlepiej świadczy jednak ikoniczna fotografia z sowieckim żołnierzem wieszającym flagę ZSRR na dachu zdobytego Reichstagu. Jest to zdjęcie bez wątpienia zainscenizowane.

Historyczna fotografia wykonana 2 maja 1945 roku, podczas II wojny światowej, w Berlinie przez Jewgienija Chałdieja, przedstawiająca żołnierzy Armii Czerwonej wznoszących radziecką flagę nad Reichstagiem.

Czerwona flaga nad tym budynkiem w Berlinie zawisła bowiem już wcześniej, za sprawą oficera kazachskiego pochodzenia Rakymżana Koszkarbajewa i/lub Rosjanina Grigorija Bułatowa. Stało się to 30 kwietnia 1945 roku. Nie było jednak przy tym fotoreportera. A Sowietom zależało na zdjęciu-symbolu dla potrzeb propagandowych. Na takim, które przebiłoby słynne zdjęcie amerykańskich żołnierzy z gwiaździstym sztandarem nad zdobytą japońską Iwo Jimą.

Dlatego scenę wywieszania sowieckiej flagi nad Berlinem powtórzono na potrzeby zdjęcia – z tym że 2 maja i z udziałem innych czerwonoarmistów. Wedle władz ZSRR, byli to Gruzin Meliton Kantaria (w końcu gruzińskie korzenie miał także Stalin), etniczny Rosjanin Michaił Jegorow oraz Ukrainiec Aleksiej Berest (którego udział w przedsięwzięciu z niejasnych przyczyn został „wymazany”).

Sam autor zdjęcia Jewgienij Chałdiej twierdził jednak, że na dachu Reichstagu byli inni żołnierze: Abdulchakim Ismaiłow z Dagestanu, Leonid Goryczew z Białorusi i Aleksiej Kowalow z Ukrainy. I to tego ostatniego sfotografował jako zawieszającego czerwony sztandar z sierpem i młotem.

Komu wierzyć? Dodajmy do tego, że powstały jeszcze inne hipotezy i teorie spiskowe na temat zdjęcia flagi na Reichstagu sprzed ośmiu dekad.

Strach pomyśleć, jaka przeszłość czeka nas w przyszłości.

Cykl „SOBOTA PRAWDĘ CI POWIE” to propozycja OKO.press na pierwszy dzień weekendu. Znajdziecie tu fact-checkingi (z OKO-wym fałszometrem) zarówno z polityki polskiej, jak i ze świata, bo nie tylko u nas politycy i polityczki kłamią, kręcą, konfabulują. Cofniemy się też w przeszłość, bo kłamstwo towarzyszyło całym dziejom. Rozbrajamy mity i popularne złudzenia krążące po sieci i ludzkich umysłach. I piszemy o błędach poznawczych, które sprawiają, że jesteśmy bezbronni wobec kłamstw. Tylko czy naprawdę jesteśmy? Nad tym też się zastanowimy.

;
Wyłączną odpowiedzialność za wszelkie treści wspierane przez Europejski Fundusz Mediów i Informacji (European Media and Information Fund, EMIF) ponoszą autorzy/autorki i nie muszą one odzwierciedlać stanowiska EMIF i partnerów funduszu, Fundacji Calouste Gulbenkian i Europejskiego Instytutu Uniwersyteckiego (European University Institute).
Na zdjęciu Adam Węgłowski
Adam Węgłowski

Dziennikarz i autor książek. Był redaktorem naczelnym magazynu „Focus Historia”, zajmował się m.in. historycznymi śledztwami. Publikował artykuły m.in. w „Przekroju”, „Ciekawostkach historycznych” i „Tygodniku Powszechnym”. Autor kryminałów retro, powieści z dreszczykiem i książek popularyzujących historię.

Komentarze