0:00
0:00

0:00

Ola zaparkowała przed remizą strażacką, ale tak żeby samochód na warszawskiej rejestracji nie rzucał się w oczy. Ola jest z tych okolic, „swoja”, więc wie, jak ludzie reagują na obcych.

Dlatego w poradniku dla edukatorów, którzy pracują w terenie, napisała, że każdą wizytę we wsi należy zacząć od sołtysa, powiedzieć mu, że jesteśmy i dlaczego.

Lekcja 1. Może wojna między Bogiem a ludem?

Pani Teresa, sołtyska z małej wsi na granicy strefy, nie usłyszała naszych wyjaśnień, bo szczekanie Pandy zagłusza nasze słowa. Ale zobaczyła ulotki, które mamy ze sobą i zaprasza do domu.

- Marcin, wstawiaj wodę na kawę. Miłe panie idą - krzyczy do syna. Spodobało nam się, że to kobieta rządzi we wsi i w domu.

- Jesteśmy z grupy Granica. Jeździmy po wsiach i pytamy mieszkańców, jak się czują. Czy potrzebują pomocy i czy udzielają jej, kiedy ktoś o nią poprosi – zaczyna Ola Gulińska.

Kawa się jeszcze parzy, a sołtyska stawia przed nami fasolkę po bretońsku.

- Gdyby kto zapukał, to bym nie odmówiła kawałka chleba – zapewnia. - Dla mnie człowiek, to człowiek. Trzeba współczuć im, bo przeżywają katorgę, ból, strach. Nie trzeba być wrogiem, bo przecież i mnie to może czekać, jak nie daj Boże będzie wojna. Każdy ucieka.

- Oni większe prawo mają jak ty - wtrąca z progu syn.

- Co ty gadasz? A ilu naszych pojechało za chlebem? I pracują, i przyjmują ich. I tak samo ich tolerują. A najgorzej to szkoda dzieci. Jak pokazują, że one się topią, umierają. W Piśmie Świętym pisze, że nadejdą czasy, że brat bratu będzie wilkiem. A ziemia nie będzie spalona od słońca tylko krwią zlana. Może ta wojna między Bogiem a ludem nastaje? Sama nie wiem. Ale nie boję się. Co będzie, to będzie.

W wiosce pani Teresy jest piękny kościół. Księdza nie ma. Dojeżdża z pobliskiej miejscowości. Tam jest parafia. Akurat skończyła się msza. Ze strzelistej świątyni wyszedł proboszcz. - Panie chcecie rozmawiać o sytuacji na granicy? To się świetnie składa, wczoraj mieliśmy w tej sprawie spotkanie – my, księża, ze Strażą Graniczną i Caritasem.

Proboszcz zdecydowanym ruchem ręki zaprasza do kancelarii. Siada za biurkiem i notuje: imię, nazwisko, zawód. I co panie do mnie sprowadza?

OKO.press, tak?! Ale proszę pani ja z agresywnymi ludźmi nie rozmawiam. No może pani to agresywna nie jest, ale co to ja Googla nie mam?

Ja wiem, proszę pani, co to OKO.press. Tam sami agresywni. Z mediami o ustaleniach ze strażą graniczną nie będziemy rozmawiać. Nie chcemy rozgłosu.

Przeczytaj także:

Lekcja 2. Pomaganie jest legalne

Olu, księża wchodzą we współpracę ze strażą graniczną – co to znaczy dla was, dla grupy Granica? – pytam, kiedy ruszamy spod kościoła.

- Że będzie nam trudniej współpracować z miejscowymi. Bo ludzie nie wiedzą, że nie mają prawnego obowiązku powiadamiania straży granicznej o obecności cudzoziemców. Nie wiedzą, że takie powiadomienie może się skończyć push-backiem. Nie jednym. Uchodźcy zaczynają się obawiać każdego człowieka. Także nas.

Boją się wszystkich Polaków, bo spotkanie Polaka oznacza kolejną wywózkę na Białoruś.

Jeśli straż graniczna po cichu dogada się z księżmi, to mieszkańcy będą czuli się zobowiązani, żeby dzwonić po pograniczników. A ci jedną ręką będą dawać suche ciuchy, a drugą wypychać ludzi do lasu. Z naszej perspektywy to zła wiadomość. Skończy się polowaniem na ludzi.

Ola przerywa rozmowę, bo chyba wjechałyśmy do strefy i grozi nam kontrola straży granicznej. A ta może trwać nawet godzinę. Samochód załadowany workami pełnymi ubrań, budzi większą podejrzliwość. Między workami leżą ulotki z numerem telefonu i informacją „Kiedy spotkasz uchodźcę, nie musisz wzywać Straży Granicznej”.

- Bo ludzie dzwonią i mówią: „Ktoś zapukał w okno. Dałem mu kanapki i wodę. Czy poniosę konsekwencje?”- Ola zawraca samochód – Ludzie muszą wiedzieć, że pomoc nie jest przestępstwem.

Lekcja 3. Lisy i wilki będą ich ciągać

2 września 2021 roku prezydent Duda wydał rozporządzenie o wprowadzeniu stanu wyjątkowego w części województwa podlaskiego i lubelskiego. „Naszym celem jest, by nasi funkcjonariusze mogli swobodnie działać i wykonywać swoje obowiązki. Jednocześnie przy możliwie minimalnej ingerencji w życie mieszkańców terenów przygranicznych" – czytam w komunikacie na stronie Kancelarii Premiera.

Dziewczyny z grupy Granica jeżdżą wzdłuż nowoutworzonej granicy po malutkich wioskach.

Drewniane domy, z malowanymi okiennicami, odgrodzone od Puszczy drewnianym płotem.

Gdy pojawi się ktoś obcy, psy szczekają, a firanki delikatnie zaczynają się ruszać. Wyjmuję telefon, żeby zrobić zdjęcie.

- Nie rób tego. Tutaj wszyscy już na nas patrzą - strofuje mnie Monika Toporek, która do zespołu edukatorek dołączyła dzisiaj. Nikt do nas nie wychodzi. Ulotki wrzucamy do skrzynek na listy.

Na drodze pojawia się postawny mężczyzna z grabiami w ręku i miłym wyrazem twarzy. Mówimy, że chodzimy po wioskach i pytamy ludzi, jak się czują w nowej sytuacji na granicy.

Pan Jerzy nie słucha, chce mówić. - Nieprzyjemna ta sytuacja. U nas wioska jest taka, że do nas ludzie przez pomyłkę trafiają. I była sytuacja, że oni tam siedzieli, tacy młodzi, z piętnaście - szesnaście lat mieli.

Siedzą, to siedzą, no co to tam, nic złego nie robią. Ale ktoś zadzwonił. Zobaczyli straż, zaczęli uciekać na łąki. No i w te stawy się wwalili. Dwóch ich było. Trzeba było wzywać pogotowie ratunkowe, bo to dzieci.

Pan Jerzy przekłada grabie do drugiej ręki: - Ale jak kto przyjdzie, to ludzie pomagają. Znaczy w ten sposób: jeżeli ktoś głodny i prosi jeść, to ludzie wynoszą. Głodnemu trzeba dać pić, jeść, czy ubranie. I idźcie dalej. Ja nic nie zgłaszam, nic nie wiem, ja nikogo nie widziałem. Nasza chata skraju, ja nic nie znaju. I wsjio.

- Najgorzej to w Puszczy - pan Jerzy odwraca grabie i na piaszczystej drodze rysuje trzonkiem Puszczę. - Bo jak nie znają terenu, błądzą, cholera. Straż graniczna też się boi wejść, chociaż mają te giepeesy. Ja to znam jak własną kieszeń, bo z dziadkiem i ojcem chodziłem.

Grabie rysują mapę. Pan Jerzy dzieli ją kreską i kilka razy poprawia. Zaznacza kolejne wsie.

- Teraz tu jest zakaz, nie można chodzić. Jest jak jest. W każdym bądź razie oni najgorzej mają, bo zabłądzi, złapią go i na granicę zawiozą.

Szwagier mówi, że najgorzej ma ten, co idzie dziesiąty raz. Sobie nie wyobrażam, jak człowiek dziesiąty raz idzie, jaką to trzeba mieć siłę.

Wzięliby do jakiegoś domu, dali jeść i w samoloty. Jakoś mądrzej. A oni zawiozą na granicę. No po co? Cholera jasna. Ile można odwozić? Słabi tacy idą. Szkoda, bo ludzie ludziom to gotują. Jak tak dalej, to w Puszczy będą leżeć trupy. Tam bagna, trawy po dwa i pół metra. Puszcza mocno zaniedbana. Nikt ich nie znajdzie, z pomocą nie dojdzie. Lisy i wilki będą ich ciągać.

Lekcja 4. To chamówa

Na skraju wsi stoi patrol Straży Granicznej. Albo policji. Zmieniają się. Wrzucamy ostatnią ulotkę, gdy do płotu podbiega mężczyzna. Ma wojskową kurtkę moro, na ramieniu polską flagę. Nie chce, żebym go nagrywała. Mówi, że jest emerytowanym wojskowym. Zachęca, żebyśmy podeszły do pograniczników i spróbowały przekroczyć granicę strefy.

- Ja nie namawiam, ale idźcie panie do nich. Niech panie posłuchają, jak oni się tłumaczą. Szkoda gadać. Chamówa.

Polacy już zapomnieli, jak przez Odrę do Niemiec uciekali. A teraz co? Siedzą w ciepłym i wydają decyzje. To przecież chamówa. Dobrą robotę panie robicie!

Wracamy do samochodu. Zaparkowałyśmy w lesie. Monika też już wie, że samochód w tak małej wiosce zwraca niepotrzebną uwagę. Na Podlasie przyjechała wczoraj z Poznania. Ale pochodzi z małej wioski w województwie kieleckim. Na wyjazd zdecydowała się z dnia na dzień, z potrzeby serca. Obie nie znamy terenu. Wioski wybieramy używając różnych kryteriów. Zaczynamy od takich, które są bezpośrednio przy granicy strefy stanu wyjątkowego. Pytamy też ludzi, w których wioskach pojawiają się uchodźcy.

O Werstoku mówiło nam kilka osób. Tam jest cerkiew, w której, jak mówią miejscowi, ksiądz przyjmował uchodźców. Ale kiedy przyjeżdżamy jego nie ma. Ludzie we wsi mówią, że batiuszka wyjechał na kilka dni.

Pukamy więc do leśniczego. Stanął w progu z żoną. Oboje zgodnie mówią: - Jak kto przyjdzie, to pomożemy. Zjeść damy, ubrania damy. Ale jak dotąd nikt do nas nie przyszedł.

Spieszą się, bo w domu goście. Odsyłają do sąsiada, tego od zielonego światła. - Nie wiecie co to jest zielone światło? No, dziewczyny, to poszukać w Googlach.

Lekcja 5. Pretensja z husarskimi piórami

Dom sąsiada wygląda jak nowoczesna stodoła z prześwitami ze szkła. Wpisuje się w krajobraz, ale odkleja od wiejskiej rzeczywistości. Drzwi oświetla zielone światło. Kamil Syller zaprasza do środka na kawę. Dzieci biegają z dwoma psami, rozmawiamy z Kamilem i jego żoną Marysią.

- O zielonym świetle powiedział nam wasz sąsiad leśniczy.

- A on wie? Kurczę – dziwi się Kamil.

Marysia: - A może zmienił zdanie?

Kamil: - Nie współpracował z nami. Była akcja niedaleko domu i myśmy się z nim ścigali, kto pierwszy.

Marysia: - Spotkałam go, jak wyjeżdżał z lasu, powiedział: „Nie idź, bo tam siedzą.” Powiedziałam: „No to właśnie pójdę, tylko polecę do domu po herbatę, coś do jedzenia. Tylko, proszę, nie wzywaj straży”.

Na to on: „Przecież oni wszystko dostają, nikt ich nie wywozi. To jakieś medialne brednie”. I wezwał.

To było dwa tygodnie temu, więc może jeszcze wtedy nie miał wiedzy, jak to się kończy dla tych ludzi. Może ogląda tylko TVP i uważał, że to wszystko jest ściema. Tak go chciałabym wytłumaczyć. Może teraz już wie, jak jest.

Kamil jest prawnikiem. Marysia malarką. Pochodzą z Warszawy, a w Werstoku mieszkają od 6 lat. Marysia wzdycha: - Jak przyjeżdżaliśmy tu tylko na wakacje, to mieliśmy idylliczny obraz Podlasia, że mieszają się kultury, religie i wszyscy tak w zgodzie żyją. A jak zamieszkaliśmy na stałe, to to wyobrażenie zaczęło się rozpływać, okazało się, że jest jak wszędzie.

- Tutaj region jest dosyć zamknięty, jeśli chodzi o społeczność – dodaje Kamil. - Większość deklaruje białoruskie pochodzenie. Uważają się za odrębną grupę. Jak mówisz, że jesteś z Warszawy, to dla nich jesteś z Polski. Jesteśmy my i oni. Oni mają swój świat i chcą żyć spokojnie. Ale skala tego, co się wydarzyło wszystkich nas przerosła.

Ze spokojnego pogranicza, nagle staliśmy się centrum wydarzeń. I to ze śmiercią w tle.

Bardzo możliwe, że się mylimy i robimy im krzywdę, mówiąc o zamkniętym świecie. Możliwe, że w tej sytuacji zareagują ze współczuciem. Okażą się bardziej otwarci.

Bo są tacy, co pomagają. Ale pomaganie wiąże się z ryzykiem. Ludzie obawiają się ciężkich przeżyć. Bo uchodźcy po wielu dniach zaszczucia w lesie, po otrzymaniu doraźnej pomocy, po prostu pękają. To boli, jak widzisz, że zanoszą się płaczem. Jak rozklejają się całkowicie. I aktywiści płaczą razem z nimi. I później sami potrzebują pomocy. Do tego często są krytykowani za te gesty. Bo w ludziach jest też taka pretensja w tle z husarskimi piórami – tamci wybierają jakiś kraj lepszy. A my tu Polacy jesteśmy omijani. A z drugiej strony nie chcą, żeby tu zostali.

I dlatego tak ważne jest, że gmina Michałowo włączyła się do akcji „zielone światło”. Burmistrz i radna powiesili zielone lampy.

To na znak, że wyczerpany uchodźca może przyjść i otrzymać doraźną pomoc. Mam też wielką nadzieję, że w ten projekt włączy się cerkiew. Księża stąd są chyba bardziej otwarci, bo mają swoje rodziny, dzieci. I ten obraz dziecka z lasu silnie działa - mówi Kamil.

Lekcja 6. Chce służyć innym, a nie swoim

Z księdzem Pawłem Kuczyńskim z cerkwi w Werstoku udało mi się porozmawiać kilka dni później. Pytam o „Zielone światło”.

- Żeby dać człowiekowi jeść i pić, nie trzeba robić zielonego światła. Ja mam chrześcijański obowiązek otworzyć człowiekowi, który idzie i szuka pomocy.

A jak ludzie nie chcą pomóc, to drzwi nie otworzą. A w tym, że przechodzą ludzie przez granice i idą u nas przez Podlasie, nic złego nie ma. Problemem w tym, że u mieszkańców naszych miejscowości wywołuje to niepokój i strach. Nie wiem, czy już pani doniesiono, że są różne sytuacje, które pogrążają tych ludzi, bo samowolnie szukają jedzenia, próbują zmusić parafian, żeby im wymienili pieniążki, zagraniczne na polskie. To nie jest codzienność, ale takie sytuacje niepokoją miejscowych.

Ja miałem okazję przyjmować ich u siebie w domu parafialnym. Byli bardzo wycieńczeni. Im nic w życiu nie potrzeba, chcą tylko dostać się do Warszawy, a najlepiej do Lipska. Nakarmiłem i odprawiłem w drogę. Bo więcej nie mogę. To jest karalne.

Ten pan od zielonego światła jest prawnikiem i jakieś paragrafy pewnie zna. Ale trzeba wziąć bardzo, bardzo, bardzo bacznie pod uwagę , że ten pan przyjechał. Nie jest tutaj z dziada pradziada. On nie zna lokalnej społeczności. Chce służyć innym, a nie wiadomo czy potrafiłby miejscowym.

W dniu, w którym rozmawiałam z księdzem, Medycy na Granicy opisali interwencję, podczas której pomogli grupie ośmiu mężczyzn, sześciu kobiet i szesnaściorgu dzieci. Najmłodsze miało rok. Informacji o nim i innych małoletnich nie ma w komunikatach Straży Granicznej. Tego dnia strażnicy napisali o 600 próbach nielegalnego przekroczenia granicy i 19 zatrzymaniach.

Lekcja 7. Ja jako muzułmanin chylę czoła przed tymi, którzy pomagają

Kruszyniany to wieś Tatarów od ponad sześciuset lat. Potomkowie tych, którzy na tereny Podlasia dotarli z Janem III Sobieskim deklarują, że „są wiernymi synami swej nowej ojczyzny - Polski".

Nie mogłam tam dojechać. Kruszyniany są w strefie. Z imamem Januszem Aleksandrowiczem rozmawiałam przez telefon.

- Jest bardzo przykro, że w XXI wieku ludzie są traktowani w sposób niecywilizowany. Wiadomo Białoruś ma swojego prezydenta, który robi, co robi. Ale gorzej, że po polskiej stronie ludzie dookoła chcą bardzo pomóc i nie mogą.

Ja jako muzułmanin chylę czoła przed tymi, którzy pomagają i chcą pomagać. Tragedia rozgrywa się w naszych lasach, polskich lasach. Przecież ci ludzie często uciekają przed śmiercią, tymczasem śmierć ich spotyka w miejscu, w którym mieli znaleźć schronienie i lepsze życie. Brak mi słów.

Zapytałam imama o pomoc, jakiej udzielają na miejscu. Zamilkł.

- Nie chce pan o tym mówić? – upewniłam się. Nie chciał. Zasugerował, żebym skontaktowała się z muzułmanami w Bohonikach. Ich wioska jest poza strefą.

Przewodniczącym Muzułmańskiej Gminy w Bohonikach jest Maciej Szczęsnowicz. To do niego dzwonię. - Mamy odzew bardzo duży. Dużo ubrań i jedzenia ludzie nam dostarczają. Pieniądze są wpłacane. Dzisiaj cały samochód przekazaliśmy Straży Granicznej. Widzę, że kobiety na służbie oddają swoje kanapki. I mężczyźni też. Funkcjonariusze Straży Granicznej są wzorcami.

Szczęsnowicz ma 50 lat, prowadzi Zajazd u Mahmeda, a w 2018 roku startował na radnego z listy PiS. – Ale powiem pani, że jako muzułmanin nie jestem za przyjmowaniem uchodźców do Polski. Dotarli na nasze terytorium i musimy pomóc – bez względu na kolor skóry czy wyznanie. Ale nie jestem za przyjmowaniem, bo nie wiadomo, co u kogo jest w głowie.

Lekcja 8. Policjant z Rybnika sugeruje

Mijamy wielką wojskową ciężarówkę, która wjeżdża do strefy. Policyjne radiowozy jeżdżą na sygnale. Sprawdzają nas kilkukrotnie.

Funkcjonariusze z Torunia (było ich siedmiu) nasze dane zapisali odręcznie w notesie. Policjant z Rybnika ostrzegł - Bardzo bym chciał, żeby panie zachowały szczególne środki bezpieczeństwa. Szczególnie, że podróżujecie we dwie. Bo kradzieże aut, porwania.

Wyrzucą was z auta... Ja mówię jakie są realia.

Pyta pani, czy mamy takie zgłoszenia. Tego nie mogę pani powiedzieć, ale poprzez to, że panią ostrzegam, to sugeruję, że wiem coś.

Strażnicy graniczni przy okazji kontroli wymieniają wszystkie wioski, w których byłyśmy. Dopytują dlaczego jeździmy i czego szukamy. Mówię, że piszę reportaż i zachęcam do rozmowy, bo wiem, że wielu funkcjonariuszy jest na L4. Że nie wytrzymują psychicznie obowiązku wyrzucania dzieci do lasu i presji społecznej. Ale oni twardo odsyłają do rzecznika.

- Przecież rzecznik mi nie powie, że ma dylemat moralny. – mówię. - Przecież nie chodzi po lesie, nie widzi tych ludzi. A wy tak. Dużo waszych kolegów jest na L4?

Odpowiedź jest krótka: - Jak widać my nie jesteśmy.

Tego dnia Straż Graniczna odnotowała: 612 prób nielegalnego przekroczenia granicy. Funkcjonariusze SG zatrzymali 11 imigrantów: 10 obywatel Iraku i Turcji. Za pomocnictwo zatrzymano 3 cudzoziemców - obywateli Azerbejdżanu, Turcji i Ukrainy.

Lekcja 9. Ludzi jak piłkę odbijają

W podręczniku dla edukatorów jedna z pierwszych informacji dotyczy Straży Granicznej. O funkcjonariuszach należy rozmawiać ostrożnie, bo na Podlasiu wiele osób ma bliskich w SG. To największy pracodawca w tym regionie.

- No tak, męża kuzyn pracuje w straży – mówi żona sołtysa z wioski, w której podobno jeszcze uchodźców nie widziano. - Mówił, że oni przechodzą tabunami i wszystkie ośrodki, co tutaj mieli, są zapełnione, więc ich przerzucają, ale nie do innych ośrodków, tylko z powrotem przez granicę. Jak piłką sobie ich odbijają. Przecież to jest walka. Ja wiem, że tam jest ciężko. Co mieli to posprzedawali za lepszym życiem. Oni w Polsce nie chcą siedzieć. Szukają azylu.

Jak u nas w stanie wojennym. Nie oszukujmy się, tylu było internowanych czy w czasie wojny też uciekali, bo bali się o swoje rodziny.

- A ludzie dzwonią do straży? - pytam.

- Dzwonią, bo alerty na telefon były, żeby w razie kontaktu z uchodźcą powiadamiać.

Pani Sołtys z kolejnej wioski kontaktu się boi. - Stanie tak kilkunastu po dwa metry wzrostu, to co ja zrobię? Ja jeszcze ich nie widziałam, ale kobiety ich spotkały w lesie i powystraszały się. Wiem, że w kukurydzy siedziało piętnastu. Gdzieś indziej w stodole nocowali i rano grupa wyszła. No i ze cztery kilometry stąd męża na ulicy zatrzymywali, kobieta i mężczyzna. To tak, że po hamulcach i z powrotem do domu.

Strach się zatrzymywać, bo robią pułapki. Tornister zostawiają czy coś tam, żeby ktoś się zatrzymał i różnie to może być. On widział śpiwory w lesie. Dwoje na drodze, a kto wie ilu w lesie.

Pani Sołtys uchodźcy nie widziała, mówi, kto widział, wskazuje domy. Idziemy na koniec wsi.

Starsza kobieta opowiada o takim spotkaniu. - On mówi do mnie: „Halo.” Na to ja: „Halo”. Patrzył w komórkę i mówił. Ja mu na to: „Ja cię nie rozumiem.” No i co? Poszedł. Chłopak taki z trzydzieści lat. Później podszedł do męża. Mówię, żeby pokazał, że chce jeść, to bym nakarmiła. Sąsiadka potem pytała: „I dałabyś?”. A ja na to: „Toż to człowiek, jak można nie dać jeść, jak chce”.

Lekcja 10. Modne to uchodźstwo się zrobiło

Kilka domów dalej przygląda nam się kobieta. - Chcecie rozmawiać o świadkach Jehowy? - pyta. – Nie, o sytuacji na granicy – odpowiada Monika.

- I chcecie pomagać dla nich? Oni mają więcej pieniędzy niż wy razem wzięte.

Ja jak kiedyś chciałam pojechać do Belgii, to najpierw prosiłam o wizę. Jak ich stać wydać 12 czy 15 tysięcy na samolot? Mnie nie stać, bo jestem emerytka ze średnią emeryturą. U nich to się zrobiło modne. Idą te młode byczki. Niech mi pani nie wciska kitu. I dobrze że budują mur. Bo ja jak jeszcze były grzyby w lesie, to chodziłam i się oglądałam. Niech pani spróbuje tutaj mieszkać. Może lepiej załadować ich wszystkich i zawieźć do Merkelki. A po drodze do pana Tuska po jednym do każdego pokoju. Oni ich koniecznie chcieli. To jest moja opinia. Ja o żadnej pomocy nie chce rozmawiać.

Gdyby przyszli, to może pić bym dała, ale zaraz bym zadzwoniła. Bo oni idą, a ja nie chcę islamu. Chcą bić pokłony, to niech bija, ale u siebie.

Ja jestem za stara już, żeby mnie do czegokolwiek przekonać. Ubieram się w szmateksie, a oni kuźwa idą w markowych ciuchach. Mnie nie przekonacie. Może tych dzieciaków to mi szkoda. Ale oni celowo ich biorą na pierwszy ogień. Dojdzie do handlu dziećmi.

Po drugiej stronie drogi rozmowie przysłuchuje się mężczyzna. Stoi wśród porcelanowych krasnali i psów nienaturalnej wielkości. Gdy idziemy w jego stronę, podbiega do płotu po wystrzyżonym trawniku. (Potem powie, że jest dziadkiem policjanta.) – Pani kochana, po jakiego chuja oni jadą tu? Setki tysięcy euro ich stać, na samolot płacić, tak? Poszli oni na chuj. Niech umierają w lasach. Ma chałupę niech siedzi. Bo po chuj jedzie? Czego się do Niemiec pcha? Moja córka w Belgii jest, to wie jak jest. Przyjeżdżają skurwysyny i siedzą, a państwo finansuje. Lepiej zarabiają niż moja córka.

Ja ich widziałem, tam w krzakach byli. My tam zachodzili, to wie pani w jakich ciuchach? Kurwysyny. Ja, o, w kapcach chodzę. A tam, kurwa, markowe buty porzucane. Pani kochana, pani nie wbija do głowy głupot. Niech giną.

Lekcja 11. Przemień złość w działanie

Monika, mówi, że jest z małej wioski, pytam, czy rozumie tych ludzi.

- Mała wieś to mini Polska. Różne zdania się pojawiają. Te, które są przejawem niechęci, mogą wynikać z ciężkiej sytuacji. Jesteśmy na Podlasiu, gdzie bieda jest bardziej odczuwalna niż w centrum. Czują rozgoryczenie. Dzisiaj usłyszałyśmy przecież, że pani ubiera się w ciucholandzie, a uchodźcy chodzą w markowych ciuchach. Ludzie nie wiedzą, że uchodźca nie musi być biedny, ucieka, żeby chronić swoje życie.

Wiele starszych osób, które spotykamy nigdy nie wyjechały poza granice województwa. Nie wiedzą jak wyglądają inne części Polski. Nigdy nie spotkały kogoś z innego kraju, innej kultury.

I ja jako dziecko chłonęłam negatywne nastawienie do inności. Dopiero jak podrosłam, to zaczęłam zauważać, że wcale nie musi być tak, jak mi mówią. Zaczęłam podróżować, poznawałam wiele osób z różnych krajów. Nie spotkało mnie od nich nic prócz dobra.

A jak tu zaczęło się dziać, to czułam ogromną bezsilność. Czułam się źle siedząc w ciepłym mieszkaniu, z myślą, że ktoś tam marznie. Moja terapeutka zaważyła, że u mnie złość przejawia się w smutku. Powiedziała, że nie powinnam tej złości kierować na siebie. Powinnam ją przemienić w działanie.

A teraz co czujesz?

Czuję się lepiej niż w domu. Czuję się na swoim miejscu.

Lekcja 12. (Sukces!)

Wyjechałam. Monika została na kolejne sześć dni. Codziennie robiła notatki.

Tak opisała spotkanie z panem Piotrem:

Na początku był bardzo na nie.

"Jak ja ich mam karmić, jak ja biedny emeryt, sam nie mam".

"Nie będę nigdzie dzwonić, jeszcze będę za telefon płacił".

"Ja się zamykam, nie będę wpuszczał, jeszcze mnie okradną".

Nie chciał wziąć ulotki, ale stał i przysłuchiwał się rozmowie z sołtyską. Jak już się żegnały, zagadnął. „Słyszała pani? Dziś w radiu podawali, że Białorusini dwóch chłopaków wypchnęli przez Bug, jeden przepłynął, znaleźli mokrego w krzakach w Woroblinie, drugiego nie było, utonął. Mieszkańcy widzieli, jak straż jechała na sygnale z łódkami na przyczepie”.

Na koniec wziął ulotkę i powiedział: "Jak przyjdą, to ich nakarmię".

W swoich notatkach edukatorka Monika napisała: „Sukces!” i wzięła w nawias.

;
Na zdjęciu Joanna Łopat
Joanna Łopat

Autorka reportaży telewizyjnych i prasowych. Była redaktorka telewizyjna w TVN24 Biznes i Świat, prowadzi „Rozmowy NIEnormatywne” w ramach cyklu podcastów „Liberté Talks”. Absolwentka kulturoznawstwa i fotografii w łódzkiej Szkole Filmowej.

Komentarze